Justin Gaethje: „Jeśli mnie zdeklasuje, pora zawiesić rękawice na kołku”
Justin Gaethje nie ukrywa ekscytacji pojedynkiem z Jamesem Vickiem, zapowiadając spustoszenie i… nie wykluczając emerytury.
Gdy Al Iaquinta z powodów zdrowotnych wycofał się z walki z Justinem Gaethje, która miała odbyć się podczas sierpniowej gali UFC Fight Night 135 w Lincoln, ten ostatni miał swoją wizję zastępstwa, mierząc w byłego pretendenta do pasa mistrzowskiego kategorii lekkiej.
Chciałem Kevina Lee. Chciałem największe dostępne nazwisko.
– powiedział Gaethje w Ariel Helwani’s MMA Show.
Został jednak Felder albo Vick. Felder też mi pasował, bo lubię walczyć z gośćmi, których nie lubię. Jeśli jest okazja, żeby tak walnąć gościa, żeby go znokautować – robię to. Jest, jak jest. Numer 10. (w rankingu) albo numer 11. – bez różnicy. Oczywiście bardzo odmienni stylistycznie, ale rankingowo to dla mnie takie same zestawienie.
Bawiący obecnie w Azji Kevin Lee uznał, że to zbyt krótki okres na przygotowania i w rezultacie naprzeciwko Justina Gaethje stanie James Vick, którego przesunięto z niedoszłej walki z Paulem Felderem.
Gaethje nie ma najmniejszego żalu do Iaquinty. Ba, przyznał, że ceni go za twardą postawę biznesową i dbanie o własny interes, oceniając, że tak właśnie powinien postępować mężczyzna.
Zupełnie inaczej wygląda sprawa z gadatliwym Jamesem Vickiem.
Dużo pierdoli. Nie szanuję go w ogóle.
– powiedział.
Nigdy nie walczył z Michaelami Johnsonami, Eddiema Alvarezami i Dustinami Poirerami. Może mówić o mnie, co chce, ale biłem się z najlepszymi z najlepszych w trzech pierwszych walkach w UFC. To będzie moja trzecia walka wieczoru z czterech występów. Jeśli chce mówić o poziomach, to na tym powinien się skupić, bo nie jest na moim.
Co do samego pojedynku… Walka to walka. Ma cholernie długie nogi, więc mogę nadziać się na jakieś kolano. Nie wychodzę do walk, opowiadając, że jestem niezniszczalny, bo oczywiście tak nie jest. Niektórzy lubią wychodzić do walk naładowani pewnością siebie, ale ja podchodzę do tematu realnie. Wiem, że w tym sporcie nie ma przebaczenia i mogę nadziać się na kolano. Zamierzam jednak go ubić. Nie będę usatysfakcjonowany, jeśli nie pójdzie spać na co najmniej minutę po mojej prawicy.
Powracając po nokautach zafundowanych mu przez wspomnianych Eddiego Alvareza i Dustina Poiriera, Justin Gaethje nie ukrywa ekscytacji pojedynkiem z Jamesem Vickiem. Podjął się też medialnego zobowiązania dotyczącego… emerytury!
Nie wyszedłem do Dustina Poiriera i Eddiego Alvareza, nie próbując ubić ich bardziej niż jakiegokolwiek rywala wcześniej. Miałem do nich obu masę szacunku i wyszedłem tam oczywiście, żeby wygrać, ale sam miałem wątpliwości, czy to już jest mój poziom.
– powiedział Highlight.
Ale James Vick? Wiem, że jestem od niego nieporównanie lepszy. Marnie to mówić, ale jeśli tam wyjdę i zostanę zdeklasowany, to będzie pora na zawieszenie rękawic na kołku.
Gość nie jest po prostu dobry. Jest wolny. Pamiętam, jak mówił, jaki był przerażony przed zawodami zapaśniczymi w szkole średniej – i nic się nie zmieniło. To nadal koszykarz.
Dopytany, czy wobec tego ewentualna porażka z Vickiem będzie oznaczać zakończenie kariery, wyjaśnił:
Mówię, że zrobię to, jeśli mnie zdeklasuje. Jeśli pokona mnie w każdym aspekcie tej gry. To będzie znaczyło, że coś jest nie tak.
Wiadomo, jak to wygląda w tej grze. Emocje mają ogromne znaczenie. Jeśli wyjdę tam, nadzieję się na kolano i padnę znokautowany – nie, nie przejdę na emeryturę. Jeśli jednak mnie zdeklasuje… Byłbym niebywale zawiedziony swoją postawą.
Gaethje nie ukrywa, że będzie polował na nokaut, ale jednocześnie stawia sprawę jasno – najważniejsze jest dla niego zwycięstwo. Nawet jeśli miałby je odnieść decyzją sędziowską. Przyznaje, że nie jest przyzwyczajony do otrzymywania połowy swojej gaży, jak to było w dwóch ostatnich pojedynkach – i zamierza to zmienić. Także po to, aby mieć grunt pod negocjacje z UFC nad nowym kontraktem.
*****