Niezadowolony z menadżerów Tony Ferguson ruga Conora McGregora i Nate’a Diaza
Rozpędzony serią dziewięciu wiktorii w kategorii lekkiej Tony Ferguson garnie się do walki – ale, jak przekonuje, nie do końca jest z kim się bić.
Podczas gdy Nate Diaz w programie The MMA Hour rugał Conora McGregora, jego menadżerów, UFC i w mniejszym stopniu Tony’ego Fergusona (ten po prostu „robi, co mu każą”), El Cucuy na falach Submission Radio rozpuścił psy medialnej wojny, nie zostawiając suchej nitki na Diazie, McGregorze i Nurmagomedovie.
Zapytany o wyzwanie, jakie od kilku tygodni rzuca stocktończykowi, zapewnił, że nie ma ono nic wspólnego z jego menadżerami – a więc tymi samymi ludźmi, którzy odpowiadają także za karierę McGregora.
Wykminiłem, że, cholera, stary, ostatnim gościem, który pokonał gościa, z którym powinienem się bić, był Nate. Nie miało to więc nic wspólnego z moimi menadżerami czy jakimiś jebanymi pieniędzmi.
– powiedział Ferguson (za MMAFighting.com).
Tak czy siak dostaję kasę – dobrą kasę. Ci goście są miękcy i tylko stękają: „O, kasowa walka, kasowa walka, to czy tamto, kasowa walka”. W porządku. Pieniądze przyjdą, ale musisz wygrywać. Musisz na to poświęcić swój czas, a te suki chcą jednej walki a potem iść na emeryturę. Rozumiem. Jesteś pizdą, nie ma się co przejmować. Nie lubisz się bić. Trafiłeś do złego sportu, spróbuj tenisa.
Ten sport jest dla mężczyzn. Ja się biję. Lubię mieć zapewnioną pracę. Dajcie mi kogoś, kto chce dostać po dupie. Kogoś, kto wyjdzie tam i sprawdzi się ze mną. Sądziłem, że jesteśmy w UFC i powinniśmy być najlepszymi, najtwardszymi zawodnikami na świecie. Ale Khabib, McGregor i Nate Diaz potwierdzają, że są zwykłymi dziwkami. Dla nich to wszystko na niby.
Ferguson dał jednak jasno do zrozumienia, że nie jest w pełni zadowolony ze swoich menadżerów z Paradigm Sports Management, którzy pracują też dla Conora McGregora. Nie wdawał się co prawda w szczegóły, ale zaznaczył, że oczekuje od nich więcej, że był z nimi, zanim pojawił się Irlandczyk, że kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa.
Jedynym zawodnikiem z kategorii lekkiej, któremu oszczędził razów, był Edson Barboza. Amerykanin pochwalił go jako jedynego zawodnika, który jest gotowy do walki, choć bardzo wymijająco odpowiedział na pytanie, czy sam poszedłby w kolejne tany z Brazylijczykiem, wspominając jedynie, że bardzo się od tamtego czasu rozwinął od strony sportowej, sugerując w ten sposób, że wygrałby jeszcze bardziej zdecydowanie.
Dajcie mi tytuł. Dajcie mi tytuł! Gdzie jest mój pas? Pierdol się, Conor. Pierdol się, Conor. Pierdol się, Nate. Banda pizd. Trzymacie się za rączki w szatni…
– krzyczał Ferguson.
Jestem zmęczony tym irlandzkim skrzatem. Tymi oszustami. Chcę prawdziwych wojowników. Chcę się bić. Chcę pracować na coś i na to zasłużyć. Kiedy ostatnim razem ktoś tak naprawdę zapracował na coś, zasłużył sobie na to w inny sposób niż poprzez pierdolenie głupot?
UFC może mnie ukrywać, bo tak czy siak dopadnę to gówno. Pas będzie mój. Chcecie dać mi kolejną walkę? Jestem gotowy. Chcecie dać mi pas tymczasowy? Też dobrze.
El Cucuy skierował też kilka cierpkich słów w kierunku mistrza kategorii półśredniej Tyrona Woodley’a, który „zapracował sobie na solidny wpierdol”.
Nie wskazał jednak żadnej konkretnej daty, ani żadnego konkretnego rywala, z którym najchętniej poszedłby w oktagonowe tany. Przyznał natomiast, że zrzucił już kilka kilogramów i rozpoczął mocniejsze treningi – rzekomo w celach kulturystycznych, ale…
*****