Bez kategoriiUFC

Cyryl Zuchwały, czyli… ryzyko nie zawsze popłaca!

Chwila nieuwagi i niezdolność do okiełznania ciągotek ofensywnych kosztowały Ciryla Gane medialne i sportowe szczyty, na które miał okazję wdrapać się na UFC 270.

Konie z rzędem temu, kto przewidziałby, że w walce wieczoru sobotniej gali UFC 270 w Anaheim Francis Ngannou pokona Ciryla Gane decyzją sędziowską, zaprzęgając do działania zapasy. Scenariusz taki wydawał się w zasadzie nierealny, bo w trzynastu poprzednich pojedynkach pod sztandarem amerykańskiego giganta Predator zaliczył jedno li tylko obalenie, trochę instynktownie w rewanżu na moment przewracając z klinczu Stipego Miocicia.

Owszem, w potyczce z Francuzem Kameruńczyk został niejako zmuszony do odwołania się do zapasów, bo na nogach miał poważne problemy z dosięgnięciem chyżonogiego przeciwnika, ale i tak zaskoczył w tym elemencie skutecznością i konsekwencją. Przyznam szczerze, że po dwóch pierwszych rundach oczami wyobraźni widziałem już zwycięstwo Bon Gamina przez decyzję albo techniczny nokaut w rundach mistrzowskich. Fragmenty klinczersko-zapaśnicze w pierwszych dziesięciu minutach zdecydowanie bardziej wydrenowały bowiem zasoby kondycyjne Kameruńczyka aniżeli Francuza, co zresztą nie stanowiło większego zaskoczenia.

Cyryl Zuchwały, Franciszek Roztropny

Zaskoczyło mnie podejście Ciryla do szermierki na pięści i kopnięcia. Mogliśmy oczywiście w ciemno stawiać, że pracą na nogach dusił będzie w zalążku ofensywne próby rywala – i tak rzeczywiście było – od czasu do czasu doskakując z szybkimi prostymi oraz niskimi kopnięciami – tak też było – ale nie sądziłem, że jednak taktykę tę, nieźle realizowaną, upstrzy ociekającymi pogardą względem kowadeł w pięściach Kameruńczyka atakami obrotówkami na głowę i korpus, frontalami na szczękę czy łokciami z doskoku! W poprzednich walkach Francuz tu i ówdzie wdał się co prawda w krótkie wymiany z Derrickiem Lewisem czy Jairzinho Rozenstruikiem, co mogło sugerować, że jednak pewne ciągotki do ryzyka przejawia, ale nie sądziłem, że walcząc z kowadłorękim mistrzem, tak często będzie igrał z ogniem.

Wspominam o tym w kontekście zapaśniczym nieprzypadkowo, bo atak frontalnym kopnięciem na głowę w trzeciej rundzie Gane przypłacił wylądowaniem na plecach. Był to piwotalny moment całego pojedynku. Pozwolił bowiem poruszającemu się do tej pory w oktagonie po omacku Predatorowi odnaleźć ścieżkę prowadzącą do zwycięstwa, której kurczowo trzymał się do końca zawodów, o ich estetykę już nie dbając. W tym właśnie momencie Kameruńczyk zdał sobie sprawę, że prawdziwa siła rzeczywiście techniki się nie lęka – także w obszarze chwytanym. Skupił się na zapasach i kontroli, do cna wykorzystując swoją morderczą siłę, jakby mniej podatną na ubytki energetyczne.

Trzecia runda. Kluczowy moment walki. Gane wygrał u dwóch sędziów punktowych dwie pierwsze rundy i rozdawał karty w trzeciej. Przestrzelił jednak frontalne kopnięcie, a Ngannou przechwycił jego nogę, układając rywala na plecach.

Warto odnotować, że o ile w poprzednich walkach Gane polował przede wszystkim na smagające kopnięcia na korpus – trudniejsze do skontrowania obaleniem – tak teraz znacznie chętniej poszukiwał nimi szczęki Ngannou, podejmując większe ryzyko.

Co prawda wylądowawszy w trzeciej rundzie na dole, nieźle mimo wszystko odnajdujący się w walce z pleców – co zauważył też Belal MuhammadBon Gamin z czasem wrócił na nogi, tam radząc sobie nieźle, ale nieco już zwolnił. Ba! W końcówce trzeciej rundy znów zaryzykował, tym razem przy ogrodzeniu, gdzie bronił się przed zejściem do nóg ze strony Kameruńczyka. Połakomił się na kimurę, kończąc na plecach, co przesądziło o wyniku tejże odsłony. Niewykluczone co prawda, że nawet bez próby poddania wylądowałby wówczas na dole, ale szukając dźwigni, na pewno nie ułatwił sobie zadania.

Natomiast piąta odsłona – po czwartej, w której po przechwyceniu kopnięcia Franciszka i próbie kontry ciosami dał się złapać w klincz, kończąc na dole – zaczęła się dla Francuza doskonale. Ngannou był już wyczerpany, poruszając się jak mucha w smole. Gdy zaś Gane sfinalizował obalenie, następnie stabilizując dominującą pozycję, byłem przekonany – po raz drugi w tej potyczce! – że tylko kataklizm może wydrzeć zwycięstwo z rąk Francuza. Wtedy jednak Bon Gamin popełnił kardynalny błąd, niebu obrzydły, który będzie mu się śnił po nocach – niekontent z samej li tylko kontroli, poszukał skrętówki – a może przejścia pozycji? – co Kameruńczyk wykorzystał do świetnego przetoczenia. W sekundzie marzenia Ciryla o mistrzostwie runęły jak domek z kart.

https://twitter.com/ChadSonnen/status/1485131164562214914?s=20

Będąc w dominującej pozycji, Gane nie okiełznał ofensywnych zapędów, kończąc na plecach. Na nogi już wrócić nie zdołał, kontrolowany przez klejącego się doń ciasno Ngannou.

Skąd taka, przypominająca odrobinę Jona Jonesa z początków jego kariery, skłonność do podejmowania ryzyka ze strony Ciryla Gane? Otóż, niewykluczone, że w jakimś stopniu – być może nawet niemałym! – był to wynik… Braku doświadczenia. Dla 31-latka była to bowiem dopiero jedenaste starcie w zawodowej karierze, którą rozpoczął niespełna cztery lata temu. Jestem przekonany, że gdy w jednej z następnych walk Francuz znajdzie się na górze, zastanowi się dwa razy, zanim połakomi się na skrętówkę, oddając dominującą pozycję. To dalekie porównanie, ale Marcin Held potrzebował wielu lat, aby w parterze przesunąć nieco akcenty z ofensywnych na kontrolne.

Wszystkie walki UFC można oglądać i obstawiać w Fortunie – z bonusem do 600 PLN

Z dużej chmury mały deszcz

Kameruńsko-francuskie starcie nie okazało się widowiskiem, które porwałoby tłumy. Rzekłbym nawet, że było rozczarowujące, do czego obaj zawodnicy dołożyli swoje dwa grosze.

O ile Ciryl Gane w stójce nieźle realizował przyjętą taktykę, to jego aktywność na nogach była jednak niższa niż zazwyczaj – czemu oczywiście trudno się dziwić, mając na uwadze kowadła zwisające u boków Francisa Ngannou. Z kolei w parterze Kameruńczyk przeleżał – nie bójmy się użyć tego określenia – Francuza, wykorzystując swoją przewagę siły i masy. Nieprzypadkowo w końcówce zawodów nawet absurdalnie czasami wyrozumiały i cierpliwy Herb Dean nawoływał o więcej aktywności.

Owszem, zachwyty nad ofensywnymi zapasami Predatora – a takowych teraz nie brakuje – mają pewne uzasadnienie, ale tylko przy obowiązkowym zastrzeżeniu, że za punkt odniesienia przyjmujemy jego dotychczasowe w tym obszarze standardy. Niewykluczone natomiast, że zdawszy sobie sprawę, że także w walce na chwyty – a nie tylko w stójce – jego nadludzka siła okazuje się niezwykle użytecznym narzędziem, niwelując wszelkie braki techniczne, Francis Ngannou zacznie teraz częściej odwoływać się do zapasów.

Grzechem byłoby nie wspomnieć o mentalności Kameruńczyka, który pomimo przeciwności losu – przegrał dwie pierwsze rundy, nie radził sobie w stójce, w piątej odsłonie znalazł się w fatalnym położeniu – broni nie złożył. Do końca walczył o zwycięstwo. Odnotował to też Gane, który widział doskonale, że uderzenia, jakie inkasował Ngannou, w żaden sposób nie wpływały na jego ducha walki.

Franciszek poza UFC?

Pokonując Ciryla Gane, Francis Ngannou z jednej strony stoczył ostatnią walkę w obowiązującym kontrakcie z UFC, a z drugiej uruchomił klauzulę mistrzowską. Zakłada ona trzy kolejne pojedynki w oktagonie, co jednak może nie mieć większego znaczenia, bo umowa została wydłużona tylko o dwanaście miesięcy, do stycznia przyszłego roku.

35-latek zapowiedział już, że ustępować ze swoich warunków – z których najważniejszym jest prawdopodobnie klauzula umożliwiająca mu starty w boksie – nie zamierza, nawet jeśli będzie oznaczało to roczny rozbrat z oktagonem. Być może ma to pewne uzasadnienie, bo niewykluczone, że walka z Tysonem Furym – jakkolwiek jednostronnie by się nie zapowiadała – przyniosłaby Kameruńczykowi więcej pieniędzy aniżeli kilka innych stoczonych w oktagonie UFC. Możliwych scenariuszy jest tutaj jednak sporo. Do walki z Predatorem garnie się przecież Jon Jones, które to zestawienie również wzbudziłoby duże zainteresowanie.

Bones to zresztą jedyny aktualnie przeciwnik, który sportowo i medialnie ma sens dla mistrza. Rzecz jednak w tym, że podobnie jak Kameruńczyk, tak i Amerykanin dobrze z Daną Whitem i spółką od dawna nie żyje.

Ciryl Gane vs. Stipe Miocic

Mając na uwadze podejście Francuza do porażki – w pewnym sensie przypominającej zimny prysznic, jaki na głowę Francisa Ngannou lata temu wylał Stipe Miocić – konstatuję z kanapy, że posiada odpowiednią mentalność, aby wyciągnąć z niej wnioski. Skupi się na tym, aby załatać luki zapaśnicze i parterowe, jakie w jego grze obnażył Kameruńczyk.

Wspomniany Stipe Miocić oraz Curtis Blaydes są jedynymi zawodnikami z czołówki kategorii ciężkiej, z którymi Bon Gamin nie miał możliwości się mierzyć. Prawdopodobnie obaj – Blaydes na pewno – sprawdzą jego zapasy, nad którymi po sobotniej porażce i tak musi mocno popracować, więc… Pasują. Z dwóch tych potencjalnych walk za zdecydowanie ciekawszą uważam tę z byłym mistrzem, oczywiście w charakterze eliminatora do pojedynku o złoto.

Niewykluczone natomiast, że pomysł taki – jeśli przyjdzie do głowy matchmakerom UFC – Stipe Miocić skwituje klasycznym: „Aigjwgl dfgfdurkwjangjg, titleshot”.

Wszystkie walki UFC można oglądać i obstawiać w Fortunie – z bonusem do 600 PLN

Fortuna Online to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.

Powiązane artykuły

Komentarze: 1

Dodaj komentarz

Back to top button