KSWPolskie MMA

Poznański Nick Diaz – czyli (nie)skomplikowana historia lewego sierpowego

Marcin Bilman stał się po wczorajszej gali KSW 40 w Dublinie prawdziwym bohaterem medialnym, goszcząc na największych na świecie portalach branżowych.

Jedni widzieli w Marcinie Bilmanie bohatera na wskroś negatywnego, odsądzając go od czci i wiary – bo uderzył z partyzanta, bo to patologia i zły przykład dla dzieci, młodzieży i nie tylko, bo to przecież sport, bo odpowiedź niewspółmierna do przewiny. I tak dalej.

Z kolei inni ocenili sytuację zupełnie inaczej, przyklaskując pochodzącemu z Zielonej Góry zawodnikowi – bo braterstwo, bo to Irlandczyk z Północy zaczął, bo tak się reaguje, gdy ktoś wszczyna awantury i atakuje twoich kompanów. I tak dalej.

Całe zamieszanie na pozór nie jest szczególnie skomplikowane – ot, po zakończeniu walki oba narożniki były przekonane do swoich racji, obarczając się nawzajem winą za no-contest. Trwały zażarte spory, dyskusje, złorzeczenia, oskarżenia. W pewnej chwili Parke podszedł do narożnika Gamrota, zbił piątkę z Danielem Skibińskim i Marcinem Bilmanem właśnie, następnie podchodząc do Borysa Mańkowskiemu. Jak sam relacjonował w rozmowie z dziennikarzem Jimem Edwardsem, przybijając piątkę, chciał, żeby Tasmański Diabeł przyznał, że palec w oko Gamera był celowy – zamiast tego Borys rozłożył jednak ręce, najwyraźniej mając w tym temacie zupełnie inne zdanie. Parke następnie odepchnął go, a stojący w zasięgu Marcin Bilman – do tej pory spokojny i przyglądający się całej sytuacji bez większych emocji, a nawet, oceniając z najnowszego nagrania na portalu PolsatSport.pl, podchodzący, żeby załagodzić sprawę – zareagował błyskawicznie, częstując Stormina szybkim lewym sierpowym.

Twierdzisz, że walka musi być przerwana, bo tak boli cię oko, a potem podbiega do Mateusza i znowu zaczyna próbować się z nim przepychać. Potem podchodzi do mojego przyjaciela i znikąd, gdy Borys ma rozłożone ręce, ten znienacka popycha go i robi taką minę, jakby chciał mu zaraz sieknąć na szczękę, to niestety, ale jestem wychowany tak, że to ja sieknę go pierwszy na szczękę, zanim on sieknie mojego kolegę.

– powiedział w rozmowie z PolsatSport.pl Bilman.

Nie widzę w tym nic dobrego, ale też uważam, że nie mogłem zachować się inaczej. Może mogłem, ale cała wcześniejsza sytuacja nie pozwoliła na to.

Otóż, powiedzmy sobie otwarcie – wszyscy, którzy mają choć odrobinę oleju w głowie i nie są przeżarci popularnymi dziś sloganami, wedle których „dialog” jest remedium na wszystkie spory, kłótnie i konflikty, zgodzą się, że w pewnych okolicznościach, gdy sytuacja przekroczy pewną granicę, „dialog” należy zakończyć i przejść do czynów. Rzecz oczywiście w tym, że każdy z nas widzi tę granicę w innym miejscu – jedni zatem oceniają, że zdecydowanie nie był to jeszcze moment, w którym należało zaprzęgnąć do działania pięści, inni z kolei nie mają wątpliwości, że, owszem, to był właśnie ten moment.

Norman Parke po KSW 40: „Gamrot miał dość, patrzył tylko na zegar”

Trzeba wziąć jednak pod uwagę kilka aspektów. Owszem, odepchnięcia rywala przy okazji gal MMA – najczęściej podczas staredownów, rzadziej w klatce, oktagonie czy ringu – nie są niczym szczególnym. I trudno się temu dziwić, bo emocje, jakie pojawiają się podczas walki na pięści, która wieńczy długie i mordercze przygotowania i ogromne poświęcenia ze strony zawodników, często w życiu rodzinnym, są trudne do zrozumienia dla przeciętnego zjadacza chleba. I, owszem, na ogół na rzeczonym odepchnięciu się kończy – ale dlatego, że błyskawicznie do akcji wkraczają organizatorzy, ochrona, obsługa gali, uniemożliwiając eskalację awantury. Gdyby ich jednak brakowało, czy też nie interweniowaliby w porę – jak przy okazji KSW 40 – do rękoczynów dochodziłoby znacznie częściej.

Czy samo to tłumaczy lewego sierpa Bilmana? Oczywiście – nie. Odnotowuję jedynie, że z uwagi na okoliczności – a konkretnie brak ochrony/obsługi, która byłaby w stanie odpowiednio szybko powstrzymać rozwój wypadków – w Dublinie doszło do tego, do czego mogło dojść wiele razy na wielu innych galach, gdyby nie interwencja osób trzecich.

Kampania medialna Normana Parke’a – to kolejny czynnik, piekielnie moim zdaniem istotny w całej tej awanturze. Irlandczyk z Północy od wielu miesięcy podkręcał atmosferę, nie szczędząc przytyków Mateuszowi Gamrotowi – i nie tylko. Przy różnych okazjach zaznaczał jednak, że to tylko dla zbudowania walki, dla promocji. Żeby się lepiej sprzedało. Pod kamery. Po walce chętnie pójdzie na piwo z całym Ankosem. Ot, nowa generacja zawodników – potrafią płynnie oddzielić sferę medialną od realnej. Zrugają twoją matkę podczas konferencji prasowej – a po walce przejdą nad tym do porządku dziennego, przybijając piątkę i zapraszając na piwo. „Bo to na niby, dla promocji, nie ma się o co spinać, swoje zarobiliśmy”.

Nie twierdzę, że Irlandczyk posunął się do aż takich bezeceństw w promocji walki z Polakiem – bo tego nie zrobił – ale oczywistym jest, że każdy zawodnik na swój sposób podchodzi do tego, co jest dozwolone w ramach promocji, a co jest już przekroczeniem pewnej granicy. Dla wielu fighterów zupełnie odmienne zachowanie przed kamerą i poza nią jest po prostu wyrazem fałszu i obłudy. Dwulicowości. Wbrew pozorom są jeszcze na świecie zawodnicy, którzy przed kamerami i poza nimi zachowują się tak samo i mierzi ich – delikatnie rzecz ujmując – jeśli ich rywal ruga ich jak psa w blasku fleszy, a gdy te znikną, chce zbić piątkę, przekonując, że „nic osobistego, to tylko promocja”. Mówił o tym kiedyś Donald Cerrone, mówił i Jorge Masvidal, który – skoro o niego zahaczyłem – jako zaprawiony w ulicznych walkach bitnik przyznał swego czasu, że jego najcenniejszą techniką w tamtych „ogrodowych czasach” było… uderzenie z partyzanta właśnie.

Ekipa Mateusza Gamrota z całą pewnością wspomnianą granicę promocyjną widzi w zupełnie innym miejscu niż Norman Parke. To, co dla tego ostatniego nadal jest promocją, dla nich już nią nie jest. Dlatego między innymi Gamer przed walką przyznawał, że nie zamierza zbijać z rywalem żadnych piątek po zakończeniu starcia. Oczywiście – sam w odpowiedzi na tyrady Stormina wygłaszał co jakiś czas własne, ale nikt nie miał chyba wątpliwości, że z jego strony były to uczucia szczere – podczas gdy Parke nawet nie próbował ukrywać, że to tylko część promocji.

Jedni skonstatują – Gamer i ekipa to zaścianek, nie nadążają za najnowszymi, kasowymi trendami. Inni dostrzegą tam jednak prawdziwsze, bardziej szczere podejście, którego w kolorowym i coraz bardziej pstrokatym MMA jakby coraz mniej.

Mateusz Gamrot zdegustowany postawą 'irlandzkiej szmaty’: „Wycofał się jak baba!”

Pamiętacie Michała Materlę po porażce z Jay’em Silvą w rewanżu? Nie chciał przybić piątki z Angolczykiem, załamany po przegranej. Część fanów zarzucała mu wówczas brak profesjonalizmu, bo „promocja promocją, ale po walce musi być szacun”, ale nie brakowało też takich, którzy – w mojej ocenie nie bez słuszności – podkreślali szczere podejście szczecinianina. Traktuję cię tak samo przed walką, w jej trakcie i po niej. Nie udawałem, że cię lubię przed walką, nie udawałem w jej trakcie i nie będę udawał po.

Wspominam o tym wszystkim oczywiście dlatego, że po rewanżu z Gamrotem Parke, podchodząc do narożnika Polaka – po wcześniejszych dramatach – po prostu się przeliczył. Tam, gdzie być może nadal widział elementy promocyjne – a pamiętajmy, że zapowiadał przed Dublinem, że przenosi się do kategorii półśredniej, celując w walkę z Borysem Mańkowskim właśnie, co może uzasadniać odepchnięcie Tasmańskiego Diabła (położenie fundamentów pod medialną promocję gali) – ekipa z Poznania już ich nie dostrzegała. Ba, wiele wskazuje na to, że nie dostrzegała ich od dawien dawna, a tamten lewy sierpowy był tylko dosadnym obrazem różnic w podejściu do promocji między obozem irlandzkim i obozem polskim. Nowoczesnym i… staroszkolnym?

Wielu podkreśla, że w sporcie nie ma miejsca na tego typu zachowanie. Zgoda. Tyle że sport zakończył się kilka minut wcześniej, gdy sędzia przerwał pojedynek, a obie strony skoczyły sobie do gardeł, zarzucając sobie winę za taki a nie inny finał tej bardzo dobrej przecież walki. Emocji było nie mniej – a może nawet więcej – niż w trakcie pojedynku, krew się gotowała, wobec czego pojednawcza – jeśli nią była! – próba przybicia piątki przez Normana z narożnikiem Mateusza mogła wywołać kolejny dysonans poznawczy – jeszcze przed chwilą złorzeczył i garnął się do bitki, a kilka sekund później chce się jednać? To jest właśnie tego rodzaju staroszkolne podejście, o którym wspominałem – obowiązuje w nim pewna stałość w relacjach. Jeśli się nie lubimy, to się nie lubimy – a nie robimy tego na pokaz.

Nie bez znaczenie było też miejsce, w którym doszło do całego zdarzenia – czyli narożnik polskiego zawodnika. Szczególnie bowiem, gdy jesteś „u kogoś” – a tak można postrzegać miejsce akcji – nie inicjujesz bójki, odpychając jednego z „domowników”. Normalni ludzie są bowiem nauczeni, że „w gościach” albo zachowują się przyzwoicie, albo tam nie idą – i normalni gospodarze tego właśnie oczekują. Jeśli do nas przychodzisz, obowiązują cię pewne zasady. Innymi słowy, lekko koloryzując, nie wchodzisz między wilki, żeby ugryźć jednego z nich.

To nie ja zacząłem. Obejrzyjcie sobie nagranie.

– powiedział swego czasu Nick Diaz o laniu, jakie w czasach Strikeforce wraz ze swoją drużyną sprawił podczas słynnej awantury Jasonowi „Mayhemowi” Millerowi.

Przybiegłeś jak pajac, rozwaliłeś baner, jakieś inne gówno. Zaatakowałeś mój team – więc dostałeś wpierdol. Tak to się kończy, skurwielu. Ja nie rzucałbym się przy sześciu gościach od ciebie.

Argumenty o tym, jakoby środki przedsięwzięte przez Bilmana były nieadekwatne do okoliczności, kompletnie do mnie nie trafiają. Nie tylko dlatego, że kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Nie tylko dlatego, że nie wszyscy „kupią” twoją nagłą zmianę nastawienia – minutę wcześniej złorzeczysz i garniesz się do bójki, potem idziesz się godzić. Nie tylko dlatego, że nie nie podnosisz ręki na człowieka otoczonego przyjaciółmi, z którymi łączą go piekielnie mocne więzy krwi i potu wylanych na treningach, oczekując, że będą biernie się temu przyglądali. Także bowiem dlatego, że rozpoczynając awanturę od A, musisz liczyć się z odpowiedzią w postaci A+. I taką właśnie Parke otrzymał.

Czy usprawiedliwienie zachowania Marcina Bilmana oznacza automatycznie poparcie dla metod siłowych jako rozwiązań wszelkiego rodzaju konfliktów? Absolutnie nie. Istnieje masa takich „różnic zdań”, które zażegnać można i należy słowem, dyskusją. Ta jednak – obciążona całą intensywną i przesiąkniętą złymi emocjami historią rywalizacji Mateusza Gamrota z Normanem Parke, a więc dwóch zawodników, którzy promocję postrzegają zupełnie inaczej – w tej kategorii się nie mieści, a przejście od słów do czynów było naturalną konsekwencją wszystkiego, co piętrzyło się od wielu, wielu miesięcy.

*****

KSW 40 – wyniki i relacja na żywo

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button