Trzech wspaniałych po UFC 181
UFC 181 okazało się prawdziwą galą powrotów – i to bardzo udanych.
#3 – Josh Samman
Pokonał: Eddiego Gordona przez nokaut (kopnięcie na głowę) – 3:08, runda II
Josh Samman został mocno doświadczony przez los w okresie między swoją poprzednią walką w UFC z kwietnia 2013 a występem na UFC 181. Jego dziewczyna zginęła w wypadku samochodowym, a później doświadczył on poważnej kontuzji, zrywając mięsień udowy na kilka tygodni przed powrotem planowanym na kwiecień 2014 roku. Później stracił jeszcze ojczyma…
Samman już od momentu ważenia przepełniony był pozytywną energią, chłonąc całą otoczkę gali pełną piersią. Z jego twarzy nie schodził uśmiech. W niczym nie przeszkadzało mu to, iż był dość wyraźnym underdogiem w konfrontacji ze zwycięzcą TUFa, Eddiem Gordonem. Patrząc na niego, człowiek miał nieodparte wrażenie, że powracający po długiej przerwie zawodnik w końcu doszedł do siebie po tragicznych wydarzeniach, na nowo odnajdując sens walki. Z pewnością nie bez wpływu na to pozostawał fakt, iż 6 grudnia przypadały też urodziny jego zmarłej dziewczyny, a sam Josh robił od kilku miesięcy wszystko, by wystąpić na tej gali, terroryzując Joe Silvę telefonami.
W klatce pomimo pewnych problemów z zapasami Gordona Samman radził sobie dobrze, neutralizując z pleców jakąkolwiek ofensywę rywala. W stójce natomiast raz po raz atakował kopnięciami, zmieniając pozycję na odwrotną. Szczęście uśmiechnęło się do niego w drugiej rundzie, gdy jednym z perfekcyjnie wymierzonych kopnięć z ogromną siłą trafił piszczelem w głowę swojego rywala, który gruchnął na deski jak długi. Josh, który zawsze marzył, by znokautować kogoś w stylu Marka Hunta (KO z odejściem), w końcu zrealizował swój cel, notując tym samym drugie zwycięstwo w organizacji i zgarniając bonus za występ wieczoru. Demony przeszłości zostawił za sobą…
#2 – Robbie Lawler
Pokonał: Johny’ego Hendricksa przez niejednogłośną decyzję (49-46, 48-47, 47-48)
Po ponad dwunastu latach od swojego debiutu w UFC i późniejszych mniej lub bardziej udanych przygodach w innych organizacjach Robbie Lawler w końcu wdrapał się na sam szczyt.
Historia Bezwzględnego jest wręcz nieprawdopodobna – przez wiele lat swojej kariery był on bowiem jedynie twardoszczękim i kowadłorękim brawlerem z fatalną kondycją. Progres, jakiego dokonał w ostatnich dwóch latach (kurs na jego zwycięstwo z Joshem Koscheckiem w powrocie do UFC sięgał w porywach 4.20!), może być porównywany chyba tylko z tym, jaki stał się udziałem innego odrodzonego zawodnika, Marka Hunta. Robbie jednak zdołał sięgnąć po złoto, co nie udało się Samoańczykowi.
W rewanżowej konfrontacji z Johnym Hendricksem Lawler rozpoczął bój w identycznym stylu, jak go zakończył – od szalonych szarż, w których zasypał rywala gradem ciosów. Pojedynek był jednak niezwykle wyrównany i niełatwy do punktowania (przede wszystkim rundy pierwsza i czwarta), ale masa kolan na korpus, którymi zwłaszcza w pierwszej odsłonie Bezwzględny traktował mistrza, systematycznie odkładały się, prowadząc Lawlera do dominującej piątej rundy. Zwłaszcza w jej końcówce jednak – gdy Lawler bliski był skończenia Hendricksa, nawet po końcowej syrenie będąc gotowym do dalszej walki z odchodzącym ze spuszczoną głową mistrzem – Robbie zaprezentował niebywały charakter, będąc moralnym jej zwycięzcą bez względu na rezultat. I choć większość obserwatorów widziała zwycięstwo Brodacza, to wynik mógł pójść w obie strony, a wygraną Bezwzględnego trudno rozpatrywać w kategoriach skandalu.
Tym samym po trzynastu latach zawodowej kariery Robbie Lawler zasiadł na tronie piekielnie mocnej dywizji półśredniej UFC.
#1 – Anthony Pettis
Pokonał: Gilberta Melendeza przez poddanie (gilotyna) – 1:53, runda II
Anthony Pettis był co prawda wyraźnym faworytem w konfrontacji z Gilbertem Melendezem, ale mało kto przypuszczał, że Showtime będzie w stanie skończyć El Nino przed czasem – wcześniej bowiem wyzwaniu temu nie podołał nikt.
Powracający po półtorarocznej nieobecności mistrz zademonstrował jednak doskonałą formę. Na początku, co prawda, dał się zepchnąć do defensywy ostro szarżującemu rywalowi, większość czasu spędzając plecami do siatki, ale w żadnej chwili nie był zagrożony. Z każdą sekundą pojedynku rozczytywał coraz lepiej swojego rywala, w drugiej rundzie rażąc go kilkoma dobrymi ciosami. Pettis był znacznie szybszy i precyzyjniejszy, a taktyka Melendeza, która chwilami przypominała jego styl z walki z Diego Sanchezem, okazała się kompletnie nieskuteczna na kogoś z tak doskonałą techniką jak mistrz. Anthony najpierw naruszył pretendenta mocnym prawym, by potem – w momencie gdy ten w akcie desperacji poszukał obalenia – zapiąć niezwykle ciasną gilotynę, z której jego oponent już się nie wydostał.
Showtime tym samym potwierdza, że jest niekwestionowanym królem kategorii lekkiej, a sposób, w jaki rozprawił się z Melendezem, pozwala przypuszczać, że zapaśnicy wcale nie muszą nadal być jego zmorą. Chyba, że dagestańscy…
Wyróżnienia
Todd Duffee – za doskonały powrót po dwóch latach nieobecności i szybki nokaut na Anthonym Hamiltonie.
A kto na Was zrobił największe wrażenie na UFC 181?
fot. mmamania.com