O co walczą Nate Diaz i Conor McGregor?
Jak przyszłość czeka Nate’a Diaza i Conora McGregora po gali UFC 202, na której zmierzą się w rewanżowym starciu?
Teoretycznie rewanżowy pojedynek Nate’a Diaza z
Diaz natomiast nie ma wiele do stracenia. Krocie zarobił już za pierwszą walkę z McGregorem – według różnych danych 3-5 milionów dolarów – i w zasadzie nie musi już walczyć, o czym sam zresztą przebąkiwał. Za rewanż zainkasuje jeszcze więcej – w końcu targował się do samego końca! – więc nawet jeśli wyjdzie z oktagonu na tarczy, jego konto zasili kwota tak duża, że z pewnością osłodzi mu gorycz porażki. Kto wie, może nawet zakończy karierę? Z pewnością natomiast nie będzie palił się do powrotu do oktagonu, jeśli pieniądze nie będą się zgadzać.
Jeśli z kolei stocktończyk wyjdzie z tej walki zwycięsko, po raz drugi pokazując McGregorowi, gdzie raki zimują, przejmie stery tej gry w swoje ręce. Wszyscy niby wiemy, że istnieją zawodnicy w kategorii lekkiej, którzy z pewnością pokonaliby Diaza – ba, już to zrobili! – ale to nie ma większego znaczenia, bo po drugim pokonaniu Irlandczyka Nate stanie się prawdopodobnie największą, najbardziej medialną gwiazdą UFC. Będzie na szczycie. Nie kiwnie palcem, jeśli za kolejną walkę – w grę wchodzą tylko i wyłącznie te najbardziej kasowe i najbardziej medialne – nie otrzyma większej kwoty niż ta, którą zainkasuje dzisiaj. Nie będzie o to jednak łatwo – w gaży Diaza kluczowym czynnikiem jest bowiem procent ze sprzedaży PPV, a rywalizacja z McGregorem gwarantuje, że będzie ona na wysokim poziomie. Czy natomiast ewentualna walka z, powiedzmy, Eddiem Alvarezem sprzeda chociaż 1 milion PPV? Mało prawdopodobne, by nie rzec – niemożliwe. Aby więc wynagrodzić to Diazowi, Dana White i spółka musieliby podnieść bazowe wynagrodzenie stocktończyka do, powiedzmy, Lesnarowych dwóch milionów dolarów. A o to nie będzie łatwo.
Sprawa ma się natomiast jeszcze ciekawiej w przypadku Conora McGregora. Zwycięstwo pozwoli mu wrócić do medialnych łask i umocnić miejsce na szczycie. Oczywiście, nawet porażka na UFC 196 z Diazem nie strąciła go z medialnego tronu, ale niewątpliwie obdarła go z wcześniejszej aury nietykalności, która wespół z trafnymi przewidywaniami walk dodawała mu swego rodzaju mistycyzmy. Ot, Mystic Mac. Jeśli ubije Diaza, udowodni, że pierwsza walka była wypadkiem przy pracy. Pechem – i niczym więcej. Zwycięstwo pozwoli mu też uzyskać mocny argument na rzecz stoczenia kolejnej walki w kategorii lekkiej, najpewniej przeciwko wspomnianemu wcześniej Eddiemu Alvarezowi. Oczywistym bowiem jest, że UFC czeka na wynik dzisiejszego starcia i dlatego nie wiemy jeszcze, z kim w swojej pierwszej obronie tytułu zmierzy się Alvarez. Zwycięstwo McGregora z Diazem raczej nie przysporzy radości Jose Aldo, który najpewniej stanie do walki z Maxem Holloway’em.
Jeśli natomiast dublińczykowi po raz kolejny powinie się noga, jego czar pryśnie – i prawdopodobnie pryśnie raz na zawsze. Swojej pozycji sprzed pierwszej walki z Diazem nie odbuduje już nigdy, jeśli przegra dzisiaj po raz drugi. Straci też argument na rzecz kontynuowania kariery w kategorii lekkiej i zmuszony zostanie do rewanżu z Jose Aldo w kategorii piórkowej. Nadal będzie oczywiście gwiazdą, być może nawet zada Brazylijczykowi drugą porażkę. To jednak nie będzie już ten sam Conor McGregor, którym był kilka miesięcy temu, przygotowując się do UFC 196. Ba, to nawet nie będzie dzisiejszy Conor McGregor, który nadal wzbudza ogromne zainteresowanie.
Ewentualna porażka z Diazem może też kosztować go wiele na dwóch innych polach. Otóż, przestanie być atrakcyjnym rywalem dla Floyda Mayweathera Juniora, a i jego ewentualna kariera w WWE – o której tu i ówdzie słychać (nie bez kozery w swoich tyradach McGregor oszczędził, a wręcz oddał szacunek najważniejszym postaciom WWE) – legnie w gruzach. Pozostanie mu albo kontynuacja kariery w UFC, co oznaczać będzie podkulenie ogona i powrót do kategorii piórkowej lub zwakowanie pasa i walka z jakimś mocnym – ale nie mającym statusu gwiazdy – lekkim, celem wyrąbania sobie drogi na szczyt w 155 funtach, albo… Koniec sportowej kariery. Kto wie? Irlandczyk zawsze mierzył bardzo wysoko, znacznie wyżej niż reszta zawodników. Chciał być na równie z Fertittami i Whitem. Oko w oko. Udziałowiec, współwłaściciel. Czy pogodzi się z rolą może nie jednego z wielu – bo nadal będzie wielkim nazwiskiem – ale czy pogodzi się z rolą zawodnika, który już nie rozdaje żadnych kart w tej grze? Czy zaciśnie zęby, zaakceptuje utratę statusu i nadal kontynuował będzie przygodę z oktagonem? Czy może krzyknie „Fook it!” i skończy karierę?