Donald Cerrone o ogromnych problemach przed walką z Leonem Edwardsem: „Prawie zadzwoniłem do Dany”
Donald Cerrone podsumował przegrany pojedynek z Leonem Edwardsem w walce wieczoru gali UFC Fight Night 132 w Singapurze, opowiadając o trapiących go przed starciem problemach.
Donaldowi Cerrone nie udała się walka z Leonem Edwardsem w daniu głównym singapurskiej gali UFC Fight Night 132. Amerykanin robił, co mógł, walcząc do końca, ale nie był w stanie ani poważnie zagrozić w stójce, ani przewrócić i porozbijać lub poddać dobrze dysponowanego rywala, przegrywając ostatecznie jednogłośną decyzją sędziowską.
Zaraz po ogłoszeniu werdyktu szeroko uśmiechnięty Kowboj zdradził, że cudem pojawił się w oktagonie, bo przez cały dzień czuł się fatalnie, nie mając ani sił, ani ochoty na wymienianie się uprzejmościami z rywalem.
Podczas konferencji prasowej po gali rozwinął temat.
Po raz pierwszy w karierze prawie zadzwoniłem do Dany White’a, informując go, że dzisiaj do roboty nie wyjdę.
– powiedział Cerrone (za MMAFighting.com).
Potem spojrzałem jednak na siebie w lustrze i powiedziałem sobie: „Stary, nie jesteś jednym z tych gości. Po prostu idziemy”. Nie miało to jednak żadnego wpływu na sposób mojej walki. Jestem dumny z siebie – za to, że wyszedłem tam i walczyłem. Jestem szczęśliwy i niczego nie żałuję. Nie uważam, żebym cokolwiek na tym stracił, więc wszystko gra.
Byłem po prostu chory. Wymiotowałem, fatalnie się czułem. Nie mogłem wstać z łóżka. Cały ranek, cały dzień czułem się jak gówno. Nigdy w życiu nie byłem bliżej tego, aby zadzwonić do szefa i powiedzieć mu: „Hej, dzisiaj nie dam rady”. Ale o piątek zwlokłem się z łóżka, stanąłem przed lustrem i powiedziałem sobie, że nie jestem jednym z tego rodzaju gości. I doszliśmy, gdzie doszliśmy.
To nie wszystko, bo jak donosi Ariel Helwani, powołując się na trenera stójki Donalda Cerrrone, Brandona Gibsona, Kowboj miał już w ręce telefon, gotowy zadzwonić do Dany White’a – ale nie pozwoliła mu na to duma.
Nie tylko jednak choroba spędzała sen z powiek Amerykaninowi. Jego narzeczona od tygodnia przebywa w szpitalu w Albuquerque, gdzie lada chwila na świat przyjdzie dziecko pary – zawodnik robi wszystko, aby znaleźć się tam przed porodem.
Jeśli zaś chodzi o dalsza plany sportowe 35-letniego weterana, to nie ukrywa on, że chce nadal walczyć.
Robię się coraz starszy, ale kocham każdą sekundę walki.
– powiedział.
Być może nadchodzi nowe pokolenie – a może jeszcze nie? Nie wiem. Na pewno jest tu wielu mocnych gości. Nie ma jednak tak wielu gości jak ja – którzy dają im szansę. Cieszę się więc, mogąc być tym gościem. Mogę walczyć z każdym z nich. Jazda, zabawimy się. Dzisiaj mam na twarzy więcej uśmiechu, niż możecie sobie wyobrazić. Kocham to. Uwielbiam.
Jeśli dzisiejsza walka była moją ostatnią, będę smutny – ale zamierzam kontynuować do czasu, aż UFC powie: „Kowboju, wystarczy. Wystarczy”.
*****