Krzysztof Jotko: „Jak chce się przytulać, to niech wraca do swojej żony”
Zdegustowany postawą Davida Brancha Krzysztof Jotko opowiada o swojej drugiej zawodowej porażce, jaką na UFC 211 zafundował mu Amerykanin.
Nie udał się Krzysztofowi Jotce debiut na amerykańskiej ziemi – polski zawodnik przegrał przez niejednogłośną decyzję sędziowską z Davidem Branchem podczas gali UFC 211 w Dallas, nie będąc w stanie poradzić sobie z klinczersko-zapaśniczymi zapędami Amerykanina.
Myślę, że o tym, że wygrał, zaważyło ostatnie sprowadzenie w trzeciej rundzie. Później wstałem dosyć szybko po tym, ale sprowadził mnie i to tyle w tej walce.
– powiedział Jotko po walce w rozmowie ze Sport.pl.
Nic takiego nie zrobił. Przytulał się do mnie całe trzy rundy. Jak można było zobaczyć, stałem przy tej siatce i po prostu chciałem się z nim bić, wymieniać ciosy – a nie się przytulać. To jest UFC i kibice chcą zobaczyć walkę a nie przytulanie się.
Jestem na takim poziomie, że chcę pokazać swój skill bokserski i kickbokserski – to, co kibice i ludzie kochają a nie przytulanie się przy siatce. Jak chce się przytulać, to niech wraca do swojej żony czy tam kobiety i się przytula. To jest UFC, to jest walka dla prawdziwych mężczyzn, a nie dla „pussy”.
Nie czułem żadnego zagrożenia z jego strony. Po prostu przeleżał tę walkę.
Porażka z Branchem oznacza też przerwanie serii pięciu kolejnych zwycięstw Polaka, który najprawdopodobniej straci też 9. pozycję w rankingu kategorii średniej.
Myślę, że niepotrzebnie później ja się z nim kleiłem.
– ocenił Jotko.
Powinienem od razu stawać na środku i zaczynać walczyć, bo był dosyć silny i kiedy ja spróbowałem go klinczować, to mnie odwracał i znowu staliśmy w tej samej pozycji co zawsze – czyli przytuleni przy siatce.
Najbardziej zawiedziony jestem ja, bo przeciwnik był do pojechania na spokojnie. Ale to jest MMA i sami widzicie. Raz się wygrywa, raz się przegrywa. Czasami potrzeba troszeczkę szczęścia.
*****