Trzech wspaniałych po UFC FN 72
Świetna gala UFC Fight Night 72 w Glasgow stała pod znakiem sześciu skończeń – wszystkich w pierwszej rundzie.
Nas najbardziej interesowały pojedynki Polaków – Daniel Omielańczuk zdeklasował Chrisa de la Rochę, ale humory później popsuł nam Paweł Pawlak, który wyraźnie przegrał z Leonem Edwardsem.
Nie samymi walkami zawodników znad Wisły człowiek jednak żyje…
Oto trójka największych bohaterów UFC Fight Night 72.
#3 – Robert Whiteford (12-2)
Pokonał: Paula Redmonda (11-5) przez TKO (lewy sierpowy i ciosy), R1, 3:04
Dołączał do UFC w pośpiechu, w walce z Jimmym Hettesem zastępując kontuzjowanego Mike’a Wilkinsona. Robert Whiteford, który wówczas był przede wszystkim chaotycznym brawlerem, niezbyt ochoczo korzystającym ze swojej bazy w Judo, przegrał tamten pojedynek, ale w końcu wziął się poważnie za MMA. Dołączył do American Top Team i zmienił się nie do poznania.
W konfrontacji z Paulem Redmondem nie oglądaliśmy już szalonego rębajły rzucającego obszerne ciosy na lewo i prawo, ale wytrawnego speca od walki z kontry. Whiteford bardzo dobrze pracował na wstecznym, odchodząc po łuku od siatki i wykorzystując ataki Anglika do wyprowadzania własnej ofensywy. Jego praca w półdystansie, balans tułowiem mogły się podobać.
Ostatecznie Szkot powalił rywala na deski atomowym sierpowym, dobijając go następnie w parterze. W szale radości wyskoczył z oktagonu – wzorem Jose Aldo z pierwszej walki przeciwko Chadowi Mendesowi – przechytrzył ochronę i dotarł do swoich fanów, by wspólnie z nimi celebrować zwycięstwo.
Kto następny dla Roberta Whiteforda?
Pokonując Redmonda, Whiteford zanotował drugie z rzędu zwycięstwo w UFC po tym, jak wcześniej wypunktował Daniela Pinedę. Jego dotychczasowe skalpy nie mają zatem jakiejś wielkiej wartości, ale uważam, że nastał już czas, by zamiast słabeuszy sprezentować mu jakiegoś średniej klasy przeciwnika.
Nie miałbym nic przeciwko zestawieniu go z Noadem Lahatem, który również zwyciężył dwa ostatnie pojedynki, ale jeszcze większy sens miałaby konfrontacja Whiteforda z Anglikiem Mikem Wilkinsonem, którego ostatnią ofiarą był również (podobnie jak Lahata) Niklas Backstrom. Wilkinson miał zaplanowaną na czerwiec walkę z Alanem Omerem, ale z powodu kontuzji zmuszony był się z niej wycofać. Omer przegrał, więc powrót do tamtego zestawienia nie ma już sensu. A zatem Whiteford vs Wilkinson 24 października w Dublinie!
Robert Whiteford vs Mike Wilkinson
#2 – Stevie Ray (18-5)
Pokonał: Leonardo Mafrę (12-2) przez TKO (ciosy), R1, 2:30
Stevie Ray dołączył do UFC w podobnych okolicznościach jak Robert Whiteford – wszedł na zastępstwo, pokonując w swoim debiucie Marcina Bandela.
W konfrontacji z Brazylijczykiem z Chute Boxe, Leonardo Mafrą, uchodził co prawda za faworyta, ale mało kto spodziewał się, że Szkot będzie w stanie rozstrzygnąć ten pojedynek w stójce. Oczekiwano, że raczej spróbuje odwołać się do swoich zapasów i parteru. Nic z tych rzeczy! Walczący z odwrotnej pozycji Ray wdał się w szermierkę na pięści i kopnięcia z brazylijskim strikerem – i wyszedł na niej doskonale! Naruszył rywala potężnym prawym sierpem, by następnie w długiej sekwencji precyzyjnie rzucanych ciosów dobić go, zmuszając sędziego do przerwania pojedynku.
Były mistrz Cage Warriors potwierdza, że ze swoją wszechstronnością, niezłomnym charakterem i świetnym przygotowaniem fizycznym jest w stanie mocno namieszać w kategorii lekkiej.
Za swój występ zgarnął też bonus w wysokości 50 tys. dolarów, które na pewno mu się przydadzą, bo, jak twierdził, do bogacz nigdy nie należał.
Kto następny dla Steviego Ray’a?
Leonardo Mafra to całkiem przyzwoita zdobycz. Ray ma też już spore doświadczenie z walk z Cage Warriors, więc akurat w jego przypadku nie ma konieczności budowania go na średnio-niskiej półce zawodniczej kategorii lekkiej.
Jeśli Ramsey Nijem pokona w sobotę Andrewa Holbrooka, będzie miał trzy zwycięstwa w ostatnich czterech walkach – dla Ray’a w sam raz. Ciekawym rywalem dla Szkota byłby też Joe Proctor, który wygrał trzy z ostatnich czterech pojedynków. Najchętniej jednak zestawiłbym go z Jamesem Vickiem, który w UFC pomimo tego, że jest niepokonany, mogąc pochwalić się rekordem 4-0, nie zachwyca – w przeciwieństwie do Ray’a.
Stevie Ray vs James Vick
#1 – Joe Duffy (14-1)
Pokonał: Ivana Jorge (26-5) przez poddanie (trójkąt), R1, 3:05
Rzadko decyduję się przyznać pierwsze miejsce zawodnikowi, który był tak wyraźnym faworytem, jak Joe Duffy w konfrontacji z Ivanem Jorge. Tym razem jednak nie mogło być inaczej.
Szlifujący swe umiejętności pod okiem Firasa Zahabiego w Tristar Irlandczyk, znany dotychczas głównie jako ostatni pogromca Conora McGregora, w starciu z Jorgem zaprezentował się spektakularnie. Uwagę zwracała jego rewelacyjna, płynna stójka, do której już jakiś czas temu wplótł mordercze latające kolana, dwukrotnie w tym pojedynku karząc nimi Brazylijczyka. Jego pozycja, ułożenie głowy, tułowia, nóg, sposób wyprowadzania ciosów – czegoś takiego w MMA nie obserwujemy często.
Duffy zachwycił jednak nie tylko swoimi umiejętnościami kickbokserskimi, bo w starciu z czarnym pasem BJJ Irlandczyk oczarował przede wszystkim walką na chwyty. Cała sekwencja, która doprowadziła do zafundowania pierwszego w karierze poddania Ivanowi Jorge’owi, znamionuje niebywałą klasę Duffy’ego.
Gdy Brazylijczyk złapał podwójny podchwyt, a Irlandczyk zdał sobie sprawę, że nie zdąży poprawić pozycji rąk, w ostatniej chwili utrudnił Jorge’owi obalenie dzięki swojej stopie, którą do końca – w pełni legalnie – trzymał na siatce. W rezultacie upadając, był w stanie utrzymać balans wystarczający do tego, aby już w locie wypracować sobie dogodną pozycję do założenia trójkąta nogami. Gdy obaj padali na deski, Brazylijczyk zdał sobie sprawę, w jakich tarapatach się znalazł – ale było już za późno. Pierwszy raz w karierze odklepał poddanie.
Zjawiskowym występem Duffy potwierdza, że stanowi zagrożenie dla każdego zawodnika w każdej płaszczyźnie. Jego ogromny etos pracy – Irlandczyk całkowicie poświęca się MMA – stanowi tez doskonały prognostyk na przyszłość.
Kto następny dla Josepha Duffy’ego?
Właśnie… Tu robi się ciekawie! Nikt nie chce już zapewne oglądać Duffy’ego w starciach z przeciętniakami. Najwyższa pora, by poprzeczką zawiesić wyżej.
Myślę, że wielu oddałoby wiele, aby obejrzeć jego starcie z Dustinem Poirierem, ale, dobrze, powściągnijmy wodze fantazji i nie zestawiajmy go jeszcze z nikim z czołowej piętnastki dywizji.
Na brak interesujących opcji poza Top 15 nie można narzekać. Trzy kolejne zwycięstwa z rzędu mają obecnie m.in. Johnny Case, Chad Laprise czy Gilbert Burns – i wszyscy oni nadal nie mają zaplanowanego pojedynku. Jakąś opcją dla UFC byłoby też skonfrontowanie Duffy’ego z mogącym pochwalić się rekordem 3-0 Chrisem Wadem z nadzieją na odstrzelenie nudnego zapaśnika lub też zestawienie go z będącym na fali trzech zwycięstw Kevinem Lee, ale… Trzy ostatnie potyczki zwyciężył też Mairbek Taisumov, wszystkie przez nokaut. Pojedynek Duffy vs Taisumov na jakiejś europejskiej gali (Dublin?) gwarantowałby iskry w stójce albo parterową dominację Irlandczyka – a oba te scenariusze powinny zadowolić UFC.
Joseph Duffy vs Mairbek Taisumov
Wyróżnienia
Daniel Omielańczuk – za agresję, zdecydowanie i… opanowanie
Jimmie Rivera – za doskonały debiut i konsekwencje taktyczną w starciu z mańkutem
Ilir Latifi – za nokaut i zjawiskową dobitkę
Joanne Calderwood – za serce do walki
—
A Wy kogo wyróżnilibyście szczególnie?
Komentarze: 2