El Cucuy, irlandzki boidudek i trzy karty przetargowe Dany White’a
Czy Dana White i Conor McGregor wykiwają Tony’ego Fergusona, zapuszczając się w dziewicze obszary sportowego absurdu?
Nie twierdzę, że szlagierowo zapowiadający się pojedynek pomiędzy oktagonowym rzeźnikiem Tonym Fergusonem i błyszczącym ostatni formą ulubieńcem publiczności Donaldem Cerrone, do którego doszło w Chicago w ramach gali UFC 238, nie mógł ułożyć się dla Dany White’a i Conora McGregora lepiej.
Owszem, mógł. El Cucuy i Kowboj mogli się nawzajem znokautować. W pierwszych sekundach boju mogło dojść do jakiejś wyjątkowo pechowej kontuzji uniemożliwiającej jednemu z nich dalszą rywalizację. Albo też z drugiej strony – walka mogła zakończyć się piekielnie bliską decyzją sędziowską, ewentualnie okazać się rozczarowującą jak sam skurwysyn.
Tak, te scenariusze byłyby dla amerykańsko-irlandzkiego duetu biznesmenów jeszcze korzystniejsze. Pozwoliłyby bowiem postawić na solidnych fundamentach niewywołującą wówczas uniesienia brwi u ludzi porządnych narrację, wedle której „potrzebny jest natychmiastowy rewanż”, ewentualnie – „zwycięzca nie zasłużył na starcie o złoto”. Takie zaś przedstawienie rzeczywistości wzmacniałoby noszące od dawna znamiona rabunku mistrzowskie plany Notoriousa.
Aż tak dobrze więc nie jest – ale do dramatu również daleko. Bardzo daleko. Starcie Fergusona z Cerrone dało bowiem White’owi kilka mocnych kart, którymi może grać medialnie na rzecz walki o pas dla McGregora. A konkretnie – sternik UFC ma do dyspozycji trzy takowe karty.
Talia White’a
Po pierwsze – z której strony by nie spojrzeć, walka została przerwana z powodu kontuzji Cerrone. Może i przegrał wyraźnie rundę drugą, ale… „Tylko szaleniec skreślałby Kowboja, to rzeźnik, chwila nieuwagi i śpisz!”. Innymi słowy, piłka była tu nadal w grze! Przecież nie takie cuda już w oktagonie widzieliśmy! Prawda?
Po drugie – i tą kartą White już ostro w mediach pogrywa – uderzenie El Cucuya po syrenie kończącej rundę drugą mogło mieć wpływ na walkę. A jakże! Niby Cerrone dostał w nos, ale… przecież właśnie nos wysmarkał przed rundą trzecią, co doprowadziło do pojawienia się zamykającej mu oko opuchlizny, uniemożliwiającej kontynuowanie walki!
White już zaznaczył, że „ten faul Fergusona nie powinien być tematem przewodnim po tej walce”, jednocześnie jednak właśnie o nim rozprawiając przez kilka dobrych minut. Spryciarz!
Wreszcie trzecią kartę łysogłowemu sternikowi UFC wcisnął do ręki sam… Tony Ferguson! Tak! Sfrustrowany przerwaniem walki i jednocześnie przekonany, że i tak skończyłby ją zwycięsko, w emocjonalnym wywiadzie w oktagonie palnął, że „może stanąć do rewanżu z Kowbojem”. Chodziło oczywiście tylko o to, aby w ten sposób podkreślić pewność siebie, ale… mleko się rozlało.
White wypowiedź tę wyłowił – ewentualnie: wyłowiono ją dla niego – i od razu włączył ją do budowania medialnych fundamentów o potrzebie zestawienia rewanżu. „No, w końcu sam Ferguson wyszedł z inicjatywą!”
Bogu niech dziękuje Tony Ferguson, że w końcu wydostał się z toksycznego mariażu z grupą menadżerską Paradigm Sport Management, która w głębokim poważaniu miała jego interesy, dbając przede wszystkim, by nie rzec: wyłącznie (zapytajcie Joannę Jędrzejczyk) o te Conora McGregora. Jest więc nadzieja, że za El Cucuyem stoją teraz ludzie, którzy naprawdę mają cele zbieżne z jego celami – a więc poruszą niebo i ziemię, aby w kolejnym starciu bił się albo o pas mistrzowski, albo – bo taką konfrontacją również wyraził zainteresowanie – z Conorem McGregorem właśnie.
ESPN kocha Conora
Na wsparcie ze strony mediów w swojej osamotnionej – takie można odnieść wrażenie – mistrzowskiej krucjacie liczyć nieszczególnie może. A przynajmniej nie ze strony giganta ESPN. Nie zapominajmy bowiem, że ESPN ma bezpośredni i jak najbardziej wymierny interes w sprowadzaniu UFC na drogę kasowych walk. Wszak na tym właśnie między innymi zarabia!
O ile zatem dla Dana White’y i spółki poziom sprzedaży PPV nie musi teraz, po podpisaniu umowy z ESPN, być priorytetem – UFC otrzymuje bowiem stałą wypłatę, najprawdopodobniej w dużym stopniu niezależną od sprzedaży PPV – to zupełnie inaczej wygląda to w przypadku ESPN. O, tak, ESPN życzyłoby sobie wyłącznie największych walk, ściągających gigantyczną widownię i generujących najwyższe wpływy.
Chłodna kalkulacja
Niewykluczone zresztą, że White doskonale zdaje sobie sprawę, że McGregorowi nie zostało w karierze wiele walk. Ile może ich jeszcze stoczyć? Jedną? Dwie? Może w porywach trzy? A zatem – każda ma znaczenie. Nie można ich marnować na zestawienia ryzykowne sportowo, a jednocześnie niewykorzystujące pełnego medialnego – czytaj: kasowego – potencjału Irlandczyka.
Sam Notorious w ciemię bity zresztą nie jest. Gdy sypiasz w jedwabiu morskim, twoja determinacja i motywacja do dzielenia krwi, potu i łez z pospólstwem na sali treningowej mocno spadają.
Gdyby droga do rewanżu z Khabibem Nurmagomedovem wiodła przez – a pofolgujmy sobie! – starcie z Dennisem Siverem, które dałoby się tak opakować medialnie, by nie wzburzyć ludu ponad miarę, nie mam wątpliwości, że wojujący ostatnio wyłącznie na Twitterze były podwójny mistrz pochyliłby się nad tematem.
Nic z tego jednak! Dzisiaj na mieście inne już treście. W kierunku irlandzkiego boidudka łypią bowiem zawodnicy pokroju niesłynącego z kończenia walk poddaniami Justina Gaethje czy rzeźnika Tony’ego Fergusona – i tym samym gotowość do podjęcia ryzyka jeszcze jednej walki celem powrotu do rozgrywki mistrzowskiej ulatnia się jak kamfora.
https://twitter.com/streetfitebanch/status/1137807932362563585
Zaburzona równowaga
Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że UFC to przede wszystkim biznes, który ma zarabiać pieniądze. Prywatna firma – i tak dalej, i tak dalej. Kwestie sportowe są medialnie ważne, ale nie zawsze decydujące. A przynajmniej nie wtedy, gdy chodzi o największe gwiazdy.
Aby wszystko w tym biznesie jakoś się równoważyło, to na sportowo wywalczone pojedynki o pasy dla, powiedzmy, Dustina Poiriera, Alexa Volkanovskiego, Thiago Santosa i wielu innych musi przypadać jakieś ponure mistrzowskie kurioza z Conorem McGregorem, Brockiem Lesnarem czy nawet Codym Garbrandtem w rolach głównych. Ot, równowaga.
Nie miejmy jednak wątpliwości. Przyznanie walki o pas mistrzowski wagi lekkiej niewidzianemu w glorii zwycięzcy od lat trzech irlandzkiemu gagatkowi przed Tonym Fergusonem, który znajduje się na absurdalnej fali dwunastu – w większości: rzeźnickich – zwycięstw, przeniesie UFC w dziewicze dotychczas dla Amerykanów obszary sportowego absurdu.
*****