Stiopic – zapomniało cielę, jak wołem było
W ostatnich dniach medialną ofensywę na rzecz natychmiastowego rewanżu z Danielem Cormierem rozpętał Stipe Miocic, odrobinę w swojej narracji się gubiąc.
Khabib Nurmagomedov i jego obóz mogą dziękować Allahowi za słynny już brooklyński atak na autobus, jakiego w kwietniu przed galą UFC 223 dopuścił się Conor McGregor, idąc w sukurs pognębionemu wcześniej przez Dagestańczyka kompanowi Artemowi Lobovowi.
Dzięki temu Dagestański Orzeł, a szczególnie jego menadżer Ali Abdelaziz, znaleźli narrację, która wyjaśniała ich późniejsze umizgi do Irlandczyka – plany wielkiej światowej trasy promocyjnej i inne tego typu wybryki. Przed wspomnianą galą w Brooklynie solennie zapewniali bowiem, że przywrócą ład i porządek w dywizji, a McGregora wyślą na koniec kolejki, dając szansę walki o złoto prawowitym pretendentom – no, ale skoro pierdolnął tym wózkiem w autobus z Khabibem, to inaczej to trzeba załatwić. Nie odkładać kary – ale wymierzyć ją jak najszybciej w oktagonie.
Walka więc na horyzoncie.
Słynący z ciężkich pięści i stanu permanentnego wkurwienia Cody Garbrandt przed pojedynkiem z TJ-em Dillashawem podczas nowojorskiej gali UFC 217 stawiał sprawę jasno – jak już rozkurwi zdrajcę, idzie do 125 funtów, żeby z przytupem zakończyć panowanie Demetriousa Johnsona, coby napisać kolejny rozdział wydanej w wieku 17 lat autobiografii.
Życie napisało jednak zupełnie inny scenariusz. Garbrandt padł pod ciosami Węża. To jednak nie wszystko, bo Wąż skierował następnie swój wzrok w kierunku Johnsona. Tak, tak, tego samego, z którym już ustawiał się Garbrandt. Jakież było wkurwienie tego ostatniego! Gromy! Że TJ się lęka! Że chce bić mniejszych! Że hamuje dywizję! Że jak to, kurwa, tak?!
A uznawany przez wielu za jednego z najlepszych ciężkich w historii Stipe Miocic, który pas mistrzowski UFC obronił trzy razy, o trzy długości dystansując całą resztę z tymi wszystkimi Cainami Velasquezami i Juniorami dos Santosami na czele? Który trząsł królewską dywizją przez ponad dwa lata?
Nie ulega wątpliwości, że Stiopic, który w medialnym boju o rewanż z Danielem Cormierem wytoczył teraz najcięższe medialne działa – na ogół w postaci krótkich, cedzonych przez zęby półsłówek – od czasu słynnej awantury o wyższą gażę od Alistaira Overeema („Może i zgodziłem się na takie warunki, ale zostałem wykorzystany!”), musi mieć rację.
Przecież rewanż po demolce z rąk Rose Namajunas dostała Joann Jędrzejczyk. Nie inaczej było z Chrisem Weidmanem po laniu, jakie zafundował mu Luke Rockhold, a wcześniej z Andersonem Silvą, gdy zdetronizował go właśnie The Chris. Nawet słynący ze stanu wiecznego wkurwienia Cody Garbrandt dostał przecież natychmiastowy rewanż z TJ-em Dillashawem, chociaż nie obronił wcześniej złota ani razu!
Ba, możemy przypomnieć nawet przypadki Chaela Sonnena i Alexandra Gustafssona, którzy walki o złoto dostali po porażkach.
Jakimże więc sposobem na natychmiastowy rewanż nie zasłużył dominujący w 265 funtach przez dwa lata – a tam jeden cios, jeden trup – rekordzista Stipe Miocic? Szczególnie że Curtis Blaydes i Alexander Volkov w ocenie wielu powinni między sobą rozstrzygnąć pierwszeństwo do pasa.
Z której strony by nie spojrzeć – poza tą kasową – Stiopicowi natychmiastowy rewanż należy się zatem jak psu buda.
Najprawdopodobniej oczywiście do niego nie dojdzie, bo na stare lata geszefciarz – choć człowiek pokorny i dobry – Daniel Cormier marzy już tylko o napełnienie sakwy, mając w głębokim poważaniu sportowy szwindel, jakim będzie jego potyczka z Brockiem Lesnarem. A jako że wysługę lat ma sporą, a i Danie White’owi opcja ta ze wszech miar – przede wszystkim: finansowej – odpowiada, to zapewne na początku przyszłego roku ujrzymy paradny ten bój Cormiera z walczącym o pierwszą wiktorię od ośmiu, kurwa, lat Lesnarem. Ot, biznes.
W UFC nadal oczywiście 95% zestawień ma sportowy charakter, więc… Zostawmy to.
Wracając zaś do naszego Stiopica o imigranckiej mentalności… Jakże groteskowo brzmią w jego ustach tyrady pod adresem Brocka Lesnara – że nie zasługuje, że wraca po zawieszeniu za doping, że nie wygrał od ośmiu lat. Aż przypominają się wspomniani wyżej Nurmagomedov, Garbrandt i wielu innych…
Wszystko dlatego, że tenże właśnie Miocic przed bojem z Cormierem podczas gali UFC 226 w Las Vegas sam wyrażał pełną gotowość do walki… Tak, tak – z tymże Lesnarem właśnie! Zapowiadał co prawda, że gdy już rozprawi się z DC, zrobi sobie przerwę dla rodziny, ale potem? Jasne! Pójdzie na pięści z Brockiem, którego zresztą kilka miesięcy temu nawet podskubywał medialnie.
“LESNAR FEARS STIPE”
My fans are awesome! pic.twitter.com/DnJJFPs9z4
— Stipe Miocic (@stipemiocic) March 27, 2018
To nie wszystko. Zapytany bowiem w programie Ariel Helwani’s MMA Show, czy po ewentualnej wiktorii z Cormierem w Las Vegas rzuciłby Lesnarowi wyzwanie w podobnym stylu co DC, odpowiedział, że nie – bo… uczyniłby to w bardziej profesjonalny sposób! Taka heca. Najwyraźniej sportowy szwindel, jakim wówczas byłaby jego potyczka z Brockiem – taki sam, jakim będzie pojedynek tego ostatniego z Cormierem – nie stanowiłby dla niego problemu.
Słynący z dziennikarskich szlifów i od pewnego wieczoru w Las Vegas nieszczególnie sympatyzujący z Brockiem Lesnarem Ariel Helwani szybko jednak przywołał Stipego Miocica do porządku – bo nie tak się, kurwa, umawiali! Uświadomił więc imigrantowi, że przecież, gdyby jednak rozmontował krąglaka, to za chuja nie zaproponowałby titleshota zawieszonemu za doping zawodnikowi, który ostatnią wiktorię odniósł osiem lat temu. Stiopic trochę postękał i rzeczywiście – no, jednak nie dałby Lesnarowi tej szansy.
Więc wszystko gra.
A czy ktoś pamięta jeszcze, jak Stiopic umizgiwał się do Anthony’ego Joshuy? Przy każdej nadarzającej się okazji! Nie przeszkadzało mu wtedy, że jeśli jakimś, o zgrozo, cudem otrzymałby taką szansę, zahamowałby dywizję, grzebiąc marzenia innych czekających z utęsknieniem na swoją kolej ciężkich.
Otóż, utrzymanie spójnej medialnej narracji w świecie MMA nie jest łatwe – w ogromnej mierze zależy ona bowiem od punktu siedzenia. A ten wraz ze zwycięstwami i porażkami nieustannie się zmienia. Taka medialna fluktuacja MMA.
Pamiętacie, co tam jeszcze niedawno wyrabiało się w kategorii półśredniej? Emil Weber Meek garnął się do walki z Kamaru Usmanem, a gdy ten nie wyrażał takim pojedynkiem zainteresowania, przekonywał, że Nigeryjczyka strach obleciał. Nigeryjski Koszmar chciał natomiast bitki z Colbym Covingtonem, nie mając wątpliwości, że Amerykanin odmawia, bo się lęka. Ten jednak miał na oku większe cele – mierzył bowiem w pojedynek o złoto z Tyronem Woodleyem, a brak zainteresowania swoją osobą ze strony mistrza wyjaśniał… Wiadomo jak.
Nie oznacza to, że pretensje Stipego Miocica do tronu nie są uzasadnione, bo ze sportowego punktu widzenia jak najbardziej uzasadnione są. Niech walczy o swoje – czyli natychmiastowy rewanż z Danielem Cormierem – jak potrafi. To indywidualny sport. Jego święte prawo.
Modyfikując jednak swoją narrację medialną i dostosowując ją do aktualnego położenia i nowych okoliczności, warto mieć na uwadze jej poprzednią wersję – aby w pogoni za tym, co w tej chwili najkorzystniejsze, nie zagalopować się w rejony hipokryzji.
Stiopicowi prawie się udało.
*****
Cygan nadal może, wizjoner Iaquinta i ostatni Mohikanie – czyli cztery wnioski po UFC Boise