Jak oni uderzają #13 – sierpy Andersona
Jan Błachowicz może odetchnąć z ulgą po zmianie rywala na Coreya Andersona. Czy aby jednak na pewno? Cóż, to niekoniecznie oczywistość, bo Amerykanin to całkiem niezły zawodnik z przyszłością w UFC.
Wywodzący się z zapasów zawodnik nie jest na szczęście oglądających jednowymiarowym grinderem, który próbuje uśpić fanów w drodze do wygranej. Mimo, że dosyć dobrze czuje się w klinczu, gdzie chwilami potrafi przypuszczać groźne szarże, to na obalenia poluje dosyć oszczędnie, a w dodatku lubuje się przede wszystkim w bokserskich akcjach. Nie należy do najlepszych strikerów w swojej dywizji, ale sprawia pewne zagrożenie, choć przekrój jego technik nie powala wyrafinowaniem. Trudno też zarzucić mu jakieś duże luki – defensywa pogarsza się wraz z upływem rund, ale to raczej efekt przeciętnej (co nie znaczy, że złej) kondycji, bo Anderson chwilami całkiem ładnie unika ciosów, ale o tym dalej.
Corey także pozytywnie wyróżnia się swoją mobilnością. Wprawdzie nie naśladuje zawodników pokroju TJ-a Dillashawa czy Maxa Holloway’a, a chwilami zdaje się być mocno spięty, ale unika dawania się zamykać pod siatką, krąży wokół rywala i preferuje raczej doskoki i odskoki niż tyleż majestatyczne, co narażające na ostrzał człapanie. Starał się ją z całkiem niezłymi rezultatami wyłączyć w ostatniej walce Gian Villante, przez co walkę zapamiętaliśmy głównie przez pryzmat tego:
Amerykanin nie umiał przez cały pojedynek znaleźć odpowiedzi na rzucane przez kolegę Chrisa Weidmana niskie kopnięcia. Zaledwie raz na przestrzeni całej walki spróbował je zablokować, a jego nieudane przechwycenia nie powodowały u Villante żadnego zniechęcenia. Mimo to Anderson nie dał się złamać mentalnie i byłby w stanie wygrać walkę na kartach sędziów punktowych, gdyby nie ciężkie ręce Giana. Nie powinno to jednak zmylić nikogo i zasugerować, że Corey’a łatwo zranić, zwłaszcza w pierwszych fazach walki.
Walka ze świeżym Beastin 25/8 może początkowo być nieco frustrująca, bo choć do wirtuozerii przeciwnikowi Polaka nieco brakuje, to nieobce mu są rozmaite uniki w postaci odchyleń czy bardzo dobrej pracy głową – nie będzie ona statycznym celem, dopóki odpowiednio nie pomęczy się tego niebieskiego pasa w brazylijskim jiu – jitsu. Warto wzbogacić ten krótki fragment poświęcony defensywnym umiejętnościom Corey’a jeszcze dwoma animacjami.
Choć oba powyższe wykorzystanie absolutnie podstawowej kombinacji lewego i prawego prostego na obu animacjach dalekie są od wzorcowych, to także tutaj Anderson pilnuje się i albo unika kontry oponenta albo niweluje ewentualne obrażenia za pomocą podwójnej gardy. Pewien wzór tego, co trzeba robić w takich sytuacjach, pokazał właśnie Villante, który po prostu rzucał solidnego low kicka po każdej nie do końca udanej kombinacji lub pojedynczym ciosie Amerykanina.
Przejdźmy więc do narzędzi, których Anderson używa, aby wygrywać swoje walki – głównie tych pięściarskich, bo odkąd walczy pod banderą UFC, to jego najważniejsza broń, także na sobotnie starcie.
Na początku wypada wspomnieć Czytelnikom, że nie ujrzą tutaj niezwykłej maestrii i przepięknych serii uderzeń, które pozwolą poczuć się jak podczas walk na strikerskim poziomie pokroju Jorge Masvidal – Al Iaquinta. Rozpoczynający swoją przygodę z MMA u Duke’a Roufusa fighter operuje głównie kilkoma technikami, które jednak pozwoliły mu wygrać już pięć zawodowych walk oraz być naprawdę blisko szóstego triumfu w karierze.
Choć Corey nie pracuje w piękny sposób lewym prostym, to czasami dla zachowania dystansu i możliwego zmylenia rywala wykonuje markowane jaby. Obserwacja jego walk pozwala jednak dojść do wniosku, że w ofensywie raczej niewiele z nich wynika, bo praktycznie nigdy nie tworzą one dla 25–latka zasłony dymnej przed faktycznymi atakami. Nie wiadomo rzecz jasna tego, czy nie ulegnie to zmiany w najbliższej konfrontacji, bo wiek Amerykanina mocno sprzyja jego szybkiemu rozwojowi.
Co ciekawe, Anderson relatywnie rzadko używa jabów do budowania dłuższych akcji. Nie oznacza to jednak, że nie zdarzy mu się czegoś po tym ataku dołożyć – na pierwszym gifie widać dosyć rzadki ze strony Corey’a cios na korpus, a drugi przedstawia próbę naruszenia Villante długim podbródkowym. Nie liczcie jednak na dużą ilość ciągów tego typu, bo nie one są główną bronią (miejmy nadzieję) ofiary Błachowicza.
Zdecydowanie najczęściej występującym zagraniem w repertuarze Beastina stał się cios sierpowy zadawany lewą ręką. Używa go niezwykle często i właściwie można powiedzieć, że wyparł u niego standardowy cios prosty. Corey ma ochotę na jedno uderzenie? Lewy sierpowy. Trzeba się wycofać? Lewy sierpowy będzie straszył drugiego z walczących. Pojawia się okazja do kontry? Tak, lewy sierpowy nada się idealnie.
Co nadaje się lepiej do skontrowania kogoś niż lewy sierpowy? Lewy sierpowy i prawy sierpowy. Proste? Tak. Skuteczne? W wykonaniu Beastina – jak najbardziej. Były zapaśnik nawet gwałtowniej się wycofując, nie ma większych trudności z tym, aby obydwa uderzenia doszły do celu w postaci czyjejś głowy. Ta technika może napsuć krwi, ale na niej arsenał kontrujących akcji Andersona w zasadzie się kończy.
W zasadzie, bo niezły refleks pozwala uczestnikowi UFC 191 co jakiś czas wyprzedzić atak swojego przeciwnika. Regularne kombinacje w stylu drugiej z animacji (nawet przy uwzględnieniu przestrzelonego kończącego sierpa) mogłyby być bardzo groźne, ale zazwyczaj kolega Bena Askrena – który zaciągnął go na salę treningową – ogranicza się do ciosu prostego, który zawsze zostaje zadany lewą ręką.
Czy to oznacza, że jedyne prawdziwe niebezpieczeństwo ze strony substytutu dla Anthony’ego Johnsona to ryzyko nadziania się na ciosy sierpowe? Niestety nie. Choć trenujący w The Kennel Fight Club wojownik nie skupia się na przepuszczaniu serii piekielnie mocnych uderzeń, to gdy przyśpiesza, staje się dosyć groźny dla nieszczęśnika, który akurat stoi na jego drodze. Jego zrywy można podzielić na trzy kategorie.
Pierwsza to rzucenie się z trzema ciosami w kolejności lewy – prawy – lewy. Nie ma tutaj jednego wzorca – inicjować może zarówno jab, jak i sierp. Kombinacja z drugiego gifu dosyć mocno naruszyła Matta Van Burena i w praktyce doprowadziła do tego, że to Anderson został zwycięzcą dziewiętnastej edycji The Ultimate Fightera.
W arsenale pokonanego tylko raz w karierze zaowdnika znajdują się także agresywniejsze sekwencje, w których nieobcym staje mu się middle kick kopany z obu nóg. W jego „normalnym” trybie kopnięcia są czymś prawie nieobecnym (o czym za chwilę), ale przypomina sobie o nich, gdy decyduje się na bardziej bezpośrednią próbę uszkodzenia oponenta. Wprawdzie nie zawsze takie szarże porażają skutecznością – gif pierwszy – ale z drugiej strony zdarzają się również chwile, gdy w ich trakcie lokuje sporą ilość mocnych ciosów – gif drugi.
Najtrudniejsze momenty dla każdego, kto staje naprzeciwko Beastina nadchodzą, gdy ten zaczyna zadawać większą ilość uderzeń pod siatką – wtedy jest w stanie w krótkim czasie umieścić na ciele nieszczęśnika sporo mocnych kolan i pięści. Sęk w tym, że Amerykanin długimi momentami klinczując, nie wykazuje zbytniej aktywności. To nie Jimi Manuwa, który przynajmniej raz na kilkanaście sekund dorzuca kolejne potężne kolano. Nie umniejsza to jednak w żaden sposób klasy Corey’owi, gdy już zbierze się do wyprowadzenia serii.
Czymś skrajnie nieprzyjemnym bywa także podnoszenie się przy ścianie oktagonu, gdy przyjęło się swoje w pojedynku – wtedy były reprezentant drużyny Frankiego Edgara zapomina o kalkulacji i serwuje widoki takie, jakie na trzecim gifie.
Wspomniane już kopnięcia Andersona nie są niczym, co mogłoby siać postrach. Odwołuje się do nich raczej rzadko, a te znajdujące się powyżej, były raczej aktem desperacji w wyniszczającej walce z Villante. Trzeba jednak przyznać, że nawet pomimo potwornie okopanych nóg i skurczonych zasobów wydolnościowych zawodnik potrafił wykazywać przy nich pewną dynamikę. Gdyby łączył je z bokserskimi akcjami – zmyłkami, to mogłyby okazać się cennym pomocnikiem w kolejnych bojach.
Kolana to jednak zupełnie inny kaliber i, co widać, przydają się nie tylko w sianiu terroru podczas wymian w klinczu. Amerykanin ładnie zaadaptował uderzenia nimi po linii przywołującej skojarzenia z Donaldem Cerrone czy Lyoto Machidą. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że takie uderzenie negatywnie odbija się w dłuższej perspektywie na wytrzymałości oraz zwyczajnie nie należy do przeżyć, które warto zarekomendować komukolwiek.
Najefektowniejszym z zagrań, które odnajdziemy pośród wykonywanych przez Corey’a technik są latające kolana, które z mniejszym lub większym powodzeniem stosował w dwóch ostatnich walkach. Nie zaszkodzi podkreślić tego, że nie próbuje nimi jedynie urwać głowy, ale także celuje nimi w klatkę piersiową, czego dowód zawarty został na trzeciej z powyższych animacji.
Czy Corey Anderson to zawodnik, który może zapewnić Janowi Błachowiczowi piekło w jakiejkolwiek płaszczyźnie? Nie sądzę – wszystko zależy jednak od nastawienia Polaka. Pasywność rodem z ostatniej walki może sprawić, że sędziowie zdecydują się przyznać dwie rundy Beastinowi. Jakie rzeczy – poza aktywnością – mają szansę przydać się członkowi Ankosu? Na pewno uczulenie na ciosy sierpowe oraz unikanie klinczu. Kopnięcia również mogą – choć nie muszą – stać się czymś, co mocno skomplikuje życie Corey’owi, który w starcu z Gianem Villante nie był w stanie odnaleźć przez trzy rundy odpowiedzi na low kicki, które wykonywane były często bez najmniejszego nawet przygotowania.