Nie przegap – wrzesień 2015
Wrzesień nie dopisuje pod względem ilości gal. Jednak wśród tych dwóch – gali numerowanej oraz japońskim Fight Night – można wybrać kilka przeoczonych, ale widowiskowo zapowiadających się starć.
Nie da się ukryć, że główną atrakcją najbliższych dni będzie dla nas starcie Jana Błachowicza z Corey’em Andersonem na UFC 191, a w głowach kołaczą nam się nazwiska obu Johnsonów, Dodsona, Mira, Arlovskiego, Barnetta, Nelsona czy Mousasiego. Poza nimi znajdziemy też kilka bardzo dobrze rokujących na papierze starć, choć na prawdziwą ucztę czekać będziemy aż do października, gdy naprzeciwko siebie staną – o ile nie powstrzymają ich kontuzje – rzesze efektownych zawodników. W obecnie panującym miesiącu jednak nie należy zapomnieć o trzech walkach, które znajdują się nieco na uboczu.
145 lbs: Tiago dos Santos e Silva vs. Clay Collard
UFC 191: Johnson vs. Dodson, 5 września
Prawdopodobnie nikt – może poza rodzinami i trenerami – dwóch piórkowych nie sądzi, że będą kiedyś ścisłym topem dywizji. Obaj mimo młodego (właściwie to Santos wkroczył w fizyczny prime) wieku, raczej nie wykazują wielkiego potencjału, ani nie posiadają jakiegokolwiek elementu na szczególnie wysokim poziomie. Robią jednak coś, co fani MMA zawsze sobie cenią. Wychodzą i walczą tak, jakby od wyniku starcia miało zależeć ich życie. Żadna osoba chyba nie spodziewa się zapaśniczej dominacji któregokolwiek z nich czy też stylu walki przypominającego Clay’a Guidę z jego najgorszych – dla widza – lat. Tutaj pięści, piszczele, kolana i łokcie będą w ruchu, aż któryś nie padnie lub nie minie piętnaście minut.
Clay Collard nie miał w UFC łatwego życia. Jako późne zastępstwo zmierzył się z jednym z najlepszych strikerów w dywizji – Maxem Holloway’em – co, jak można się domyślić, było średnio przyjemnym przeżyciem. Następnie wypunktował kowadłorękiego Alexa White’a i ku pewnemu zaskoczeniu został rozbity kopnięciami, choć dotrwał do końca, z Gabrielem Benitezem. A jak walczy Amerykanin? Agresywnie – to słowo najpełniej oddaje to, co wnosi za każdym razem do oktagonu. Choć wywodzi się z boksu, to nie błyszczy nadzwyczaj pięknymi kombinacjami. Raczej rzuca się, gdy wypatrzy ku temu sposobność, niczym wściekły pies z prostymi, ale zdecydowanymi akcjami, czasem dorzucając jakieś niskie kopnięcie czy kolano. Jeżeli komuś nie sprzyja przesadnie walka pod presją, to cóż… Clay na pewno się ucieszy.
Trator miał być zdaniem części zachodnich dziennikarzy branżowych kimś, kto może nie dostanie się do top 10, ale będzie stanowił solidne wzmocnienie dywizji niczym chociażby Edmilson Souza. Brazylijczyk zapowiadany był jako wyśmienity striker, który będzie usypiał sporą część oponentów. Nie do końca wyszło – braki w zapasach oraz chaos nie są najtrafniejszymi sprzymierzeńcami, gdy chce się walczyć o kolejne zwycięstwa pod banderą UFC. Mimo to Silva legitymuje się rekordem 1–1, a jego pierwsza walka mogła się bez wątpienia podobać. Czy Tiago robił wtedy coś, czego nie robią inni zawodnicy? Nie. Czy był to perfekcyjny występ? Nie. Czy było fajnie? I to bardzo – czasem ze szkodą dla siebie, ale Brazylijczyk to huragan (zwłaszcza) kopnięć i uderzeń, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że pojedynek kończyć musi w stójce. Dokłada do tego wszelkich starań.
Nie mam wyraźnego faworyta tego pojedynku i prawdę mówiąc, nawet zbytnio jego wskazanie mnie nie interesuje. Chcę zobaczyć ostre wymiany, zwroty akcji i wojnę w stójce. Czyli to, co prezentują sobą Clay Collard i Tiago dos Santos e Silva. To, czy zadecydują pięści Collarda, a może kopnięcia Silvy, to już kwestia drugorzędna. Będzie fajnie.
145 lbs: Diego Brandao vs. Katsunori Kikuno
UFC Fight Night 75: Barnett vs. Nelson, 27 września
Japońska gala nie wygląda być może źle, ale poprzednia karta, która rozegrała się w Kraju Kwitnącej Wiśni, zapisała się w historii jako bardzo dobre widowisko – także dzięki mocniejszym zestawieniom. Również jednak we wrześniu Saitama Super Area stanie się miejscem kilku rewelacyjnych pojedynków. Jednym z nich okaże się moim zdaniem nieco nietypowe pod względem drabinki dwóch znanych już nam w UFC twarzy. Brazylijczyk powraca po triumfie nad Jimmym Hettesem, podczas gdy wspominany już Edmilson Souza rozprawił się z występującym w sobotę przed własną publicznością Kikuno.
Darzę Brandao pewną dozą sympatii mimo jego pozasportowych wybryków i tego, że jego wywiady często w niezamierzony sposób bawią. Czarny pas w brazylijskim jiu–jitsu to ktoś, kto nie przykłada zbytniej uwagi do kwestii kondycji, taktycznego podejścia i unikania mocnych stron rywala. Typowy gameplan Diego wygląd bowiem tak – Jeżeli trafię go w stójce paroma bombami i latającymi kolanami, a także dorzucę parę kopnięć okrężnych, to pewnie to wygram. A jak nie, to zawsze mogę go próbować poddać, zamroczonego ciosami, na ziemi. Pewnie dostanę bonus! Nie zawsze niestety ta sztuka się udaje, ale DB dał się już poznać jako wojownik dosyć wszechstronny i stosujący wiele miłych dla oka technik w każdej płaszczyźnie.
Katsunori Kikuno trafił do UFC jako dosyć znane – między innymi dzięki konfrontacji z Eddiem Alvarezem – i cenione nazwisko. Po czterech walkach dla największej organizacji na świecie karateka posiada bilans dwóch wygranych i dwóch porażek, co skutecznie odsuwa go od starć z czołówką. Może to i lepiej, bo choć styl Kikuno nie dawałby mu szans z jakimkolwiek mocnym strikerem, to cała rzesza średniaków będzie musiała rozgryzać jego niestandardowe zagrania. Przebywający w permanentnym stanie berserku Diego zostanie zmuszony do tego, aby wykazać pewną ostrożność, zaatakować i bezbłędnie wyczuć intencje Katsunoriego lub liczyć na swoją szczękę.
W walce faworyzuję byłego rywala Conora McGregora czy Dustina Poiriera, który jadł już z niejednego pieca i choć karatecka baza rywala utrudni mu życie, to powinien mieć przewagę w stójce oraz w parterze. Z drugiej jednak strony Brandao to chimera, a Kikuno zlekceważyć zwyczajnie nie wypada.
125 lbs: Kyoji Horiguchi vs. Chico Camus
UFC Fight Night 75: Barnett vs. Nelson, 27 września
Waga Demetriousa Johnsona przeszła na przestrzeni kilku lat od jej utworzenia w UFC dużą metamorfozę. Początkowo wydawała się być niezwykle słabą dywizją z zaledwie czterema nazwiskami wartymi uwagi. Dziś z tej czwórki Johnson króluje, Dodson ponownie spróbuje wydrzeć mu pas, Benavidez nabija kolejne „W” w rekordzie, aby doprowadzić do trylogii, a McCall osunął się na pozycję gatekeepera. Ale co dla nas ważniejsze rozmaite Borgi, Cejudo oraz właśnie Horiguchi i Camusy na dobre zagościły już w dywizji.
Nie będę ukrywał, że Japończyk to mój ulubiony muszy, któremu swego czasu poświęciłem dłuższy tekst – do niego też zapraszam w poszukiwaniu większej ilości informacji. Powrót po porażkach dla wielu fighterów bywa trudny, ale sądzę, że takim nie stanie się dla Horiguchiego. Kyoji wprawdzie został poddany w ostatniej rundzie pojedynku z mistrzem – do którego doszło chyba nieco zbyt wcześnie dla kariery karateki – ale dając dwie bardzo wyrównane rundy z Johnsonem, udowodnił, że może walczyć w tej kategorii z każdym.
Musza wersja Camusa to nieco inny zawodnik niż średnio efektowny zapaśnik ze świata TJ-a Dillashawa. Chico, po powrocie do Roufusport, udowodnił, że rzeczywiście chce popchnąć swoją karierę na nowy tor, a zrobił to, przebudowując swój styl walki. Stał się niezwykle mobilny i skupiony na swojej stójce, co zaowocowało wygraną z Bradem Pickettem oraz postawieniem ciężkich warunków Henry’emu Cejudo. Takie może też postawić Japończykowi.
Jak rozkładam szanse? Uważam Horiguchiego za lepszego strikera, który odnajdzie sposób na poruszanie się i ciągle nie w pełni opanowany styl – brak dłuższych kombinacji, chwilami zmyłki, które mają kończyć się ciosami, ale Camusowi brak pomysłu – nowego Chico, ale łatwo pewnikiem nie będzie. I bardzo dobrze.
*****
Brawler kontra brawler, brawler kontra karateka i karateka kontra pokłosie sukcesu Dillashawa – niby brzmi to monotematycznie, ale mało kto będzie się nudził na tych walkach. Zwłaszcza, jeżeli fighterzy nastawią się na skończenie, a takie podejście prezentują praktycznie wszyscy poza Camusem, ale i za jego przemianę wewnętrzną trzymam mocno kciuki.
Komentarze: 1