Świat u stóp Conora McGregora
Conor McGregor wyrasta na czołową gwiazdę UFC – co czyni go wyjątkowym na tle innych zawodnikow?
Koniec 2013 roku. Na skutek brutalnej kontuzji nogi Anderson Silva robi sobie długą przerwę od startów w MMA, jednocześnie przepowiadając koniec kariery i twierdząc, że starcia mistrzowskie przestały do interesować. Kanadyjski mistrz Georges St. Pierre po potwornie ciężkiej przeprawie z Johnym Hendricksem również ogłasza nieokreśloną czasowo absencję, wakując dzierżony przez ponad 5 lat mistrzowski pas.
Włodarze organizacji zdają sobie sprawę, że dwaj giganci PPV nie zarobią już dla organizacji grubych milionów. Mistrzowie najcięższych kategorii – Cain Velazquez i Jon Jones „wykręcają” mniejsze numery, niż oczekiwała tego federacja. Dominatorzy najlżejszych wag (Renan Barao, Demetrious Johnson i Jose Aldo) nie wykazują z kolei zbyt dużego potencjalu marketingowego.
I w tym właśnie momencie na scenę wchodzi nowy, potężny gracz. Inteligentny, charyzmatyczny i niesamowicie ambitny Irlandczyk, który zaraz po swoim debiucie był na ustach wszystkich fanów sportu. Zawodnik, który po zaledwie dwóch starciach w największej organizacji świata został umieszczony w walce wieczoru gali, która okazała się być najszybciej wyprzedanym wydarzeniem w historii federacji. Nie będąc jeszcze mistrzem, potrafił wziąć na swoje barki promocję gali numerowanej, będącej właśnie po utracie mocnego main eventu.
Mowa oczywiście o Conorze McGregorze. Co sprawia, że Irlandczyk w tak krótkim czasie stał się jedną z największych gwiazd MMA? Zapraszamy do artykułu poświęconego niesamowitemu fenomenowi Europejczyka.
Złotousty
Trash talk – forma prowokacji lub obrazy we współzawodnictwie. Używana głównie do zastraszenia przeciwnika, jednak może być też stosowana w celach humorystycznych.
Trash talk w MMA ma działanie nieco magiczne. Wiele przykładów pokazywało, że wystarczy kilka prostych zdań, aby nagle całe środowisko fanów zwróciło swoją uwagę na dany pojedynek. Cofnijmy się do roku 2006. Czy gdyby nie nieustanne wzajemne wymiany zdań pomiędzy Tito Ortizem i Kenem Shamrockiem, bylibyśmy świadkami aż trzech walk pomiędzy tymi fighterami? Czy jeśli Chael Sonnen nie posiadałby tak długiego języka, to ktokolwiek chciałby widzieć go rywalizującego z Jonem Jonesem?
Conor McGregor to zawodnik, który mówi bardzo dużo. Niektórzy powiedzą, że mówi o wiele za dużo, przez co nie zjednuje sobie ich sympatii… ale to też znak, że słowa wypowiadane publicznie przez Irlandczyka odnoszą sukces. Króla Dublinu (a i takiego pseudonimu doczekał się już bohater tekstu) można bowiem kochać lub nienawidzić, jednak niemożliwym jest przechodzić koło niego obojętnie – a to właśnie jest znak medialnego triumfu.
Notorious nie wybiera sobie jednak rywali. Pytany w wywiadach o to, z kim następnie chciałby się zmierzyć, najczęściej twierdzi, że… z kimkolwiek, gdyż jest w stanie wygrać absolutnie z każdym zawodnikiem dywizji. McGregor zwrócił jednak na siebie uwagę licznymi – niekiedy nawet kontrowersyjnymi – prowokacjami. W końcu jaki inny zawodnik, mający na koncie jedną walkę w UFC, ośmieliłby się szydzić z doświadczonego Chada Mendesa, nazywając go „karłowatym kulturystą” (ang. midget bodybuilder)? Jeszcze przed debiutem w największej organizacji świata mieliśmy okazję zobaczyć go w roli prowokatora, gdy na ważeniu wyraźnie rozsierdził Marcusa Brimage’a, kiedy zadrwił z maski, z jaką Bama Beast pokazuje się na staredownach.
Wielkim plusem McGregora jest jego medialność. Irlandczyk uwielbia grać pierwsze skrzypce, być w świetle kamer. Ma ogromne poczucie humoru, co sprawia że z przyjemnością ogląda się Q&A lub wywiady z jego udziałem Będąc świadomym tego, że kluczem do popularności jest między innymi odpowiednia prezencja, Notorious wykreował swój własny image. Charakterystyczna fryzura i zarost, wytatuowany goryl w koronie na piersiach, a także połączenie eleganckiego ubioru z mniej klasycznymi elementami garderoby (jak czapka z daszkiem) – Irlandczyka nie sposób pomylić z żadnym innym zawodnikiem największej federacji świata.
Conor wręcz uwielbia się wyróżniać, czego przykładem mogą być jego wypowiedzi z konferencji prasowych:
„Dwie rzeczy, jakie najbardziej lubię robić w życiu, to dawać innym w mordę i dobrze wyglądać.”
„Te szyte na miarę garnitury nie są tanie. Spójrzcie na ten zegarek z czystego złota – trzech ludzi zginęło, bym mógł go nosić. Potrzebuję dużych walk, w przeciwnym razie szybko popadnę w długi.”
Ryzykant
Jak wspomniałem wyżej, McGregor nie dobiera sobie rywali. Jego umiejętności promocji walki sprawiają jednak, że to inni zawodnicy chcą się z nim mierzyć, czego przykładem są Cole Miller czy Dustin Poirier. Obaj zawodnicy, mimo że nie słyną z swoich zdolności krasomówczych, sami wszczynali słowne batalie z Irlandczykiem. Z „wojenek” tych nie wychodzili oczywiście z tarczą.
McGregor jest bardzo przekonujący w tym, co mówi – w przeciwieństwie do Poiriera, próbującego udowodnić całemu światu, że „Irlandczyk walczy na punkty”, lub nieudolnie starającemu się promować swoje pojedynki Millerowi, któremu ostatecznie nie dane było przekrzyczeć bohatera tego tekstu podczas wizyty w MMA Hour. Wniosek nasuwa się sam – trash talku z Conorem najlepiej po prostu nie zaczynać, gdyż z góry jest się na przegranej pozycji.
Z tego, co Irlandczyk mówi, można natomiast wywnioskować, że „gra za pełną stawkę”. W wywiadach i telewizji widzimy bowiem pewnego siebie, można by rzec – zarozumiałego zawodnika, który za wszelką cenę próbuję przekonać fanów nie tyle o tym, że jest w stanie zdobyć mistrzostwo, ale także o swoim potencjale na „zostanie przyszłą legendą” lub „najlepszym zawodnikiem w historii”. Takich zapowiedzi nie słyszymy często od wojowników, którym nie było jeszcze dane stanąć do walki o mistrzowski pas.
Irlandczyk przeogromnie nakręca więc nadzieje i oczekiwania kibiców, którzy – jak pokazał chociażby przykład Alistaira Overeema – potrafią być bezwzględni. Myślę, że przykład Holendra jest w tym wypadku najwłaściwszy – popularnemu Reemowi nigdy nie brakowało bowiem dobrej promocji. Po świetnym zwycięstwie nad Brockiem Lesnarem, Człowiek Demolka był na ustach wszystkich fanów sportu – niejednokrotnie wymieniany był obok Caina Velazqueza i Juniora dos Santosa jako jeden z trzech najpotężniejszych ciężkich. Jego starcie z Antonio Silvą wyczekiwane było przez wielu bardziej, niż main event tamtejszej gali w postaci superfightu pomiędzy Frankiem Edgarem i Jose Aldo.
Mocno faworyzowany Holender ostatecznie uległ słabszemu na papierze Brazylijczykowi. Zawodnik, któremu niegdyś towarzyszyła niesamowita medialna pompa, osunął się w cień. Na konferencji prasowej przed walką z Travisem Brownem zadane zostało mu tylko jedno krótkie pytanie – … o to, czy jest zdziwiony, że nie dostał jeszcze żadnych pytań. Nie inaczej może być z McGregorem, na którym obserwatorzy nie zostawią suchej nitki, jeśli tylko powinie mu się noga.
Mimo tego, że McGregor jest i będzie wyzywany do walki przez różnej klasy piórkowych, to w razie porażki to on ma więcej do stracenia, niż oni do zyskania.
Znawca
Notorious to nie tylko fenomenalny zawodnik MMA, ale też pasjonat tego sportu. Jest inteligentny i posiada sporą wiedzę związaną nie tylko w temacie technik wszelakich, ale też w pełni zdaje sobie sprawę z tego, jak działa biznes i promocja w tym sporcie.
Od dawna wiadomo, że Dana White uwielbia oglądać skończenia w walkach zawodników bijących się dla jego federacji. Uwielbienie to szczególnie uwidocznione było w przypadkach, gdy nagabywany był o opinię na temat kontrowersyjnych decyzji sędziowskich – wtedy właśnie, niekiedy nieco niesprawiedliwie w stosunku do zawodnika pokrzywdzonego, odpowiadał, że „tak to jest , gdy zostawia się walkę w rękach sędziów”.
McGregor musiał więc zdobyć uznanie prezydenta federacji nie tylko tym, że większość walk kończy przed czasem, ale także swoim podejściem do decyzji sędziowskich. Po świetnym starciu z Maxem Hollowayem, Irlandczyk sprawiał wrażenie bardzo niezadowolonego z faktu, iż nie udało mu się odprawić oponenta przez nokaut. Czy rzeczywiście po bardzo dobrym zwycięstwie mógł się czuć sfrustrowany z tego powodu? Bóg jeden raczy wiedzieć.
Conor w pełni zdaje sobie sprawę ze swojego potencjału marketingowego. Doskonale wie, że swoim nazwiskiem może przynieść UFC spore pieniądze – i to nie tylko podczas wizyt na irlandzkim gruncie. Rozumie też, że Dana White i fani chcą widzieć go w wielkich walkach, a może nawet jako mistrza. Wiedzę tą wykorzystuje często do prowokacji, trash talku, czego najlepszym przykładem była jego wizyta w MMA Hour zakończona niemałą wojną na słowa z Colem Millerem.
„Masz 17-18 walk w UFC, a każdy miał Cię w dupie. Wspomniałeś moje nazwisko i patrz, gdzie się znalazłeś! W main evencie! Podziękuj mi za tą okazję, chcę, żebyś mi podziękował!”
„Cole Miller jest doskonałym przykładem „jobbera” (ang. jobber – w profesjonalnym wrestlingu jest to określenie zawodnika mającego za zadanie przegrywać z bardziej znanymi, popularnymi uczestnikami)
„Zostałeś ściągnięty do tej walki, by ze mną przegrać. Ja to wiem, Ty to wiesz, wszyscy to wiedzą.”
To tylko niektóre przykłady skutecznych prowokacji Irlandczyka. W kontekście tak mocnych słów można zarzucać mu zarozumiałość i samoubóstwienie, ale… czyż sytuacja nie wygląda dokładnie tak, jak obrazuje ją McGregor? Czy jeśli walka doszłaby do skutku, to wygrana Millera ucieszyłaby kogokolwiek poza zawziętymi antyfanami Conora?
Bohater
Jeśli włodarze mają w parku zawodniczym swojej federacji popularnego, medialnego mistrza – jest dobrze. Jeżeli ów czempion pochodzi z kraju, w którym jest sportowym bohaterem i może wyprzedawać nawet największe stadiony – jest wręcz fenomenalnie. Przykłady Georgesa St. Pierre’a i brazylijskich mistrzów dobitnie pokazały, ile pieniędzy UFC może zyskać na obcych rynkach.
McGregor w Irlandii osiągnął status supergwiazdy. W przeciwieństwie do np. Alexandra Gustaffsona, Król Dublinu był bardzo rozpoznawalny jeszcze przed rozpoczęciem swojej kariery w UFC.
„Przyjechałem do Irlandii, by odebrać nagrodę od Trinity College. Kiedy tam byłem, wszyscy mówili o Conorze McGregorze. Conor McGregor to, Conor McGregor tamto. Cały czas zastanawiałem się, kim do cholery jest ten cały Conor McGregor. Kiedy wróciłem do Stanów, postanowiłem, że zakontraktujemy go. Przyleciał więc do Vegas, by podpisać umowę. Poznaliśmy się wtedy trochę lepiej. Po tym spotkaniu powiedziałem do Lorenzo – <<jeżeli ten koleś potrafi choćby wyprowadzić cios, to będzie prawdziwy fenomen>>” – mówił Dana White na konferencji prasowej po gali UFC.
Irlandczycy uwielbiają McGregora. Można nawet powiedzieć, że nieco fanatycznie. Marcus Brimage wyznał, że przed walką z Conorem odczuwał dyskomfort, spowodowany właśnie kibicami bohatera tekstu, którzy wykorzystywali każdą możliwą okazję (czy to na żywo, czy na portalach społecznościowych), by przekazać mu, że zostanie zlany na kwaśne jabłko.
Sukces medialny Conora bez wątpienia sprawi, że UFC będzie celować w duże obiekty do zorganizowania następnej gali, np. stadiony piłkarskie, takie jak chociażby popularna Aviva, mogąca pomieścić do 50 000 widzów. Gdyby McGregorowi udało się zdobyć pas, to kto wie… być może jego pierwsza obrona byłaby zorganizowana właśnie tam?
Fenomen Conora McGregora jest niesamowity. Żaden inny zawodnik, no może poza Brockiem Lesnarem, nie zdołał wyrobić wokół siebie tak ogromnej otoczki medialnej po zaledwie czterech pojedynkach dla organizacji. Irlandczyk nie powinien być traktowany jako przyszła gwiazda – on już stał się gwiazdą. Po zaledwie półtorej roku od debiutu został najpopularniejszym zawodnikiem na FightPassie i jednym z najchętniej śledzonych na Twitterze.
Dana White nie ma racji, mówiąc, że McGregor jest większą gwiazdą od Lesnara czy St. Pierre’a. Na pewno nie jest nią jeszcze w tej chwili. Jednak wypowiadając takie słowa, prezydent UFC przyczynia się do „nakręcania” popularności Irlandczyka, innymi słowy – promuje go. Nie inaczej wyrażał się przecież o Rondzie Rousey przed jej walką z Sarą McMann.
Osobowości takie jak Conor McGregor nadają MMA kolorytu. Efektowny styl walki, wizerunek, potencjał medialny – Irlandczyk ma wszystkie argumenty, by zostać największą gwiazdą w tym sporcie. Niezależnie od tego, kto będzie jego następnym rywalem, jedno jest pewne – UFC będzie dążyło do jego pojedynku z Aldo, a to starcie najprawdopodobniej okaże się największą walką mistrzowską w historii kategorii piórkowej.