Skromny Franciszek, holenderski wyga i polsko-niemiecki nieszczęśnik – cztery wnioski z UFC Pekin
Nie tylko dwie walki w kategorii królewskiej wieńczące galę UFC Fight Night 141 w Pekinie nie rozczarowały – całe wydarzenie było bowiem bardzo przyjemne w niezmąconym sennością odbiorze.
Zawodnicy chińskiej gali UFC Fight Night 141 zafundowali fanom sporo rozrywki – w przystępnych dla tych nadwiślańskich godzinach. Czego dowiedzieliśmy się w Pekinie?
UFC Pekin: Blaydes vs. Ngannou II – wyniki i relacja na żywo
Triumfalny powrót Franciszka
Nikt inny nie potrzebował podczas chińskiej gali zwycięstwa bardziej niż mający za sobą fatalny rok Francis Ngannou, który na jego początku został wykolejony przez Stipego Miocica, następnie po jednej z najgorszych walk w historii wagi ciężkiej przegrywając z Derrickiem Lewisem.
Predator odstawił więc na bok amerykańskie eksperymenty, powracając do swojego paryskiego matecznika w Factory MMA i kameruńsko-francuskiej myśli szkoleniowej trenera Fernanda Lopeza.
Opłaciło się! Kameruńczyk potrzebował bowiem jeno 45 sekund na rozmontowanie faworyzowanego przed tym starciem Curtisa Blaydesa, zadając Amerykaninowi pierwszą porażkę przez nokaut z prawdziwego zdarzenia i stając się jego przekleństwem – w swojej karierze Razor nie przegrał bowiem z nikim innym.
Nie miałem wątpliwości, że Kameruńczyk będzie trudny do obalenia na początku walki – bo to silny skurwiel. Nie miałem wątpliwości, że Amerykanin zmusi go do odpalenia moździerzy, wobec czego scenariusz z anty-walki Ngannou z Lewisem nie powtórzy się – bo Blaydes jest aktywny na nogach, a Ngannou to kontruderzacz. Nie miałem też wątpliwości, że Predator jest zdolny do skruszenia twardej szczęki Blaydesa – bo w początkowym etapie walki może zrobić to każdemu ciężkiemu na świecie. Natomiast miałem poważne wątpliwości, że znajdzie drogę do idealnego uderzenia i skończy z tarczą. A jednak to zrobił! Wykorzystał tak lubianego przez Amerykanina lewego prostego, aby pokarać go prawym zamachowym – i dopiął swego.
Na pierwszy rzut oka przerwanie mogło wydawać się odrobinę przedwczesne, głównie z uwagi na jak zawsze niepewną interwencję sędziego Marca Goddarda, ale na drugi, trzeci i dziesiąty – już nie.
Wyniki UFC Pekin: Francis Ngannou ekspresowo ubija Curtisa Blaydesa – video
Wydaje się, że jedynymi potencjalnymi rywalami dla Kameruńczyka są obecnie Stipe Miocic lub zwycięzca konfrontacji Juniora dos Santosa z Taiem Tuivasą, choć Predator wspomniał też o Alexandrze Volkovie, a wymuszone wyzwanie rzucił mu Alistair Overeem.
Tak czy inaczej, skromnego Francisa Ngannou dopisujemy do listy niepokonanych zawodników UFC – obok zmotywowanego BJ-a Penna, Liddella z błyskiem w oku, Caina na poziomie morza, zdrowego Shoguna czy Wanderleia z PRIDE.
Szczwany holenderski lis nie składa broni
Żartowałem oczywiście, pisząc, że to Francis Ngannou potrzebował w Pekinie wiktorii jak nikt inny. Alistair Overeem potrzebował jej nawet bardziej, bo porażka z Sergeyem Pavlovichem, którego pierwej musiał wygooglać, stanowiłaby solidną podstawę pod emeryturę. Nie zapominajmy bowiem, że Reem inkasuje prawie milion dolarów za walkę w UFC, a… po trzech z rzędu klęskach nie dałoby się tego obronić.
A jednak Holender uciekł spod topora – i zarąbał kata! Po profesorsku.
Wyniki UFC Pekin: Alistair Overeem ubija Sergeya Pavlovicha – video
Wydawało się – przynajmniej mnie! – że pewna surowość ruchowo-techniczna wielkiego Rosjanina, którego fanem talentu nigdy nie byłem, wystarczy mu z nawiązką na doświadczenie, oktagonowe obycie oraz spryt Holendra.
Nic z tych rzeczy jednak! Reem od początku kiwkami siał zamieszanie w szeregach obronnych Pavlovicha, później zaciągając go do klinczu. Tam dał się co prawda kilka razy przestawić, ale co trafił kolanami – to jego! W rezultacie Rosjanin po rozerwaniu ledwie już dyszał – a gdy Reem ponownie ściągnął jego głowę w tajskiej klamrze, Sergey spanikował, wylądował na deskach i… Reszta jest historią.
38-latek potwierdza tym samym, że jeszcze nigdzie się nie wybiera – a szlifami technicznymi opakowanymi taktycznym podejściem jest nadal w stanie obronić swoją pozycję przed niejednym młodym-gniewnym.
Ryzykowna gra Davida Zawady
Niczym lata temu Jan Błachowicz, tak i kilka miesięcy temu David Zawada podjął ryzykowny – ale ambitny – krok, zostawiając za swoimi plecami ciepłą posadę w KSW i polskiego giganta zamieniając na tego światowego z Las Vegas.
Dwie porażki później jego położenie jest już nie do pozazdroszczenia.
Niemiecki Polak, ewentualnie – polski Niemiec – nie stanowił bowiem większego zagrożenia dla dobrze poukładanego i przede wszystkim bardzo mocnego kondycyjnie Jinglianga Li, przegrywając przez techniczny nokaut w rundzie trzeciej. Owszem, na początku Sagat rąbnął Chińczyka w głowę tak mocno, że ten zmuszony był zapoznać się z deskami, ale… U Leecha to standard. Nie dostanie – to się nie przebudzi. Dostał – to i się przebudził.
Wyniki UFC Pekin: David Zawada rozbity przez Jinglianga Li – video
Zawada najprawdopodobniej nie zostanie jeszcze zwolniony – wszak podobnie jak debiut, tak i tę walkę wziął w zastępstwie, choć miał dobre cztery tygodnie na przygotowania – ale teraz już marginesu na błąd nie ma. Porażka zakończy jego amerykański sen, zmuszając go do powrotu… nad Wisłę? Być może – choć raczej nie pod strzechę chałupy misternie urządzonej przez Martina Lewandowskiego i Macieja Kawulskiego.
Yadong Song – też człowiek!
Nie spodziewałem się łatwej przeprawy dla formalnie 20-letniego Yadonga Songa w starciu z Vincem Moralesem – nawet pomimo tego, że Amerykanin wziął to starcie w zastępstwie, nie mając za sobą pełnego obozu przygotowawczego. Debiutant to bowiem charakterny bitnik i pewnikiem było, że tanio skóry nie sprzeda.
Nie sądziłem jednak, że utalentowany Chińczyk – uważany za jednego z najbardziej perspektywicznych zawodników z Państwa Środka – będzie w ostatniej rundzie szukał desperackich obaleń, nie będąc w stanie znieść presji ze strony rywala! A jednak!
Żeby była jasność – pomimo tyranozaurzych rąk nadal uważam Songa za nie lada talent, ale… Czy największy z Chin? Głowy bym za to nie dał.
Jednym zdaniem
- Weili Zhang nie zrobiła na mnie wrażenia w debiucie – ale demolka na Jessica Aguilar wyglądała zacnie i kto wie, czy rozpędzona 18. zwycięstwami Chinka nie włączy się do gry o najwyższe cele w 115 funtach
- Martin Day przegrał na własne życzenie – moim zdaniem: wygrał – ale pokazał się z bardzo dobrej strony i nie ukrywam, że przypominał mi nieco nieopierzonego Maxa Hollowaya
- Oglądanie Kevina Hollanda w akcji to czysta przyjemność – ale problemy z pokonaniem Johna Phillipsa stawiają pod znakiem zapytania jego faktyczny potencjał
*****