KSWPolskie MMA

KW 49 – wymuszona internacjonalizacja?

Gala KSW 49 okazała się milowym krokiem w „procesie internacjonalizacji” organizacji – jak określił to współwłaściciel polskiego giganta Maciej Kawulski.

Istotnym etapem „procesu internacjonalizacji” KSW są jednak porażki polskich zawodników – i w tym aspekcie sobotnia gal KSW 49, która odbyła się w trójmiejskiej Ergo Arenie nie zawiodła.

Spośród siedmiu pojedynków, w których udział wzięli Polacy, mierząc się z rywalami z zagranicy, tylko jeden zakończył się zwycięstwem naszego reprezentanta. Nadwiślański honor obronił Leszek Krakowski, pokonując na punkty Michaela Duboisa.

KSW 49: Materla vs. Askham II – wyniki, relacja i punktacja

Michał Materla znów na wojnie

Michał Materla miał swoje momenty w rewanżowym starciu ze Scottem Askhamem, na szali którego znalazło się złoto wagi średniej.

Berserker w pierwszej rundzie był bliski przejścia do krucyfiksu po efektownym rzuceniu rywala na deski – Brytyjczyk zaprezentował jednak mocny defensywny grappling, z dołu sprawiając Polakowi sporo problemów.

W końcówce drugiej odsłony Michał posłał Syna Albionu na deski soczystym cepem, ale nie był w stanie dopełnić dzieła zniszczenia uderzeniami z góry. Wreszcie na początku trzeciej rundy wydawało się przez krótką chwilę – a konkretnie wtedy, gdy Askham rozpuścił nieporadne cepy, zdradzając objawy solidnego zmęczenia – że pomimo poważnych już na tym etapie walki obrażeń szczecinianin może to jednak ugrać – sercem. Nic takiego jednak się nie stało, bo trafiwszy kilkoma dobrymi uderzeniami, Scott złapał drugi oddech, nokautując naszego zawodnika.

Z której jednak by strony nie spojrzeć, pojedynek stał pod znakiem dominacji Brytyjczyka. Nie po raz pierwszy Michał walczył charakterem, sercem, determinacją. Zdziwiło mnie – rozczarowało? – niewiele niskich kopnięć ze strony polskiego zawodnika. To właśnie lowkingami najwięcej krwi napsuli bowiem Brytyjczykowi niedawno jego krajanie, Luke Barnatt i Bradley Scott.

Po kolejnej walce, w której szczeciński Berserker doznał ogromnych obrażeń, trudno nie zadumać się nad jego zdrowiem. Prawdopodobnie żaden polski zawodnik nie stoczył tylu wojen, ile ma na swoim koncie charakterny szczecinianin.

Z kim natomiast w pierwszej obronie złota mógłby zmierzyć się Scott Askham? Brytyjczyk od dłuższego czasu przebąkuje o Mamedzie Khalidovie, ale jeśli Czeczen nie zdecyduje się na powrót – a nic na to nie wskazuje, choć w tyle głowy cały czas trzeba mieć spiżowe „chcę do UFC” – to w szeregach polskiego giganta ze świecą szukać w tej chwili rywala dla nowego króla 84 kilogramów.

Roberto Soldic: co ja tutaj robię, co ja robię tu?

W walce wieczoru gali – przemianowanej z co-main eventu ze względów bezpieczeństwa, czyli, jak wieść gminna niesie, ryzyka odpalenia rac w Ergo ArenieRoberto Soldic ekspresowo zdemolował Krystiana Kaszubowskiego.

Jeśli taki a nie inny przebieg i rezultat walki nie są dowodem na to, że dla Krisa pojedynek ten był zestawiony po prostu za wcześnie – wyłącznie z uwagi na kompletną pustkę w dywizji – to… Dla nikogo nigdy na nic nie jest w MMA za wcześnie.

Chorwacki Robocop kontynuuje w ten sposób etap kariery, w którym KSW nie może zaoferować mu nic poza rywalami nieprzystającymi doń umiejętnościami czy doświadczeniem. Jeśli polski gigant szybko nie ściągnie mu dużego nazwiska – bo taki Roberto postawił teraz warunek – które nie będzie urągało elementarnej przyzwoitości w aspektach sportowych, to pójdzie śladami przez lata kiszącego się w szeregach polskiego giganta Mameda Khalidova, który za swoich najlepszych – zmarnowanych sportowo – lat kończył rywala za rywalem w pierwszych rundach.

Nie oszukujmy się – ze sportowego punktu widzenia miejsce Roberto Soldica jest w UFC. Oczywiście wcześniej musiałby stoczyć też bój z terrorystami z Amerykańskiej Agencji Antydopingowej (USADA), ale wcale nie wykluczam, że wyszedłby z niego zwycięsko.

Przypomnę, że w czasach USADA do UFC dołączyło wielu zawodników, którzy jednak dają sobie radę, pomimo iż wcześniej wojowali poza kontrolami antydopingowymi – vide, by nie bawić się w półśrodki, Israel Adesanya czy Petr Yan. USADA to nie wyrok.

Norman Parke ustawia KSW po kątach

Nie będę ukrywał, że ze sportowego punktu widzenia zawodnikiem, który z szeregów KSW zasługuje obecnie najbardziej na starcie z Robocopem, jest… Norman Parke! Po wygranej w stylu lay and pray – przy zaskakującej bierności sędziego – walce z Arturem Sowińskim Irlandczyk z Północy domaga się co prawda starcia o złoto kategorii lekkiej, w limicie której pod flagą KSW możne pochwalić się zawrotną liczbą zera zwycięstw, ale nikogo innego na tę chwilę dla Chorwata po prostu nie ma. Stormin ma zaś na koncie niedawne zwycięstwo z Borysem Mańkowskim, więc…

Inna rzecz, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że duet Martin Lewandowski & Maciej Kawulski – wbrew uskutecznianym od czasu do czasu medialnym pohukiwaniom pod adresem Irlandczyka z Północy – je mu z ręki. Zestawienie walki z Kornikiem w urągającym sportowemu sensowi limicie 74 kilogramów pokazuje, że polski gigant jest mocno zdeterminowany i gotowy na liczne ustępstwa za cenę usług Normana. Kto więc wie, czy KSW po raz kolejny nie ugnie się pod jego żądaniami, oferując mu starcie o złoto – tymczasowe lub właściwe – podczas jubileuszowej gali KSW 50 w Londynie.

Renesans formy Damiana Grabowskiego

Damian Grabowski zaprezentował się doskonale w swoim debiutanckim starciu pod flagą KSW. Niby stary człowiek – a nadal może. Polski Pitbull w niczym nie przypominał siebie z ostatnich lat. Był agresywny, w swoich poczynaniach zdecydowany. Tu i ówdzie znalazł się w mniejszych lub większych tarapatach, ale emanowała z niego niezmącona niczym pewność, że i tak to jego ręka w ostatecznym rozrachunku powędruje w górę. I tak też się stało – w drugiej rundzie porozbijał wyczerpanego już na tym etapie walki Karola Bedorfa, zadając byłemu mistrzowi drugą z rzędu porażkę.

Z której strony by teraz nie spojrzeć, to właśnie Damian Grabowski wysforował się na czoło rajdu – nielicznego ale jednak! – o usługi mistrza wagi ciężkiej Phila De Friesa. Rzecz jednak w tym, że Brytyjczyk stanie do obrony tytułu już podczas wrześniowej gali KSW 50 w Londynie, a to oznaczałoby, że Polski Pitbull wróciłby do akcji już po 3-4 miesiącach. A takie niebu obrzydłe błędy promocyjne są oczywiście zabronione wewnętrznym matchmakerskim regulaminem KSW – bo przegrzanie rynku, bo się lud nie zdąży stęsknić. I tak dalej.

Co zaś się tyczy marzeń Damiana Grabowskiego o pokonaniu najsilniejszego człowiek świata, Mariusza Pudzianowskiego… Sportowo takie zestawienie nie ma żadnego sensu, a i samemu Pudzianowi znacznie bliżej do Erko Juna – i takie starcie na tym schyłkowym już przecież etapie kariery byłego strongmana ma znacznie więcej medialnego uzasadnienia niż konfrontacja z oprawcą jego ostatniego oprawcy.

Inne

Martin Zawada i Thiago Silva dali pokaz niesamowitego charakteru, zainspirowani być może Leszkiem Krakowskim, który sercem przewalczył trzecią rundę z Michaelem Duboisem.

Michał Andryszak doznał drugiej z rzędu dotkliwej porażki, będąc zmuszonym uznać wyższość Luisa Henrique – zawodnika, który pod sztandarem UFC wygrał tylko dwie z sześciu walk – i to z rywalami, którzy zostaliby poskładani na PLMMA.

Nieco ponad rok temu Longer uznawany był za gigantycznego bukmacherskiego faworyta w starciu z Philem De Friesem. Dziś natomiast nie wiadomo, czy kolejny pojedynek stoczy pod sztandarem KSW.

Co się zmieniło? Najkrócej rzecz ujmując – walki trwały zbyt długo. Nie skreślam jednak Andryszaka, bo jeśli poprawi elementy kondycyjne – a jest na to kilka sposobów – nadal może namieszać w wadze ciężkiej KSW. Nie zapominajmy, że Longer był bliski ustrzelenia De Friesa, który dzisiaj na polskiej scenie wydaje się nie do zatrzymania.

Internacjonalizacja KSW?

Gdy w 2017 roku najlepiej sprzedającą się galą PPV okazało się UFC 217 z Michaelem Bispingiem i Georgesem Saint-Pierrem w rolach głównych, wykręcając sprzedaż na poziomie 875 tys., podczas gdy aż dziewięć gal z tamtego roku nie przekroczył 300 tys. PPV, największe dziennikarskie tuzy postawiły sprawę jasno – dramatycznie słaby rok dla UFC!

Jakież musiało ogarnąć ich zdziwienie, gdy okazało się, że pod wieloma finansowymi względami 2017 rok okazał się dla amerykańskiego giganta rekordowym. Dana White nie omieszkał wówczas wysłać wszystkim tym ekspertom większym i mniejszym medialnego kuksańca, bez ogródek twierdząc, że „nie mają pojęcia, o czym mówią”.

Dlaczego o tym przypominam w kontekście KSW? Otóż, ocenianie sytuacji rynkowej polskiego giganta również jest piekielnie trudne bez dostępu do wielu danych, wskaźników, trendów. Obarczone ryzykiem dużego błędu.

Dlatego z dystansem podchodzę zarówno do głosów wieszczących kryzys polskiemu gigantowi spowodowany jakoby porażkami dotychczasowych nadwiślańskich gwiazd, jak i głosów wróżących polskiej organizacji wielką europejską ekspansję dzięki nazwiskom pokroju Roberto Soldica, Salahdine Parnasse, Scotta Askhama, Phila De Friesa czy Erko Juna.

Tym niemniej, mając nawet na uwadze, że sytuację biznesową KSW ocenić trudno, mam poważne problemy z wyobrażeniem sobie scenariusza, w którym Soldic w Niemczech, na Bałkanach czy gdziekolwiek indziej w Europie pozwoli kiedykolwiek zarobić KSW tyle, ile Kawulski i Lewandowski zarabiali w Polsce na Pudzianowskim czy Khalidovie.

Kto zatem wie, czy ekspansja KSW jest w tym przypadku nie tyle naturalnym etapem rozwoju biznesu, co koniecznością wynikającą z trudności z wykreowaniem nowych gwiazd na rodzimym rynku w czasach, gdy stare powoli tracą blask.

Mając natomiast na uwadze, że o wielkim inwestorze, który miał okazać się kluczem do podbicia europejskich rynków, ni widu, ni słychu, Bóg jeden raczy wiedzieć, czy jednym z celów nowo powstałej organizacji FFF nie jest wzmocnienie KSW na odcinku kasowych walk dziwolągów – aby tym sposobem pozyskać środki na ekspansję.

*****

„Jeśli zdecyduje się wrócić do czynnego sportu, to…” – Maciej Kawulski stanowczo o sytuacji kontraktowej Mateusza Gamrota

Powiązane artykuły

Komentarze: 6

Dodaj komentarz

Back to top button