UFC

Trzech wspaniałych po UFC FN 70

Brazylijska noc na Florydzie – tak w skrócie podsumować można UFC Fight Night 70.

Aż pięciu z sześciu Brazylijczyków walczących na gali wyszło zwycięsko ze swoich pojedynków. Jedynym, któremu sztuka ta się nie udała, był Lyoto Machida, ale… do tego dojdziemy.

Oto trzech największych bohaterów UFC Fight Night 70.

#3 – Thiago Santos (11-3)

Pokonał: Steve’a Bosse (10-2) przez KO (kopnięcie na głowę), R1, 0:29

Thiago Santos nie miał w UFC łatwego początku. W swoim debiucie pod banderą giganta z Las Vegas przegrał błyskawicznie z Cezarem Ferreirą, biorąc tę walkę w zastępstwie za Clinta Hestera. Potem rzucono go na pożarcie Ronny’emu Markesowi i… Santos sprawił nie lada niespodziankę, w niespełna minutę rozprawiając się ze swoim krajanem. Gdyby w kolejnym boju – przeciwko Uriahowi Hallowi – był odrobinę aktywniejszy, dziś miałby na koncie cztery kolejne wiktorie w UFC i moglibyśmy śmiało przymierzać go do walki z czołową piętnastką dywizji.

Tak się jednak nie stało, ale i tak Santos może z wielką przyjemnością powracać do swojego występu na UFC Fight Night 70 przeciwko Steve’owi Bosse. Pomimo zasłużonego statusu faworyta, za jakiego uchodził przed walką, mało kto chyba spodziewał się, że na uporanie się z Kanadyjczykiem będzie potrzebował niespełna trzydziestu sekund. Tymczasem Brazylijczyk miał inny plan – po zablokowanym przez rywala middlekicku ustrzelił go nieprawdopodobnie soczystym kopnięciem na głowę, po którym nie było co zbierać, wobec czego Santos po prostu przeszedł obok ledwie żywego Kanadyjczyka niczym Mark Hunt za swoich najlepszych czasów.

Wisienką na torcie był natomiast bonus w wysokości 50 tys. dolarów, którym Santos został nagrodzony za występ wieczoru.

Kto następny dla Thiago Santosa?

Jest kilku zawodników, których można teraz skonfrontować z Brazylijczykiem – można spróbować zestawić go z doskonale radzącym sobie po przejściu do kategorii średniej Robertem Whittakerem, można zastanowić się, czy nie postawić go naprzeciwko zwycięzcy starcia Josh Samman vs Caio Magalhaes, ewentualnie z Samem Alvey’em, a nawet naszym Krzysztofem Jotko, ale…

Mimo wszystko rywale, których pokonywał w UFC Santos, nie należą do czołówki. Z chęcią obejrzałbym jego starcie ze zwycięskim w trzech ostatnich pojedynkach Magnusem Cedenbladem.

Thiago Santos vs Magnus Cedenblad

#2 – Lorenz Larkin (16-4)

Pokonał: Santiago Ponzinibbio (20-3) przez TKO (uderzenia), R2, 3:07

Jeszcze kilka miesięcy temu Lorenz Larkin był na skraju zwolnienia po przegraniu trzech kolejnych walk. Zdecydował się wówczas na zejście do kategorii półśredniej i, jak się okazało, była to doskonała decyzja, bo w swoim debiucie w spektakularny sposób rozbił twardoszczękiego Johna Howarda, by na UFC Fight Night 70 rozprawić się z twardym Santiago Ponzinibbio.

Amerykanin szczególnie w pierwszej odsłonie pojedynku zaprezentował się rewelacyjnie, zachwycając wyczuciem czasu i dystansu, doskonałymi ciosami i kreatywnymi kopnięciami. W drugiej odsłonie w jego poczynania wkradło się może odrobinę chaosu, ale ileż radości dzięki szalonym wymianom, w które wdali się wówczas obaj zawodnicy, mieli fani zgromadzeni na hali i przed ekranami komputerów! Ostatecznie zwycięsko wyszedł z nich Monsoon, notując drugą z rzędu wiktorię w kategorii półśredniej UFC i mocno zbliżając się do walk z szeroką czołówką dywizji.

Kto następny dla Lorenza Larkina?

Mógłbym rozwodzić się nad zawodnikami, którzy nadawaliby się teraz na rywali dla Amerykanina, zwłaszcza, że w mojej ocenie swoimi ostatnimi występami zasłużył już na walkę z kimś z czołowej piętnastki, ale… Tym razem sprawa jest wyjątkowo prosta. Będący bowiem na fali trzech zwycięstw z rzędu Albert Tumenov wyzwał Larkina do walki, oszczędzając mi pracy. Pojedynek ten zapowiadałby się arcyciekawie i miałby też sportowy sens, więc…

Lorenz Larkin vs Albert Tumenov

#1 – Yoel Romero (10-1)

Pokonał: Lyoto Machidę (22-7) przez KO (łokcie z góry), R3, 1:38

Nie mogło być inaczej. Yoel Romero po profesorsku zdemolował byłego mistrza kategorii półciężkiej i jednego z najlepszych średnich, Lyoto Machidę, nie dając Brazylijczykowi żadnych szans. Kubańczyk bardzo inteligentnie zarządzał swoją kondycją, umiejętnie zmuszając Smoka do drenowania sił na ciągłe uciekanie spod siatki, by od czasu do czasu straszyć go zwierzęcymi szarżami. Gdy natomiast nadarzyła się okazja do obalenia, Romero rewelacyjnie powalił Machidę na deski, w kilkanaście ledwie sekund kończąc go atomowymi łokciami z góry.

Olimpijski zapaśnik zostanie też zapamiętany z uwagi na swoją wypowiedź po walce, w której (najprawdopodobniej) skrytykował łamaną angielszczyzną legalizację „małżeństw” homoseksualnych w Stanach Zjednoczonych, wzbudzając szalony jazgot wśród postępowych amerykańskich dziennikarzy.

Szóstym zwycięstwem z rzędu Romero nie tylko najprawdopodobniej definitywnie zakończył Roganową Erę Machidy, ale też zapewnił sobie status jednego z najpoważniejszych kandydatów do walki o pas mistrzowski.

Kto następny dla Yoela Romero?

Właśnie… Wobec anonsowanego od jakiegoś czasu pojedynku o tytuł między Chrisem Weidmanem a Lukiem Rockholdem, tylko jeden zawodnik ma teraz sens jako rywal dla Kubańczyka. Jest nim oczywiście Ronaldo Jacare Souza, do pojedynku z którym Romero był przymierzany już dwukrotnie. Teraz starcie to wydaje się nie tyle logiczne, co konieczne, aby wyłonić kolejnego pretendenta. I pasjonujące, nawiasem mówiąc.

Yoel Romero vs Ronaldo Souza

Wyróżnienia

Tony Sims – za powrót z dalekiej podróży i efektowny nokaut.
Antonio Carlos Junior – za dobre zapasy i dominujący występ.

********************

A Wy kogo wyróżnilibyście szczególnie?

fot. ZUFFA / UFC.com

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button