Grabowski: „Cel taktyczny na dwa lata to pierwsza dziesiątka”
Damian Grabowski opowiada o podpisaniu kontraktu z UFC i celach, jakie stawia przed sobą w najlepszej organizacji MMA na świecie.
Najnowszy polski nabytek UFC, jeden z najlepszych polskich ciężkich, Damian Grabowski, w audycji Polskiego Radia, goszcząc u Andrzeja Janisza, opowiedział o kulisach podpisania kontraktu z gigantem z Las Vegas.
Generalnie rozmowy z UFC zaczęły się kilka lat temu, ponieważ oni znaleźli mój adres mailowy i zapytali, czy nie chciałbym u nich walczyć – jednak wtedy byłem związany z organizacją Beast of the East, więc musiałem odmówić. Moje walki toczyły się w całkiem innych organizacjach, przez ostatnie dwa lata w M-1 Global. Ale z racji tego, że M-1 Global dawało mi mało walk, nie chciałem już tam walczyć. Byłem zmęczony tą atmosferą i tym, że walczę raz na dziesięć miesięcy, czy tam nawet raz na rok.
Stwierdziłem, że po zakończeniu kontraktu z chęcią bym poszedł do tego UFC, żeby to była taka wisienka na torcie. Odezwałem się do nich, czy są dalej zainteresowani. Okazało się, że tak, więc wysłali mi kontrakt. Musiałem czekać, aż wygaśnie kontrakt z M-1 Global i mogłem złożyć podpis na tym, że tak powiem, celu każdego sportowca, który trenuje sporty walki, bo UFC to jest takie NBA dla koszykarzy.
35-letni Polski Pitbull nie będzie szczególnie leciwym zawodnikiem jak na standardy kategorii ciężkiej UFC, zdominowanej przez fighterów znajdujących się grubo po trzydziestce. Walczący zawodowo od 2007 roku Polak przekonuje, że jego wiek nie jest najmniejszym problemem – a wręcz przeciwnie, upatruje w nim swojej przewagi.
Uważam, że to jest najlepszy wiek, aby przejść (do UFC – dop. red.) – przynajmniej w moim przypadku. Różnica jest, jak zawodnik stoczył osiem walk, ma 35 lat i chce iść do UFC, ale ja mam tych walk już stoczonych dwadzieścia dwie i mam stoczone walki poza granicami naszego państwa. Tak naprawdę w Polsce walczyłem może pięć walk z dwudziestu dwóch, a resztę wszystko walczyłem za granicą, więc jestem przygotowany i mentalnie, i fizycznie, i jeżeli chodzi o doświadczenie do startów w UFC. Walczyłem w Bellatorze, walczyłem na turnieju w Wiedniu, walczyłem na rosyjskiej ziemi, więc obca publika nie jest mi obca, a też dobrze się czuję, jak jestem takim czarnym koniem i publiczność jest przeciwko mnie – to mnie jeszcze bardziej motywuje, bardziej nakręca.
W swojej karierze opolanin siedmiokrotnie walczył, i zwyciężał, w Polsce, zdecydowaną większość pojedynków tocząc dla zagranicznych organizacji, między innymi Bellatora czy swojego ostatniego pracodawcy, rosyjskiego M-1 Global, gdzie zdobył pas mistrzowski kategorii ciężkiej.
Jakoś było mi nie po drodze, nie mogliśmy się dogadać z organizacją KSW, z właścicielami. Natomiast walczyłem w organizacji MMA Attack, bardzo serdecznie pozdrawiam pana Darka Cholewę, właściciela, który nam zaufał, stworzył też super-show, organizacja na miarę KSW. Szkoda, że to się rozpadło, bo to mógł być naprawdę dobry konkurent dla KSW.
Nie było z Polski propozycji tak intratnych jak z zagranicy, więc logiczne to jest, że wybierałem te zagraniczne.
Grabowski, który powiedział, że nie posiada menadżera i sam zajmuje się swoją karierą, wychodzi z założenia, że jeśli człowiek sam nie będzie się cenił, to nikt inny tego nie zrobi.
Ja świadczę usługi na najwyższym poziomie, mam 20 wygranych na 22 walki, więc to jest skuteczność 90-procentowa, więc chcę dostawać dobre wynagrodzenie. Może nie dobre, ale godne wynagrodzenie.
Wykonujemy bardzo niebezpieczny sport i uważam, że zawodnicy powinni się cenić. I czasami organizatorzy to wykorzystują, że ktoś chce zaistnieć, zabłysnąć na arenie, i nie płacą godnie. Powinniśmy się cenić. Tak, jak piłkarze dostają dobrze pieniądze i menadżerowi walczą i jak najwyższe kontrakty, tak zawodnicy MMA też powinni walczyć o dobre pieniążki dla siebie.
Nasza kariera nie trwa 30 lat, nie będziemy mieli z tego emerytury, więc musimy zarobić takie pieniądze, żeby później móc otworzyć jakiś interes albo po prostu godnie przez jakiś dłuższy czas żyć, zanim nie znajdziemy innej pracy.
W swojej bogatej karierze opolanin przegrywał tylko dwukrotnie – z niepokonanym mistrzem Bellatora, Colem Conradem, który zdominował go zapaśniczo w 2010 roku, oraz w pierwszej obronie pasa mistrzowskiego M-1 Global z Marcinem Tyburą, któremu uległ przez poddanie w zeszłym roku. Nie zamierza tłumaczyć się tych porażek, wierząc, że z przegranych bojów wynosi się więcej niż ze zwycięstw. Niepowodzenie w starciu z Tyburem, jak zaznacza, przyniosło zresztą pewne pozytywy.
Zwycięstwo w walce o pas (w M-1 Global – dop. red.) przedłuża ci kontrakt o dwa lata, więc gdybym miał ten pas, to byłoby dla mnie takie, że tak powiem, czarne szczęście, bo byłbym mistrzem, ale ten kontrakt by mi się zapewne nigdy nie skończył i nie mógłbym być w UFC, a to był mój cel.
Grabowski jest daleki od popadania w jakąkolwiek euforię z powodu podpisania kontraktu z UFC. Jako doświadczony zawodnik, który z niejednego pieca już chleb jadł, podchodzi do tego spokojnie, znając doskonale swoją wartość.
Dla mnie UFC to nie jest spełnienie marzeń, tylko to jest początek nowej, ciężkiej drogi. Od razu mówię, że dla mnie nie było to żadne marzenie, dla mnie to był cel. Marzeniem jest, wiadomo, pas mistrzowski, który, jak będę wygrywał, też stanie się moim celem.
Uważa, że do UFC trafiać powinni zaprawieni w bojach wojownicy, którzy dysponują odpowiednimi umiejętnościami i odpowiednim doświadczeniem. Ocenia, że czasami zawodnicy w pogoni za wymarzoną liga mistrzów MMA nie mierzą sił na zamiary, zbyt wcześnie podpisując kontrakty, co w konsekwencji źle się dla nich kończy.
Dobrym przykładem jest Marcin Bandel, którzy poszedł do UFC po ośmiu czy dziewięciu zwycięstwach w Niemczech, gdzie wiadomo, że poziom MMA jest troszeczkę niższy niż w Polsce. Dwie pierwsze walki przegrał i został zwolniony.
Uważam więc, że polscy zawodnicy, którzy walczą na małych galach, dla mniejszych organizacji, na halach, na które wchodzi 500-800 osób, nie powinni się pchać do UFC, bo oni sobie zamykają drogę do kariery. Jak już jesteś, jak w przypadku Michała Materli, Mameda Khalidova, mistrzów KSW… Trzeba mieć ileś walk z trudnymi przeciwnikami, trzeba być przyzwyczajonym do publiczności, do tego ryku, do tego stresu, do całej otoczki, wtedy możesz iść do UFC.
Nie wiadomo jeszcze, z kim Polak zmierzy się w swoim debiucie w oktagonie, ale w niezbyt licznej królewskiej dywizji UFC dwie, trzy zwycięskie walki mogą stanowić przepustkę do szerokiej czołówki, przybliżając do starć o najwyższe cele. I Grabowski jest tego w pełni świadom.
Moim celem taktycznym na dwa lata jest dostać się do pierwszej dziesiątki. Jak dostanę się do pierwszej dziesiątki, to później zacznę sobie poszerzać horyzonty.