Trzech wspaniałych po UFC FN 67
Na gali UFC Fight Night 67 w Goianie spektakularne pojedynki przeplatały się z tymi, o których najchętniej wszyscy byśmy zapomnieli.
Wskazanie trzech największych bohaterów gali tym razem nie nastręczyło mi większych problemów. Oto oni!
#3 – Mirsad Bektic (10-0)
Pokonał: Lucasa Martinsa (15-3) przez TKO (kros i uderzenia z góry), R2, 0:30
Tak, wiem, pochodzący z Bośni reprezentant American Top Team, Mirsad Bektic, był bodaj największym faworytem sobotniej gali UFC Fight Night 67. Dodatkowo, jego rywal, Lucas Martins, wziął tę walkę w zastępstwie, nie mając za sobą pełnego okresu przygotowawczego.
Pomimo tego jednak, gdy po kilku badawczych akcjach ujrzałem pierwsze obalenie ze strony mogącego pochwalić się nieskazitelnym rekordem Bektica, moja brew powędrowała wysoko. Bardzo wysoko. Takiej dynamiki, takiego przyspieszenia, wyczucia czasu i dystansu, takiej mocy przy sprowadzeniu nie widziałem od dawien dawna. Czy przesadzę, gdy napiszę, że od czasu najlepszych lat Georgesa Saint-Pierre’a?
Bośniak całkowicie stłamsił swojego bezradnego przeciwnika, demonstrując zwierza godną agresję i na trudnej brazylijskiej ziemi notując tym samym trzecie kolejne zwycięstwo w UFC. 24-latek najprawdopodobniej wziął sobie do serca uwagi, jakie część obserwatorów kierowała pod jego adresem po tym, jak w Sztokholmie podczas UFC on FOX 14 przeżuł, wypluł, ale nie skończył Paulda Redmonda, i tym razem nastawił się na rozstrzygnięcie pojedynku przed czasem, kalkulacje odkładając na półkę.
Jeśli Bektic nadal będzie rozwijał się w tak zawrotnym tempie, wkrótce pukał będzie do drzwi czołówki kategorii piórkowej.
Kto następny dla Mirsada Bektica?
Zanim jednak to nastąpi, powinien przejść jeszcze co najmniej jeden test – poważniejszy niż ten, któremu stawił czoła w Brazylii.
Nawiasem mówiąc, wyobrażacie sobie, jak wyglądałoby jego starcie z Dennisem Bermudezem, jeśli ten uporałby się wcześniej z Jeremym Stephensem, z którym ma zaplanowane tango na lipiec? Dwóch krępych, silnych jak tury, agresywnych fighterów, który nie znają pojęcia „krok wstecz”… To byłaby prawdziwa wojna!
Zejdźmy jednak na ziemię – za wcześnie na Bermudezów dla naszego bohatera. Potyczka ze zwycięskimi ostatnio Diego Brandao, Ronym Jasonem lub będącym na fali trzech zwycięstw Godofredo Pepey’em miałyby sens. Jednak najchętniej sprezentowałbym Bekticowi… Clay’a Guidę! Carpenter znajduje się na dziesiątym miejscu w rankingu, ale… należy zadośćuczynić Bekticowi za to, że po raz trzeci kisił się na karcie wstępnej – a najlepiej można to zrobić, oferując mu znane, ale już trochę przebrzmiałe nazwisko – właśnie takie jak Clay Guida.
Mirsad Bektic vs Clay Guida
#2 – Charles Oliveira (20-4, 1 NC)
Pokonał: Nika Lentza (25-7-2) przez poddanie (gilotyna), R3, 1:10
Charles Oliveira nie jest już tylko piekielnie kreatywnym, ultra-agresywnym maestro BJJ – ten nadal ledwie 25-letni, ale już bardzo doświadczony Brazylijczyk swoim spektakularnym zwycięstwem nad Nikiem Lentzem przypieczętował swoje przeobrażenie w jednego z najbardziej efektownie walczących zawodników – bez względu na to, w której płaszczyźnie toczy się pojedynek.
Cechą wyróżniającą nowego Do Bronxa jest niebywała agresja – pomimo tego, że w stójce nadal chwilami nie domaga od strony defensywnej, po prostu prąc na rywala niczym taran, a jakąkolwiek obronę mając w głębokim poważaniu, to na uwagę zasługuje coraz lepsze wykorzystanie ciosów prostych, a także mordercze kolana, którymi Brazylijczyk przeokrutnie poobijał Amerykanina. Oliveira robi też coraz lepszy użytek z łokci w klinczu. Nie jest już tak, że jego rywale muszą mieć się na baczności tylko wtedy, gdy walka przenosi się do parteru – teraz grozi im ogromne niebezpieczeństwo także w klinczu i w odrobinę tylko mniejszym stopniu w stójce.
Najważniejszą zmianą wydaje się jednak ta mentalna – Oliveira jest niebywale pewny siebie, nie zrażając się żadnymi – mniejszymi lub większymi – niepowodzeniami. Czasy, gdy ubijali go Donald Cerrone i Cub Swanson w stylu, który mógł sugerować, że z wolą walki Brazylijczyka coś jest nie tak, już dawno odeszły do lamusa. Do każdej walki wychodzi teraz, jak robot zaprogramowany na wykonanie zadania bez względu na okoliczności i przeszkody, jakie się pojawią.
Kto następny dla Charlesa Oliveiry?
Jose Aldo z Conorem McGregorem wkrótce walczą o pas mistrzowski, Frankie Edgar zasłużył sobie, by być następnym w kolejce, Ricardo Lamas i Cub Swanson przegrali ostatnie walki. Jedyne dwa sensowne nazwiska dla Charlesa Oliveiry to obecnie Max Holloway i Chad Mendes, choć można się też pochylić nad Dennisem Bermudezem, jeśli ten pokona w kolejnej batalii Jeremy’ego Stephensa.
Najlepszym wyborem byłby w mojej ocenie Max Holloway. Hawajczyk wygrał sześć kolejnych starć, ostatnio rozbijając w pył Cuba Swansona (tego samego, z którym przed lat padł Do Bronx), i jego pojedynek z Oliveirą mógłby mieć znamiona prawie-eliminatora-do-titleshota – triumfator mógłby, w zależności od rozwoju sytuacji w dywizji, albo od raz otrzymać walkę o pas mistrzowski ze zwycięzcą starcia Jose Aldo/Conor McGregor vs Frankie Edgar, albo też znaleźć się od niej o jedno zwycięstwo.
W tle majaczy oczywiście Chad Mendes, ale mimo wszystko chciałbym, aby przed kolejną próbą zdobycia szczytu stoczył jeszcze dwie, może trzy walki – niekoniecznie z zawodnikami, którzy już teraz są na najlepszej drodze do rywalizacji o najwyższe laury.
Charles Oliveira vs Max Holloway
#1 – Carlos Condit (30-8)
Pokonał: Thiago Alvesa (21-10) przez TKO (przerwanie lekarza), R2, 5:00
Walka bez hektolitrów krwi? W takiej Carlosa Condita prawie nie oglądamy. W pojedynkach Urodzonego Zabójcy krew leje się na potęgę – czy to jego własna, czy też rywala, bez znaczenia. Tradycja ta została podtrzymana, gdy naprzeciwko powracającego po ciężkiej kontuzji Amerykanina stanął będący na fali dwóch zwycięstw, zawsze niebezpieczny Thiago Alves.
Podopieczny Grega Jacksona i Mike’a Winkeljohna potrzebował pięciu minut, aby się rozkręcić, otrzepać rdzę i przystąpić do tego, co zwykł czynić ze swoimi rywalami – oktagonowego terroru. Początkiem krwawej masakry był przepiękny łokieć z doskokiem, którym Amerykanin na początku drugiej rundy powalił na deski Brazylijczyka, dzieląc mu nos na pół, a tę górną połowę wpychając na czoło. Od tego momentu Pitbull walczył już tylko o życie. Próbował odgrażać się jakimiś pojedynczymi cepami, gdy walka wróciła do stójki, ale nie potrafił znaleźć odpowiedzi na piekielne łokcie – z obu rąk, również obrotowe – Condita.
31-latek z Albuquerque powrócił w glorii chwały, będąc pierwszym od 2006 roku zawodnikiem, który skończył Alvesa przez (techniczny) nokaut.
Kto następny dla Carlosa Condita?
Amerykanin zapowiedział już, że chciałby walczyć o pas mistrzowski, co poprzedzić miałyby dwa starcia z jakimiś mocnymi rywalami. To sensowne podejście.
A zatem… Tyron Woodley i Johny Hendricks, którzy niedawno pokonali Condita, znajdują się przed nim w wyścigu po titleshota. Robbie Lawler i Rory MacDonald mają już zaplanowaną walę o pas. Można czynić argumenty, że dla Carlosa nadawałby się zwycięzca starcia Rick Story vs Erick Silva (zwłaszcza, jeśli to Amerykanin wyjdzie z niego z tarczą), wysoko notowany Demiana Maia lub nawet będący na fali siedmiu zwycięstw Neil Magny, ale…
11 lipca na UFC 189 Matt Brown skrzyżuje rękawice z Timem Meansem – bez względu na to, kto wyjdzie zwycięsko z tego boju, widziałbym go naprzeciwko Carlosa Condita w kolejnym. Jeśli to (zakrwawiona) ręka Nieśmiertelnego powędruje w górę, nikt nie powinien mieć żadnych obiekcji co do zestawienia Condit vs Brown. Jednak uważam, że nawet jeśli to nie będący w rankingu Tim Means zapisze do swojego rekordu kolejną wiktorię, ubijając Browna, jego pojedynek z Conditem miałby sens. Pokonanie rywala z 5. miejsca w rankingu coś musi w końcu znaczyć!
Carlos Condit vs zwycięzca Matt Brown / Tim Means
Wyróżnienia
Rony Jason – za spektakularne poddanie.
Darren Till i Tom Breese – za bardzo dobre występy w debiutach.
fot. Jason Silva-USA TODAY Sports