„Zacząłem się zastanawiać, że może rzeczywiście coś dzieje się z moim organizmem i staję się paralitykiem” – Marian Ziółkowski szczerze o walce z Wilsonem Varelą, kontuzji i powrocie do sportu
Rozdający swego czasu karty w wadze lekkiej KSW Marian Ziółkowski po raz pierwszy obszernie opowiedział o kontuzji z walki z Wilsonem Varelą.
Niespełna miesiąc temu były mistrz wagi lekkiej KSW Marian Ziółkowski po raz kolejny został wystawiony na ciężką próbę. Powracając do akcji po 2-letniej prawie przerwie i fatalnej kontuzji, jakiej nabawił się na kilka godzin przed niedoszłą ostatecznie walką z Salahdinem Parnassem na Stadionie Narodowym, w ramach gali KSW 93 w Paryżu warszawiak skrzyżował rękawice z Wilsonem Varelą.
Pojedynku tego Polak nie będzie jednak wspominał dobrze. W drugiej bowiem rundzie uszkodził bark tak poważnie, że nie był w stanie kontynuować zawodów. Przegrał przez techniczny nokaut.
W najnowszej odsłonie magazynu MMA Studio, który współprowadzi z Filipem Lewandowskim, Marian Ziółkowski po raz pierwszy obszernie opowiedział o urazie, jakiego doznał, diagnozie lekarzy oraz swoich dalszych sportowych planach.
– Psychicznie czuję się całkiem nieźle – powiedział Marian. – Wydaje mi się, że jakoś to sobie poukładałem w głowie i nie ma tragedii, choć cały czas ciężko pogodzić się z tym, że w ciągu roku ominęły mnie tak ważne rzeczy dla mojej kariery, dla mojego ego czy jakichś totalnie egoistycznych obszarów.
– Gdy to się wydarzyło, to jak wróciłem do domu, to zacząłem się pocieszać, że kurde, z drugiej strony, najważniejsze jest zdrowie najbliższych osób. Są w życiu rzeczy ważniejsze niż to, co się dzieje w naszej karierze. (…)
– Miałem w głowie, że nie mogę aż tak brać tego do swojej psychiki – że wszystko mi się zawaliło. Ale jednak każdy z nas na końcu jest tym egoistą i chce jak najwięcej osiągnąć w swoim życiu, a w ostatnim czasie ominęła mnie walka na Narodowym w fatalnych okolicznościach, i teraz ta sytuacja z tą walką Vareli.
– Cholernie chciałem go pokonać, jeszcze na jego ziemi, przed jego kibicami, którzy tam mocno nakręcali.
– Pamiętam takim moment przed samym wyjściem do walki. Trailer leciał i akurat tak stałem, że trybuna była blisko mnie. Goście tam mocno gwizdali, a jeden typ cały czas – gdy widział tylko, że choćby lekko patrzę na te trybuny – to cały czas mi „faka” pokazywał. Nakręcało mnie to.
– Pamiętam, jak wychodziłem do samej walki i muzyczka poszła, to zdziwiłem się… Wiedziałem, że będą gwizdy straszliwe, ale nie spodziewałem się, że aż takie, że swojej piosenki nie słyszałem na wyjściu. To była Metallica i The Unforgiven i w ogóle jej nie słyszałem. Dopiero usłyszałem ją, jak doszedłem do samej klatki.
– To było dla mnie bardzo ważne, żeby przed tymi Francuzami go pokonać. Tym bardziej, że on był cholernie pewny siebie i to w taki wkurwiający sposób – przed i po walce.
– To jest chyba dla mnie ta najgorsza rzecz – że te dwie duże rzeczy w mojej karierze mnie ominęły albo w fatalnych okolicznościach się skończyły. Jak się już z tym człowiek godzi, to już w głowie ma to, żeby dojść do siebie, żeby fizycznie dobrze się czuć, żeby ten pech, żeby to fatum z tym zdrowiem się skończyło.
Marian stwierdził, że pierwsza runda walki z Wilsonem poszła zgodnie z planem. Ten zakładał bowiem stronienie od ryzyka i zaciągnięcie Francuza na głębsze wody.
– Czułem się bardzo dobrze – powiedział. – Cały czas wszyscy mi wmawiali, że będzie ta rdza, że będę odczuwał to, że się nie biłem tak długi czas, prawie dwa lata. A zupełnie tego nie czułem w walce. Czułem się bardzo dobrze – luźno, dobrze na nogach. Starałem się realizować taktykę, którą przybraliśmy z trenerem Robertem Joczem.
– Taktyka była taka, że on jest groźny w pierwszej rundzie. Pokazał to choćby z Sebastianem Rajewskim, szybko go nokautując. To jest gość, który jest bardzo dobry przede wszystkim na początku walki. Gdy walka dłużej trwa… Nawet z Łukaszem Rajewskim to było widać, że w trzeciej rundzie był już na tyle zmęczony, że ta walka już nie była tak wyraźnie dla niego, jak to było w pierwszej czy zwłaszcza w drugiej rundzie, bo w drugiej tak mocno Łukasza zdominował.
– Wiedząc, że on jest groźny w pierwszej rundzie, a ja znowu w pierwszych rundach pomału się rozpędzam, wiedzieliśmy, żeby raczej nie stać blisko niego, bo on jako kickbokser… Wiecie, jak walczą – lubią stać blisko, przyjął-oddał. Z nim walka takiego typu byłaby totalnie bez sensu.
– Mieliśmy w głowie, żeby chodzić na nogach, nawet oddając mu pole – żeby on wywierał presję. To było dla nas nieważne – ważne, żeby nie stać blisko niego, chodzić na nogach, kłuć go lewym prostym, dodać lewy-prawy, uderzyć lowkick, robić pojedyncze akcje, ale nie wdawać się z nim w jakieś ryzykowne rzeczy. I starać się go obalać, bo wiedzieliśmy, że w tym akurat nie będzie dobry.
– I tak naprawdę cała pierwsza runda tak właśnie wyglądała. Chodziłem na nogach, kłułem go, udało mi się go raz obalić.
Dwaj sędziowie wypunktowali otwierającą rundę dla Francuza, jeden dla Polaka. Marian podkreślił, że jak najbardziej rozumie taką punktację, bo runda była bardzo wyrównana i mogła pójść w obie strony.
– Wiem na pewno, że jak wychodziłem do drugiej rundy, to wiedziałem, że teraz zaczyna się zabawa, że teraz zaczynamy wchodzić na obroty – powiedział. – To jest właśnie chu… No nie chcę przeklinać, ale średnia akcja, że nie mogłem… Kiedy ta walka dopiero co zaczynała się rozkręcać, to w tym momencie się skończyła.
– Szkoda mi tego, bo wiem, że bym go pokonał, że dobrałbym się do niego. Załóżmy, że w tej stójce może byłoby równo, ale wiem, że jakbym go wywracał, to w pewnym momencie nie dałby już rady wstać. Skontrolowałbym go na ziemi i bym go tam rozpłaszczył.
Marian Ziółkowski sięgnął po pas mistrzowski wagi lekkiej w grudniu 2020 roku, nokautując w rewanżu Romana Szymańskiego. Obronił go trzykrotnie, następnie ustępując z tronu po niedoszłej walce z Salahdinem Parnassem.
Badania wykazały, że kontuzja, której doznał w walce z Varelą, miała swój początek znacznie wcześniej.
– W jakimś sensie diagnoza mnie uspokoiła, bo przez chwilę nie wiedziałem w sumie, co się stało, dlaczego ten bark mi wyleciał – powiedział Marian. – Przypominam – bo niektórzy myślą, że ten bark wyleciał mi przy prawym prostym – ten bark wyleciał mi, jak go obaliłem w drugiej rundzie. Jak upadaliśmy, to poczułem, że coś się rozwaliło, że coś tam jest nie tak.
– Potem w tym klinczu wiadomo, że starałem się jeszcze coś robić, ale bez jednej ręki nie byłem w stanie nic tak naprawdę. Układałem się tylko tak, żeby mnie to nie bolało.
– Po samej walce miałem zwątpienie trochę w siebie. Zacząłem się zastanawiać, że kurde, może rzeczywiście coś dzieje się z moim organizmem i staję się paralitykiem. Że normalnie z byle powodu zaczynam się sypać.
– Jednak doktor w jakimś tam sensie mnie uspokoił, bo… Tak na szybko – rok temu przed Parnassem, przed przygotowania do Parnasse’a w którymś ze sparingów uszkodziłem sobie ten prawy bark i miałem z nim lekki problem. Znaczy lekki… Zależy, jak na to patrzeć. Na tyle, że nie mogłem się podciągać. Czułem, że nie jestem w stanie się podciągnąć.
– Ale na tyle nie było problemu, że normalnie mogłem kontynuować przygotowania i nie czułem, żeby sprawiało mi to nie wiadomo jaki problem. Też mogę mieć do siebie pretensje, że nie poszedłem sprawdzić, co to jest, ale z drugiej strony, dobrze wiecie, praktycznie w każdym tygodniu coś jest i człowiek po prostu wie, że trzeba to przetrwać, bo za tydzień to pewnie samo zejdzie. Samo się zawsze leczy. Czułem, że to jest taki uraz, że raczej tam nic nie ma z tego.
– I rzeczywiście, z tygodnia na tydzień było coraz lepiej. Potem uszkodziłem to kolano, więc człowiek już w ogóle o tym nie myślał. Potem nie było tej walki z Parnassem, więc to się wszystko zaleczyło.
– Przed walką z Varelą w ogóle nic się nie odezwało, w ogóle zapomniałem, że cokolwiek było z tym barkiem. Niestety, okazuje się, że wtedy zerwałem biceps przy przyczepie. Było zerwanie i też się dziwiłem – doktorze, miałem zerwany w przyczepie biceps i tego nie czułem? Powiedział, że właśnie zawodnicy jak mają to obudowane mięśniami, to często się tego nawet nie czuje, jak się samo goi.
– Ale nie zagoiło mi się. Miałem po prostu dziurę. To się zerwało i doktor mi wyjaśnił, że praktycznie miałem dziurę. Takie puste miejsce.
– W momencie pewnie tej akcji z wagą… Człowiek robi tę wagę i gdzieś znowu pcha swój organizm do rejonów, które nie są zbyt korzystne. W momencie, gdy go obaliłem, ten obrąbek mi wypadł, rozwalił się. Tak to wyglądało. Potem jak to się rozwaliło, uderzyłem prawy prosty i mi to w ogóle wyleciało totalnie.
– Podsumowując, mam trzy śruby. Jedna śrubka trzymająca ten przyczep bicepsa, od którego to się wszystko zaczęło. I dwie dodatkowe śrubki. Jedna związana właśnie z tym obrąbkiem, żeby to się porządnie zagoiło. I trzecia śrubka nie wiem nawet, czemu tam jest.
Wspomnianej operacji Golden Boy poddał się dwa tygodnie temu. Zna już wstępny termin powrotu do startów.
– Diagnoza? – powiedział Marian. – Jak pytałem doktora, to powiedział, że 5-6 miesięcy – ale 5-6 miesięcy i powrót do treningów już takich mocnych. Można więc powiedzieć, że za 5 miesięcy mogę się przygotowywać do walki. Po 3 miesiącach już mogę zacząć trenować, więc nie ma aż takiej tragedii.
– Powiedział, że to jest na tych trzech śrubkach tak zrobione, że teoretycznie prędzej rozwali mi się lewy bark niż prawy – że to powinno tak trzymać, że teoretycznie jest mocniejsze, niż było. Staram się jakoś bardzo nie analizować, czy na pewno tak jest, tylko raczej mam w głowie, że dobra, tak jest i to będzie mocniejsze niż było. Na tym się koncentruję.
Zapytany o potencjalny rewanż z Wilsonem Varelą, Marian Ziółkowski potwierdził pełne nim zainteresowanie, choć zastrzegł, że nie wybiega tak daleko w przyszłość. Skupia się teraz wyłącznie na dojściu do zdrowia. Wierzy natomiast, że w przyszłości jedno dobre zwycięstwo może dzielić go od powrotu do rozgrywki o pas wagi lekkiej.
– Na razie mam w głowie, żeby to się zagoiło, żeby wyzdrowieć, żeby wejść na porządne przygotowania i żeby nic się nie działo z tymi moim zdrowiem – powiedział. – O ile kibice już postawili krzyżyk nie raz na mojej karierze… Chociaż nie wszyscy, jakaś tam część. Ale sam zaczynam się już zastanawiać, co się w ostatnim czasie ze mną dzieje.
Cały program poniżej.
Wszystkie walki UFC można obstawiać w Fortunie z 3X ZAKŁADEM BEZ RYZYKA – KAŻDY DO 100 ZŁ
Fortuna Online to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.