UFC

UFC Fight Night 111 – wyniki i relacja

Relacja na żywo i wyniki gali UFC Fight Night 111 z Marcinem Tyburą i Andreiem Arlovskim w rolach głównych.

W walce wieczoru gali UFC Fight Night 111 w Singapurze Holly Holm (11-3) po dwóch rundach, w których działo się niewiele, a celne uderzenia z obu stron można było policzyć na palcach jednej ręki, w trzeciej ciężko znokautowała Bethe Correię (10-3-1) efektownym kopnięciem na głowę.

https://twitter.com/streetfitebanch/status/876082975292743680

W ten sposób Amerykanka wraca na drogę zwycięstw po trzech porażkach z rzędu.

*****

Marcin Tybura (16-2) odniósł najcenniejsze zwycięstwo w karierze, w co-main evencie pokonując byłego mistrza Andreia Arlovskiego (25-15).

Obaj rozpoczęli spokojnie. Polak spróbował dwóch kopnięć, ale przestrzelił. Zainkasował za to niespodziewaną obrotówkę na korpus.

40 sekund po rozpoczęciu Tybura przechwycił frontalne kopnięcie Arlovskiego, kładąc go na plecach. Znalazł się w gardzie, z której Białorusin starał się wykluczyć jego ręce. Polak atakował pojedynczymi uderzeniami z góry, podnosząc pozycję i opadając z łokciami. Po trzech minutach nasz zawodnik utorował sobie drogę za plecy rywala, a potem do dosiadu, rozpuszczając ręce! Pitbull wił się jak szalony, ale sporo uderzeń doszło celu! Dwie minuty do końca pierwszej rundy! Polak spróbował wykluczyć rękę Białorusina, zaatakował soczystymi łokciami! Arlovski oddał plecy! Zainkasował kolejną porcję uderzeń, ale ulatywało z niego powoli życie i ochota do walki! Był już okrutnie porozbijany! Minuta do końca! Arlovski odwraca się, oddaje plecy, chroni głowę, ale Tybura kontynuuje ostrzał, choć nie wszystkie uderzenia trafiają czysto. W końcu jednak Białorusin zdołał wstać! Rozpuścił ręce, Polak wydawał się okrutnie zmęczony! Uniósł gardę, ale inkasował cios za ciosem, znajdując się w ogromnych opałach! Arlovski rzucił go na siatkę, tam kontynuując ostrzał, ale Tybura przetrwał. Szaleństwo!

Na rozpoczęcie drugiej odsłony Arlovski trafił dwoma prawymi na głowę, ale potem wcisnął Tyburę do siatki w klinczu, prawdopodobnie chcąc złapać oddech. Tam wobec bierności Polaka zaatakował kolanami na korpus. Minęła minuta. Andrzej spróbował obalenia, ale nic z tego nie wyszło. Twarz Tybury zdradzała spokój, ale nadal pozostawał w niekorzystnej pozycji. Arlovski zaatakował krótkimi ciosami na głowę, ponownie polując na obalenie – ale ponownie bez rezultatu. Dwie minuty. Białorusin rozerwał klincz, trafiając kilkoma ciosami. Zainkasował jednak kontrę i chwilę potem poszukał obalenia – prawie je znalazł, ale musiał się ratować przed oddaniem pleców i w rezultacie walka wróciła do klinczu pod siatką z Arlovskim wciskającym do niej Tyburę. Dwie minuty do końca rundy. Białorusin trafia krótkim prawym na głowę. Próbuje wykluczyć rękę Polaka, ale bez powodzenia. Nasz zawodnik walczy o odwrócenie pozycji, ale nic z tego nie wychodzi. Tkwi z plecami na siatce. Minuta do końca. Sędzia ma dość, rozdziela obu zawodników. Dochodzi do kilku spięć, ale żaden nie trafia czysto. Na pół minuty przed końcem znów Arlovski wbija Tyburę do siatki, kończąc rundę kilkoma ciosami, zblokowanymi jednak przez Polaka.

Po kilku wymianach na początku trzeciej rundy Tybura złapał podwójny podchwyt, odwracając Arlovskiego i pod siatką walcząc o obalenie. Białorusin trzymał się jednak dzielnie. Minęła minuta. Uniejowianin w końcu posadził rywala, ale nie był w stanie go ustabilizować i Arlovski wstał. Tylko jednak na chwilę, bo Tybura szybko poprawił uchwyt i przewrócił Arlovskiego, kładąc go na plecach i lądując w gardzie. Trzy minuty do końca walki. Polak znalazł się w pozycji bocznej, szukając dosiadu. Arlovski zdołał się jednak wybronić, odzyskując półgardę. Polak kontrolował go jednak z góry, raz na jakiś czas spuszczając uderzenie. Do końca pojedynku zostały dwie minuty. „Nie ma siły!” – krzyczał narożnik Polaka. Białorusin skręcił się, szukając powrotu na nogi, oddając plecy. Chwilę potem Tybura znalazł się w dosiadzie. Minuta! Andrzej znów się skręca, oddając plecy. Próbuje odwrócić pozycję, będąc nawet blisko, ale Polak zostaje na górze! 15 sekund! 10! Tybura atakuje ciosami! Koniec!

Sędziowie wskazali jednogłośnie na Marcina Tyburę, punktując 29-28, 28-27, 29-27.

*****

Colby Covington (12-1) odniósł najcenniejsze zwycięstwo w karierze, na przestrzeni trzech rund terroryzując zapaśniczo Dong Hyun Kima (22-4-1).

Kim rozpoczął bardzo agresywnie od razu szukając obalenia. Covington jednak szybko odwrócił go na siatce i przewrócił. Koreańczyk zdołał wstać, ale nie Amerykanin uwiesił się na nim, nie dając mu miejsca, torując sobie też drogę za plecy rywala. Zapiął ciasną klamrę, której Kim nie był w stanie zerwać, będąc unieruchomionym pod siatką. W końcu Covington znalazł też drogę do obalenia, usadzając Kima pod siatką. Koreańczyk walczył i powrót na nogi i w końcu na dwie minuty przed końcem rundy dopiął swego. Pozostał jednak z plecami na siatce, tam inkasując kilka uderzeń od kontrolującego go Amerykanina, który zaczął też atakować kolanami. W końcu jednak rozerwał klincz obrotowym łokciem. Walka wróciła na środek oktagonu, gdzie agresywnie napierający Kim trafił kilkoma uderzeniami. Szybko jednak został ponownie przewrócony pod siatką, inkasując w powrotnej drodze na nogi kilka ciosów.

Na rozpoczęcie drugiej rundy Amerykanin trafił kilkoma lowkingami, ale zainkasował też kilka ciosów na głowę, szukając potem obalenia. Kim zdołał się wybronić, ale Covington nie ustępował i gdy akcja przeniosła się pod siatkę, ponownie usadził Koreańczyka. Minęły dwie minuty. Kibice zaczęli gwizdać. Kim wrócił na nogi, ale nadal był przyszpilony do siatki. Covington pracował nad obaleniami, przechodząc od jednej techniki do drugiej, ale Koreańczyk dobrze się bronił, w końcu torując sobie drogę na środek oktagonu. Tam od razu ruszył do ataków, ale szybko zainkasował soczystą kombinację, po której zachwiał się na nogach. Covington ruszył do furiackiego ataku, ale nie zdołał skończyć rywala. Walka ponownie przeniosła się do klinczu z Amerykaninem męczącym tam Koreańczyka. Ten ostatni zdołał efektownie cisnąć rywalem o deski, ale Covington błyskawicznie odnalazł się w sytuacji, odwracając niekorzystną pozycję.

Po wznowieniu walki Kim od razu zaatakował serią prostych, ale zainkasował kontrę, która zmusiła go do okiełznania furiackich zapędów. Walczący z odwrotnej pozycji Covington zaczął poszukiwać mocnego lewego, pozostając aktywniejszym. Szczególnie w półdystansie kontynuował kombinacje, kilka razy dosięgając szczęki Koreańczyka. W końcu ten ostatni złapał klincz, szukając być może obalenia, co przypłacił wylądowaniem na deskach po świetnym sprowadzeniu w wykonaniu Amerykanina. Szybko wrócił na nogi, ale pozostał przyszpilony do siatki, z uwieszonym na sobie Covingtonem, który ani myślał dać mu złapać oddech. Ponownie przewrócił rywala, ale ten znów znalazł drogę na górę. Na minutę przed końcem Kim zdołał przewrócić Covingtona, ale ten od razu zaczął walczyć o powrót na nogi – i dopiął swego, ponownie męcząc rywala w klinczu.

Sędziowie wypunktowali walkę dla Covingtona w stosunku 30-25, 30-26 i 30-27. To dla Amerykanina czwarte zwycięstwo z rzędu i siódme w dotychczasowych ośmiu walkach dla UFC.

*****

W pojedynku otwierającym kartę główną Rafael dos Anjos (26-9) po twardej, zażartej walce wypunktował Tareca Saffiedine’a (16-7).

Belg od początku polował na wysokie kopnięcia na głowę, potem atakując lowkingiem. Brazylijczyk odpłacił mu mocnym middlekickiem, ale potem pośliznął się i walka przeniosła się do parteru z Saffiedinem na górze. Belg starał się kontrolować Brazylijczyka, ale zainkasował sporo łokci na głowę, a potem zmuszony był bronić się przed kimurą.

Na trzy minuty przed końcem RDA zdołał wrócić na nogi, a walka przeniosła się do klinczu, gdzie Saffiedine prezentował się lepiej, trafiając kilkoma kolanami i łokciami. Po rozerwaniu klinczu obaj wymienili się kilkoma uderzeniami. Brazylijczyk zagonił rywala na siatkę, następnie z łatwością go obalając. Ponownie poszukał kimury, ale ponownie Saffiedine zdołał się wykaraskać i walka wróciła na nogi. RDA był agresorem, wywierając presję i szukając klinczu i obaleń. Saffiedine trafił na głowę, ale zainkasował mocne okrężne kopnięcie na korpus, a potem latające kolano na głowę pod siatką. Brazylijczyk zaczął przejmować stery pojedynku w swoje ręce, w końcówce trafiając kilka razy na głowę i obijając jeszcze korpus Belga kilkoma soczystymi hakami.

RDA rozpoczął drugą rundę agresywnie, szukając przedarcia się do półdystansu. Bujając się na lewo i prawy, napierał, choć Saffiedine był w stanie kilka razy go pokarać. RDA przyparł rywala do siatki, szukając obalenia, ale bez powodzenia. Na środku oktagonu obaj przestrzelili kilkoma sierpami, zanim walka znów przeniosła się do klinczu – tym razem z dos Anjosem inkasującym krótkie kolana z plecami na siatce. Belg poszukał obalenia, ale Brazylijczyk przechwycił jego głowę i odwrócił pozycję. Zdzielił klęczącego rywala kolanem na głowę – nielegalnym, dodajmy. Saffiedine zdołał wstać, ale nie był w sanie opędzić się od wciskającego go do klatki i szukającego obalenia dos Anjosa. W końcu jednak soczystym łokciem rozerwał klincz, ale tylko na chwilę, bo po serii kolejnych przestrzelonych uderzeń z obu stron RDA znów wbił go w siatkę, tam atakując krótkimi kolanami. W końcu pojedynek na pół minuty przeniósł się na środek oktagonu, gdzie minimalnie lepiej wyglądał Belg, ale na koniec rundy znów został przyszpilony do siatki, inkasując kilka uderzeń.

Na otwarcie trzeciej rundy RDA trafił dwoma middlekickami, inkasując jednak dwa lowkingi. Wywierał presję, ale Saffiedine dobrze trzymał go na dystans prostymi, nieźle też chwilami kontrując, a jednocześnie raz za razem zmieniając pozycje. Pojedynek na chwilę przeniósł się do klinczu, na rozerwanie którego Belg trafił łokciem. Walka wróciła na środek. RDA trafił lowkingami i kopnięciami na korpus, ale zainkasował kilka ciosów na głowę. Dos Anjos nieustannie napierał i zaczął trafiać coraz częściej, choć i Saffiedine odgryzał się celnymi uderzeniami. W ostatnich sekundach, mocno już zmęczeni, wdali się w kilka ostrych wymian, ale żaden zawodnik nie był w stanie trafić rozstrzygającym uderzeniem.

Ostatecznie wszyscy sędziowie wypunktowali walkę dla byłego mistrza kategorii lekkiej w stosunku 2 x 30-27, 29-28.

Przyszłość Belga, który przegrywa trzecią walkę z rzędu, stoi natomiast pod znakiem zapytania.

*****

Ledwie 72 sekundy potrzebował Jon Tuck (10-4), aby rozprawić się z będącym już najpewniej na ostatniej prostej swojej sportowej kariery Takanorim Gomim (35-13). Już w jednej z pierwszych akcji Guamczyk okrutnie naruszył rywala frontalnym kopnięciem na korpus, następnie rzucając się za nim na siatce. Gomi próbował ratować się obaleniem, ale nic z tego nie wynikło, a w kotłowaninie oddał plecy i walka przeniosła się do parteru. Tuck szybko przełożył rękę pod brodą Japończyka, zmuszając go do klepania.

Guamczyk ratuje się tym sposobem przed zwolnieniem po serii dwóch poprzednich porażek. Dla Gomiego natomiast jest to czwarta z rzędu przegrana w pierwszej rundzie. Jego dalsza przygoda z UFC stoi pod wielkim znakiem zapytania.

*****

Jiż w jednej z pierwszych akcji Cyril Asker (8-3) naruszył Walta Harrisa (10-5), który zatańczył na nogach, ale z sobie tylko znanego powodu nie zdecydował się zaatakować i poszukać skończenia, zamiast tego cofając się i dając Amerykaninowi czas na ustabilizowanie błędnika. Szybko się to na nim zemściło, bo chwilę potem kombinacją sierpa i krosa Harris posłał go na deski, następnie rozpuszczając z góry ciosy i łokcie. Nie zdołał odłączyć rywala, ale ten nie bronił się, jak Pan Bóg przykazał i sędzia zrobił, co musiał, przerywając pojedynek.

Dla Amerykanina jest to drugie z rzędu i trzecie w ostatnich czterech walkach zwycięstwo.

*****

Alex Caceres (13-10) w pierwszej rundzie był o włos od skończenia debiutującego w oktagonie Rolando Dy (8-5), ale ten pokazał nie lada serce i przetrwał – nie tylko uderzenia, ale też próby gilotynowe Amerykanina.

W drugiej pojedynek wyrównał się – Cacares zwolnił, a statyczny Filipińczyk kilka razy przedarł się przez lichą defensywę rywala. Zdołał jednak zranić jednym z ciosów oko Dy i w przerwie w narożniku tego ostatniego pojawił się lekarz, który zakomunikował sędziemu, że zawodnik może walczyć, ale cały czas mruży jedno oko. Sędzia zdecydował się przerwać walkę, nie dopuszczając Dy do trzeciej odsłony – ku wielkiemu rozczarowaniu Filipińczyka.

Cacares przerywa w ten sposób serię dwóch porażek.

*****

Dość niespodziewanie pierwsza połowa otwierającej rundy w walce Justina Scogginsa (11-4) z Yutą Sasakim (20-4-2) toczyła się pod siatką, gdzie obaj mocowali się, próbując położyć się nawzajem na plecach.

W końcu jednak Amerykanin zmienił taktykę i zaczął walczyć w stójce, tam dzieląc i rządząc. Soczystą kombinacją po przestrzelonej obrotówce posłał Japończyka na deski, już do końca rundy kontrolując i obijając go z góry.

W drugiej rundzie Scoggins ponownie mocno naruszył Sasakiego, schodząc następnie za rywalem do parteru. Tam z góry kontrolował go i obijał, choć Japończyk cały czas pracował, szukając poddania z pleców bądź odwrócenia pozycji – i w końcu je znalazł, po krótkiej kotłowaninie – w czasie której Amerykanin miał okazję do wrócenia na nogi, kompletnie ją ignorując – trafiając do dosiadu. Rozpuścił ręce, zmuszając Scogginsa do oddania pleców. Błyskawicznie zapiął ciasne duszenie i było po walce.

Japończyk wraca w ten sposób na ścieżkę zwycięstw po porażce z Wilsonem Reisem, natomiast Amerykanin przegrywa drugą z rzędu „wygraną” walkę.

*****

Ciężkoręki Frank Camacho (20-4), który wziął walkę na kilkanaście dni przed galą, rozpoczął pojedynek z Jingliangiem Li (12-4) od ciężkich uderzeń, kilka razy okrutnie wstrząsając faworyzowanym Chińczykiem. Ten jednak utrzymał się na nogach i choć w dalszej części walki zainkasował jeszcze kilka bomb, przetrwał, w końcówce będąc nawet w tanie obalić debiutanta.

Na początku drugiej odsłony ponownie to Camacho wyglądał lepiej, trafiając w półdystansie. Li poszukał obalenia i choć długo mocował się z rywalem, nie zdołał położyć go na plecach i walka wróciła na środek oktagonu. Zmęczenie zaczęło jednak dopadać Camacho, który inkasował sporo kopnięć i długich ciosów, szukając tylko od wielkiego dzwona okazji do skrócenia dystansu i ataku sierpami. Wyraźnie jednak brakowało mu już paliwa w baku. Chińczyk raz za razem częstował go jabami i lowkingami, od czasu do czasu dokładając też sierpy czy podbródkowe. Pozostawał też bardzo mobilny. W końcówce spróbował obalenia, ale defensywa zapaśnicza Camacho po raz kolejny zdała egzamin.

W trzeciej rundzie lowkingi Li zaczęły się odkładać, a wykroczna noga Camacho stała się niemal bezużyteczna. Starając się ją chronić, przyjmował jednak masę ciosów na głowę. Demonstrował jednak nie lada serce do walki i swoistą mentalność Robbiego Lawlera, zachęcając Chińczyka do kolejnych ataków. Tego ostatniego prosić nie było trzeba – raz za razem trafiał długimi ciosami, okrutnie obijając głowę debiutanta. Od czasu do czasu trafiał też kolejnymi lowkingami.

Ostatecznie sędziowie nie mieli żadnych wątpliwości, jednogłośnie punktując dla Li w stosunku 2 x 29-27, 29-28. Chińczyk odnosi w ten sposób trzecie z rzędu zwycięstwo.

*****

Kwan Ho Kwak (9-2) i Russell Doane (15-7) rozpoczęli pojedynek spokojnie, starając się nawzajem rozczytać. Koreańczyk z czasem skupił się na ostrzeliwaniu wykrocznej nogi Hawajczyka, ale w końcu ten podkręcił tempo, w klinczu trafiając soczystym kolanem na korpus, a następnie rzucając rywala na siatkę i tam zasypując go gradem uderzeń – wstrząsnął Kwakiem częściowo zblokowanym kopnięciem na głowę, a potem dołożył kanonadę ciosów, dwoma trafiając czysto i posyłając ledwie żywego Koreańczyka na deski. Rzucił się za nim, atakując z góry kolejnymi uderzeniami, ale sędzia szybko i trzeźwo przerwał walkę.

W ten sposób Doane przerywa fatalną serię czterech porażek, ratując się przed zwolnieniem z organizacji. Kwak natomiast doznaje drugiej z rzędu przegranej.

*****

W pierwszej rundzie walki pomiędzy dwoma muszymi debiutantami, Carlsem Johnem de Tomasem (8-1) i Naoki Inoue (11-0), ten ostatni zaprezentował bardzo dobre umiejętności defensywne w zapasach oraz mocny parter, kontrolując, obijając i zagrażając Filipińczykowi poddaniami w walce na chwyty.

Druga odsłona była już totalną dominacją Inoue – w stójce szybkimi kombinacjami ciosów prostych ostrzeliwał rywala, a gdy walka przeniosła się do parteru, terroryzował rywala z góry, obijając go, sprawnie przechodząc pozycje i raz za razem zagrażając poddaniami. W samej końcówce był o włos od zmuszenia de Tomasa do klepania ciasną balachą – ten jednak przetrwał, demonstrując nie lada wolę walki i determinację.

W trzeciej rundzie Filipińczyk nadal dzielnie walczył, rozcinając nawet łokciami głowę szukającego obalenia – które, wydaje się, wcale nie było potrzebne, bo Inoue dzielił i rządził na nogach – rywala, ale ostatecznie gdy pojedynek przeniósł się do parteru, dominacja Japończyka nie podlegała dyskusji.

Sędziowie nie mieli wątpliwości, punktując zgodnie 30-27 dla Inoue.

Bardzo udany debiut ledwie 20-letniego Japończyka, który pokazał przebłyski w każdej płaszczyźnie walki.

*****

W pojedynku otwierającym galę, o którym wszyscy zapomnieli w chwili, gdy się zakończył, Lucie Pudilova (7-2) wypunktowała debiutującą w oktagonie Ji Yeon Kim (6-1-2), odnosząc swoje pierwsze zwycięstwo w UFC i w ten sposób ratując się przed zwolnieniem. Na nogach to Koreanka była nieco skuteczniejsza, ale Czeszka klinczem w ostatniej rundzie wyrąbała sobie drogę do zwycięstwa.

Wyniki UFC Fight Night 111

Walka wieczoru

135 lbs: Holly Holm (11-3) pok. Bethe Correię (10-3-1) przez KO (kopnięcie na głowę), R3, 1:09

Co-main event

265 lbs: Marcin Tybura (16-2) pok. Andreia Arlovskiego (25-15) jednogłośną decyzją (29-28, 28-27, 29-27)

Karta główna

170 lbs: Colby Covington (12-1) pok. Dong Hyun Kima (22-4-1) jednogłośną decyzją (30-25, 30-26, 30-27)
170 lbs: Rafael dos Anjos (26-9) pok. Tareca Saffiedine’a (16-7) jednogłośną decyzją (2 x 30-27, 29-28)

Karta UFC Fight Pass

155 lbs: Jon Tuck (10-4) pok. Takanoriego Gomiego (35-13) przez poddanie (RNC), R1, 1:12
265 lbs: Walt Harris (10-5) pok. Cyrila Askera (8-3) przez TKO (gnp), R1, 1:44
145 lbs: Alex Caceres (13-10) pok. Rolando Dy (8-5) przez TKO (przerwanie lekarza), R2, 5:00
125 lbs: Yuta Sasaki (20-4-2) pok. Justina Scogginsa (11-4) przez poddanie (RNC), R2, 3:19
170 lbs: Jingliang Li (13-4) pok. Franka Camacho (20-5) jednogłośną decyzją (2 x 29-27, 29-28)
135 lbs: Russell Doane (15-7) pok. Kwana Ho Kwaka (9-2) przez KO (ciosy), R1, 4:09
125 lbs: Naoki Inoue (11-0) pok. Carlsa Johna de Tomasa (8-1) jednogłośną decyzją (3 x 30-27)
135 lbs: Lucie Pudilova (7-2) pok. Ji Yeon Kim (6-1-2) jednogłośną decyzją (3 x 29-28)

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button