Analizy UFC 197 – karta przedwstępna
W pierwszej odsłonie nowej formuły analiz walk przed galami UFC przyjrzymy się karcie przedwstępnej UFC 197 – Jones vs. OSP.
Rozpoczynamy nowy cykl analiz walk przed galami UFC. Cel przyświecający nowej formule jest prosty – jeszcze dokładniej, jeszcze bardziej merytorycznie, jeszcze szczegółowiej! Dodatkowo, wszystkie analizy wzbogacone są teraz o krótkie podsumowanie bukmacherskie.
W pierwszej odsłonie przyjrzę się karcie FightPass sobotniej gali UFC 197 z Jonem Jonesem i Ovincem St. Preuxem w rolach głównych.
Pod lupę wezmę trzy następujące pojedynki: Kevin Lee vs. Efrain Escudero, Marcos Rogerio de Lima vs. Clint Hester oraz Cody East vs. Walter Harris.
Jeśli macie jakiekolwiek sugestie odnośnie formy analiz, ewentualnie dodatkowych informacji, które chętnie zobaczylibyście w tekście, dajcie znać.
155 lbs: Kevin Lee (11-2) vs. Efrain Escudero (24-10)
Kursy UNIBET: Kevin Lee vs. Efrain Escudero ??? – ???
23-letni Kevin Lee to ciekawy zawodnik. Teoretycznie ma wszystko, co potrzeba, aby osiągnąć sukces, bo nie brakuje mu bazy treningowej – boks robi u Mayweathera, BJJ u Drysdale’, a zapasy i MMA w Xtreme Couture – a jego warunki fizyczne, szczególnie zasięg, są kapitalne, ale… Jego największym przeciwnikiem wydaje się być on sam. A konkretniej mówiąc – jego wyobrażenie o swoich umiejętnościach. A jeszcze konkretniej – o swoich bokserskich umiejętnościach.
Już w pierwszej walce pod banderą UFC otrzymał zimny prysznic z rąk Ala Iaquinty – wyszedł do walki, sądząc, że pokona podopiecznego Matta Serry i Ray’a Longo w stylu Mayweathera właśnie – nisko opuszczona ręka, próby chronienia szczęki barkiem, nonszalancja. Nic z tego jednak nie wyszło i dostał bokserskie lanie, z którego – oddać mu to trzeba – wyciągnął wnioski. Wygrał bowiem cztery kolejne pojedynki, tym razem odwołując się do płaszczyzn, które naprawdę są jego najmocniejszą stroną – klinczu, zapasów i parteru. Ogromne gabaryty, siła i długie ręce bardzo pomagają mu bowiem w bojach grapplerskich.
W ostatnim starciu zestawiono go jednak ze specjalistą od parteru, który nigdy nie słynął z dobrego boksu. Walka Lee z Leonardo Santosem, jak i całe medialne do niej przygotowanie, było koncertowym przykładem zlekceważenia rywala ze strony Amerykanina. A to marudził, że zestawiono go z totalnym słabeuszem, a to rzucał już wyzwanie innym zawodnikom, a to zapowiadał absolutną demolkę na Brazylijczyku.
W oktagonie natomiast wyglądał tak, jakby tylko kwestią czasu pozostawało, gdy Santos padnie na deski. Tymczasem dobry zasięg Brazylijczyka, jego poprawiona stójka i absolutnie horrendalna obrona przed uderzeniami w wykonaniu Lee doprowadziły do tego, że to ten ostatni szybko padł na deski. Zanim w ogóle został ustrzelony, Amerykanin prezentował się bardzo słabo – przyjmował każdy praktycznie prosty Santosa, zupełnie nie poruszając głową, nie czując dystansu i nie cofając rąk po nieudanych atakach. Nie wiem, czy to z uwagi na przekonanie do własnych umiejętności bokserskich, czy z obawy przed parterem Brazylijczyka – a może w wyniku kombinacji obu tych czynników. Nie szukał w ogóle klinczu, wdając się w szermierkę na pięści, gdzie przyjmował raz za razem.
Ostatecznie skończył ubity ciosami po brawurowo wyprowadzonym ciosie bitym z dołu, po którym Brazylijczyk posłał go na deski.
Jego rywal, Efrain Escudero to prawdziwy weteran, który niby ma dopiero 30 lat na karku, ale pierwszą walkę w UFC stoczył w 2008 roku. Od tamtego czasu dwukrotnie rozstawał się z amerykańskim gigantem, by po jakimś czasie i kilku zwycięstwach poza organizacją otrzymywać kolejne zaproszenie od Dany White’a i spółki. W najnowszym, trzecim rozdziale swojej przygody z UFC stoczył jak dotychczas cztery walki, zwyciężając dwie. Innymi słowy – bez rewelacji.
Meksykanin potrafi wszystkiego po trochu, ale nie wyróżnia się w żadnej płaszczyźnie. To głównie bokser, który dysponuje niezłymi obaleniami, solidną kontrolą z góry i niezłymi poddaniami. Jego obrona przed uderzeniami oraz defensywne zapasy nie należą jednak do najlepszych – nie do końca domagają też szybkość i dynamika, za to od strony kondycyjnej nie jest źle.
Wynik walki w dużej mierze zależeć będzie od nastawienia Lee. Jeśli zdecyduje się – wzorem swoich walk z Iaquintą i Santosem – wymieniać ciosami z Escudero i jeśli zamiast ograniczać je do pojedynczych prostych, wykorzystując tym samym swoją dużą przewagę zasięgu, próbował będzie urwać rywalowi głowę, prędzej czy później sam padnie na deski – także dlatego, że jego szczęka do najmocniejszych nie należy.
Jednak w płaszczyźnie zapaśniczej i klinczerskiej powinien mieć przewagę – jego defensywne i ofensywne zapasy są lepsze niż Escudero, jest też silniejszy i dynamiczniejszy. Najkrótszą drogą do zwycięstwa będzie dla niego położenie rywala na plecach i kontrola z góry – tak, jak uczynił to ostatnio z mającym meksykańskie korzenie zawodnikiem Leonardo Silva.
Problemem może dla Amerykanina okazać się kondycja. Ścina bowiem dużo kilogramów, a teraz dodatkowo nie może korzystać z dożylnego nawadniania. Co prawda taka sytuacja miała już miejsce w jego pojedynku z Santosem, ale skończył się on już w pierwszej rundzie, wobec czego nie wiadomo, jak kondycyjnie prezentowałby się w dalszej części walki.
Skończenie Escudero będzie szalenie trudne, bo zawodnik ten w łącznie 34 walkach, jakie stoczył w zawodowej karierze, tylko dwa razy przegrał przed czasem, odklepując poddanie. Nigdy nie przegrał przez nokaut, a nawet nie wylądował na deskach po ciosach! Oznacza to, że aby myśleć o zwycięstwie, Lee będzie musiał prawdopodobnie wygrać dwie pierwsze rundy i przetrwać trzecią – najpewniej w klinczu. Taki scenariusz uznaję też za najbardziej prawdopodobny, ufając, że Lee poszedł po rozum do głowy w kwestiach taktyki na walkę – choć zwycięstwo znacznie bardziej doświadczonego Escudero nie powinno nikogo zdziwić, zwłaszcza, że Kevin przed walką przebąkuje o nokaucie, jaki chce zafundować rywalowi jako pierwszy w karierze…
Zwycięzca: Kevin Lee przez decyzję
Bukmachersko
Bukmacherzy nie wystawili jeszcze kursów na tę walkę. Jeśli jednak kurs na zwycięstwo jednego z nich wynosił będzie ponad 2.50, można się zainteresować tematem. Mało prawdopodobne wydaje się też, aby Escudero przegrał przed czasem, co można uwzględnić w swoich zakładach.
205 lbs: Marcos Rogerio de Lima (13-3-1) vs. Clint Hester (11-5)
Dla obu zawodników może to być walka o utrzymanie kontraktu z UFC – szczególnie jednak dla Clinta Hestera, który przegrał dwa ostatnie starcia. Również jednak wracający po porażce Marcos Rogerio de Lima nie może być pewny dalszej kariery w organizacji, jeśli przegra ten pojedynek.
Obaj fighterzy łącznie stoczyli w swoich karierach 33 walki, z czego tylko 7 dotrwało do decyzji sędziowskich. Przede wszystkim Brazylijczyk nie należy do zawodników, którzy mają w zwyczaju angażować sędziów punktowych – od pierwszych chwil rusza do ostrego ataku, w każdy niemal cios wkładając maksymalną moc. Uwielbia obszerne sierpy, trzyma gardę wysoko, od czasu do czasu wplata do swojego arsenału – na moje oko zdecydowanie za rzadko – kopnięcia. Ma też niebezpieczną gilotynę, którą zagraża rywalom próbującym kłaść go na plecach. Wygrał dwie pierwsze walki w oktagonie, ale ostatnio zmuszony był uznać wyższość Nikity Krylova.
Hester z kolei to przykład jednego z zawodników, którzy notują największy regres w UFC. Karierę w organizacji rozpoczął bowiem od serii czterech kolejnych wiktorii, ale ostatnio kompletnie się pogubił, dwa razy – po słabych występach – wychodząc z oktagonu na tarczy. Jego pogromcami byli Robert Whittaker i Vitor Miranda.
Amerykanin jest przede wszystkim dobrze poukładanym bokserem, który dysponuje solidną techniką w tej właśnie płaszczyźnie, dobrze korzystając zarówno z prostych, sierpowych, jak i podbródkowych. Swój ofensywny arsenał uzupełnia łokciami. Ostatnio natomiast swoją grę wzbogacił też o zapasy, które w ofensywie prezentują się całkiem nieźle, choć generalnie jego parterowa gra jest co najwyżej poprawna.
Nie mam wątpliwości, że Amerykanin ma lepszy boks oraz lepsze zapasy od Brazylijczyka, ale to nie musi nic znaczyć – ten ostatni bowiem swoją siłą oraz ciężkim rękami może całkowicie zneutralizować techniczną przewagę rywala. Nie zapominajmy bowiem, że dla Amerykanina, który dotychczas występował w kategorii średniej, będzie to pierwsza walka w limicie do 205 funtów, co jest rezultatem zakazu dożylnego nawadniania i coraz większymi trudnościami ze ścinaniem wagi.
Marcos Rogerio de Lima radzi sobie zaskakująco dobrze, walcząc na wstecznym – powyżej ubija szarżującego Igora Pokrajaca, a uwagę zwraca szczególnie soczysty middle na wstecznym, który ustawił sobie Chorwata pod kończące uderzenia.
Gdy próbuję ułożyć sobie w głowie scenariusz tej walki, widzę to następująco: de Lima rusza od początku do ataku, trzymając wysoko gardę i polując na obszerne sierpy. Hester, spodziewając się takiej taktyki rywala i dysponując przewagą szybkościową, na początku dobrze krąży po łuku, ale w końcu daje się zamknąć pod siatką, bo jego praca na nogach do najlepszych nie należy. Jako, że nie lubi być pod presją, reagując wówczas nieco rozpaczliwie, to… I tutaj rysuje się kilka drzewek ze scenariuszami: najprawdopodobniej bowiem poszuka obalenia, bo jeśli położy Brazylijczyka na plecach, ten nie będzie stanowił większego zagrożenia. Jednak de Lima, jak wspominałem, ma w swoim arsenale solidną gilotynę, w którą jak najbardziej Amerykanin może wpaść przy próbie obalenia. Jeśli natomiast walka utrzyma się na nogach, faworyzuję mimo wszystko moc, jaka drzemie w pięściach Brazylijczyka, wierząc, że raczej prędzej niż później znajdzie drogę do szczęki rywala.
Wiele zależeć będzie jednak od kondycji obu zawodników – a więc elementu, w którym obaj zdecydowanie nie błyszczą. Mimo wszystko upatrywałbym tutaj niewielkiej przewagi Amerykanina, któremu mniejsze ścinanie wagi powinno w tym aspekcie nieco pomóc. Nie wierzę, by de Lima, którego najdłuższa walka w UFC trwała 2 minuty i 29 sekund, w drugiej i szczególnie trzeciej rundzie miał jeszcze wystarczająco dużo paliwa w baku, aby zapisać je na swoją korzyść.
Ostatecznie jednak stawiam na to, że to Brazylijczyk w pierwszej odsłonie znajdzie sposób na dobranie się Hesterowi do szczęki. Niby Amerykanin od kilku miesięcy trenuje w Blackzilians, dzięki czemu być może rozwinął szczególnie swoją stójkową grę, ale jego forma ostatnimi czasy jest tak słaba, że trudno widzieć go w roli faworyta. Zwłaszcza, że nie raz, nie dwa zdarzało się, że w oktagonie podejmował nie do końca zrozumiałe decyzje, ostatnio chociażby raz za razem desperacko idąc po obalenia w starciu z Mirandą – choć w płaszczyźnie bokserskiej notował pewne sukcesy.
Bez przekonania stawiam na Marcosa Rogerio de Limę, nie wykluczając jednak w zasadzie żadnego rezultatu.
Zwycięzca: Marcos Rogerio de Lima przez (T)KO
Bukmachersko
Również na tę walkę nie znamy jeszcze kursów. Na papierze jest to jednak wyrównane starcie, w którym trudno wskazać faworyta, wobec czego jeśli bukmacherzy postąpią inaczej i mocno rozstrzelą kursy, być może warto przyjrzeć się underdogowi. Mało prawdopodobne, aby o wyniku starcia zadecydowali sędziowie punktowi.
265 lbs: Cody East (12-1) vs. Walter Harris (7-4)
Kursy UNIBET: Cody East vs. Walter Harris ??? – ???
Kartę FightPass zamknie pojedynek w kategorii ciężkiej pomiędzy zwerbowanym przez Danę White w programie Looking for a Fight debiutującym w oktagonie Codym Eastem a Walterem Harrisem, którego rekord w UFC wynosi obecnie… 0-3.
Mający za sobą średnio ciekawą przeszłość 27-letni debiutant trenuje u Grega Jacksona, natomiast Harris – w American Top Team. East nie jest jakimś szczególnie dużym ciężkim, do tego ma swoje, nazwijmy je, krągłości, ale porusza się zaskakująco lekko na nogach, do tego widać w jego poczynaniach pewien naturalny luz w płaszczyźnie uderzanej – choć wywodzi się z zapasów. Walczy z klasycznej pozycji, gustuje w wymianach bokserskich, stara się wywierać presję, potrafi składać kilku-uderzeniowe kombinacje, a do tego dysponuje soczystymi teepami. Nie stara się jednak zabić każdym ciosem, choć jego kondycja nie należy do najlepszych – nie jest też jednak tragiczna. Bywał zmęczony już w pierwszych rundach, ale z drugiej strony swego czasu przewalczył pięć, a w jednej z ostatnich walk znokautował Brice Ritaniego-Coe w drugiej rundzie, wyglądając bardzo solidnie pod względem dynamiki.
Defensywa stójkowa Easta pozostawia jednak sporo do życzenia, a i jego szczęka – pomimo, że nie jest jakoś szczególnie słaba – do najtwardszych nie należy. Bywał naruszany, lądował nawet na deskach.
Poniżej jego ostatnia walka – ze znanym z KSW Kevinem Asplundem.
https://www.youtube.com/watch?v=p-piesCVKVw
Harris natomiast to dziwny przypadek. To były koszykarz, atletyczny, silny, dysponujący dobrymi – znacznie lepszymi niż East – warunkami fizycznymi. Walczy z odwrotnej pozycji, preferuje walkę w stójce, gdzie korzysta przede wszystkim z ciosów prostych, ale też często wplata do swojego arsenału okrężne kopnięcia zakroczną drogą na każdej wysokości.
Co ciekawe, każda z jego trzech porażek w UFC da się w jakiś sposób wytłumaczyć. Z
Niepokoić muszą jednak dwie rzeczy – po pierwsze: jego szczęka do tytanowych nie należy. Po drugie, istotniejsze, poddaje się, gdy mu nie idzie. Tak było w starciu z Krylovem, gdy po kopnięciu na głowę zwinął się w kłębek, nie mając żadnej ochoty na kontynuowanie walki – choć był cały czas przytomny. Również w starciu z Paleleiem gdy tylko w drugiej rundzie otrzymał kilka ciosów, zaczął się mocno cofać, ograniczył ofensywę, wydawał się przestraszony. Zdecydowanie nie jest to zawodnik, który lubi być uderzany.
Harris miał ogromne problemy z lewym prostym klasycznie ustawionego Paleleia, ale na jego szczęście East nie z tych, którzy tak dobrze operują tym ciosem jak Palelei (nie żartuję – Australijczyk naprawdę robił to świetnie). Co ciekawe, obaj zawodnicy, East i Harris, wydają się podatni na kopnięcia na głowę od odwrotnie (w stosunku do nich) ustawionych rywali. Lepszy w płaszczyźnie kopnięć okrężnych jest natomiast Harris, co teoretycznie daje mu odrobinę większe szanse na ulokowanie piszczela na głowie rywala.
Walter Harris miał w swoim debiucie w oktagonie Jareda Rosholta na przysłowiowym widelcu, ale nie zdołał go skończyć, przegrywając po decyzji sędziowskiej.
Niewątpliwie odwrotna pozycja to zaleta Harrisa. Jego warunki fizyczne (4 centymetry wyższy, zasięg lepszy o 10 cm) także, bo zapasów mimo wszystko nie spodziewam się po żadnym z nich – choć pewnikiem jest, że ten który znalazłby się na górze, miałby przewagę, bo obaj z pleców nie mają nic do zaoferowania. Harris lepiej kopie i nieźle korzysta z ciosów prostych, choć nie potrafi trzymać rywali na końcach swoich pięści. Obaj zresztą po wyprowadzonych atakach na ogół zastygają w bezruchu, będąc wówczas narażonymi na kontry. East jest za to płynniejszy w swoich poczynaniach, widać większy luz, naturalny dryg do stójki.
Jeśli nadal nie odczytaliście myśli przewodniej tej analizy, spieszę z pomocą – nie jest łatwo wskazać faworyta. Harris walczy o życie po trzech porażkach, East walczy w debiucie. Dużo znaków zapytania.
Ostatecznie jednak skłaniam się ku temu, który wydaje się mieć mocniejszą psychikę, który wracał już po knockdownach i mocnych ciosach, udowodnił, że nie traci w takich sytuacjach wiary, potrafiąc pokonać przeciwności losu. Uderza też prawdopodobnie mocniej od rywala, a jego teepy mogą okazać się bardzo mocną bronią. Stawiam zatem na Cody’ego Easta, ale daleki jestem od skreślania Waltera Harrisa.
Zwycięzca: Cody East przez (T)KO
Bukmachersko
Kursy póki co nieznane. Spodziewam się jednak, że dość wyraźnym faworytem będzie Cody East – w mojej opinii niezasłużenie. Nie znaczy to jednak, że polecam granie na kogokolwiek – poziom niski, znaków zapytania multum, wszystko się może wydarzyć. W miarę pewne wydaje się jedynie, że walka nie potrwa trzech pełnych rund, ale kurs na taki scenariusz prawdopodobnie nie będzie szczególnie zachęcający, więc…
Komentarze: 3