Nie przegap – listopad 2015
Listopad powinien spodobać się wszystkim fanom MMA – mamy aż cztery gale sygnowane szyldem UFC.
Brazylijska oraz koreańska prezentują się bardzo dobrze, UFC 193 przyzwoicie i ma walkę naszej mistrzyni, natomiast ta z Mattem Brownem w main evencie… cóż, ma (UPDATE – miała…) Matta Browna w main evencie. Na pewno warto będzie poświęcić te kilka nocy tym bardziej, że nie tylko starcia uświetniające wydarzenia zasługują na uwagę. Weźmy chociażby pod lupę najbliższy Fight Night – Vitor Belfort, Piotr Hallmann, Thomas Almeida, Jimmie Rivera i Edimilson Souza na jednej karcie po prostu muszą skończyć się wielkimi emocjami.
135 lbs: Jimmie Rivera vs. Pedro Munhoz
UFC Fight Night 77: Belfort vs. Henderson III, 7 listopada
UFC tym razem postanowiło zestawić ze sobą – co wydaje mi się być zjawiskiem coraz rzadszym – dwójkę bardzo perspektywicznych fighterów. Dzieje się to w dywizji, w której ciągle nie po drodze Garbrandtowi, Almeidzie i Sterlingowi, co budzi pewne zdziwienie, ale bynajmniej nie narzekam na tę konfrontację. Jestem właściwie przekonany, że któryś z walczących nie dotrwa do końca – nie sprawi to jednak, że przestanę uważać go za dobrze rokującą postać. Po prostu mamy do czynienia ze zbyt zdolnymi rywalami.
Pedro Munhoz może z całą pewnością pochwalić się tym, że jego trenerzy oraz sparingpartnerzy to osoby na najwyższym światowym poziomie. Brazylijczyk dzieli swój czas między Black House oraz Kings MMA. Co charakterystyczne już dla tego drugiego klubu, karierę w sportach walki rozpoczął od bardzo udanych startów w BJJ. Konieczność opanowania technik uderzanych zmusiła go jednak do zmiany otoczenia – nie mógł lepiej trafić. Choć nie ukrywam, że nie jestem do końca zdolny do wypowiedzenia bez zawahania w głosie słów pokroju „Munhoz to naprawdę dobry striker”, to progres widać gołym okiem – wystarczy przypomnieć, że Matta Hobara, z którym młodszy z braci Pettis spędził trzy rundy, skończył, właśnie odwołując się do swojego kickboxingu, na przestrzeni 167 sekund.
Jimmie Rivera rozpoczął starty w MMA już jako osiemnastolatek, a w wieku 26 lat legitymuje się imponującym rekordem siedemnastu zwycięstw i zaledwie jednej porażki. Baza Rivery? Karate (to posiadacz trzeciego dana) oraz zapasy. Styl walki Rivery? Wyśmienity boks. Słowem – Jimmie się nie ogranicza. Zastanawia wręcz to, dlaczego tak późno trafił do największej organizacji świata – gdy już jednak to zrobił, to zapewnił sobie zapamiętanie jego nazwiska po tym, gdy już po kilkudziesięciu sekundach skończył solidnego Marcusa Brimage’a.
Jako faworyta starcia typowałbym Amerykanina, który chwilami wygląda fenomenalnie, jednakże nie można lekceważyć wirtuoza parteru – w swojej ostatniej walce pokazał już, do czego okazuje się być zdolny, jeżeli da mu się zaledwie kilka sekund. Dlatego właśnie widzę dwa możliwe rozstrzygnięcia – poddanie dla Munhoza lub nokaut dla Rivery.
170 lbs: Dong Hyun Kim vs. Jorge Masvidal
UFC Fight Night 79: Alves vs. Henderson, 28 listopada
W jednym z najciekawiej zapowiadających się starć na koreańskiej ziemi ujrzymy coś, co nie zdarza się często – czołowy zawodnik wagi lekkiej zmierzy się z czołowym zawodnikiem wagi półśredniej. No tak, main event… Cóż, dojdzie do jeszcze jednej walki przechrzty z niższej kategorii, która staje przed sporym wyzwaniem. Świetnie broniący obaleń i doskonale momentami wyglądający w stójce Masvidal będzie musiał udowodnić, że te umiejętności zapewnią mu sukces w starciu z bardzo silnym fizycznie judoką, który na grindowaniu zjadł zęby.
Kim to jeden z najlepiej kontrolujących swoich rywali sportowców w dywizji Robbiego Lawlera. Jego zamęczanie w klinczu, bardzo skuteczne przeniesienie technik obaleń czy wycięć z judo oraz tyleż spokojna, co stopniowo unieruchamiająca oponenta praca z góry sprawiła, że Koreańczyk ma już na koncie jedenaście zwycięstw w UFC – czasem nawet kogoś udusi lub znokautuje. No właśnie – ostatnia walka, chociaż wygrana trójkątem rękami, uświadamia, że niestety, ale możemy zapomnieć o rzucającym szaleńcze akcje Kimie z pamiętnej wojny z Johnem Hathaway’em. Czy to źle? Być może zabrzmię dziwnie, ale lubię również tę potwornie precyzyjną grapplerską wersję pogromcy chociażby Matta Browna – mało który zawodnik w takim stylu przytłacza przeciwników i w dodatku tak efektownie przenosi ich do parteru.
Masvidal to ktoś, komu w świecie Rafaela dos Anjosa zawsze brakowało jednego zdecydowanego zwycięstwa, aby dostać walkę z kimś ze ścisłej czołówki. Ten rewelacyjnie korzystający z boksu zarówno w ofensywie, jak i defensywie reprezentant American Top Team na przejście wyżej porwał się (choć już w przeszłości toczył w limicie kategorii półśredniej boje chociażby z Paulem Daley’em) po niezwykle kontrowersyjnej porażce przez decyzję sędziowską z Alem Iaquintą. Jorge w pierwszej rundzie brutalnie rozbijał zdolnego kolegę Chrisa Weidmana, by w dwóch kolejnych rundach wykazywać się sporą pasywnością, choć i tak wychodził lepiej w wymianach kickbokserskich. Obecnie jednak Gamebred twierdzi, że czuje się odczuwalnie mniej ospały i bardziej eksplozywny po tym, gdy przestał ścinać tyle kilogramów. Przyznam szczerze, że nie widziałem nowego, ciągle agresywnego Masvidala w jego walce z Ferreirą, aczkolwiek skończył Brazylijczyka w sposób co najmniej efektowny, co zasługuje na pochwałę tym bardziej, że członek Blackzilians był olbrzymim fighterem już w… kategorii średniej.
Trudno wskazać mi tego z walczących, który rozstrzygnie pojedynek na swoją korzyść. Bardzo dobry kickboxing i solidny grappling w wykonaniu Jorge sprawiają, że na pewno utrudni on życie Kimowi, ale z drugiej strony siła fizyczna Donga i praktycznie niespotykany w męskim MMA poziom judo mogą sprawić, że wybitna obrona obaleń u Masvidala na czas walki stanie się jedynie przyzwoitą.
170 lbs: Doo Ho Choi vs. Sam Sicilia
UFC Fight Night 79: Alves vs. Henderson, 28 listopada
Potencjał na piekielne widowiskową wojnę ma starcie dwóch piórkowych. Jednym z nich jest weteran w postaci Sicilii, który utrzymuje stały rytm dzięki zasadzie „spróbuj skończyć lub zostań skończonym”, którą realizuje niekiedy z przerażającą wręcz konsekwencją. Drugi to olbrzymia nadzieja koreańskiego MMA, mający background w ulicznych pojedynkach Choi. Ta walka nie ma prawa rozegrać się inaczej, niż w stójce. Sam bowiem nie zachwyca grapplingiem, więc niekoniecznie będzie ryzykował próby obaleń przy niezłym w tej płaszczyźnie rywalu, w dodatku dysponującym solidną ich obroną oraz sprawnie odwracającym pozycje w parterze na korzystne dla siebie – dla poddanego przez Kikuno Amerykanina oznacza to spore kłopoty. No i Doo lubi nokautować ludzi.
Sicilia to wywodzący się z zapasów posiadacz ciężkich rąk. To właśnie z nich najbardziej lubi robić użytek – nie nastawiajcie się jednak na pokaz spektakularnego boksu. To raczej typ brawlera, który wchodzi w bijatykę, aby prędzej czy później trafić czymś, co zapewni mu kolejne skończenie do rekordu. Do swojej bazy odwołuje się wtedy, gdy jego oponent nie posiada w niej jakichkolwiek szlifów – i słusznie, bo swoje niskiej klasy BJJ zaprowadziło go do bycia uduszonym przez wspomnianego już japońskiego karatekę czy sporych problemów z niebłyszczącym w tym aspekcie Yaotzinem Mezą.
Choi to ciągle bardzo młody i rozwijający się striker, który od pewnego czasu poza chwilami zbyt dziką – ale jakże miłą dla oka ofensywą – chętnie używa niszczycielskich kontr. Właśnie taka zapewniła mu wygrany debiut w UFC po zaledwie 18 sekundach walki. Dodajmy do tego okrutną wręcz chęć jak najszybszego ubicia rywala, celne i siejące spustoszenie kolana – również latające – i otrzymujemy pełny obraz kogoś, kogo sparingpartner w postaci Junga, szerzej znanego jako Korean Zombie, już dziś uznaje za fightera lepszego od siebie.
Sicilia to pierwszy poważniejszy test w UFC. To ktoś, kto idealnie oddziela dół dywizji od średniaków. Jeżeli Doo chce mierzyć się z wyższą klasą zawodniczą, to po prostu musi sprostać Samowi. Sądzę też, że mu się to uda.
*****
Od tej części cyklu publikowane będą również wypowiedzi redaktorów oraz użytkowników portalu, którzy przedstawiają najciekawsze ich zdaniem walki. W ten właśnie czytelnicy mogą być pewni tego, że na pewno nie umknie im godne uwagi zestawienie.
Puczi:
185 lbs: Robert Whittaker vs Uriah Hall
UFC 193: Rousey vs. Holm Jędrzejczyk vs Letourneau, 14 listopada
Jeszcze rok temu mało kto pokładał nadzieje w Whittakerze. Przechodzący z wagi półśredniej do średniej Australijczyk, wówczas legitymujący się rekordem 3-2 w UFC, skreślany był przez ekspertów większych i mniejszych w walce z Clintem Hesterem. Wbrew przewidywaniom, Robert uporał się z ciężkorękim przeciwnikiem, fundując mu nokaut w drugiej rundzie, jednocześnie zdobywając bonus za walkę wieczoru. Pół roku później ponownie spisywany na straty Whittaker uśpił twardoszczękiego Brada Tavaresa w zaledwie 44 sekundy – tym razem zgarnął nagrodę za występ wieczoru. Już za dwa tygodnie Australijczyk stanie naprzeciw jednego z najbardziej chimerycznych zawodników, jakich widział oktagon UFC.
Uriah Hall, bo o nim mowa, zastępuje kontuzjowanego Michaela Bispinga. Popularny “Primetime” z jednej strony potrafił przegrywać po bezpłciowych walkach z dołem dywizji w osobach Johna Howarda czy Rafaela Natala, z drugiej w świetnym stylu kończyć zawodników, wdających się w stójkową grę Halla. Ostatnią ofiarą Amerykanina jest żelaznoszczęki Gegard Mousasi, który po dominującej pierwszej rundzie, padł po potężnym kopnięciu obrotowym, poprawionym latającym kolanem.
Uriah jest zawodnikiem, w którym drzemie potencjał na utrzymanie się w czołowej dziesiątce wagi średniej. Jego problemem jednak jest fakt, że ma w zwyczaju nie wykorzystywać w pełni swoich umiejętności, co w starciu z doskonale odnajdującym się w wadze średniej Australijczykiem może kosztować Halla bolesną porażkę. Nie mam wątpliwości, że Whittaker da z siebie wszystko, aby przed własną publicznością odnieść swoje największe zwycięstwo i trwale odcisnąć się w pamięci szerszego grona fanów. Myślę, że w tej walce czekają nas fajerwerki – nawet jeśli “Primetime” zawiedzie, to “The Reaper” zapewni nam prawdziwą kickboxerską ucztę.
Bartłomiej Stachura:
125 lbs: Bruno Rodrigues vs. Matheu Nicolau Pereira
UFC Fight Night 77: Belfort vs. Henderson III, 7 listopada
Bruno Rodrigues i Matheu Nicolau Pereira otworzą kartę walk brazylijskiej gali.
Pierwszy ma 24 lata, pozostaje niepokonany, a do oktagonu wnosi piekielnie efektowne kopnięcia rodem z taekwondo, będąc swego rodzaju krzyżówką Anthony’ego Pettisa, Edsona Barbozy i Yaira Rodrigueza. Nadal brakuje mu szlifów w innych płaszczyznach, a i na nogach daje się czasami przesadnie ponosić fantazji, ale… ogląda się to wybornie!
22-letni Matheu Nicolau Pereira był pierwszym wyborem Shoguna w ostatnim brazylijskim TUFie – a to już o czymś świadczy. Czarny pas BJJ, background w judo, atomowe lowkingi, umiejętność walki z obu pozycji, dobry balans tułowiem. Uwielbia walczyć z kontry. Rekord 10-1. Innymi słowy – potencjał jest!
Wilk:
125 lbs: Henry Cejudo vs. Jussier da Silva
UFC Fight Night 78: Brown vs. Gastelum, 21 listopada
Bardzo ciekawym, mającym duże znaczenie w kontekście rankingów, acz wydaje mi się, że lekko pomijanym przez fanów pojedynkiem, jest starcie Jussiera da Silvy z Henrym Cejudo, znajdujące się na karcie dość przeciętnie zapowiadającego się finału 2 edycji TUF: Latin America. Ostatnie zagrożenie dla Demetriousa Johnsona, jak bywa określany Henry Cejudo, będzie musiał uporać się z ulepszoną (bo 'odrodzoną’ byłoby prawdopodobnie zbyt dużym słowem), wersją brazylijskiego muszego, który do wyśmienitych parterowych umiejętności dodał nie tylko solidny boks, ale również ofensywne zapasy. Jakkolwiek to drugie nie przyda mu się raczej w konfrontacji ze złotym medalistą Igrzysk Olimpijskich w zapasach w stylu wolnym, tak coraz ciekawsza stójka i parter wydają się być całkiem sensowną bronią dla 30-latka z Nova Uniao.
Nie będę tutaj próbował przekolorować szans Formigi, które nie wydają się być zbyt duże, ale… nie wiemy tak naprawdę, jakie piętno odcisnęła na dyspozycji Cejudo w ostatniej walce rzekoma choroba, a jakie trudność w zbijaniu do limitu wagi muszej, które Amerykanin ma podobno bardzo ciężkie. Gdy dodamy do tego zagrożenie, jakie Formiga ZAWSZE prezentuje w parterze, jego nieco lepsze warunki fizyczne i ciągły postęp w umiejętnościach, wychodzi nam całkiem dobra walka, której zwycięzca prawdopodobnie otrzyma szansę na zdetronizowanie Mighty Mouse’a.
Calo:
135 lbs: Jimmie Rivera vs. Pedro Munhoz
UFC Fight Night 77: Belfort vs. Henderson III, 7 listopada
Z kilku listopadowych gal wyłaniają się dwa arcyciekawe zestawienia w niższych kategoriach wagowych, na które moim zdaniem należy zwrócić uwagę. Pierwszą z tych walk jest pojedynek dwóch piekielnie utalentowanych kogucich – Jimmi’ego Rivery i Pedro Munhoza. Zarówno Brazylijczyk, jak i Amerykanin swój status perspektywicznych i niebezpiecznych zawodników wyrobili sobie już przed walkami w UFC, a ich starcia w największej federacji świata tylko tą renomę potwierdziły. Starcie zapowiada się też interesująco pod względem stylistycznym – czy zapasy, kontrola i ground£ Rivery wystarczą, by zneutralizować zjawiskowy grappling Munhoza? A może to coraz lepsza stójka i ciężkie ręce któregoś z nich zadecydują o zwycięstwie? Jedno jest pewne – o triumfatorze tego pojedynku może być w najbliższym czasie głośno.
145 lbs: Edimilson Souza vs. Chas Skelly
UFC Fight Night 77: Belfort vs. Henderson III, 7 listopada
Drugim pojedynkiem jest istna perełka w postaci walki dwóch totalnie odmiennych stylistycznie zawodników. Grinder z krwi i kości, grappler z zapaśniczymi korzeniami (i upodobaniem do nielegalnych kolan) Chas Skelly zmierzy się z niesamowicie efektownym kickbokserem – Edimilsonem Kevinem Souzą. Walka pozwoli nam odpowiedzieć na pytania związane z obydwoma utalentowanymi zawodnikami. Czy drewniana stójka Scrappera podoła w walce z szybkim Souzą? Czy obrona obaleń Brazylijczyka jest na odpowiednim poziomie, by dał on radę zawojować swoją dywizję? Zwycięzca tego starcia znajdzie się na fali czterech zwycięstw, co uplasuje go w dogodnej pozycji do stoczenia nastepnej walki z rywalem z czołowej piętnastki.