„Teraz wiesz, kim, ku*wa, jestem?!” – czyli sześć wniosków z UFC Fight Night 116
Oto sześć najważniejszych wniosków po kapitalnej gali UFC Fight night 116, która odbyła się zeszłej nocy w Pittsburghu.
Po nie lada zawirowaniach w rozpisce gali UFC Fight Night 116 w Pittsburghu ostało się ostatecznie tylko dziesięć pojedynków – ale ileż było w nich akcji i emocji! Dość powiedzieć, że sędziowie punktowi nie byli potrzebni w aż ośmiu potyczkach!
Jak zapamiętamy tę galę? Kto zachwycił, a kto rozczarował? Czego się dowiedzieliśmy?
Oto sześć wniosków z UFC Fight Night 116!
Szaleństwa, dziwactwa i klasa zardzewiałego Rockholda – „rozsądek” Brancha
Powracający po 15 miesiącach przerwy Luke Rockhold zdecydowanie nie zachwycił w walce wieczoru. Nie wliczając pojedynczych prawych sierpowych w kontrze – swojej firmowej broni – i okazjonalnych lowkingów z klasycznego ustawienia, kompletnie nie radził sobie z presją rzemieślnika Davida Brancha.
Co najgorsze, popełniał identyczne błędy jak te, które kosztowały go utratę pasa w zeszłym roku w walce z Michaelem Bispingiem – nadal zatem, trochę na modłę Juniora dos Santosa, wycofując się po przestrzelonych ciosach, odwracał się bokiem, opuszczając ręce i licząc na to, że rywal nie dosięgnie go ciosami. Katastrofalny nawyk. I najwyraźniej głęboko zakorzeniony w pamięci mięśniowej, skoro nadal obecny w oktagonowej grze Rockholda.
Zardzewiały Luke Rockhold rozbił i poddał Davida Brancha – video
Z drugiej zaś strony Luke potwierdził raz jeszcze, że z góry w parterze jest po prostu mordercą. Jeśli obali, koniec walki – poprzedzony gwałtem – jest rychły. Nawet więc jeśli byłemu mistrzowi nie idzie na nogach – a wydaje się, że w płaszczyźnie kickbokserskiej na tym etapie jego kariery rozprawić może się z nim co najmniej kilku zawodników z kategorii średniej, z Robertem Whittakerem na czele – zawsze posiada alternatywę w postaci obalenia, które tym razem prawdopodobnie uratowało mu pojedynek. Co się namęczył, desperacko walcząc o przewrócenie Brancha w drugiej rundzie, to się namęczył – ale ostatecznie dopiął swego.
Everybody calm down. I got this. pic.twitter.com/4k2mXxC1pR
— Luke Rockhold (@LukeRockhold) September 17, 2017
Standardowo też – czy wygrywa, czy przegrywa – po walce Rockhold zmienia się w jegomościa, którego trudno oglądać i ciężko słuchać. Niby chce być wyluzowany i na swój sposób zajebisty, chce błysnąć jakąś przemową, która poruszyłaby tłumy jak swego czasu ta Nate’a Diaza po rozbiciu Michaela Johnsona – a wychodzi jak zwykle. Jest spięty, nienaturalny, zgorzkniały i zirytowany.
Co zaś się tyczy Brancha… Cóż, rozpoczął doskonale, kompletnie zaskakując liczącego na spokojne, metodyczne tempo walki Rockholda, ale miast utrzymywać walkę w półdystansie, gdzie Lukas zachowywał się jak dziecko we mgle, wpadał w klincz – a tam to podopieczny Henriego Hooofta rozdawał karty.
A to klepanie po uderzeniach? Po takich gangsterskich zapowiedziach?
https://www.youtube.com/watch?v=-iZZPJe4vk4
Teoretycznie – upokarzające, ale… Nie zapominajmy, że swego czasu – choć po bez porównania większym laniu – także i Mauricio Rua – a więc zawodnik, któremu serca do walki nie odmówi największy nienawistnik, o ile takowych Shogun posiada – odklepał uderzenia Jonowi Jonesowi.
https://twitter.com/Jonnyboy_6969/status/909277164780032001
Zresztą, było już po walce, a widząc, że Luke Rockhold nie zamierza potraktować go samarytańsko jak swego czasu Tima Boetscha czy Michaela Bispinga w pierwszym starciu – którym oszczędził uderzeń, miłosiernie ich poddając – ale raczej jak Lyoto Machidę i Chrisa Weidmana, którym zaserwował piekło na ziemi, pomyślał: „A chuj tam, Brooklyn, nie Brooklyn, trzeba myśleć o przyszłości” – i wziął, odklepał.
Mike Perry tylko dopełnia formalności – ale znów daje show
Teoretycznie Mike Perry nie miał wiele do ugrania, w co-main evencie gali mierząc się z Alexem Reyesem, który zastąpił Thiago Alvesa. Debiutant nie dość, że wziął walkę na ledwie trzy dni przed galą, nie mając za sobą obozu przygotowawczego, to jeszcze na co dzień bije się w kategorii lekkiej. Innymi słowy – psim obowiązkiem Platynowego było szybkie ubicie go.
Co miał zrobić – zrobił. Niby nic. Kolejny efektowny nokaut. Wszyscy tego właśnie oczekiwali. A jednak! A jednak notowania Perry’ego poszybowały po walce mocno w górę. Swoim bowiem zwyczajem dał nie lada show w oktagonie, jednych zachwycając, innych irytując, jeszcze innych rozśmieszając – nikogo nie pozostawiając jednak obojętnym.
It's like Mike Perry's whole career is an audition to be the comedic bully in a Ben Stiller movie. pic.twitter.com/4n1DIUDJTd
— Ben Fowlkes (@benfowlkesMMA) September 17, 2017
Niby dotychczasowe sportowe dokonania Mike’a Perry’ego w oktagonie UFC nie wydają się uzasadniać zestawienie go w kolejnym pojedynku z byłym mistrzem Robbiem Lawlerem, któremu rzucił wyzwanie po ubiciu Alexa Reyesa, ale… Otoczka, jaką tworzy wokół siebie 26-latek oraz jego styl walki z nawiązką te nieistotne w dzisiejszych czasach szczegóły rekompensują – i niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie obejrzałby takiej walki – nawet jeśli od strony sportowej nie do końca się ona broni.
Kamaru Usman idzie po pas – ale pokazuje kilka poważnych rys
Nie byłem pod wrażeniem występu Kamaru Usmana w starciu z Sergio Moraesem. Niby skończył Brazylijczyka w pierwszej rundzie – a przed czasem rozstrzyga przecież walki bardzo rzadko – ale masa ciosów, jakie zainkasował od bardzo przeciętnie przecież poukładanego – by nie rzec: chaotycznego i nieporadnego – w stójce Brazylijczyka, daje do myślenia. Usman zostawał w miejscu po przestrzelonych atakach, a i dłuższe – tj. 3-uderzeniowe – kombinacje Moraesa sprawiały mu sporo problemów.
Owszem, nie wykluczam w najmniejszym stopniu, że zlekceważył rywala i dlatego chwilami atakował bez ładu i składu, mocno się odsłaniając, ale jednak po raz pierwszy tak wyraźnie dało się zaobserwować jego luki w bokserskiej defensywie.
https://twitter.com/Jonnyboy_6969/status/909248386813087744
A co do samego skończenia – Moraes miał po prostu dość. Prawdopodobnie dysponował jeszcze zasobami fizycznymi, aby kontynuować walkę, ale obolała noga oraz przede wszystkim głowa kazały mu się grzecznie ułożyć i poczekać na przerwanie sędziego.
Gdzieś w Brazylii Charles Oliveira nie uniósł brwi.
Gangster Anthony Smith wysyła Hectora Lombarda do RIZIN?
Pamiętacie końcówkę drugiej rundy i początek trzeciej w pojedynku Anthony’ego Smitha z Hectorem Lombardem? Jak z dobrego filmu gangsterskiego!
Już schodząc do narożnika po świetnej końcówce drugiej rundy, w której posłał rywala na deski, wyglądający jak koszmar z ulicy Wiązów, potężny Amerykanin krzyczał coś z pasją do Kubańczyka, mając w głębokim poważaniu wskazówki swojego teamu, by następnie, już po wznowieniu walki, zamknąć Lombarda na siatce, wbić w niego obłąkany wzrok, okrutnie mu złorzecząc: „I co, kurwa, teraz wiesz, jak się nazywam? Oświeciło, kurwa? I co teraz? Kurwa!”. Mina Kubańczyka? Wyrażająca więcej niż tysiąc słów.
https://twitter.com/Jonnyboy_6969/status/909267006100246528
Co dalej z reprezentantem American Top Team, który poniósł już czwartą porażkę z rzędu?
Wygląda na to, że jego przygoda z UFC i wszelkimi innymi organizacjami, które bawią się w kontrole antydopingowe, może dobiec końca. Jeśli zdecyduje się kontynuować karierę – a myślę, że tak właśnie się stanie, bo mimo wszystko nie wypadł w tym starciu dramatycznie – być może powalczy o niego RIZIN? A może KSW lub ACB? A może dojdzie do zapowiadanej od 28 lat walki z Mamedem Khalidovem?
Gregor Gillespie – nieokrzesany dzikus z szalonymi zapasami
Cóż to był za niefart! Walka Gregora Gillespiego z Jasonem Gonzalezem odbywała się akurat wtedy, gdy w ringu w Las Vegas hulali Giennadij Gołowkin i Saul Alvarez…
Co tam się jednak działo! Obaj zawodnicy dali jedną z najlepszych rund w tym roku, idąc na zabój w każdej niemal akcji. Ciosy fruwały na lewo i prawo, ciała padały na deski i wstawały, a szala zwycięstwa przechylała się to na jedną, to na drugą stronę. Prawdziwe oktagonowe szaleństwo!
https://twitter.com/Jonnyboy_6969/status/909253922988150787
Z całą pewnością liczba fanów Gregara Gillespiego, który ostatecznie zdominował rywala zapaśniczo i poddał w drugiej rundzie, mocno po takim widowisku wzrośnie, bo chwilami walczy jak młodszy brat Justina Gaethje. Rzecz jednak w tym, że w jego stójkowa defensywa pozostawia znacznie – naprawdę: znacznie – więcej do życzenia niż ta Gaethjego, który korzysta z gardy, buja się na lewo i prawo, próbuje zbijać ciosy. Gillespie natomiast po prostu osadza nogi na podłożu i wyprowadza bomby na lewo i prawo, mając w głębokim poważaniu jakąkolwiek obronę.
Jeśli nie załata gigantycznych dziur w swojej stójkowej grze – ewentualnie nie zacznie walczyć bardziej odpowiedzialnie – prędzej czy później skończy ciężko znokautowany, ale… Co się nim nacieszymy do tego czasu, to nasze!
Krzysztof Jotko o krok od zwycięstwa – selekcja uderzeń zawiodła
Krzysztof Jotko zaprezentował naprawdę dobrą formę w walce z Uriahem Hallem, będąc dosłownie o włos – tj. jeden, może dwa celne ciosy – od ubicia Jamajczyka w pierwszej rundzie.
Szczególnie mogły podobać się soczyste prawe z dołu, jakimi nasz zawodnik naruszył i sterroryzował rywala. Rzecz jednak w tym, że… W ostatnich piętnastu walkach nasz zawodnik wygrał przez nokaut jeden jedyny raz, ubijając Tamdana McCrory’ego. A i w tamtej walce nie znalazł się w sytuacji, gdy jego rywal był na miękkich nogach i trzeba było go dobić – ot, trafił bombą, po której w zasadzie nie było czego zbierać.
Innymi słowy, wracając do walki z Hallem, Jotko nie ma wielkiego doświadczenia w dobijaniu naruszonych rywali. Bardzo rzadko znajdował się w takich sytuacjach. Owszem, mając ledwie żywego Jamajczyka na siatce, dosięgnął go jeszcze kilkoma świetnymi ciosami, ale wyprowadził też wiele, które albo przeszywały powietrze, albo trafiały na gardę rywala. Dodatkowo, atakował wyłącznie ciosami i wyłącznie na głowę, kompletnie zapominając o korpusie – a myślę, że jakiś dobry hak jak najbardziej mógł wówczas złamać Halla. Ot, podpalił się, krew uderzyła do głowy i ruszył z szalona szarżą, wyprowadzając ciosy w tempie karabinu maszynowego – zamiast przycelować, ustawić sobie Halla, uderzać z mniejszą intensywnością, ale precyzyjniej.
OHHHH @JotkoMMA ROCKS Hall and has him hurt!! #UFCPittsburgh pic.twitter.com/GklpWY1Mq9
— #UFCPittsburgh (@ufc) September 17, 2017
Wiadomo, łatwo mówi się po walce, że można było zrobić to czy tamto inaczej – a i nie sposób przecież wykluczyć, że bardziej metodyczna ofensywa zamiast ostrego szturmu pozwoliłaby Jamajczykowi na szybszy powrót do walki – ale mimo wszystko selekcja ciosów Jotki w kluczowych momentach pojedynku w pierwszej rundzie oraz ich (nie)przygotowanie okazały się prawdopodobnie decydujące.
Jestem jednak dobrej myśli, jeśli chodzi o Krzyśka. Jeśli tylko ten nokaut nie odbije się na nim mentalnie – na przykład ograniczając jego gotowość do wyprowadzania ofensywy w kolejnych walkach – zabawi jeszcze długo w oktagonie UFC. Gegard Mousasi też dał się złapać.
*****