Mamed Khalidov – tropem Conora McGregora
W łódzkiej Atlas Arenie podczas gali KSW 42 nieprawdopodobna seria zwycięstw niepokonanego od 2010 roku Mameda Khalidova dobiegła końca – jego katem okazał się Tomasz Narkun.
Ciężki oddech. Nogi jak z ołowiu. Zacięta mina pozostała, ale trudy pojedynku dają się we znaki coraz bardziej. Z każdą sekundą ulatuje nadzieja na ubicie rywala – tak żywa na początku walki! Chwilami wydawało się tak blisko… Dzielił przecież i rządził. Trafiał, kiedy chciał. Czym chciał. Odpalił wszystkie działa, jakimi dysponował – od tych najcięższych po to najwymyślniejsze. I wiele z nich dotarło celu! Czysto. A ten skurwiel nadal stoi. Napiera, rozpuszcza ręce, kąsa ciosami, kopie. Nie zwalnia.
„Trzeba obalać!” – zaświtało mu lotem błyskawicy w głowie. „Znaleźć chwilę spokoju, złapać oddech, zwolnić to mordercze tempo, odpocząć”.
Miał dość wymian. Próby ubicia większego rywala, ekwilibrystyczne techniki drenujące energię – teraz trzeba zapłacić za to najwyższą cenę. Tlenową. A tu jeszcze ten nacierający dziwacznie skurczybyk…
A więc – obalenie! Jak się okazało, początek końca. Gwóźdź do trumny. Irlandzkiej trumny. I czeczeńskiej.
Conor McGregor i Mamed Khalidov. Obaj dominowali. Byli bez porównania szybsi, przeważali technicznie. W pierwszej rundzie nie raz, nie dwa wydawało się, że są o jedno celne uderzenie od wiktorii, od ubicia Nate’a Diaza i Tomasza Narkuna podczas gal UFC 196 i KSW 42.
Obaj nie mieli wątpliwości, że na nogach będą rozdawać karty – i pierwsze minuty w pełni to potwierdziły. Przedzierali się przez dziurawą jak szwajcarski ser defensywę większych i wolniejszych oponentów, ale… Obaj nie stronili też od drenujących energię technik. Tu obrotówka, tam obrotówka.
Ba! Początkowe sukcesy utwierdziły ich w złudnym przekonaniu, że mogą ubić swoich przeciwników. Każdy niemal cios ładowali zatem pełnym paskiem mocy, jednocześnie jednak drenując swój pasek z kondycją. Uderzenie po uderzeniu… Z uwagi na gabaryty rywali mieli też problemy ze skracaniem dystansu, wielokrotnie prując ciosami powietrze.
Tytanowa szczęka Amerykanina i szyja grubości uda Polaka stanowiły jednak przeszkodę nie do sforsowania, chroniąc mózgi ostatecznych triumfatorów przed niepożądanymi wstrząsami.
Kres Irlandczyka nastał w drugiej rundzie. Wystrzelał w stocktończyka cały magazynek – i nie zdołał go ustrzelić.
Czeczen przetrwał rundę dłużej. Uratowały go lowkingi, którymi spowolnił natarcie Polaka. Spróbował oszukać przeznaczenie. Odsunął w czasie nieuniknione. W trzeciej rundzie nie miał już jednak sił – nie potrafił utrzymać dystansu, został w miejscu po ciosach, zainkasował serię bomb, po których cofnął się na siatkę, naruszony.
Obaj – McGregor i Khalidov – przed zaprzęgnięciem do działania zapasów po raz pierwszy i ostatni, mieli okazję w pierwszej rundzie przez chwilę powalczyć na chwyty ze swoimi rywalami, Diazem i Narkunem. I przetrwali, co – być może – dało im złudne poczucie względnego bezpieczeństwa na ziemi.
Chwili oddechu, mocno już rozbici i okrutnie wyczerpani, spróbowali więc poszukać w parterze. Khalidov znalazł się na górze, McGregor na dole – ale obaj skończyli tak samo: błyskawicznie klepiąc. Gdy ręce Diaza ciasno oplotły szyję McGregora, a nogi Narkuna zamknęły się w morderczym uścisku na Khalidovie, obaj nieszczęśnicy już wiedzieli. Wiedzieli, że nie ma ucieczki. Nie przeciwko tej klasy graplerom. Nie tym razem. Nie dzisiaj. Z łowców stali się ofiarami.
Jeden uduszony przez gazelę – bo takim mianem stocktończyka określił dublińczyk przed pierwszą walką – drugi przez Żyrafę. Szaloną Żyrafę.
Gadająca gazela i gadająca żyrafa. „What? What, motherfucker?”. „Nic się nie stało! Nic się nie stało.”.
Początek końca McGregora w walce z Diazem na UFC 196. Irlandczyk inkasuje soczystego lewego, po którym Amerykanin funduje mu prawdziwe piekło, ostatecznie rozbijając go i dusząc zza pleców.
Khalidov przestrzelił bezpośrednim lewym sierpem, zostając w miejscu – i inkasuje potężnego prawego, po którym cofnie się chaotycznie na siatkę, gdzie zbierze kolejne bomby. W ostatnim zrywie rozpuści jeszcze raz ręce, a potem przeniesie walkę do parteru, schodząc za Żyrafą – i tym samym pieczętując swój los.
*****
Dla otoczonego wcześniej aurą geniuszu irlandzkiego wówczas jeszcze Mystic Maca rewanż stał się obsesją. Nietykalnemu czeczeńskiemu magowi Narkun będzie śnił się po nocach i ani myśli bić się z kimkolwiek innym. Obaj z podrażnioną sportową dumą. Dążący do rewanżu za wszelką cenę. Zdeterminowani jak nigdy wcześniej.
Obrona pasa mistrzowskiego? Ani im w głowie pasy mistrzowskie. Obaj pałający żądzą zemsty.
Oddający zwycięzcom, co zwycięskie, ale jednocześnie przekonani, że to oni rozdawali karty w walce. Że to ich błędy przesądziły o wyniku konfrontacji.
Khalidov nie miał wątpliwości, że wyszedł do walki zbyt ciężki. Chciał wnieść do klatki 88-89 kilogramów – wniósł 92. Zbyt wolny. Niewystarczająco ostry.
McGregor? Obżerał się jak szalony. Nie ścinał wagi. Zatracił głód walki, jego zmysły nie były wystarczająco wyostrzone. Źle rozłożył siły. Nie docenił odporności większego rywala.
Irlandczyk odrobił pracę domową przed rewanżem. Zakasał rękawy, naprawił błędy z pierwszej walki. Wygrał większościową decyzją.
Khalidov również dostanie rewanż. Czy i wtedy pójdzie śladami McGregora?
A Żyrafa ze Stargardu? Czy niczym bad boy ze Stockton wiktorię nad medialnym i sportowym królem przekuje na gigantyczny sukces marketingowy i finansowy?
Tego nie wiem. Wiem natomiast, że sobotniego wieczoru doszło do zmiany lidera w moim prywatnym rankingu najlepszych walk w historii organizacji Martina Lewandowskiego i Macieja Kawulskiego.
*****
Lowkin’ Talkin’ MMA #15 – podsumowanie KSW 42 – Narkun vs. Khalidov