UFC

Trzech wspaniałych po UFC 183

Gala UFC obfitowała w efektowne nokauty, świetne poddanie i kilka niezapomnianych smaczków.

Przyjrzyjmy się trzem największym bohaterom, których występy zapamiętamy na dłużej.

#3 – Thiago Alves

Pokonał: Jordana Meina (29-10) przez T/KO (kopnięcie na korpus i uderzenia z góry), R2, 0:39

Powracający do oktagonu po kolejnych kontuzjach i długiej przerwie, trochę skreślany już przez część obserwatorów Thiago Alves nie miał łatwego zadania w konfrontacji młodym wilkiem Jordanem Meinem.

Brazylijski zawodnik w pierwszej rundzie przeżywał trudne chwile, przyjmując kilka potężnych bomb od ciężkorękiego i kreatywnie walczącego Kanadyjczyka, ale ani na chwilę nie stracił rezonu. Jego szczęka okazała się nad wyraz twarda, a dzięki trzymanym na wodzy nerwom ani na moment nie spanikował. Przetrwawszy szaloną nawałnicę rywala, w przerwie między pierwszą a drugą rundą zebrał myśli i w niespełna minutę od sygnału rozpoczynającego drugie starcie rozprawił się z Meinem, powalając go na deski potężnym kończącym kombinację kopnięciem. Dopadł następnie naruszonego rywala, atakując jeszcze efektownym kolanem, i zasypując go gradem uderzeń z góry, zmusił sędziego do przerwania pojedynku, odnotowując drugie z rzędu zwycięstwo.

Nie jestem pewien, czy Pitbull będzie w stanie nawiązać równorzędny pojedynek z zawodnikami ze ścisłego topu dywizji, ale dla szerokiej czołówki nadal stanowił będzie nie lada wyzwanie. Zwycięstwem nad Meinem udowodnił, że nawet jeśli walka nie układa się po jego myśli, do końca pozostaje piekielnie niebezpieczny.

#2 – John Lineker

Pokonał: Iana McCalla (13-5-1) przez jednogłośna decyzję (3 x 29-28)

Brazylijski spec od nokautów, John Lineker, nie rozpoczął dobrze przygody z galą UFC 183, przekraczając wagę aż o pięć funtów przed walką z Ianem McCallem.

Pomimo tego, że również i pierwsza runda starcia z Amerykaninem nie należała w jego wykonaniu do najlepszych – przegrał ją na kartach sędziowskich po tym, jak Uncle Creepy zaliczył udane sprowadzenie, przed dłuższy czas będąc z góry – to nawet w rzeczonych pierwszych minutach dało się zauważyć pewne przebłyski. Lineker nie był bezradny z pleców, aktywnie poszukując wkręcenia się po nogę. Ba, w drugiej rundzie niewiele brakowało, a udusiłby gilotyną szukającego kolejnego sprowadzenia McCalla.

Przede wszystkim jednak Brazylijczyk zaprezentował się bardzo dobrze od strony bokserskiej, raz po raz naruszając niezwykle przecież mobilnego Amerykanina potężnymi ciosami na korpus i głowę. Zwłaszcza te pierwsze, w połączeniu z dobrą pracą na nogach w wykonaniu Linekera, który potrafił umiejętnie zamykać rywala pod siatką, odebrały McCallowi ochotę do walki. Brazylijczyk zdominował dwie ostatnie rundy, demonstrując też dobrą obronę przed obaleniami (wybronił pięć z sześciu prób McCalla) oraz solidną kondycję.

Kolejną walkę stoczy jednak najprawdopodobniej już w dywizji koguciej, bo tak zadecydował Dana White zirytowany ciągłym nierobieniem wagi przez Brazylijczyka. Ten wydaje się być już pogodzony z takim obrotem spraw, co dał do zrozumienia na konferencji prasowej po walce.

Pomimo doskonałego zwycięstwa nad McCallem trudno nie mieć obaw, czy przeciętne warunki fizyczne kowadłorękiego Linekera nie okażą dla niego sporą przeszkodą w konfrontacji z o wiele większymi zawodnikami kategorii do 135 funtów.

#1 – Al Iaquinta

Pokonał: Joe Lauzona (24-10) przez T/KO (uderzenia), R2, 3:45

Ten wieczór należał do Ala Iaquinty. Podopieczny Ray’a Longo i Matta Serry stanął przed największym wyzwaniem w swojej zawodowej karierze, mierząc się z efektownie walczącym, będącym na fali dwóch zwycięstw Joe Lauzonem.

Niedawny pogromca Piotra Hallmanna zdał ten test z wyróżnieniem, kładąc solidne fundamenty pod swoja mocarstwowe ambicje podboju dywizji lekkiej UFC. W pierwszej rundzie Raging Al dał się co prawda kilka razy trafić ostro nacierającemu rywalowi, ale ani na moment nie stracił chłodnej głowy, w chwilach zagrożenia umiejętnie schodząc z linii ataku Lauzona. W drugiej rundzie natomiast miał już rywala rozpracowanego, demonstrując chwilami rewelacyjne kombinacje, którymi raz po raz naruszał Lauzona ciosami na korpus i głowę. Po raz kolejny na wielkie uznanie zasługiwała świetna praca na nogach Iaquinty oraz zabójczo chłodny profesjonalizm w ostatnich sekundach walki, gdy, mając już ledwie trzymającego się na nogach przeciwnika, nie zamienił się w bezgłowego jeźdźca szarżującego na zabój, pozostając skupionym, opanowanym i klinicznie precyzyjnym.

Iaquinta, który dzięki trzeciemu z rzędu i szóstemu w ostatnich siedmiu walkach zwycięstwu powinien spokojnie zagościć w czołowej piętnastce dywizji, zdaje się nie mieć jednak szczęścia do bonusów, bo po raz kolejny takowego nie otrzymał – choć zdecydowanie mu się należał. Przypomnijmy, że za spektakularne ubicie Rossa Pearsona w poprzednim boju również nie otrzymał bonusu, choć przyznał w rozmowie z Arielem Helwanim, że pod stołem dostał drobną rekompensatę.

Miejmy nadzieję, że nie inaczej będzie i tym razem, bo jak na dłoni widać, że Iaquintcie cholernie zależy na tych pieniądzach. Po walce, piekielnie rozczarowany kolejnymi 50 tysiącami, które przeszły mu koło nosa, upił się i zamieścił na swoim instagramowym profilu kilka filmów, na których… dokonał delikatnego przemeblowania w swoim pokoju hotelowym. Szybko jednak nagrania zniknęły z sieci.

Tak czy inaczej, z bonusami czy bez, Iaquinta idzie po czołówkę.

Wyróżnienia

Nick Diaz – za całkowity brak respektu wobec jednego z najlepszych zawodników w historii MMA i doprowadzenie do tego, że klaunowanie Pająka z pierwszego starcia z Chrisem Weidmanem nie robi już na nikim żadnego wrażenia.
Anderson Silva – za udany powrót po fatalnej kontuzji.
Thales Leites – za pójście na ostre wymiany z Timem Boetschem i kapitalne skończenie.
Miesha Tate – za podniesienie się po trudnej pierwszej rundzie i wygranie dwóch kolejnych.

A Waszym zdaniem kto zasługuje na największe wyróżnienie?

fot. Esther Lin / MMAFighting.com

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button