UFC Rio Rancho – polowanie na Bonesa
Czy zwycięzca starcia wieńczącego galę UFC w Rio Rancho zapewni sobie pojedynek mistrzowski? Czy panowanie Jona Jonesa w 205 funtach powoli dobiega końca?
W walce wieczoru sobotniej gali UFC on ESPN+ 25 w Rio Rancho Jan Błachowicz stanie do najważniejszej potyczki w swojej sportowej karierze.
Kolejnej najważniejszej – chciałoby się rzec. Do takowych zaliczyć bowiem śmiało można trzy ostatnie, jakie stoczył Cieszyński Książę – tę przegraną z Thiago Santosem, przed którą znajdował się w bliźniaczo podobnej sytuacji jak obecnie, oraz te wygrane z Luke’iem Rockholdem i Ronaldo Souzą. Wszystko dlatego, że cieszynianin od roku jest jednym z najważniejszych aktorów na mistrzowskiej scenie 205 funtów, a tam każdy oktagonowy akt stanowić może przepustkę do walki o upragnione złoto.
Rywalem polskiego półciężkiego będzie w Nowym Meksyku jego stary znajomy Corey Anderson – kiedyś wyłącznie mocny zapaśnik ze srogą kondycją, lichą szczęką i bez doświadczenia, dziś natomiast mocny zapaśnik z przyzwoitą stójką, srogą kondycją, znacznie lepszą niż lata tamu defensywą oraz sporym bagażem doświadczeń.
Nasz zawodnik nie ma miłych wspomnień związanych z Amerykaninem. Niespełna pięć lat temu w Las Vegas nieprzypadkowo noszący przydomek Overtime – kiedyś brzmiał on 25/7 – podopieczny trenera Marka Henry’ego okrutnie sponiewierał Polaka zapaśniczo. Już po trzech minutach tamtego nierównego starcia cieszynianin oddychał rękawami, walcząc niemal wyłącznie o przetrwanie. I przetrwał, ale został zmiażdżony.
Niepokój nad Wisłą może wzbudzać fakt, że zaprawiony już wówczas w bojach i ukształtowany jako zawodnik Polak przegrał wtedy z toczącym ledwie siódmą zawodową walkę żółtodziobem. Co więc stanie się w rewanżu po pięciu latach?
Z drugiej zaś strony, nadzieją napawać może fakt, że Błachowicz dokonał jednak poważnych zmian od czasu pierwszej konfrontacji – przede wszystkim w obszarze treningu i aklimatyzacji przed walką – wobec czego absolutnie nie stoi na straconej pozycji przed rewanżem.
O tym, jak od strony technicznej zapowiada się walka i kto ma w niej większe szanse na zwycięstwo – przynajmniej na papierze – szeroko rozpisałem się w analizie, do której przy okazji zapraszam.
Eliminator?
Czy natomiast dla zwycięzcy Rio Rancho może okazać się ostatnim przystankiem przed walką o złoto ze sprawującym od lat rządy w 205 funtach Jonem Jonesem? Absolutnie tak!
Mam bowiem poważne wątpliwości, czy po kontrowersyjnym zwycięstwie z Dominickiem Reyesem Bones nadal jest tak skory, aby spróbować swoich sił w wadze ciężkiej. Przeczą temu także jego wypowiedzi po gali UFC 247, w których zaznaczał, że nadal ma wiele pracy do wykonania w kategorii półciężkiej.
Natychmiastowy rewanż z Dewastatorem? Nie można takiego scenariusza wykluczyć, ale wiele wskazuje na to, że po zeszłotygodniowej wojnie Reyes będzie potrzebował dłuższej przerwy, a i mocne przekonanie Jonesa, iż werdykt sędziowski był słuszny – o nim za chwilę – stanowić może sygnał wskazujący na to, że do natychmiastowej drugiej walki nie jest mu szczególnie śpieszno.
Thiago Santos? Przebąkuje o powrocie do oktagonu… w listopadzie! I chce walki właśnie z Dominickiem Reyesem.
Sposobiący się do pojedynku z Gloverem Teixeirą Anthony Smith? Kto chciałby obejrzeć Bonesa po raz drugi naprzeciwko jednego lub drugiego…
Anthony Johnson? Jeszcze nie znalazł się nawet pod kuratelą USADA. Liczy na powrót do oktagonu przed końcem roku. Nikt nie będzie na niego czekał.
Volkan Oezdemir, szykujący się do odwieszenia rękawic z kołka Alexander Gustafsson czy Johnny Walker muszą na swoją szansę jeszcze zapracować.
Innymi słowy, ze świecą szukać obecnie w kategorii półciężkiej zawodników, którzy w rajdzie po oktagonowe usługi Jona Jonesa mogliby wyprzedzić triumfatora walki wieczoru gali w Rio Rancho. Takowego znajdziemy natomiast w 185 funtach…
Chodzi oczywiście o Israela Adesanyę. Jeśli Nigeryjczyk pokona na początku marca Yoela Romero, kto wie, czy nie nabierze w końcu pewności siebie, aby medialną wojnę z Amerykaninem przenieść do oktagonu. Nie mam wątpliwości, że takim starciem jest ze wszech miar zainteresowany Bones – to bowiem dla niego największa i najbardziej kasowa z dostępnych walk w wadze półciężkiej. Pytanie jednak, czy Nigeryjczyk da się przekonać Danie White’owi?
„You’re taking everything I worked for, motherfucker!”
Jones pojawi się zresztą w Rio Rancho, więc jeśli – odpukać – to Anderson skończy z tarczą, nie ulega wątpliwości, że rzuci mistrzowi wyzwanie. Jeśli wygra natomiast Błachowicz – oby! – wówczas… Cóż, mam nadzieję, ze publicznie zapyta czempiona, czy ten zechciałby stanąć z nim w szranki.
Odstawiając zaś żarty na bok i jednocześnie mając w pamięci kompletnie zmarnowane promocyjnie zwycięstwo z szykowanym wówczas do walki o złoto Luke’iem Rockholdem, nie mam żadnych oczekiwań względem jakiejkolwiek gry medialnej cieszynianina. Starego psa – szczególnie dobrze wychowanego! – nowych sztuczek – na przykład obsikiwania nogawek – nie nauczysz. Jest w tym oczywiście pewna szlachetność, konsekwencja, sportowa droga i tak dalej, ale… Zostawmy to.
Nieistniejąca gra medialna cieszynianina musi zostać zniwelowana efektownym zwycięstwem. Tylko takie da Polakowi szansę na starcie z Jonesem – nawet pomimo korzystnej sytuacji w czubie dywizji. Anderson natomiast musi po prostu wygrać – nawet jeśli styl jego zwycięstwa nie wzbudzi powszechnego zachwytu, Overtime niewątpliwie nadrobi gadką.
Koniec Jona Jonesa?
Wracając natomiast do zwycięstwa Jona Jonesa z Dominickiem Reyesem. Mając na uwadze, że gala odbyła się w stanie Teksas, który nie przyjął wprowadzonych w 2016 roku nowych zasad punktowania, werdykt sędziowski nie jest skandaliczny. Wedle starych zasad, znaczenie agresji oraz kontroli oktagonu jest bowiem znacznie większe niż wedle nowych – w tych elementy te w ogóle nie są brane pod uwagę, jeśli jeden z zawodników ma przewagę w efektywnych uderzeniach / grapplingu.
Co zaś tyczy się schyłkowego rzekomo okresu panowania Bonesa w 205 funtach… Jon Jones nie jest dzisiaj słabszym zawodnikiem niż pięć lat temu. Jest natomiast znacznie lepiej znany, prześwietlony na wskroś. Nikt teraz nie daje się ostrzeliwać jego kopnięciom na kolana. Nikt nie stoi przed nim bez ruchu – poza sparaliżowanym Anthonym Smithem! – nikt nie wdaje się z nim w potyczki klinczerskie, nikt nie wsadza mu podchwytu głęboko pod pachę. To jedno.
Po drugie – Jones walczy znacznie bardziej zachowawczo niż onegdaj. Podejmuje mniejsze ryzyko, jest w swoich poczynaniach coraz bardziej wyrachowany. Ma bowiem świadomość, że z każdą walką kładzie na szali coraz więcej, do wygrania mając niewiele. Ma też świadomość, że jego rywale posiadają przebogaty materiał do studiowania jego stylu, wie, że znają jego wszystkie sztuczki. O dominację w takich warunkach znacznie trudniej.
Po trzecie wreszcie – dzisiaj Jon Jones jest już starym – pod względem doświadczenia i przebiegu – lwem, który musi opędzać się od młodych, głodnych pretendentów. Gdy szerzył spustoszenie w oktagonie, był młody, nieznany, podczas gdy jego rywale powoli schodzili ze szczytów. Dziś nie mierzy się już z przeciwnikami o takich lukach zapaśniczych, jakie swego czasu posiadał w swojej grze legendarny Mauricio Shogun Rua.
Obstawiaj wszystkie walki UFC na PZBUK i odbierz darmowy zakład 50 PLN
*****
Jan Błachowicz vs. Corey Anderson II – analiza bukmacherska PZBUK przed UFC Rio Rancho