Nowojorska klęska Joanny Jędrzejczyk
Joanna Jędrzejczyk została strącona z tronu kategorii słomkowej, padając już w pierwszej rundzie pod ciosami Rose Namajunas podczas UFC 217.
W marcu 2011 roku jeden z najtwardszych zawodników w historii tego sportu odklepał poddanie pod naporem uderzeń, tracąc pas mistrzowski kategorii półciężkiej. Ze świecą można było jednak szukać wówczas – i dzisiaj! – komentarzy krytykujących czy też wyśmiewających Mauricio Shoguna Ruę, który po zainkasowaniu przeokrutnego lania od Jona Jonesa w końcu nie wytrzymał ogromu cierpienia, jakie fundował mu młodzian.
Tymczasem już pobieżny rzut oka na największe fora o MMA czy też media społecznościowe dowodzi, że zupełnie inaczej jest w przypadku Joanny Jędrzejczyk, która odklepała uderzenia Rose Namajunas, przegrywając podczas nowojorskiej gali UFC 217 pierwszą w karierze walkę i tym samym ustępując z tronu kategorii słomkowej.
Wyniki UFC 217: Joanna Jędrzejczyk traci złoto, ubita przez Rose Namajunas na UFC 217
I nie ma w tym przypadku. Będzie się to za polską zawodniczką ciągnęło prawdopodobnie do końca kariery – a wszystko oczywiście z uwagi na to, jaką kreację medialną tworzyła w drodze do tej i innych potyczek. Gdyby bowiem zebrać wszystkie najpikantniejsze wypowiedzi Polki, to można by z tego ukręcić naprawdę srogi materiał pod tytułem „Lekcja pokory” – nie gorszy niż ten, jakim przez kilka miesięcy raczono Conora McGregora po tym, jak w pierwszej potyczce udusił go Nate Diaz. Pohukiwania, złorzeczenia, obietnice, wsadzanie pięści na twarz, grożenie jedną ręką, podczas gdy z drugiej dyndał różaniec. Materiału od groma.
Oczywiście, część stwierdzi, że to, co dzieje się przed walką, nie ma żadnego znaczenia, bo „zawsze taka była”, bo „w ten sposób osiągała przewagę mentalną”, bo „trashtalk się sprzedaje”. I tak dalej. Sama Joanna podczas konferencji prasowej po gali stwierdziła, że to kompletnie bez znaczenia, bo „szanuje wszystkie rywalki”. W moim słowniku jednak – starego zgreda, co to uwielbiał pokorę i spokój Fedora Emelianenko i jemu podobnych, a marzy, aby na tronach mistrzowskich zobaczyć takich zawodników jak Demian Maia czy, patrząc na nadwiślańskie podwórko, Oskar Piechota czy Marcin Tybura – pod słowem „szacunek” nie znajdują się żadne z makagigów, jakich olsztynianka dopuszczała się przed swoimi pojedynkami.
Przy poprzednich okazjach wielokrotnie wspominałem, że istnieje trashtalk i „trashtalk”. O ile uśmiechnę się nie raz, nie dwa na jakieś mniej lub bardziej błyskotliwe teksty Conora McGregora, Michaela Bispinga, Chaela Sonnena, Nate’a Diaza czy nawet Colby’ego Covingtona albo Mike’a Perry’ego, to sposób, w jaki Joanna Jędrzejczyk sprzedawała się w mediach przed walkami, raził. Przeokrutnie. I nie ukrywam, że, pomimo iż z wielu względów – nie tylko patriotycznych – kibicowałem Polce, to owszem, jej wybryki w drodze do gali z pewnością ułatwiły mi przełknięcie tej gorzkiej pigułki.
Porównanie do Rondy Rousey oczywiście narzuca się samoistnie. Przypominam bowiem, że swego czasu Amerykankę prawie zjedzono żywcem za to, że podczas ważenia przed walką z Holly Holm dotknęła jej brody. Tymczasem w swoich grach przed galą Jędrzejczyk posuwała się nawet dalej – w słowach i czynach. Grała ostro, ale dopóki wygrywała – krytycy w większości siedzieli cicho. Nie mieli amunicji. Olsztynianka jednak swoimi wypowiedziami i zachowaniem regularnie pozwalała im składować tejże amunicji coraz więcej i więcej. Przed UFC 217 było tego co nie miara – i to naprawdę gruby kaliber! Polka stąpała po bardzo kruchym lodzie, bo medialnym obrazem, jaki malowała, ustawiała się bardzo, bardzo wysoko – tuż nad przepaścią. Nie było żadnym sekretem – i nie jest zaskoczeniem – że upadek musiał być niezwykle głośny i bolesny.
Naturalną koleją rzeczy jest, że pojawiają się teraz głosy ekspertów większych i mniejszych, którzy przekonują, że „Polacy odwrócili się od Joanny!” – vide Maciej Kawulski, któremu jest wręcz wstyd.
Co za brednie. Regularnie powtarzane brednie.
Zdecydowana większość tych, którzy jej kibicowali, nadal bowiem jej kibicuje i życzy powodzenia, wierzy, że wróci silniejsza – i tak dalej. Ich głos ginie jednak wśród lawiny krytyki, jak na nią spada – krytyki ze strony osób, którym od dawna nie podobała się medialna kreacja olsztynianki – a nie tych, którzy nagle jakoby zmienili front! Teraz po prostu krytycy mają amunicję. I mają jej po sam sufit. Stąd właśnie mylne wrażenie, że „fani są jak chorągiewki”. Guzik prawda. Gdy wygrywała, krytycy siedzieli cicho, apologeci krzyczeli, a gdy przegrała, role się odwróciły. Tyle.
Byłej już mistrzyni należą się jednak ogromne brawa za sposób, w jaki poradziła sobie medialnie z porażką. Pojawiła się na konferencji prasowej i nie tylko nie robiła żadnych wymówek, ale wręcz ganiła dziennikarzy, którzy próbowali czynić to za nią – czy to sugerując, że być może podeszła do walki zbyt emocjonalnie, czy też że miała za dużo obowiązków promocyjnych, które odbiły się na przygotowaniach. Ogromna klasa, na jaką nie stać wielu, wielu innych – jak chociażby dzieciaka Cody’ego Garbrandta.
Joanna Jędrzejczyk po UFC 217: „To prawdopodobnie będzie teraz największym celem”
O technicznej stronie walki pozwolę skreślić sobie kilka słów jutro – ale wydaje się, że kolejne rywalki Jędrzejczyk będą już wiedziały, w jaki sposób zwiększyć swoje szanse na zwycięstwo. Otóż, szczęka olsztynianki zdecydowanie nie należy do najmocniejszych – w konfrontacji z nią warto przyjąć dwa ciosy, by spróbować oddać jednym.
Czy Joanna Jędrzejczyk zasługuje na natychmiastowy rewanż? Swoimi poprzednimi dokonaniami – z całą pewnością tak. Przebiegiem walki? Zdecydowanie nie.
Czy może wrócić na szczyt? Co do tego chyba nikt nie powinien mieć żadnych wątpliwości.
*****