UFC

Argentyński rzeźnik, brazylijski rzeźnika oprawca i Jones dla ubogich – sześć wniosków z UFC Buenos Aires

Spektakularnych pojedynków podczas pierwszej argentyńskiej gali UFC Fight Night 140 może nie stwierdzono – ale kilka występów zapamiętamy na dłużej.

W sobotę amerykański gigant zorganizował pierwszą w historii galę w Argentynie – uświetniona pojedynkiem lokalnego bohatera Santiago Ponzinibbio z Neilem Magnym UFC Fight Night 140 odbyła się w Buenos Aires.

UFC Buenos Aires: Magny vs. Ponzinibbio – wyniki

Co zapamiętamy szczególnie z tej gali?

Santiago Ponzinibbio w rajdzie o pas

Walka wieczoru była niezwykle jednostronna – od samego początku do jej brutalnego końca. Agresywnie nastawiony Santiago Ponzinibbio nie miał najmniejszych problemów z rozmontowaniem walczącego w trybie paniki od pierwszych minut starcia Neila Magny’ego, gnębiąc go szybkimi ciosami i atomowymi lowkingami na wysokości łydki. Ostatecznie ciężko znokautował rywala w czwartej rundzie.

Tym samym karmiony od dłuższego już czasu rywalami spoza ścisłej czołówki Gente Boa odniósł siódme z rzędu zwycięstwo – lepszą serią w 170 funtach może pochwalić się wyłącznie Kamaru Usman (8) – po raz kolejny udowadniając, że najwyższa pora na starcia z elitą wagi półśredniej.

Problem oczywiście w tym, że przed nim w kolejce do walki o pas mistrzowski dzierżony przez Tyrona Woodleya jest nie tylko tymczasowy mistrz Colby Covington, ale może też być wspomniany Kamaru Usman, jeśli za niespełna dwa tygodnie pokona Rafaela dos Anjosa.

W tym jednak kontekście ewentualnie argentyńsko-nigeryjskie starcie – zakładając, że Usman upora się z dos Anjosem – w charakterze eliminatora do złota, podczas gdy o jego losach wcześniej zadecyduje pojedynek Woodleya z Covingtonem, wydaje się sportowo i medialnie sensowne – szczególnie, że obaj byli już w przeszłości zestawieni.

Warszawski Rzeźnik wypatroszony przez Traktora z Brazylii

Niestety, Bartoszowi Fabińskiemu kompletnie nie udał się pojedynek z Michelem Prazeresem i tym samym polski zawodnik, który wcześniej dzierżył sporo nadwiślańskich rekordów w UFC, zmuszony był uznać wyższość brazylijskiego rywala w stylu przypominającym porażki Damiana Grabowskiego czy Marcina Prachnio.

Bartosz Fabiński rozbity i uduszony przez Michela Prazeresa w Buenos Aires – video

Trudno bowiem inaczej patrzeć na starcie, w którym Polakowi poszło nie tak wszystko, co mogło nie tak pójść – został z dziecinną łatwością powstrzymany zapaśniczo, naruszony kontrą na kopnięcie, potem posłany na deski kolejnym ciosem, następnie obity z góry, by po próbie powrotu na nogi skończyć na plecach z rywalem w dosiadzie. Ostatecznie został natomiast zmuszony do podwójnego – z uwagi na pomroczność jasną, jaka spadła na sędziego – odklepania gilotyny.

Niestety, warszawski Rzeźnik poza solidnymi zapasami i pracą z góry, wspartymi tężyzną fizyczną i konsekwencją w realizowaniu założonego planu na walkę, nie ma szczególnie dużo do zaoferowania w obszarze kickbokserskim – a tam zmuszony będzie toczyć pojedynki dłuższymi bądź krótszymi fragmentami, gdy staje naprzeciwko mocnych pod względem defensywy przed obaleniami przeciwników.

Jak gminna wieść niesie, był to ostatni pojedynek Fabińskiego w kontrakcie z UFC – i choć jego aktualny bilans to solidne 3-1 i ze sportowego punktu widzenia kolejna szansa należy mu się jak psu buda, to szczęki z podłogi zbierał jednak nie będę, jeśli Amerykanie podziękują mu za usługi.

Nie jest bowiem żadną tajemnicą, że o ile styl walki Polaka jest efektywny – a przynajmniej takowym dotychczas był – to do efektownego wiele mu brakuje. W przeszłości o podejściu decydentów UFC do zawodników o mocnych inklinacjach klinczersko-zapaśniczych, którzy nie są ani gigantami ground and pound, ani wirtuozami BJJ, ani nie mają za sobą rzeszy fanów, przekonał się niejeden reprezentujący ten nurt oktagonowego rzemiosła pechowiec, by wspomnieć choćby Tima Johnsona czy Jareda Rosholta. Oby nasz warszawski Rzeźnik do tej grupy nie dołączył.

Johnny Walker – nowa nadzieja wagi półciężkiej?

Byłem pod wrażeniem spokoju i opanowania, z jakimi do debiutu w oktagonie podszedł Johnny Walker. Brazylijczyk bawił się doskonale w drodze do oktagonu, nie tracił fantazji w oktagonie, a i oczywiście nie stracił humoru po brutalnym ubiciu Khalila Rountree.

Ociekająca pewnością siebie ekspresja na twarzy, jaką przyjął, gdy złapał Amerykanina w tajską klamrę, jakby zdając sobie już w tej chwili sprawę, że jest po wszystkim i Rountree nic na to poradzić nie może – również imponująca. Zdolność do wygenerowania tak mocnego łokcia na tak niewielkiej przestrzeni – również. Szczególnie że Amerykanin z kruchej szczęki nigdy nie słynął.

Kreacja medialna? Oryginalna i dobrze rokująca na przyszłość – także z uwagi na znajomość języka angielskiego. Bożyszczem fanów z Kraju Kawy na pewno nie zostanie z uwagi na swoje postępowe podejście do patriotyzmu, ale… Najwyraźniej mierzy wyżej.

Innymi słowy – jest w czym rzeźbić. Na tę chwilę jednak pozwalam sobie podejść do talentu 26-latka z pewną rezerwą, nie wróżąc mu jeszcze pójścia śladami Jona Jonesa – ani nawet naszego Janka Błachowicza. Niewątpliwie Brazylijczyk będzie poprawiał się z walki na walkę, ale jego występy poza UFC nie wskazują na to, abyśmy mieli do czynienia z talentem czystej wody, który może wstrząsnąć kategorią półciężką. Za dużo mieliśmy już Ericków Silvów czy, nie sięgając tak daleko, Marcelo Golmów.

Zombie Elkins – zostawia serce, zostawia mózg

Zwycięstwo taktycznie usposobionego Ricardo Lamasa z Darrenem Elkinsem nie stanowiło większego zaskoczenia, ale i tak za każdym razem, gdy widzę jak zalany krwią i porozbijany Damage rybim ale metodycznym krokiem napiera na rywala pomimo ogromnych deficytów technicznych, unoszę lekko brew, kiwając głową w niedowierzaniu pomieszanym z uznaniem.

Jednocześnie oglądając, jak Elkins inkasuje bombę za bombą i mając świadomość, że w jego pojedynkach to standard, zastanawiałem się, na ile przyjmowania ciosów na głowę jest podobne do palenia papierosów. Tj. czy podobnie jak w tym drugim przypadku, tak i w kwestii przyjmowania uderzeń znaczenie dla późniejszego zdrowia ma nie tyle ilość, co po prostu indywidualne skłonności? Mam nadzieję, że reprezentant Team Alpha Male okaże się akurat takim okazem, w przypadku którego niezliczone obrażenia doznane na przestrzeni kariery nie wywołają mózgowego spustoszenia po zawieszeniu rękawic na kołku.

Iana Heinischa historia prawdziwa

Nie spodziewałem się, że Ian Heinisch – który zanim wyszedł kilka lat temu na prostą, handlował ecstasy, szmuglował kokainę z Bogoty, siedział w hiszpańskich i amerykańskich więzieniach – pokona w swoim debiutanckim boju Cezara Ferreirę – szczególnie, że wziął przecież pojedynek w zastępstwie, nie mając za sobą pełnego obozu przygotowawczego. A jednak!

Amerykanin nie zachwycił może obroną przed sprowadzeniami, co zawodnikowi z zapaśniczym tłem chluby nie przynosi, ale jego defensywny grappling, umiejętność wracania na nogi, nieustanna presja i agresywne nastawianie czynią z niego interesującego zawodnika. Czy na miarę czołowej piętnastki kategorii średniej? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że poza nieprawdopodobną historią za Heinischem stoją też prawdziwe oktagonowe umiejętności – a, nie powiem, miałem w tym aspekcie pewne obawy…

Lowkingi na łydkę nadal nie do zatrzymania

Pamiętacie obszerną analizę robiących od jakiegoś czasu furorę w światowym MMA lowkingów na wysokości łydki, jaką pozwoliłem sobie spłodzić kilka miesięcy temu? Jeśli nie, zapraszam do niej w tym miejscu.

A wspominam o niej, dlatego że w dwóch najważniejszych walkach wieczoru technika ta odegrała kluczową rolę. Wspomniani Santiago Ponzinibbio i Ricardo Lamas okrutnie porozbijali wykroczne nogi Neila Magny’ego i Darrena Elkinsa, w zasadzie uniemożliwiając rywalom jakąkolwiek pracę na nogach, co stanowiło gwóźdź do ich trumny.

Innymi słowy – lowkingi na łydkę nadal mają się doskonale, a prace nad wynalezieniem najlepszej przed nimi obrony – ucieczki z nogą, poderwanie jej, mocnego osadzenia, kontry ciosami czy czegokolwiek innego – nadal trwają.

Jednym zdaniem

  • Laureano Staropoli nie patyczkuje się w tańcu
  • Jimmy Smith i Brendan Fitzgerald to najgorszy duet komentatorski w UFC
  • Poliana Botelho to medialna wydmuszka i faworyzowanie jej w starciu z Cynthą Calvillo było niepoważne

*****

Lowking.pl trafia na Patronite.pl – oto dlaczego

Powiązane artykuły

Back to top button