Oko w oko z Juniorem dos Santosem
Relacja naszego Czytelnika z wyprawy do Zagrzebia na galę UFC Fight Night 86, na której spotkał swojego idola.
Nie planowałem jechać na UFC do Chorwacji. Karta walk była niezła, ale wyjazd kosztuje sporo, a droga do Zagrzebia jest daleka. Przyszło mi jednak do głowy, że to może być jedyna okazja w życiu, żeby spotkać mojego ulubionego zawodnika. Zrozumiałem, że jeśli nie pojadę, to będę tego żałował do końca życia. Razem ze znajomymi z całej Polski umówiliśmy się więc w Katowicach, skąd wynajętymi busami w 18 chłopa wyjechaliśmy dopingować polskich zawodników… a ja pewnego Brazylijczyka.
Podróż była męcząca, ale świetna, bo w dobrym towarzystwie, zaprawiana bimbrem Wilka z Lowking i innymi trunkami. Ślę podziękowania dla do Kuby, zwanego Vorankiem, za kierowanie busem, gdy reszta towarzystwa zajęta była piciem lub spaniem.
Pominę moment zakwaterowania i przejdę do ważniejszej części.
Poszliśmy na ważenie, zajmując miejsca pod sceną. Gdy zobaczyłem swojego idola 10 metrów ode mnie, emocje przejęły nade mną władzę. Było mi szalenie miło, gdy w pewnym momencie, podczas skandowania „Junior! Junior!” Brazylijczyk spojrzał na mnie i pomachał.
Po ważeniu udaliśmy się do Sheratona (hotelu, w którym przebywali zawodnicy UFC) i spotkaliśmy Juniora, który gdzieś wychodził z żonką i znajomymi, bardzo się śpiesząc. Już straciliśmy nadzieje, ale nagle odwrócił się i powiedział coś w stylu „Oh, okay!” – i wrócił do nas. Zrobiliśmy sobie zdjęcia, ja wziąłem autografy. Dałem Isadorze CD w kopercie, prosząc, żeby przekazała ją Juniorowi. Brazylijczyk usłyszał to i spytał od razu, co to jest. Gdy powiedziałem, że mój highlight z jego walk, to widziałem, że był naprawdę wdzięczny.
Gdy później wrócił do hotelu, z naszej ekipy zostałem tylko ja i Midern. Pogadałem z Brazylijczykiem przez chwilę. 10 minut później, gdy staliśmy na dworze, czekając na znajomych (mieliśmy udać się do barów), zobaczyłem, że Isadora macha do mnie ze środka hotelu, żebym przyszedł. Podszedłem i dostałem od niej „A gift from Junior” – koszulkę. Brakuje mi słów, żeby opisać, co wtedy czułem. Oniemiałem. W tym momencie walka Juniora z Rothwellem stała się dla mnie czymś więcej, niż najważniejszą walką MMA w życiu. To nie była już kwestia wygranej lub przegranej ulubionego zawodnika. Nie była to kwestia postawionych na Brazylijczyka pieniędzy, honorowych zakładów ze znajomymi, gremialnie skreślającymi byłego mistrza. Była to walka o moją pasję do MMA, o „sprawiedliwość”. Skoro spędziłem kilkanaście godzin w pociągach i busach, otrzymałem od idola prezent, to nie mógł on tej walki przegrać. Po prostu nie mógł.
Przez całą galę, mimo że była świetna i spędzona w dobrym towarzystwie, nie mogłem doczekać się walki wieczoru. Po zakończeniu co-main eventu podszedłem do ochroniarza, pytając, czy mogę stanąć pod barierkami (nasze miejsca były znacznie wyżej), wiedząc, że nie dam rady siedzieć podczas tej walki. Gdy rozbrzmiał pierwszy utwór na wejście i zobaczyłem Juniora udającego się do klatki, byłem w euforii. Głośno krzycząc, dopingowałem Cigano, w głębokim poważaniu mając fakt, że pewnie niektóre osoby wokół miały mnie za idiotę. Chwila grozy nadeszła, gdy usłyszałem ponurą muzykę towarzyszącą wejściu Rothwella do oktagonu. Utwory wręcz idealnie oddawały mój nastrój – dające nadzieję Gonna fly now i mrożące krew w żyłach Vampire Hunter z filmu Dracula. Gdy rozpoczęła się walka, zdzierałem gardło, skandując przy każdym mocnym ciosie Brazylijczyka i wstrzymywałem oddech przy lujach Amerykanina. Ostatecznie dos Santos wygrał w fenomenalnym stylu, a ja byłem pijany szczęściem.
Prosto po gali poszliśmy ze znajomymi do hotelu i spotkaliśmy się z zawodnikami. Gdy JDS wszedł do hotelu, to z radości aż go uściskałem, gratulując wyniku. Junior pośmieszkował, że mam fajną koszulkę. Powiedział, że musi się przebrać i niedługo wraca. Czekaliśmy, ale z racji, że była późna godzina, reszta chłopaków się zawinęła, ale ja chciałem zostać – a ze mną został kumpel. Chwilę przed 3, gdy mieliśmy już wychodzić, myśląc, że pewnie poszedł spać, postanowiłem, że na wszelki wypadek pójdę piętro wyżej. Zobaczyłem tam świętującego zwycięstwo Cigano, siedzącego przy stole na korytarzu razem z Isadorą, Luizem Doreą i znajomymi. Nie chciałem być natrętny, ale pomyślałem, że pewnie więcej go nie spotkam, więc chociaż podziękuję za koszulkę i pożegnam się. Wtedy Junior wstał, uściskał mnie, powiedział żonce, żeby nam zrobiła zdjęcie i zaprosił, żebym z nimi usiadł. Rozmawialiśmy około 20 minut, usłyszałem mnóstwo serdecznych słów oraz podziękowania za przekazany highlight. Gdy powiedziałem, że jest stary i średniej jakości, więc nie jestem pewny, czy mu się spodoba, w odpowiedzi usłyszałem chwytające mnie za serce „It doesn’t matter. For me – it’s perfect.” W końcu sam się zebrałem i o 3:20 powiedziałem, że muszę iść, bo mam busa o 6. Gość mnie znowu wyściskał i powiedział, że ma nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Gdy mu powiedziałem, że ja mam nadzieję, że znowu będzie mistrzem, odpowiedział „I will be, man. For sure.” I ja mu, kurwa, wierzę!
Komentarze: 1