Tyron 2.0, bezzębny Goryl i Karolina Chute Boxe – sześć wniosków po UFC 228
Gala UFC 228 z Tyronem Woodleyem i Darrenem Tillem trafiła na karty historii – co zapamiętamy z niej szczególnie? Oto sześć najważniejszych wniosków!
Na papierze gali UFC 228 w Dallas daleko było do wybitnej – a tymczasem okazała się jedną z najlepszych w tym roku.
Co zapamiętamy z niej szczególnie?
Tyron Woodley 2.0 dominuje świeżaka
Nie będę ukrywał, że daleki byłem od radości, gdy w końcówce drugiej rundy Tyron Woodley zmusił do klepania Darrena Tilla.
https://twitter.com/streetfitebanch/status/1038657397731012609
Amerykanin to oczywiście świetny zawodnik, ale jego totalna oktagonowa awersja do ryzyka, maruderski medialnie styl bycia, mocno lewoskrętne poglądy, uwielbienie dla wszelkiej maści Colinów Kaepernicków i plotkarskie wygiby na TMZ zdecydowanie nie zachęcały do trzymania zań kciuków.
A jednak! Wywiadami po gali T-Wood częściowo odkupił swoje winy. Nie narzekał. Nie opowiadał o niesprawiedliwym traktowaniu. Na inne okazje zostawił problem rasizmu. Ba! Zapowiedział gotowość do walki z każdym rywalem – nawet Colbym Covingtonem! Przyznał nawet – wbrew powtarzanym od dawna sloganom – że jednak czeka go jeszcze trochę pracy, zanim zostanie największym półśrednim w historii.
Między wierszami w mocno zawoalowany sposób dał do zrozumienia, co chodzi mu po głowie – a chodzi pas 185 funtów – ale jednocześnie nie drążył tematu, zapowiadając kolejną obronę korony kategorii półśredniej.
Wydawał się po prostu… tak – powiem to! Wydawał się: sympatyczny!
Nie można było tak od razu? Dziś prawdopodobnie byłby znacznie popularniejszy, co też pewnie przełożyłoby się na większe pieniądze.
Z drugiej zaś strony, jego pozytywna medialna zmiana – oby ją utrzymał! – jest też pochodną podejścia do jego osoby ze strony UFC i Dany White’a. Zdał sobie sprawę, że ciągłe narzekanie, pohukiwania w kierunku pracodawcy, a nawet medialne groźby na nic się zdadzą. Pogodził się z losem. Został w pewien sposób – to złe określenie, ale użyję go – złamany. Zrezygnował z medialnych batalii o kasowe walki, o szacunek świata i inne rzeczy, które zdobywa się organicznie. I dobrze. Kto wie, czy nie tędy właśnie prowadzi krótsza droga do spełnienia jego sportowych i finansowych ambicji.
Co zaś tyczy się samej walki – Woodley rozprawił się z Tillem po profesorsku. Nie było w jego taktyce żadnej wielkiej filozofii – pomimo zapewnień, że rozkłada styl rywali na atomy, co zresztą na pewno czyni – ale przeniesienia założeń taktycznych na działania w oktagonie sprawą prostą nigdy nie jest. On tego dokonał. Namieszał Brytyjczykowi w głowie różnorodnymi atakami – na korpus, na głowę, kopnięciami, klinczem, próbami obaleń – kompletnie zamykając jego grę.
Styl walki Goryla zmusił go też do agresywniejszego niż zazwyczaj podejścia, owocując skończeniem. Dostał też czarny pas jiu-jitsu od swojego trenera Dina Thomasa. To był dla Tyrona Woodleya najlepszy sportowo wieczór od czasu zwycięstwa z Robbiem Lawlerem sprzed ponad dwóch lat.
Bezzębny – ale nadal dumny! – Goryl z Liverpoolu
Darren Till nie podołał, ale… rozpocznijmy od kilku pozytywów. Tak ku pokrzepieniu serc, bo Brytyjczyk to dobry, szczery człek i z niechęcią podchodzić do niego mogą wyłącznie osobnicy, którzy nie lubią, powiedzmy, Taia Tuivasy. Czyli – nadający na złych falach.
Otóż, po pierwsze, Brytyjczyk jest silny jak tur – i siła ta przekłada się na jego defensywę zapaśniczą. Potwierdzone. Obalenie go będzie piekielnie trudne. Zdał test z defensywnych zapasów – prawie z wyróżnieniem.
Dwa – szczęka. Jest z tytanu. Potwierdzone. Po czystym knockdownie ani na chwilę nie stracił orientacji w oktagonie, inkasując jeszcze kilka potężnych łokci. Ba, w pewnej chwili zaczął nawet kiwać głową, dając do zrozumienia, że uderzenia Amerykanina nie robią na nim wrażenia.
Trzy – zachowanie po pierwszej porażce. Wziął wszystko na klatę, jednocześnie pozostając skurwysyńsko pewnym siebie. Dokładnie na taką reakcję liczyłem po ewentualnym niepowodzeniu – łącznie z przebąkiwaniem o kiepskiej rozgrzewce. Wydaje się, że Darren mówi wszystko szczerze i rzeczywiście jego pewność siebie pozostaje niezachwiana, co oczywiście ma kapitalne znaczenie dla jego kolejnych bojów.
Cztery – biorąc pod uwagę punkt trzeci, czyli niezachwianą wiarę w swoje umiejętności, wydaje się, że 25-letni Brytyjczyk naprawdę może wrócić silniejszy. Z której by strony na to nie spojrzeć, był to bowiem dla niego swego rodzaju zimny prysznic. Jeśli sam Till tego nie dostrzega, zdaje sobie z tego sprawę jego trener Colin Heron – a to wystarczy, bo on w ich relacjach jest stroną dominującą.
Różowo jednak oczywiście nie było – delikatnie rzecz ujmując… O ile w pewien sposób jestem w stanie zrozumieć, że w pierwszej rundzie Till chciał rozczytać Woodleya, to jednak podszedł do Amerykanina ze zdecydowanie zbyt dużym szacunkiem. Na przestrzeni całej walki nie zaliczył ani jednego celnego uderzenia! Toż to nawet Jose Aldo w 13-sekundowej klęsce z Conorem McGregorem zdołał Irlandczyka dosięgnąć!
Z drugiej zaś strony, gdy w drugiej rundzie Brytyjczyk w końcu pomyślał, że dość tego pierdolenia, ruszając z szarżą, skończył powalony na deski kontrą. Cholera, może więc trzeba było jednak taktycznie i wyrachowanie podejść do sprawy? Tak źle i tak niedobrze.
Dalej… Parter Brytyjczyka zdecydowanie nie zachwycił. Inkasował łokieć za łokciem, nie mając pojęcia, czy ściągać Amerykanina i unieruchamiać, czy przechwytywać jego nadgarstki, czy może próbować wstawać. Bez pomyślunku. Dał sobie też założyć brabo, jakby kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, co robi mistrz – co ten ostatni zaznaczył zresztą w wywiadach po gali. Na tym poziomie bycie uduszonym przez brabo z półgardy nie do końca przystoi – szczególnie przeciwko zawodnikowi, który nie poddał nikogo od prawie dekady.
Co teraz z dumnym Gorylem z Liverpoolu? Jego ambicja została mocno podrażniona i nie mam wątpliwości, że zechce pozostać w kategorii półśredniej, aby zrewanżować się Tyronowi Woodley’owi – co zdążył nawet zapowiedzieć.
Z drugiej zaś strony, oznacza to, że pierwej musi odnieść co najmniej jedno zwycięstwo – a najprawdopodobniej dwa, może nawet trzy. Wojny w Dallas bowiem nie było. Czy starczy mu zdrowia i czasu, aby zatem ściąć wagę jeszcze 3-4 razy? Wątpię. No, chyba że T-Wood w międzyczasie pas straci – wtedy szanse Tilla na szybszy powrót do walki o złoto 170 funtów mocno wzrosną.
A póki co – pozostaje lizanie ran, wspieranie spodziewającej się w listopadzie dziecka dziewczyny i szlifowanie parteru.
Karolina Kowalkiewicz – piękna śmierć
Wychodzę tam, żeby dać, kurwa, wojnę! WOJNĘ! – zapowiadał Darren Till przed walką z Tyronem Woodleyem. Wojny nie dał, przegrał gładko. Wojnę dała natomiast Karolina Kowalkiewicz, która nie zlękła się morderczo – jak zawsze – nastawionej krzyżówki Wanderleia Silvy z Johnem Linekerem w osobie Jessiki Andrade.
Wyniki UFC 228: Karolina Kowalkiewicz znokautowana przez Jessicę Andrade – video
Owszem, łodzianka skończyła dramatycznie, doznając pierwszej w karierze porażki przez nokaut – i to ciężki – ale… O ile z punktu widzenia sportowego można zarzucić jej, że poszła na wojnę beznadziejną, to nie mam jednak większych problemów, żeby odnaleźć w sobie wiele szacunku dla Kowalkiewicz za takie właśnie podejście. Jeśli ktoś wychowywał się kulturze Chute Boxe, w której lepsza piękna śmierć niż haniebne wiktoria, wówczas doceni to, co zrobiła Karolina.
https://twitter.com/streetfitebanch/status/1038654724059406336
Nie taki był zapewne plan taktyczne na walkę, ale… Czytelnicy, którzy mieli okazję czytać moje typowanie gali UFC 228 czy śledzą mój profil na Twitterze, wiedzą, że miałem gargantuiczne problemy z wyobrażeniem sobie scenariusza, w którym polska zawodniczka wychodzi z tarczą z boju z brazylijską czołgistką. Dumałem o lowkingach na łydkę, skrętówce, klinczu, trzymaniu dystansu prostymi i hasaniu po oktagonie – ale żadna z tych opcji nie wydawała mi się realna.
Wierzę, że Karolina podniesie się po tej klęsce, choć nie ulega wątpliwości, że pierwszy w karierze nokaut – i to taki! – może wpłynąć na mentalne nastawienia, a to na poczynania w oktagonie.
Zabit Magomedsharipov – człowiek zagadka
Jasne, poddanie, jakie Zabit Magomedsharipov zafundował Brandonowi Davisowi, było spektakularne, ale… nie miejmy wątpliwości, dlaczego Dagestańczyk poszukał obalenia w drugiej rundzie. Otóż, miał dość lowkingów na wysokości łydki. Niby wszyscy się tego spodziewaliśmy – tj. tego, że nie mając w tym pojedynku wiele do zyskania, za to mając furę do stracenia, spróbuje rozegrać go bezpiecznie w parterze – ale…
Wyniki UFC 228: Zabit Magomedsharipov poskręcał Brandona Davisa – video
Chodzi mi jednak od pewnego czasu po głowie, że stójkowe szlify Magomedsharipova są jednak przesiąknięte pewnego rodzaju defensywnym niedbalstwem. Mam nieodparte wrażenie, że kickboxing Dagestańczyka jest jak zachwycający wyglądem dom – postawiony jednak na kruchych fundamentach. Davis to oczywiście solidny stójkowicz i przyjęcie odeń kilku uderzeń to nie dramat, ale wziął tę walkę niespełna dwa tygodnie przed galą, wychodząc do niej z kontuzją.
https://twitter.com/streetfitebanch/status/1038666131744190464
Nie zamierzam wieszczyć tutaj, że Zabit zostanie niebawem obnażony – delikatnie jednak zaznaczam, że otoczka medialna, jaka go otacza – jest szykowany na next big thing – nie do końca znajduje potwierdzenie w jego dotychczasowych oktagonowych poczynaniach.
Tatiana Suarez dokonuje kolejnego oktagonowego gwałtu
To już czwarty. Tatiana Suarez zdemolowała byłą mistrzynię Carlę Esparzę, która – co trzeba odnotować – w ostatnich walkach zaprezentowała pewien progres. Tym większy to zatem wyczyn Tatiany.
Jest w tym żeńskim Hulku coś intrygującego. Nie było jeszcze w MMA kobiety, która wyczyniałaby z rywalkami to, co wyczynia Tatiana Suarez. Była oczywiście Ronda Rousey, ale ona nie dokonywała oktagonowych gwałtów, kończąc je morderstwami. Ot, rzucała i łamała. Też dobrze – ale to nie to samo.
Panna Suarez wydaje się też bardzo sympatyczną osobą w mediach, mając wyraźne tendencje do tzw. śmieszkowania. Przebąkuje już co prawda o podboju dywizji muszej – za to nagana! – ale jej medialna persona jest przyjemna w odbiorze. Conorem McGregorem oczywiście nie jest, ale generalnie za umiejętnościami sportowymi idzie też solidna medialność, a w kategorii słomkowej nie jest to szczególnie popularne połączenie.
Tatiana zapowiedziała po walce, że chciałaby skrzyżować rękawice z – jak się okazało, bo mówiła o tym przed co-main eventem – z Karoliną. Nie widzę jednak sensu w takim zestawieniu. Myślę, że łodzianka zrobi sobie teraz przerwę, podczas gdy Tatianę Suarez najchętniej obejrzałbym z… tak, tak – Joanną Jędrzejczyk!
Olsztynianka na swoją szansę walki o złoto 115 funtów będzie najprawdopodobniej musiała poczekać mniej więcej do maja, może nawet czerwca – do walki Rose Namajunas z Jessicą Andrade dojdzie bowiem najpewniej na przełomie roku – więc jeśli Ariel Hewalni ze swoją watahą nie wkręcą ją w pojedynek z Valentiną Shevchenko o złoto 125 funtów, wówczas właśnie starciem z Tatianą Suarez Polka mogłaby utorować sobie drogę do złota.
Nie mam też wątpliwości, że walka Suarez vs. Jędrzejczyk byłaby dominacją totalną. Podobnie jak stanie się w przypadku starcia Khabiba Nurmagomedova z Conorem McGregorem. Albo Suarez przewróci Jędrzejczyk i wówczas zrobi z nią to samo, co robiła z poprzednimi rywalkami, albo Polka utrzyma walkę na nogach, tam deklasując Amerykankę.
Geoffrey Neal – najgroźniejszy kelner świata
O mój Boże… O mój Boże… O mój Boże… – powtarzał jak mantrę komentator Joe Rogan, gdy Geoffrey Neal po spektakularnym występie ciężko znokautował Franka Camacho. I przyznaję – powtarzałem i ja.
https://twitter.com/streetfitebanch/status/1038660866303033346
Co to w ogóle było? Tak, tak, wiem, że Camacho to typ bitnika, rzeźnika, rozbójnika, co to lubi się po prostu napierdalać, techniczne aspekty mając w głębokim poważaniu, ale… Neal wyglądał w tym pojedynku jak milion dolarów. Odwrotna pozycja, nieprawdopodobnie szybkie ręce, zupełnie niesygnalizowane kopnięcia, wszystko bite z luzu totalnego. Inicjowanie ataków, kontry, pojedyncze uderzenia, kombinacje, świetna kontrola dystansu. Twarda szczęka, dobry zasięg, metodyczne podejście do popełnianego na oczach milionów morderstwa.
O mój Boże… O mój Boże… O mój Boże…
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że ten 28-latek łączy treningi z pracą. Jest mianowicie… kelnerem! Niech no jeszcze gdzieś usłyszę określenie słabeusza mianem „kelnera”!
A swoją drogą. Neal zapowiada, że na pewnym etapie kariery, gdy będzie wspinał się coraz wyżej w szczeblach kategorii półśredniej, porzuci pracę kelnera. No, nie wiem… Nie jestem bowiem zwolennikiem teorii, wedle których:
– Jon Jones skupiony na treningach a nie na imprezach to lepszy sportowo Jon Jones,
– gdyby Cain Velasquez nie sparował tak ciężko, mógłby zajść jeszcze wyżej.
Wbrew pozorom, łączenie pracy kelnera z treningami ma też bowiem pewne plusy – i wcale nie żartuję.
Tym niemniej, Geoff Neal zrobił prawdziwą furorę w Dallas – i z niecierpliwością czekam na jego kolejny występ.
Jednym zdaniem
- John Dodson do zwolnienia – potrafi zarżnąć każdą walkę
- Abdul Razak Alhassan to prawdziwy biały kruk UFC – dziesiąte zwycięstwo w karierze i dziesiąte przez nokaut w pierwszej rundzie
- Nie przypominam sobie żadnego zwycięstwa Diego Sancheza, które dałoby mi tyle radości, co jego gwałt na Craigu White’cie – jak wiele zdziałać może jeden pocałunek
- Brawa dla rekordzisty-weterana Jima Millera – stary człowiek, a może
- Największy przegrany gali – Dana White
*****