Jon Jones: „Nie będę Matką Teresą”
Jon Jones opowiada o swoich kokainowych przygodach, jednocześnie zapewniając, że teraz skończył już odgrywanie jakiejkolwiek roli – jest sobą.
Już za nieco ponad dwa tygodnie do oktagonu podczas gali UFC 214 powróci Jon Jones – wielki zawodnik, który od kilku lat marnuje najlepsze być może lata swojej kariery, co i rusz wpadając w pozaoktagonowe tarapaty.
Wśród dokonań, o których chciałby zapomnieć, wymienić można spowodowanie wypadku i ucieczkę z miejsca zdarzenia czy wpadkę dopingową, którą przypłacił nie tylko pogrzebaniem rewanżu z Danielem Cormierem podczas jubileuszowej gali UFC 200, ale też wypadnięciem z gry na rok z powodu zawieszenia.
Swego czasu w jego organizmie wykryto też kokainę. W licznych wywiadach przyznał później, że rzeczywiście czasami ją brał, choć zapewniał, że daleko mu było do jakiegokolwiek uzależnienia od tego akurat narkotyku.
Jeśli chodzi o branie kokainy przed walką, nie próbowałem pozować na złego chłopca. Po prostu brałem cholerną kreskę na imprezie.
– powiedział w najnowszym wywiadzie z BleacherReport.com Jones.
Prawda jest taka, że bylibyście mocno zdziwieni, gdybyście wiedzieli, ilu ludzi brało kokę. Byłem w otoczeniu jednych z największych sportowców w tym kraju. Sportowcy z o wiele większymi nazwiskami niż moje biorą kokainę. Ale ludzie o tym nie mówią.
Po prostu lubię się dobrze bawić. Jeśli możesz pozwolić sobie na trochę trawy i trochę koki, a nadal zdobywasz tytuły mistrzowskie, kto ma prawo ci tego zabronić? Rozumiem, że te rzeczy są nielegalne, a gdy cię przyłapią, to jest to upokarzające. Jednocześnie jednak nie jestem uzależniony ani nic w tym stylu. Nie ważę, kurwa, 100 funtów, moje zęby nie gniją, a twarz nie jest w strupach.
Jones ostatnio był widziany w akcji w kwietniu zeszłego roku, pokonując na punkty Ovince’a St. Preuxa. Była to jedyna walka, jaką stoczył w ciągu 2,5 lat.
Przyznaje, że wszystkie upadki, których doświadczył w ostatnim czasie, wiele go nauczyły. Nie zamierza już więcej odgrywać żadnych ról – chce być sobą.
Jeśli teraz ktoś chce się na mnie wzorować albo z jakiegokolwiek powodu mnie uwielbia, postaram się być kimś, kto będzie pamiętany na długo z powodu wygrywania walk.
– zapowiedział.
Oczywiście chciałbym w jakiś sposób wywierać pozytywny wpływ na ludzi. Nie chcę być tym złym. Ale koniec końców, nie będę Matką Teresą. Nikt nie prosił, abym był świętym.
Chcę po prostu być sobą. Nie chcę być znany jako dobry gość czy zły gość. Chcę być sobą. Nie zamierzam już udawać. Nie dbam już o to.
Nigdy nie byłem w surowszej postaci, niż jestem obecnie. I tak jest o wiele łatwiej. Wcześniej w swojej karierze chciałbym być Michaelem Jordanem UFC. A teraz jestem, kim jestem. Najlepszym dowodem jest zwycięstwo. Nie muszę zachowywać się jak zwycięzca – jestem zwycięzcą. I jestem zwycięzcą, nawet jeśli nie jestem do końca oszlifowany. Nawet jeśli jestem chrześcijaninem, który przeklina, pali trawę, pije i robi inne rzeczy, takiego macie mistrza. Takim jestem mistrzem.
*****
Daniel Cormier o pierwszoplanowej roli Jona Jonesa w zapowiedzi ich walki