Kevin Lee zapowiada rozbicie Michaela Chiesy, potem chce Khabiba Nurmagomedova
Kevin Lee opowiada o pojedynku z Michaelem Chiesą podczas niedzielnej gali UFC Fight Night 112 w Oklahomie oraz swoich dalszych planach.
Podczas niedzielnej gali UFC Fight Night 112 w Oklahomie Kevin Lee po raz pierwszy w swojej karierze wystąpi w walce wieczoru, mierząc się z Michaelem Chiesą.
Kilka tygodni temu obaj mocno podgrzali atmosferę, ścierając się najpierw werbalnie a potem fizycznie podczas konferencji prasowej Summer Kickoff.
Jest głupi. Gość nie jest zbyt bystry.
– wspomina tamto zdarzenie na dwa dni przed walką w podcaście Fight Society Lee.
Myślę, że zdał sobie z tego sprawę jeszcze wtedy, próbując złożyć wszystko to w całość. Gość jest po prostu głupi. Niezbyt bystry.
Lee znajduje się obecnie na fali czterech wiktorii, obronną ręką wychodząc z łącznie ośmiu z dotychczasowych dziesięciu walk pod banderą amerykańskiego giganta. Nie ukrywa, że gdy otrzymał propozycję starcia z Maverickiem, od razu ją zaakceptował.
To perfekcyjna walka dla mnie. W każdym aspekcie jestem lepszy.
– powiedział 24-latek.
Oczywiście – gość jest twardy i będzie cały czas próbował. Ma dobrą kondycję, jest dobry z pleców – ale ja z pleców jestem świetny. Gdziekolwiek on jest dobry, ja jestem lepszy. A wszędzie, gdzie jest słaby, jestem o wiele lepszy od niego.
Jestem bardziej atletyczny, szybszy, silniejszy. Pokażę gościowi, że nie może się ze mną równać. Złamię go mentalnie. Będzie go czekała długa przeprawa. Zamknie się i przejdzie w tryb defensywy, bo nie będzie chciał dostać lania przed swoją mamusią. Przejdzie więc do defensywy, byle nie zostać znokautowanym. Ale czeka go długa, długa noc.
Pokonanie 6. w rankingu kategorii lekkiej Chiesy najprawdopodobniej umożliwi sklasyfikowanemu obecnie na 11. miejscu Lee awans do pierwszej dziesiątki, otwierając mu drogę do walk ze ścisłą czołówką. Amerykanin nie ukrywa, że ma już konkretne plany na kolejnego rywala.
Po tym starciu będę bił się z Khabibem (Nurmagomedovem) w walce wieczoru (grudniowej) gali w Detroit o miano pretendenta numer jeden.
– zapowiedział.
Dałem mu ten termin w marcu. Jeśli nie będzie w stanie przygotować się z 9-miesięcznym wyprzedzeniem, to już nie wiem, co powiedzieć. Próbowali zorganizować to w lipcu i byłaby to świetna walka, ale po prostu jej nie chciał. Ale ja tam będę – będę czekał w Detroit. Zleję każdego, kogo przede mną postawią. W głowie mi się nie mieści, że gość nie potrafi podpisać papierów na coś, co odbędzie się dopiero za dziewięć miesięcy.
*****
„Homofobiczny” szef ACB pod ostrzałem demoliberalnych mediów