Ulicznik z Miami, pobłogosławiony Leon i czekoladowa oferma – cztery wnioski z UFC Londyn
Podsumowanie sobotniej gali UFC on ESPN+ 5 w Londynie w formie czterech najważniejszych z niej wniosków.
Londyńska gala UFC on ESPN+ 5 zdecydowanie do porywających nie należała – ale uratowały ją walka wieczoru i walka na zapleczu.
Ulicznik z Miami zabił Goryl z Liverpoolu
O ile większość walk poprzedzających danie główne zdecydowanie nie zachwyciła, to danie główne londyńskiej gali spełniło wszelkie pokładane w nim nadzieje – przynajmniej te moje. Od początku do brutalnego końca.
Już pierwsza sekunda walki, w której Jorge Masvidal ruszył na Darrena Tilla jak wściekły byk, pokazała, że tutaj głaskania się nie będzie – i nie było. Ni cholery! Obaj zawodnicy próbowali pourywać sobie nawzajem łby każdym niemal uderzeniem, co tworzyło intensywną atmosferę, w której milisekunda nieuwagi mogła zaważyć o losach walki.
To jednak nie wszystko, bo poza morderczymi intencjami, jakie obaj zaprezentowali, w oktagonie nie brakowało też najrozmaitszych prowokacji mniejszych i większych w wykonaniu obu zawodników – dodawały one kolorytu i gangsterskiej, rzekłbym, oprawy tej brutalnej – a jednocześnie technicznej! – szermierce na pięści i kopnięcia. Uśmieszki, gesty zachęcające do dalszych uderzeń, a nawet znalazł się i… całus!
Ostatecznie początkiem końca Goryla okazał się… knockdown z pierwszych sekund walki, jaki zafundował rywalowi! Brytyjczyk zafiksował się bowiem później przeokrutnie na swojej firmowej lewicy, korzystając niemal wyłącznie z niej. Stał się przewidywalny, co w starciu z takim szczwanym lisem, jakim jest Jorge Masvidal, musiało się skończyć tak, jak się skończyło – zwłaszcza że Amerykanin wcześniej kompletnie pozbawił go też technik nożnych, kontrując kilka z jego kopnięć, oraz namieszał mu w głowie częstymi zmianami pozycji i próbami zapaśniczymi.
A nokaut… Święty Panie! Jeden z absolutnie najcięższych w tym roku. Aż się człowiek zadumał, gdy wielkie cielsko dumnego zawsze przecież brytyjskiego młodziana z łoskotem runęło na deski, od których jeszcze kilka razy upiornie odbiła się jego głowa.
https://twitter.com/streetfitebanch/status/1107154333735501824
Po raz kolejny okazało się, że lewy sierpowy to najlepsza technika na mańkutów, choć – powtarzam – trudny do rozczytania Gamebred rewelacyjnie ustawił sobie wcześniej Goryla pod tę właśnie akcję.
Teraz Amerykanin mierzy w starcie o pas mistrzowski – i choć można znaleźć na takie podejście pewne argumenty, z ciężkim nokautem na Brytyjczyku na czele, to nie oszukujmy się, walka o pas należy się teraz Colby’emu Covingtonowi.
A Darren Till? Póki co nie zabrał głosu po gali – i szczerze mówiąc, myślę, że o ile z porażki z Tyronem Woodleyem wyszedł z podniesioną głową – pomimo fatalnego występu – to klęska z Jorge Masvidalem może jednak odbić się na jego psychice znacznie mocniej.
Jorge Masvidal błogosławi Leona Edwardsa
Nie miejmy złudzeń – potrójny zestaw z napojem, jakim na zapleczu Jorge Masvidal potraktował po gali Leona Edwardsa, wyszedł z korzyścią dla absolutnie wszystkich.
O Brytyjczyku, który dał poprawny, ale nieszczególnie efektowny występ, pokonując w co-main evencie Gunnara Nelsona, zrobiło się naprawdę głośno. Gdyby nie kilka prostych na twarzy od Amerykanina, nikt dzisiaj nie pamiętałby o jego istnieniu.
Zobacz także: Jorge Masvidal wyjaśnia atak na Leona Edwardsa
Gamebred? Dotrzymał słowa, potwierdzając, że w żadne pyskówki bawić się nie zamierza, a konflikty rozwiązuje tak, jak na niewychowanego w kulcie dialogu człowieka przystało. Może też pochwalić się niecodziennym osiągnięciem rozbicia dwóch najlepszych brytyjskich półśrednich jednego wieczoru.
https://twitter.com/streetfitebanch/status/1107092720848457729
Fani Jorge Masvidala? Wniebowzięci.
Przeciwnicy i wszelkiej maści postępowi żurnaliści z Zachodu? Mają okazję, żeby przystroić się w szaty świętego oburzenia nad postawą nieokrzesanego ulicznika z Miami, zyskując poklask u zniewieściałej części sceny MMA. Okazji, którą kilku już zresztą wykorzystało.
Matchmakerzy UFC? Mają o jedno potencjalne interesujące zestawienie – z położonymi podeń fundamentami medialnymi – więcej.
Innymi słowy – same plusy!
Danny Roberts – człowiek błądzący
Nie będę ukrywał, że moja irytacja pomrocznością jasną, jaka co i rusz spadała na Danny’ego Robertsa, potęgowana była faktem, że postawiłem na niego kilka groszy, ufając w to, że pomimo swojego statusu underdoga utrzyma walkę na nogach, tam rozbijając Claudio Silvę w pył.
A gdzie tam! Co trafił jakimiś bombami na nogach, wpadał w klincz jak uczniak, grzebiąc okazje na skończenie walki. W trzeciej rundzie natomiast, gdy okrutnie naruszywszy Brazylijczyka, znalazł się przed wymarzoną szansą na dobicie go, wziął i… poszedł w parter. A co! Przetrwał kilka prób poddań, ale nie zniechęciło go to w najmniejszym stopniu do dalszego udowadniania, jakim to kotem parterowym nie jest.
Andre Soukhamthath – tylko ten człowiek tego wieczoru z podziwem przypatrywał się poczynaniom Danny’ego Robertsa.
Idę po ciebie, Jonie Jonesie!
Nie miejmy tego za złe Dominickowi Reyesowi. Przypuszczam, że paradną tę groźbę, jaką wystosował pod adresem Jona Jonesa po przeciętnym – by nie rzec: słabym – występie z Volkanem Oezdemirem, miał po prostu zafiksowaną w głowie, coby poprawić swoją pozycję w medialnym wyścigu po złoto.
Automatyzm.
O ile jednak Dewastator zdecydowanie nie zachwycił, to jeszcze odrobinę powstrzymałbym się przed odsądzaniem go od czci i wiary – nawet pomimo tego, że sędziowie jak najbardziej mogli wypunktować tę walkę na konto tureckiego Szwajcara. Z tego rodzaju ciężkich przepraw, w których musisz zacisnąć zęby i harować jak zły o każde uderzenie, często naprawdę wychodzi się mocniejszym i mądrzejszym – przede wszystkim o cenne doświadczenie. Czy Amerykanin przekuje je na załatanie luk w swojej oktagonowej grze czy urozmaicenie jej o kolejne narzędzia – to się dopiero okaże.
Pozostaję przy swoim – największe szanse na detronizację Jona Jonesa ma w tej chwili najbardziej nieobliczalny zawodnik w 205 funtach, który z tego właśnie powodu może też przegrać z niemal każdym – czyli Johnny Walker.
Jednym zdaniem
- Nathaniel Wood potwierdza, że jest solidnym graczem w 135 funtach, który może z czasem zawitać do czołowej piętnastki
- Arnold Allen dał bezwzględnie najlepszy występ z dotychczasowych pięciu pod banderą UFC – widać taktyczną rękę Firasa Zahabiego
- Saparbeg Safarov jest niereformowalny – jeśli ma swoich kibiców poza rodziną, znajomymi i braćmi w wierze, uniosę brew
- Marc Diakiese wyciągnął wnioski – w ostatnich walkach demolowano go lowkingami na łydkę, a teraz zrobił to sam
- Molly McCann – kawał charakternej dziewczyny
*****