What’s beef #3 – Chute Boxe vs Hammer House
Brazylijsko-amerykańska wojna na gali Pride 31 przeszła do historii jako jeden z największych brawli w dziejach MMA.
Kolejny konflikt, tym razem pomiędzy całymi teamami, miał swoją genezę 26 lutego 2006 roku podczas gali Pride 31. Stronami były brazylijskie, legendarne Chute Boxe oraz amerykański Hammer House. Zanim przejdziemy do tematu właściwego, przybliżmy odrobinę oba kluby.
Amerykański zespół skupiał głównie zapaśników, a jego założycielem był Mark The Hammer Coleman. Team skupiał się przede wszystkim na „produkowaniu” świetnych wrestlerów walczących amatorsko, niemniej jednak w jego szeregach było również kilka osób znanych szerzej w światku MMA, jak choćby Kevin Randleman, Phil Baroni czy nieco później Wes Sims.
Natomiast korzenie brazylijskiego Chute Boxe sięgają 1978 roku, kiedy to zostało założone jako akademia Muay Thai. Z czasem program klubu został o rozszerzony o brazylijskie jiu-jitsu, co spowodowało, że w latach 90-tych ubiegłej dekady był on postrzegany jako jeden z lepszych klubów do trenowania MMA. W 2004 roku powstała jego filia w Los Angeles. Największe sukcesy team święcił w latach świetności Pride, a lista znanych jego fighterów i trenerów jest przebogata: Mauricio i Murilo Rua, Wanderlei Silva, Anderson Silva, Thiago Silva, Cristiano Marcello, Rafael Cordeiro, Gabriel Gonzaga, Andre Dida, a nawet nasz ekspert od gry parterowej, Mariusz Linke… i tak można jeszcze długo wymieniać. Brzmi imponująco, nieprawdaż? Oczywiście, obecnie wszyscy ci znani zawodnicy opuścili ten nieco podupadły już klub, w większości wybierając amerykańskie teamy, ale w czasach, o których mówimy, Chute Boxe było ogromną siłą.
Elita Chute Boxe, kto poznaje?
Do całego konflikty nie doszłoby, gdyby nie ogromny pech Shoguna Ruy i nieelegenackie zachowanie Colemana podczas ich pojedynku na wspomnianej gali.
Mauricio po zdobyciu ośmiu skalpów w Pride został zestawiony z mocnym zapaśnikiem i początek walki w ogóle nie wskazywał na takie jej zakończenie. O ile Markowi udawało się obalić rywala, tak w parterze był nękany próbami poddań w wykonaniu Brazylijczyka. Po podniesieniu walki do stójki Coleman znów chciał przewrócić przeciwnika i wtedy Mauricio, upadając, nieszczęśliwie złamał rękę. Pewnie nic by się nie wydarzyło, gdyby nie to, że nabuzowany, agresywnie nastawiony Hammer odepchnął sędziego po to, by najprawdopodobniej zadać więcej cierpienia zwijającemu się z bólu oponentowi.
Widząc to, brat Shoguna, Ninja, który stał w jego narożniku, momentalnie wpadł pomiędzy Colemana a Mauricio. Jak na typowego reprezentanta Brazylii w MMA przystało, ni w ząb nie znał języka angielskiego, więc zaczął się wydzierać po portugalsku. Widząc to, Coleman jakby zgłupiał, zresztą w zachowaniu zdrowego rozsądku nie pomógł mu fakt wjazdu całej wręcz ekipy Chute Boxe za Murilo. Sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli i nastąpiła wymiana ciosów. Z filmiku na YouTube ciężko wysnuwać jakieś wnioski, sami zawodnicy za to uchylili rąbka tajemnicy. Pewnikiem jest, że agresywnie napierającego Wanda zdołał obalić Baroni, a Coleman nadepnął mu na gardło, prawdopodobnie jeszcze go kopiąc, gdy ten nie mógł się ruszyć, czym zresztą Amerykanin chełpił się niedługo później w szatni.
Jak sam Coleman stwierdził ten „bitch ass Ninja” poczęstował go kilkukrotnie tzw. plaskaczem, a sam Mark najbardziej bał się o swojego 66-letniego ojca, który według jego słów jeszcze nigdy nie przegrał bitki i tak było też tym razem. O ile w swojej szatni Hammer wyglądał na pewnego siebie, tak sytuacja wyglądała nieco gorzej, gdy w końcu zdecydował się przeprosić za swoje niepotrzebne zachowanie.
Ekipa Chute Boxe w ogóle nie chciała słuchać rywala. Niewątpliwie najmądrzejsza decyzja, jaką tego dnia podjął Coleman (poza obaleniem), okazała się, ze względu na barierę językową, dość karkołomnym przedsięwzięciem. Wściekły Wanderlei łamanym angielskim groził, że pozabija cały Hammer House, dostało się również Quintonowi Jacksonowi, który postanowił pójść w gniazdo wściekłych os, jakim bezsprzecznie była wtedy szatnia opanowana przez Brazylijczyków. Trzeba przyznać, że członkowie ekipy Colemana wraz z ich liderem miny mieli nietęgie, chyba nikt z nich nie chciałby się wtedy mierzyć z będącym w swoim prime Wanderleiem. Zresztą Rampage miał wcześniej dwukrotnie możliwość zapoznać się z jego dewastującymi kolanami, więc takie zachowanie niespecjalnie musi dziwić.
Klub Chute Boxe został uznany winnym całemu zamieszaniu i ukarano go żółtą kartką. Sam Shogun nie czuł jakiegoś specjalnego ciśnienia w kierunku Colemana – z którym wyjaśnił sobie sprawę – czy członków Hammer House. Wkrótce poddał Kevina Randlemana, ale walka nie miała żadnych podtekstów. Jedyną rzeczą, którą Rua pragnął, była walka rewanżowa, do której w końcu doszło prawie trzy lata później.
Marc Coleman scharakteryzował grupę Chute Boxe mianem „cheap motherfuckers”.
Tyle tylko, że to już nie był konflikt pomiędzy dwoma zespołami, a po prostu ambicjonalne podejście do pechowej porażki Shoguna. Ten ostatni wraz z bratem założył w rodzinnej Kurytybie własny Universidad da Luta. Gwoli ścisłości należy oddać, że rewanżową walkę (już w UFC) Rua zakończył przez ciosy pięściami, prezentując się dość słabo, co zrzucił na karb operacji i rehabilitacji, przez które musiał przejść. Naprawdę wielka szkoda, że taki talent doświadczył tyle kontuzji, bo miał potencjał żeby trząść wagą półciężką w UFC przez wiele lat, a tymczasem, głównie na skutek zużycia organizmu, świetne walki i wygrane przeplatał wstydliwymi porażkami/klęskami.
Druga (i ostatnia) walka panów również skończyła się przed czasem, tym razem na korzyść Shoguna – wskutek TKO.
Podsumowując konflikt, była to z pewnością największa bijatyka pomiędzy członkami obu ekip w ringu tuż po walce i na tamte czasy była ogromnym skandalem. Z podobnych zachowań przypomina mi się zachowanie polskich, powiedzmy, fanów polskiego Miyagiego – Popka po jego porażce na gali w Anglii.
W opisanym wyżej konflikcie trudno winić Ninję za chęć ochrony brata, chociaż trzeba przyznać, że i Coleman mógł być nieco zdezorientowany, gdy zobaczył chmarę wściekłych Brazylijczyków wybiegających w jego stronę. Co najdziwniejsze, obaj najbardziej zainteresowani, Shogun i Hammer, po incydencie nie żywili do siebie jakiejś wyjątkowej nienawiści, zresztą nawet gdyby było inaczej, to myślę, że TKO, które Rua zafundował rywalowi tuż przed końcem jego kariery, byłoby jego ostatecznym rozwiązaniem.
Komentarze: 3