Mystic Jan z największym zwycięstwem w historii polskiego MMA
Jan Błachowicz zapisał się złotymi zgłoskami w annałach nadwiślańskiego MMA, nokautując Luke’a Rockholda podczas gali UFC 239 w Las Vegas.
Nie był Jan Błachowicz bukmacherskim faworytem przed konfrontacją z debiutującym w wadze półciężkiej Luke’iem Rockholdem podczas gali UFC 239 w Las Vegas.
Niewiele jednak sobie z tego robiąc, Cieszyński Książę w drugiej rundzie spektakularnie znokautował przymierzanego już medialnie do pojedynku mistrzowskiego i ochoczo o nim rozprawiającego w drodze do gali Amerykanina.
To jednak nie wszystko, bo ścinając rywala z nóg soczystym lewym sierpem, polski półciężki wypełnił zapowiedziane przed walką proroctwo. Dopytywany bowiem przed galą o to, jak zakończy się pojedynek, stawiał sprawę jasno.
Zawsze, jak wizualizuję sobie tę walkę, widzę siebie nokautującego go lewą ręką w drugiej rundzie.
Ot, Mystic Jan.
Na tym jednak nie koniec, bo niewykluczone, że Błachowicz zakończył w ten sposób bogatą karierę byłego mistrza wagi średniej Strikeforce i UFC. Głównodowodzący UFC Dana White zdradził bowiem po gali, że amerykański zawodnik doznał złamania szczęki i nie ukrywał, że życzyłby sobie, aby ten zawiesił rękawice na kołku.
Największy triumf w historii MMA w Polsce
Póki co nie wiadomo, czy Rockhold pójdzie za radą szefa, ale wiadomo, że sobotnie zwycięstwo Błachowicza jest najwspanialszym w historii polskiego MMA.
Owszem, mieliśmy Joannę Jędrzejczyk rozdającą karty w wadze słomkowej, mieliśmy Marcina Helda zdobywającego turniejowe złoto Bellatora czy Marcina Tyburę i Damiana Grabowskiego sięgających po pasy mistrzowskie M-1 Global, ale wszystko to przyćmił swoim występem w Las Vegas Cieszyński Księżę.
Luke Rockhold to bowiem piekielnie mocne nazwisko – zarówno medialnie, jak i sportowo. W drodze do walki nie szczędził Polakowi mniejszych i większych przytyków, notorycznie z charakterystycznym dla siebie drwiąco-znudzonym wyrazem twarzy poddając w wątpliwości umiejętności naszego zawodnika – a to zbudowało atmosferę nie lada wyczekiwania nie tylko nad Wisłą, ale na całym świecie. Znajdował się też na ustach wszystkich – w tym Jona Jonesa – bo szykowano go na kolejnego rywala dla kingpina 205 funtów.
Po drugie – gala UFC 239 była gigantyczna. Jak każda wieńcząca Międzynarodowy Tydzień Walk. Oczy całego świata MMA i wszystkie reflektory zwrócone były w sobotę na Las Vegas.
Wreszcie Wisienką na torcie okazał się sposób zwycięstwa Polaka. Srogi lewy sierpowy zmazujący szelmowski uśmiech z twarzy kipiącego pewnością siebie Amerykanina. I ta dobitka – a nawet dwie.
Droga do starcia, jego stawka, klasa medialna i sportowa rywala, ranga gali i rozstrzygnięcie walki – wszystko to uczyniło wiktorię Jana Błachowicza z Luke’iem Rockholdem najwspanialszą, największą w historii nadwiślańskiego MMA.
Nie będę jednak ukrywał, że z dystansem podchodzę do licznych w przestrzeni medialnej drwin – delikatnie rzecz ujmując – z pokonanego Amerykanina. Nie uroniłem co prawda łzy, gdy padał na deski, ale też daleki jestem od życzenia mu wszystkiego, co najgorsze. Rozumiem oczywiście doskonale, że Luke pracował wytrwale na to, aby świętowano jego porażkę, nie zostawiając na nim suchej nitki w takim właśnie scenariuszu, ale osobiście raduje mnie znacznie bardziej wielki triumf Błachowicza niż klęska Rockholda.
Nie ma zresztą na świecie zawodnika, na którym nokaut sam w sobie sprawiłby, że skakałbym z radości. Israel Adesanya haruje co prawda jak zły, aby to zmienić, ale… nadal wiele przed nim pracy.
Zobacz także: Świat reaguje na nokaut Jana Błachowicza na Luke’u Rockholdzie
Jon Jones vs. Jan Błachowicz?
Co dalej z cieszynianinem? Otóż, w wywiadzie w oktagonie po gali nieśmiało wspomniał o potencjalnym starciu mistrzowskim. Gdy natomiast podczas konferencji prasowej po gali dziennikarz John Morgan zachęcił go do tego, aby w bardziej dobitnej formie przedstawił, jakie argumenty przemawiają za tym, aby stanął teraz do walki o złoto, Cieszyński Książę skręcił niewiarygodne promo…
Nie wiem… Myślę, że zasługuję.
– powiedział skromnie, uśmiechając się.
Luke Rockhold to świetny zawodnik. Znokautowałem go, więc być może… Chciałbym. Mam 36 lat, więc to najlepszy czas dla mnie.
Nie oszukujmy się – Nate’a Diaza tymi wypowiedziami nie przyćmił i drogi do złota raczej sobie medialnie nie wyrąbał.
Jednocześnie jednak czy nie dlatego właśnie każdy przyzwoity człowiek nad Wisłą uwielbia Jana Błachowicza? Nie zgrywa nikogo, kim nie jest. Nie bawi się w żadne medialne kreacje, aktorszczyznę sortu pośledniego, zamiast tego mówiąc to, co naprawdę szczerze myśli. Tak! Właśnie tak. Janek to swój chłop w pełnym tego słowa znaczenia. Może i nie umie w promo, ale to jedna ze składowych uroku, jaki wokół siebie roztacza.
Zwycięstwo z Luke’iem Rockholdem dało mu oczywiście furę sportowych i medialnych argumentów w rozgrywce o pojedynek z Jonem Jonesem, ale czy to rzeczywiście Pico-Bones będzie jego kolejnym rywalem?
Otóż, Dana White w licznych po gali wywiadach nawet nie zająknął się o naszym zawodniku, ale uczynił to mistrz 205 funtów. Ba, to właśnie Jan Błachowicz był jedynym zawodnikiem kategorii półciężkiej, którego Jon Jones z własnej woli – niepytany – wymienił z nazwiska w kontekście potencjalnej walki. Stwierdził mianowicie, że polski zawodnik „dobrze dziś wyglądał”.
Jednocześnie jednak Amerykanin, który w walce wieczoru minimalnie wypunktował Thiago Santosa, dodał później, iż potrzebuje teraz przeciwnika, który rozpali w nim ogień walki, zmobilizuje go do wytężonej pracy – a tych warunków Cieszyński Książę, z gargantuiczną dla niego sympatią, jeszcze nie spełnia.
Na koniec roku do powrotu do oktagonu szykuje się Anthony Smith, który również liczy się w grze o najwyższe laury, a rozpędzony serią trzech spektakularnych nokautów Johnny Walker kusi wrześniową potyczką z Coreyem Andersonem podczas gali UFC 242. Mocne argumenty posiada też sposobiący się do powrotu po wakacjach Aleksandar Rakic, który wygrał już w oktagonie cztery starcia, a także Dominick Reyes, który przepadł jak kamfora po ciężkiej walce z Volkanem Oezdemirem.
Innymi słowy, prognozuję, że jeśli do gry nie włączy się Daniel Cormier – w co wątpię – to najbliższy rywal celującego w kolejną obronę pasa w grudniu Jona Jonesa stoczy wcześniej jeszcze jeden pojedynek – bez względu na to, czy będzie nim Jan Błachowicz, Anthony Smith, Johnny Walker, Corey Anderson, Aleksandar Rakic czy też Dominick Reyes. Medialnie najkorzystniejszym zestawieniem dla cieszynianina byłoby starcie z Lwie Serce, ale ten nie garnie się do powrotu do oktagonu.
Z której by jednak strony nie spojrzeć, wydaje się, że na szali najbliższego starcia najlepszego prawdopodobnie zawodnika w dziejach polskiego MMA – bo na takie miano zapracował w sobotę Jan Błachowicz – znajdzie się pojedynek o pas mistrzowski wagi półciężkiej.
*****