Przed burzą – UFC 170, Rousey vs McMann
KARTA GŁÓWNA
135 lbs: Ronda Rousey vs Sara McMann
Powtórzę się, ale fakt, że Ronda Rousey (8-0, 2-0 UFC) wygrała wszystkie osiem walk dzięki tej samej technice, świadczy o tym, jak daleko w tyle za normalnym MMA jest to damskie – znajduje się gdzieś tak w czasach Royce’a Gracie. Czy już jednak nastał momenty, by w rolę Matta Hughesa wcieliła się Sara McMann (7-0, 1-0 UFC), rozpoczynając nowy etap?
Nie ukrywam, że mam z tym związane pewne – minimalne, ale jednak – nadzieje.
Wszyscy wiedzą dokładnie, co chce zrobić mistrzyni dywizji kobiecej. Oczywiście, nieustannie szlifuje ona także pozostałe umiejętności, by mieć możliwość zaskakiwania rywalki również innymi technikami, ale jak dotychczas przynajmniej nie mieliśmy okazji stwierdzić, że rzeczywiście potrafi je wcielić w życie. Owszem, całkiem nieźle wykorzystuje ciosy do skrócenia dystansu, ale od tego momentu zaczyna się już jej przewidywalna – acz diablo skuteczna! – gra. Obalenia, dojście do dogodnej pozycji, założenie balachy, zwycięstwo.
Były trener i sparingpartner z maty Rondy demonstrują sposób na ucieczkę z jej balachy.
Sara McMann wie dokładnie, czego się spodziewać (przecież jej Ronda nie znokautuje w stójce?), miała masę czasu na przygotowanie się do ucieczek z dźwigni na staw łokciowy. Z drugiej jednak strony, zapaśniczka trenowała obronę przed tą techniką ile? Dwa miesiące? Trzy? Cztery? Rousey natomiast stosuje ją od wielu, wielu lat, znając na wylot najdrobniejsze, niedostrzegalne nieuzbrojonym okiem detale techniczne, dzięki którym jest w stanie skutecznie poddawać przeciwniczki. Właśnie dlatego wydaje mi się, że raz jeszcze mistrzyni obroni swój pas, powolutku zmierzając do końca kariery, zanim ryzyko starcia ze schodzącą do kategorii koguciej Cris Cyborg nabierze zbyt realnych kształtów.
Zwycięzca: Ronda Rousey przez poddanie.
205 lbs: Daniel Cormier vs Patrick Cummins
Nie będę ukrywał, należę do tej grupy fanów, którzy nie dają najmniejszych szans Patrickowi Cumminsowi (4-0, 0-0 UFC), nie będąc nawet w stanie wyobrazić sobie scenariusza, w którym pokonuje Daniela Cormiera (13-0, 2-0 UFC). Z pełnym szacunkiem dla dokonań zapaśniczych debiutanta, ale to, jak prezentował się w trzech z czterech dotychczasowych walk, które oglądałem, nie napawa najmniejszym choćby optymizmem.
W jaki sposób zawodnik, który zanim dziewięć miesięcy temu w swojej trzeciej zawodowej walce zdołał obalić krągłego grubaska Ricky Pulu (wówczas 0-1, aktualnie 0-3), przyjął na twarz dwa ciosy, które rozkwasiły mu nos, może teraz mierzyć się z jednym z najlepszych zawodników MMA na świecie? Toż i pierwsze dwie walki Cummins wygrał w stylu pozostawiającym wiele do życzenia – raz po raz przyjmował lowkingi, „kombinacje” bokserskie ograniczał do jakiegoś rzuconego mimochodem prostego, po którym szedł od razu po nogi, nie był w stanie ustabilizować pozycji na górze, co chwilę ją tracąc (druga zawodowa walka), próbował kilku poddań, żadnego nie skończył. Owszem, wygrał wszystkie walki przez (T)KO, owszem, może coś się z niego ciekawego (ale nic poza tym!) wykiełkuje z czasem, ale od zawodnika, który mierzyć ma się z Cormierem oczekiwałbym, by rozbijał w drobny pył słabeuszy, z którymi mierzył się na lokalnych galach.
Daniel Cormier stawał w szranki z bez porównania lepszymi zawodnikami MMA, których pokonywał bez najmniejszego problemu. Nie mierzył się może jeszcze z tak dobrym zapaśnikiem, fakt, ale brak doświadczenia Cumminsa i przebieg trzech walk, które oglądałem, nie pozwalają mi stwierdzić, by był on w stanie jakkolwiek napsuć krwi Cormierowi. Myślę, że zastępując Rashada Evansa na nieco ponad tydzień przed walką, Cummins będzie w oktagonie absolutnie bezradny.
Jedyne dwa malutkie znaki zapytania dotyczą tego, jak Cormier zniesie ścinanie do 205 lbs oraz tego, jak wyglądała ostatnia potyczka Cumminsa, której nie miałem, niestety, okazji prześledzić. Może czarował tam pięknymi prostymi i obrotówkami? Tak czy inaczej – spodziewam się pełnej dominacji Daniela.
Zwycięzca: Daniel Cormier przez (T)KO.
170 lbs: Rory MacDonald vs Demian Maia
Nie ukrywam, że pojedynek młodziutkiego Rory’ego MacDonalda (15-2, 6-2 UFC) z weteranem Demianem Maią (18-5, 12-5 UFC) uważam za najciekawszą walkę gali UFC 170. Nie byłem może nigdy wielkim fanem talentu Brazylijczyka, nawet gdy po przejściu do kategorii półśredniej wygrał trzy walki z rzędu, ale nie mogę bezwiednie skreślić go w konfrontacji z mocno rozczarowującym w ostatniej walce Aresem.
W płaszczyźnie kickbokserskiej przewagę powinien mieć po swojej stronie Kanadyjczyk, który dysponuje szerszym wachlarzem uderzeń, jest szybszy i precyzyjniejszy. Co prawda w swoich ostatnich dwóch walkach przeciwko Jake’owi Ellenbergerowi oraz Robbie Lawlerowi zaprezentował się niezwykle asekurancko w stójce, ale prawdopodobnie wynikało to z ciężkich rąk obu Amerykanów. Nokautu z rąk Brazylijczyka raczej nie ma się co obawiać, bo jedyny nokaut z prawdziwego zdarzenia Maia zanotował prawie trzynaście lat temu w swoim debiucie w MMA. Mając tego świadomość, MacDonald powinien znacznie lepiej czuć się w stójce niż w ostatnich dwóch starciach.
Problemem Kanadyjczyka jest jednak to, że nie radzi sobie z agresywnie walczącymi rywalami. Przegrał z Carlosem Conditem i wspomnianym Robbie Lawlerem i o ile pierwsza z tych walka miała miejsce lata temu, w związku z czym trudno przywiązywać do niej szczególnie dużą wagę, to już starcie z Bezlitosnym mocno obnażyło problemy, z jakimi boryka się Ares, gdy zostaje przyciśnięty przez rywala. Demian Maia we wszystkich swoich bojach w kategorii półśredniej demonstrował ciągłą presję, był gotowy przyjąć cios, byle tylko skrócić dystans i przenieść walkę do klinczu, z którego obalał swoich rywali, by następnie terroryzować ich w parterze. O ile sztuka ta nie udała mu się w walce z doskonałym grapplerem w osobie Jake’a Shieldsa, to MacDonald w dotychczasowej karierze nie udowodnił, że można go w tej płaszczyźnie porównywać z niemrawym Amerykaninem.
MacDonald nie walczy dobrze z kontrataku, czuje się najlepiej, gdy to on dyktuje warunki, kontroluje dystans i kuje swoich rywali uderzeniami. Pod naporem gubi się. Warto jednak odnotować, że Maia prawdopodobnie nie będzie w stanie wywrzeć presji kickbokserskiej na MacDonaldzie, bo najzwyczajniej w świecie nie starcza mu umiejętności. Ale szukanie klinczu za wszelką cenę? O to Brazylijczyk może się pokusić, a jeśli uda mu się przyszpilić Kanadyjczyka do siatki – a spodziewam się, że nie będzie to jakaś arcytrudna sztuka – to stamtąd może próbować obaleń. Jestem zdania, że silnemu w kategorii półśredniej Mai do zwycięstwa w rundzie będzie potrzebne tylko jedno obalenie, które zaprowadzi go do utrzymania w parterze i skontrolowania Aresa.
Nie bez powodu jednak za faworyta tego boju uchodzi MacDonald. Kanadyjczyk to niezwykle wszechstronny zawodnik z lepszą kondycją niż Brazylijczyk. Jego atuty kickbokserskie również z nawiązką rekompensują atuty Mai z klinczu i parteru. Jeśli tylko Kanadyjczyk trenował odpowiednio długo odchodzenie od siatki, zamiast cofania się na nią plecami, to zwycięstwo będzie miał na wyciągnięcie ręki. Taki też wynik walki obstawię, zaznaczając jednocześnie, że w mojej opinii Maia będzie dla niego znacznie trudniejszym rywalem – mającym narzędzia na sprawienie niespodzianki – niż sugerują to kursy bukmacherskie.
Zwycięzca: Rory MacDonald przez decyzję.
170 lbs: TJ Waldburger vs Mike Pyle
W ciekawie zapowiadającym się starciu w dywizji półśredniej powracający po ciężkim nokaucie z rąk Adlana Amagova TJ Waldburger (16-8, 4-3 UFC) skrzyżuje rękawice z także znokautowanym w ostatnim starciu (przeciwko Mattowi Brownowi) weteranem mieszanych sztuk walki Mikem Pylem (25-9-1, 8-4 UFC).
Obu zawodników nie dzieli przepaść umiejętności w żadnej płaszczyźnie, ale myślę, że Mike Pyle ma wszelkie narzędzia, by rozstrzygnąć ten pojedynek na swoją korzyść. W stójce obaj zawodnicy prezentują zbliżony poziom, obaj mają słabe szczęki, ale to starszy z Amerykanów szybciej powraca do świata żywych, będąc w stanie częściej przetrwać nawałnicę rywali, podczas gdy jego rywal przechodzi na drugą stronę, by powrócić dopiero po interwencji lekarzy.
Swojej szansy Waldburger szukał pewnie będzie w parterze, bo jest niezwykle kreatywnym i groźnym grapplerem, ale problem polega na tym, że aby to zrobić, będzie musiał skrócić dystans i jeśli błyskawicznie nie położy wówczas na plecach Pyle’a, którego defensywne zapasy są całkiem niezłe, to znajdzie się w klinczu – a tam dominować powinien ten ostatni, który świetnie zaprzęga do działania kolana i łokcie.
Obawiam się, że kombinacja ciężkich rąk Pyle’a (3 z 4 ostatnich wygranych przez T/KO) ze słabą szczęką ledwie 25-letniego Waldburgera (6 z 8 porażek przez T/KO), nie wróży dobrze TJ-owi, który będzie miał spore problemy z obalaniem rywala, nie będąc tym samym w stanie wykorzystać swojej najgroźniejszej broni – czyli BJJ.
Zwycięzca: Mike Pyle przez (T)KO. Pyle (1.50 – 1.59)
170 lbs: Stephen Thompson vs Robert Whittaker
Stephenowi Thompsonowi (8-1, 3-1 UFC) wróżono wielką karierę po jego debiucie w największej organizacji MMA na świecie, w którym znokautował Daniela Stittgena, ale porażka z Mattem Brownem w kolejnym występie okazała się zimnym prysznicem, obnażając słabe strony Amerykanina. Prawdopodobnie jednak w starciu z Robertem Whittakerem (11-3, 2-1 UFC) scenariusz z drugiej walki Wobderboy’a pod banderą UFC się nie powtórzy.
23-letni Whittaker przegrał ostatnie starcie z Courtem McGee, zadając prawie dwa razy mniej celnych ciosów w całej walce (48-88). McGee to solidny zawodnik MMA, ale bardzo rzemieślniczy striker. Thompson jest dwie klasy lepszym kickbokserem niż wszyscy ostatni rywale Whittakera razem wzięci. Dodatkowo, będzie dysponował przewagą wzrostu i zasięgu ramion, co może się przydać w walce z ochoczo korzystającym przede wszystkim ze swoich pięści Robertem. Myślę, że w tym starciu nieocenionym atutem Wobderboy’a – jeszcze lepiej pozwalającym kontrolować dystans – będą jego kopnięcia i ogromny ich wachlarz, którym dysponuje. Na domiar złego, Whittaker ma znacznie dziurawszą gardę niż Thompson – w ciągu minuty średnio przyjmuje na głowę i korpus ponad 4 uderzenia.
Swojej szansy Whittaker upatrywać winien w przeniesieniu walki do parteru, ale w swoich trzech dotychczasowych walkach w UFC spróbował tylko raz, udanie, obalenia. Thompson natomiast po laniu, jakie sprawił mu Brown, wyjechał trenować w Tristar Gym, gdzie szlifował właśnie zapasy i parter, co zresztą dało pozytywne rezultaty w kolejnych walkach.
Mimo wszystko Whittaker będzie niezwykle groźny, bo mając ledwie 23 lata i trenując u Firasa Zahabiego, stworzył sobie doskonałe warunki do rozwoju. Nie można wykluczyć, że pochłania nowe umiejętności w znacznie szybszym tempie niż 31-letni Thompson i to okaże się kluczem do jego zwycięstwa. Jeśli jednak nie spróbuje obalać, jego szanse w pojedynku kicbokserskim nie wyglądają najlepiej…
Zwycięzca: Stephen Thompson przez decyzję. Thompson (1.70 – 1.79)
Kiedy planujesz dodać pozostałe typy?
Dzisiaj na pewno pojawią się wszystkie z karty wstępnej i może jeszcze jakieś z głównej. Reszta pewnie jutro.
Sterling to największy talent 135 lbs na świecie i myślę, że nie będzie miał zadnych problemów z Gibsonem.
Cała karta wstępna i Thompson vs Whittaker dodane.
Słaba rozpiska tej gali jak dla mnie. UFC coraz bardziej na galach ppv stawia na dwie, maksymalnie trzy walki, które mają przyciągnąć widzów, a reszta pojedynków dość słaba. A w tym przypadku nawet te trzy walki nie są dla mnie ciekawe. Walka wieczoru w ogóle mnie nie interesuje, ze względu na brak zainteresowania kobiecym mma. Pojedynek Cormier-Cummins też mnie nie ciekawi, mimo że UFC stara się na ostatnią chwilę wykreować konflikt pomiędzy zawodnikami. McDonald – Maia – spodziewam się najnudniejszej walki roku. A dwie ostatnie walki na karcie głównej, też mnie tak nie porywają, aby zarywać noc, tym bardziej, że odpuszczam w ten weekend bukmacherkę.
Jednak się pomyliłem co do walki Macdonald-Maia, bardzo dobra walka. Maia wykończył się kondycyjnie w pierwszej rundzie.
Rozpiska nie powala, ale powiem szczerze, że robiąc zapowiedzi, trochę się jednak wkręciłem. Natomiast z całej karty akurat walka Mai z MacDonaldem ciekawi mnie najbardziej i myślę, że nie będę nią rozczarowany, ani jeśli Kanadyjczyk wypunktuje Maię w stójce, ani jeśli zostanie zdominowany w parterze – a każdy inny scenariusz będzie działał jeszcze na plus.
A ja propsuję UFC za całą nadbudowę do walki Cormier vs Cummins. Genialna robota. Niepokonany zawodnik z aspiracjami na bycie nowym królem LHW dostaje debiutanta, który niczym szczególnym w MMA się nie wyróżnił… brzmi jak absolutny missmatch i pewnie nim jest, ale UFC zrobiło świetną robotę promując ten pojedynek. Ja sam jestem ciekaw co Cormier zrobi nowemu nabytkowi UFC :).
Właśnie dodałem analizę tej walki.
Co do tego, jak UFC się za to zabrało… Nie powiem, również mnie zachęcili :) Tyle, że chyba w odrobinę inny sposób, niż mieli w zamiarze – otóż, po tym jak marketingowo przedstawiono Cumminsa (sam w jednym z wywiadów wspomniał, że UFC zachęcało go do atakowania Cormiera itp.), czekam na to, jak bardzo zmasakruje go Cormier. Te fragmenty z nagraniem, na którym Cummins opowiada, jak to doprowadził do płaczu Cormiera, były tak niesmaczne, że aż naprawdę wpłynęły negatywnie na moje podejście do debiutanta. Oczywiście, wszystko z umiarem, bo wszyscy doskonale wiemy, że nie za bardzo istniał sposób na to, jak sprzedać walkę kompletnego żółtodzioba z jednym z najlepszych na świecie – a jednak się, chyba, udało.
Dodam, że gdyby Bellator w zastępstwie dla np. Chandlera w walce z Alvarezem wyciągnął z kapelusza Cumminsa 2, to Dana White zrugałby ich jak psów, ale że zrobiło to UFC, to mamy… historię Rocky’ego :)
Dla mnie Cormier mógłby nawet walczyć z Glunderem ;) Zobaczymy jak się noc potoczy, na pewno wstanę na trzy ostatnie walki.
Ronda – McMann to zapasniczka, musi wejść w klincz a tam judo rządzi
Cormier – różnica 2 klas
Maia – większy i silniejszy, pójdzie od razu po obalenie, a w parterze będzie gra do jednej bramki
Pyle – bardziej doświadczony, wychodził z opresji, szklana szczęka Waldburgera
Whittaker – będzie szukał klinczu i łokci, wykorzysta zapasy, nie będzie bawił się w stójkę
No, tak, ale jakim cudem Maia był półżywy od początku drugiej rundy? Przecież chyba ze 3 minuty na górze był w pierwszej. Nie pamiętam, czy dostał jakieś solidne ciosy na korpus w międzyczasie?
Rory, mając zombiaka przez 10 minut, też nie zdołał go wykończyć…
Miałem właśnie o tym napisać… to jest powód dla którego nie traktuję Rorego aż tak poważnie ja Slip – nie potrafi kończyć. Maia był żywym zombie przez ponad 3.5 minuty… w dodatku Maia wygrał 1 rundę, więc Rory nawet w przypadku decyzji był w obliczu jeszcze jednej, nieodbytej rundy – zagrożony. Kiedyś się to na nim zemści. Niemniej jednak to jak bronił się z pleców bardzo mi zaimponowało.