Michał jak Conor, furia Mołdawskiego Hulka, Diakiese 2.0 – cztery wnioski z UFC Kopenhaga
To nie była udana dla polskich fanów gala – widziany już oczami wyobraźni w Top 15 wagi półciężkiej Michał Oleksiejczuk przegrał niespodziewanie z Ovincem St. Preuxem.
Kopenhaski dramat Michała Oleksiejczuka
Rozpędzony serią dwóch ekspresowych zwycięstw Michał Oleksiejczuk uchodził za zdecydowanego bukmacherskiego faworyta w starciu z przegranym w trzech z ostatnich czterech pojedynków Ovincem St. Preuxem – zaprawionym w bojach 36-letnim weteranem, który szczyt formy ma już dawno za sobą.
Pierwsze minuty walki zdawały się potwierdzać słuszność kursów bukmacherskich i typowań fanów oraz ekspertów większych i mniejszych, gremialnie faworyzujących polskiego młodziana. Michał co i rusz dosięgał cofającego się prosto na siatkę, jakby zagubionego, znacznie wolniejszego Haitańczyka ciosami na korpus i głowę.
Gdy zdzieliwszy OSP srogim prawym na korpus, przechwycił jego nogę, ze stoickim spokojem, jakby od niechcenia go przewracając, naprawdę miałem wrażenie, że zaraz wszystko się skończy. Jeszcze dwa, może trzy ciosy na szczękę lub korpus i będzie po wszystkim. Haitańczyk nie wie, co się dzieje, oddycha coraz ciężej.
Tymczasem z biegiem pojedynku wszystko zaczęło się zmieniać. Intensywność w poczynaniach Oleksiejczuka spadała z minuty na minutę, podczas gdy St. Preux powoli się rozkręcał. Polak coraz częściej szukał obszernych, przewidywalnych zamachowych, próbując urwać rywalowi głowę – ten natomiast mocno podkręcił stójkową aktywność. Przestrzelony cep Michała, po którym nie po raz pierwszy dał się ponieść impetowi uderzenia, wpadając w OSP, obalenie, duszenie, koniec.
Zobacz także: trener Mirosław Okniński broni Michała Oleksiejczuka po porażce z OSP
Co zadecydowało o takim wyniku?
Niby była to już dziewiąta walka w karierze Lorda, która weszła w drugą rundę, ale nie zapominajmy, że w warunkach bojowych drugiej minuty – nie rundy; minuty! – nie widział od grudnia 2017 roku! Oczywistą oczywistością jest natomiast, że między treningiem i walką istnieje ogromna różnica.
Prawdopodobnie nie doświadczył jeszcze sytuacji, w której narzuciwszy mordercze tempo i ostrzelawszy rywala wszystkim, co miał w arsenale, zmuszony był kontynuować walkę.
Swoje z całą pewnością zrobiły też kopnięcia i kolana na korpus, jakimi St. Preux zdzielił polskiego zawodnika w obu rundach. Również fragmenty klinczerskie, w których Lord mocował się ze znacznie większym i silniejszym rywalem, kosztowało go sporo energii.
Kto zresztą wie, jak odbiły się na wydolności Polaka mordercze przygotowania do walki, jakie odbył w Akademii Sportów Walki w Wilanowie? Sam Michał i wszyscy wokół przyznawali, że były to najcięższe przygotowania w jego karierze. Zaprawiony w bojach weteran Antoni Chmielewski miał nawet na przemian śmiać się i płakać, widząc, jak ciężko haruje jego młodszy kolega.
Nie sposób też wykluczyć, że kondycja Oleksiejczuka najzwyczajniej w świecie jednak nie jest aż tak dobra, jak ją zapowiadano. Nie musi to wcale oznaczać, że jest słaba czy też przeciętna. Może po prostu nasz zawodnik nie jest Cainem Velasquezem? Być może dobra wydolność na tle znanego z opadania z sił po kilku minutach Khalila Rountree i dwa szybkie nokauty to mimo wszystko nieco za mało, aby popadać w zachwyty?
Jeśli zaś chodzi o tempo narzucone przez zawodnika z Bark, jego intensywność, mordercze zamiary oraz charakterystykę rywala, to trudno nie znaleźć tutaj podobieństw z pierwszą walką… Conora McGregora z Natem Diazem! Nie żartuję.
Irlandczyk w pierwszych minutach tamtego pamiętnego starcia robił z większym – w ocenie wielu: trzykrotnie! – i silniejszym Amerykaninem, co chciał, okrutnie go rozbijając. Jednocześnie każde niemal uderzenie wyprowadzał z rzeźnickimi intencjami, co i rusz wpadając w półdystans czy klincz – także po przestrzelonych ciosach, których nie brakowało. Samo przedarcie się przez długie ręce stocktończyka nie było łatwe, więc gdy już tego dokonywał, szukał za wszelką cenę nokautu. W rezultacie stracił masę sił, z każdą minutą coraz wyraźniej zwalniając.
Również Michał w pierwszych minutach pojedynku robił z Ovincem, co chciał. Wiele uderzeń doszło celu, ale dynamiczne skracanie dystansu – tylko tak dało się obejść zasięg rywala – miało swoją cenę, którą później trzeba było zapłacić. Haitańczyk – podobnie jak wtedy Diaz – pozostał w grze. Wyglądał chwilami nieporadnie, ale nie dał się skończyć, przetrwał nawałnicę. Jak stwierdził w wywiadach po gali, jego odporność na uderzenia wzrosła, bo miał za sobą doskonałe ścinanie wagi.
Czy to już pora na zmianę kategorii wagowej? Trudno rzec. Thiago Santos i Anthony Smith gigantami wagi średniej nie byli, ale w 205 funtach spisują się doskonale. Z kolei Jared Cannonier podążył odwrotną drogą – w wadze półciężkiej przeciętny, w średniej włączył się właśnie do rozgrywki mistrzowskiej. Nie ma reguły.
Wydaje się jednak, że choćby nie wiem, jak bardzo Michał nie poprawił swojej techniki, to w aspektach klinczersko-zapaśniczo-parterowych zawsze będzie odstawał od największych i najsilniejszych półciężkich – właśnie z uwagi na różnice w tężyźnie fizycznej. Jestem niemal pewien, że próba kontry rzutem przez biodro w odpowiedzi na obalenie ze strony OSP – a taką podjął w decydującej akcji – powiodłaby się, gdyby naprzeciwko Oleksiejczuka stał podobny do niego siłowo i gabarytowo przeciwnik. Haitański koń był jednak nie do ruszenia.
Na pewno warto przemyśleć też tempo walki oraz zaprzęgnąć do działania więcej kopnięć. Na przestrzeni całego pojedynku Michał wyprowadził jednego li tylko lowkinga – a tych OSP broni bardzo, bardzo przeciętnie! Rozumiem obawę o obalenie i świadomość szybkich rąk, ale… Warto bardziej urozmaicić arsenał. Zasiać niepewność w głowie rywala.
Apetyty mieliśmy wszyscy oczywiście ogromne. Trener Mirosław Okniński zapowiadał totalną destrukcję, oceniając, że „tylko rozwolnienie lub przypadkowe poślizgnięcie” mogą stanąć jego podopiecznemu na drodze do zwycięstwa. O ile trudno oczekiwać po jakimkolwiek trenerze, by nie wierzył w swojego zawodnika, a być może demonstrowana przez Oknińskiego pewność siebie budowała też mentalnie Oleksiejczuka, to… Pompowanie zawodników ponad miarę przy jednoczesnym lekceważeniu rywala – oczywiście mowa wyłącznie o narracji medialnej, bo nie mam wątpliwości, że przygotowania były bardzo mocne – oznacza znacznie boleśniejszy upadek w przypadku porażki.
Z której by jednak strony nie spojrzeć, Michał ma na karku dopiero 24 lata. Nigdzie nie musi się spieszyć. Czasami porażka pomaga załatać luki w oktagonowej grze. Uczy. Tak było w przypadku wspomnianego McGregora, który do rewanżu z Diazem wyszedł z zupełnie innym nastawieniem i zupełnie inną taktyką. Wyciągnął wnioski, później wspinając się na sportowe Himalaje. Oby podobną drogą podążył Michał Oleksiejczuk.
Jared Cannonier znów ucisza fanów
Kilka miesięcy temu Jared Cannonier uciszył brazylijskich fanów, odrąbując Andersonowi Silvie nogę w Rio de Janeiro. W Kopenhadze podobny los zafundował faworyzowanemu Jackowi Hermanssonowi, doskonale broniąc się przed zapaśniczo-parterowymi zapędami Szweda i rozbijając go w stójce.
Joker nie po raz pierwszy w karierze – podobnie było w konfrontacji z Thiago Santosem – po przyjęciu mocnego ciosu ułożył się w pozycji embrionalnej, chroniąc tylko głowę i tym samym nie dając sędziemu wyboru. Jego stójka spod znaku herky-jerky nie nadaje się na czołowych uderzaczy w dywizji – a wtedy musi pokładać nadzieje w parterze. Jeśli jednak nie działają zapasy… Nie ma nadziei.
Kto następny dla Jareda Cannoniera? Oczywiście Yoel Romero.
A swoją drogą, jest coś… pociesznego (?) w Amerykaninie. Najlepiej oddaje to poniższy wpis.
https://twitter.com/rachaellsp/status/1178051579188043777?s=20
Mołdawski Hulk w pełnej okazałości
Ledwie w piątek pisałem, że żaden inny zawodnik na świecie nie zasługuje na przydomek Hulk bardziej niż potwór z Kabardo-Bałkarii w osobie Aliego Bagova – co zresztą Rosjanin potwierdził, pomiatając Khuseinem Khalievem w walce wieczoru moskiewskiej gali ACA 99 – a tymczasem w Kopenhadze swoje dwa grosze dołożył w temacie Mołdawski Hulk.
Ion Cutelaba okrutnie poturbował tajskiego Khalila Rountree, demonstrując doskonałe zapasy i morderczą pracę z góry. Miałem wrażenie, że niektóre z potężnych łokci, jakie z pełną mocą spuścił na uwięzionego na dole Amerykanina skończą się rozłupaniem czaszki. Spektakularny występ.
Wiem, że się powtarzam, ale Mołdawski Hulk ma w sobie to coś. Jego kreacje medialna i oktagonowa naprawdę nakręcają emocje przed jego walkami. Co jednak najważniejsze, wydaje się w swoich poczynaniach niezwykle naturalny. Nieznajomość angielskiego – a tym samym niski poziom gadulstwa – paradoksalnie dodaje mu też odrobinę tajemniczości. Przemawia pięściami.
Marc Diakiese 2.0
Historia Marca Diakiese unosi brew każdego, kto miał okazję obejrzeć jego pięć ostatnich pojedynków.
Otóż, w latach 2017-2018 przegrał trzy walki z rzędu – w każdej z nich zainkasował masę atomowych lowkingów na łydkę, które okazały się decydujące dla przebiegu i niekorzystnego wyniku. Co zatem zrobił Kongijczyk? Nauczył się kopać na łydkę, z tej właśnie techniki czyniąc jedną ze swoich najgroźniejszych oktagonowych broni!
Kilka miesięcy temu właśnie potężnymi lowkingami na łydkę porozbijał nogę Joego Duffy’ego, powracając na zwycięskie tory i najprawdopodobniej ratując się przed zwolnieniem z UFC, a w Kopenhadze ten sam mizerny los zafundował Lando Vannacie. Od drugiej rundy Amerykanin walczył niemal wyłącznie z odwrotnej pozycji, panicznie reagując na najmniejszą choćby kiwkę kopnięcia na łydkę.
Marc Diakiese wyciągnął wnioski. Stwierdzenie, że porażka jest wyłącznie nauką, w jego przypadku potwierdza się w pełnej rozciągłości.
Jednym zdaniem
- Sędzia Rebin Saber wypaczył wynik walki Alexa Oliveiry z Nicolasem Dalbym, podnosząc w połowie trzeciej rundy zawodników pomimo dobrej pozycji i aktywności Brazylijczyka
- Gilbert Burns wyrasta powoli na eksperta od wygrywania walk w zastępstwie
- Makhmud Muradov wypadł bardzo dobrze w dwóch pierwszych rundach, pokazując też nie lada odporność i serce w trzeciej
- Giga Chikadze walczy w stójce bardzo ładnie, ale jeśli jesteś obalany kilka razy przez Brandona Davisa, to…
- Niech Bóg błogosławi Johnowi Phillipsowi za wieczną gotowość do ostrych jatek
*****
Ta porażka Oleksiejczuka dała trochę do myślenia..po prostu do tej pory wszystko szło jak z płatka. Ten jego styl jest prosty, ale efektowny i do wczorajszej porażki efektywny w UFC. Problem w tym, że jeśli nie skończy przeciwnika w pierwszej czy na początku drugiej rundy, z lepszymi rywalami mogą powracać demony z wczorajszej walki. Przewidywalność, warunki fizyczne, brak parteru, kopnięć, siły fizycznej.
Nawet na tą chwilę, jest to dla mnie zawodnik z potencjałem na top 10-15 dywizji. Ale na pewnym poziomie ograniczenia jego stylu walki chyba nie przejdą..Chociaż jest młody i wiele może się nauczyć.
Razem z Oknińskim pewnie będą się teraz trzymać obranego kierunku (waga półciężka) i obecnego stylu walki z naciskiem na mobilność i boks. Może w przyszłości kolejne walki zmuszą ich do zmian.