Analizy UFC 231 – Max Holloway vs. Brian Ortega
Techniczna analiza i typowanie walki wieczoru gali UFC 231 w Toronto pomiędzy Maxem Hollowayem i Brianem Ortegą, na szali której znajdzie się złoto Hawajczyka.
Nie będę ukrywał, że na starcie zasiadającego na tronie kategorii piórkowej Maxa Hollowaya, który znajduje się na nieprawdopodobnej fali dwunastu zwycięstw, z rozwijającym się z walki na walkę, niepokonanym w zawodowej karierze Brianem Ortegą czekam z nie mniejszą ekscytacją niż swego czasu na pojedynek Jose Aldo z Conorem McGregorem. I nie ukrywam, że liczę na o wiele dłuższe starcie…
*****
Analiza i typowanie walki Jędrzejczyk vs. Shevchenko
*****
Wydaje się, że pomimo ledwie 26 lat na karku Błogosławiony znajduje się u szczytu kariery. Trudno bowiem wyobrazić sobie elementy oktagonowej gry, które może jeszcze poprawić. Niemal wszystko – przynajmniej w obszarze stójki i zapasów – wyszlifował do 99. Jeśli zaś chodzi o starszego o rok T-City, to uważam, że najlepsze nadal przed nim. Nikt o zdrowych zmysłach nie poddaje w wątpliwość, że w pełni zasłużył na pojedynek o pas – i nie czynię też tego ja – ale jak najbardziej twierdzę, że za rok, dwa może być jeszcze lepszy. O ile oczywiście nie zakończy kariery w 2019 roku, jak zdarzyło mi się zapowiedzieć…
Kto na tę chwilę ma więcej argumentów po swojej stronie?
145 lbs: Max Holloway (19-3) vs. Brian Ortega (14-0)
Kursy bukmacherskie: Max Holloway vs. Brian Ortega 2.10 – 1.83
Piękno tego pojedynku polega między innymi na tym, że na każdy niemal argument ze strony jednego można odpowiedzieć innym ze strony drugiego. Ba, obaj zawodnicy są pod pewnymi względami piekielnie do siebie podobni – przynajmniej jeśli nie wdawać się w szczegóły. Obaj mają bowiem szczęki z tytanu, żelazną kondycję i chętnie wywierają presję, metodycznie zmiękczając rywali.
Jest też jednak oczywiście masa między nimi różnic – i to one zadecydują o przebiegu pojedynku oraz jego rezultacie.
Jak walczy Max Holloway?
Ogromne sukcesy Błogosławionego nie stanowią zaskoczenia. Ponad sześć lat temu w cyklu Talenty MMA na Lowking.pl o mającym wówczas za sobą dwie walki w UFC – porażkę z Dustinem Poirierem i zwycięstwo z Patem Schillingiem – Hawajczyku pisałem tak:
W ciągu 2-3 lat Hawajczyk powinien stać się czołowym zawodnikiem swojej kategorii wagowej w UFC, a w perspektywie lat pięciu być może będzie dzierżył pas.
Dlaczego warto go obserwować?
– kreatywna i niekonwencjonalna stójka
– niezłe warunki fizyczne
– świetne cardio
– solidna szczęka
– pewność siebieCo może przeszkodzić?
– defensywne zapasy
– kiepski parter
– młodzieńcza fantazja w ofensywie
Jak wygląda to natomiast dzisiaj? Otóż – fantastycznie. Holloway wyeliminował wszystkie ówczesne luki, dominując w kategorii piórkowej.
W swoich stójkowych poczynaniach Błogosławiony jest typem zawodnika, który zamęcza rywali częstotliwością niezwykle precyzyjnych uderzeń – wszelkiego rodzaju ciosów i kopnięć. Na wszystkich poziomach, na wiele różnych sposobów. Potrafi nie tylko walczyć z obu pozycji – klasycznej i odwrotnej – ale też dokonywać tych zmian w locie, w środku kombinacji, po pierwszym uderzeniu, na okoliczność ostatniego czy też już po wyprowadzeniu wszystkich uderzeń.
Trudno wskazać jego ulubione uderzenia, bo jest ich cała masa. Podstawą są jednak ciosy proste – z obu pozycji. Holloway uwielbia też atakować kombinacją 1-3 (lewy prosty i lewy sierp), 1-2 (lewy prosty i prawy prosty) czy 3-2 (lewy sierp i prawy prosty). Wszystko to miesza jednak kapitalnie, w sposób piekielnie trudny do rozczytania z uwagi na częste zmiany ustawienia. Jest absolutnym mistrzem, jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju kiwki, prowokowanie rywali do ataków, by następnie je skontrować. Chętnie uderza w drugie czy nawet trzecie tempo.
Nie zachwyca pod względem zasięgu ramion, ale robi z nich maksymalny użytek, najczęściej dosięgając przeciwników na końcach pięści i tym samym utrzymując korzystny dla siebie dystans. W kontroli tego ostatniego kluczowe znaczenie ma też oczywiście jego kapitalna praca na nogach. Zamknięcie Maxa na siatce to piekielnie trudna sztuka – niemal w każdej sekundzie walki jest w pełni świadomy, w jakim miejscu oktagonu się znajduje, orbitując w jedną lub drugą stronę – z ciosami lub bez – aby złapać przestrzeń.
Hawajczyk bryluje też w ostrzeliwania korpusu rywali, co czyni na kilka sposobów – hakami, prostymi czy szybkimi jak błyskawica obrotówkami. Jak nikt inny w kategorii piórkowej – a może w całym UFC – miesza uderzenia na głowę z tymi na korpus.
Uwagę przykuwa też styl wyprowadzania uderzeń przez Błogosławionego – wszystko czyni z pełnego luzu, w swoich poczynaniach będąc niebywale płynnym i precyzyjnym zarazem. Naturalnie i bez wysiłku.
Jest nie tylko nieprawdopodobnie pewny siebie – co ostatnimi czasy zaczął też mocno manifestować w oktagonie, chociażby w pojedynkach z Jose Aldo, którego chwilami wręcz upokorzył – ale też niebywale cierpliwy. Zdaje sobie doskonale sprawę, że w końcu dopadnie swojego rywala – jeśli nie tym strzałem, to kolejnym. Albo następnym. Nigdzie się nie spieszy, ma czas – bo ma kondycję.
Jego defensywa zapaśnicza – której pierwszym elementem jest świetna praca na nogach, czyli kontrola dystansu – jest doskonała. Nawet jeśli jednak znajdzie się plecami na siatce – jak chociażby kilka razy w starciu z Jeremym Stephensem – świetnie utrzymuje się na nogach, walcząc o chwyty i rewelacyjnie trzymając balans.
Bardzo mocno poprawił swój parter, co potwierdził, poddając Cuba Swansona czy okrutnie dominując z góry dwukrotnie Jose Aldo – mocno już rozbitego, ale jednak.
Jak walczy Brian Ortega?
Nie jest żadną tajemnicą, że T-City to absolutny wirtuoz parteru, ale… walka zaczyna się w stójce.
Ortega – podobnie jak Holloway – chętnie walczy z obu pozycji, klasycznej (swojej wyjściowej) oraz odwrotnej. Jego podstawową zaczepną bronią są długie ciosy proste, ale – ponownie podobnie jak jego sobotni rywal – uwielbia odwoływać się do wszelkiego rodzaju kombinacji. A to zaatakuje lewym prostym z lewym sierpem, a to lewym na wątrobę z prawym na głowę, a to klasycznymi 1-2 czy też 1-4. Chętnie odpala też podbródki, także w kontrze. Potrafi też zaatakować łokciami – czy to w kontrze (taki właśnie łokieć stanowił początek końca Frankiego Edgara), czy też obrotowym łokciem po zamarkowaniu obalenia (takowymi próbował zaskoczyć Renato Moicano).
Najwyraźniejsze różnice w rzemiośle bokserskim pomiędzy Hollowayem i Ortegą polegają na ich intencjach oraz defensywie. O ile Hawajczyk wszystko rzuca z pełnego luzu, bardzo rzadko z pełnym impetem – a zatem rzadko też się odsłania – tak Amerykanin odwołuje się do mocnych ciosów znaczeni częściej, co oczywiście bardziej naraża go na kontry. Innymi słowy, T-City próbuje urywać głowy znacznie częściej niż Błogosławiony.
Jeśli zaś chodzi o wspomnianą defensywę, to o ile Max opiera ją w głównej mierze na kontroli dystansu właśnie, szybko odskakując, gdy rywal wyprowadza atak, ewentualnie przepuszczając go w poszukiwaniu kontry, to podejście Briana jest zupełnie inne. Owszem, czasami też zdarzy mu się zejść do boku czy cofnąć się, ale zdecydowanie najczęściej przyjmuje ostre wymiany w półdysansie z otwartymi ramionami – czyli nie oddaje pola, zostaje na miejscu i próbuje się schronić za mniej lub bardziej szczelną gardą, by przerwać atak rywala jakąś kontrą. Innymi słowy, akceptacja ryzyka ze strony pretendenta stoi na znacznie wyższym poziomie, a jego zaufanie do swojej szczęki jest gargantuiczne.
Wspomniane wyżej różnice – czyli większa moc wkładana w uderzenia przez Ortegę (co oznacza gorszą celność) i jego większa akceptacja ryzyka w defensywie (co oznacza więcej inkasowanych uderzeń) – doskonale odzwierciedlają też statystyki. Holloway trafia znacznie częściej na minutę walki (6.20 znaczących uderzeń do 3.65 Ortegi – za Fightmetric.com), rzadziej też przyjmując uderzenia rywali (3.90 do 5.27).
Ortega nie jest wirtuozem zapaśniczym – ale potrafi łapać rywali w mordercze uchwyty już w stójce – vide Cub Swanson – czy też w locie, instynktownie – vide Renato Moicano. W parterze natomiast jest prawdziwym gigantem – potrafi w zasadzie wszystko, będąc piekielnie groźnym z każdej pozycji – i w swoich poczynaniach niezmordowanym.
Typowanie
Pomimo ogromnego rozwoju, jakiego w płaszczyźnie stójkowej dokonał Brian Ortega, trudno nie faworyzować w szermierce na pięści i kopnięcia Błogosławionego. Mniejszy od Hawajczyka i nie tak sprawny w stójce Cub Swanson notował duże sukcesy w konfrontacji z Brianem Ortegą, regularnie smagając go lewym prostym oraz wykorzystując chętnie zaprzęganą przez T-City podwójną gardę do precyzyjnych uderzeń za nią oraz na korpus. Ostatecznie nie zdzierżył co prawda presji nieco już zirytowanego w drugiej rundzie Ortegi, dając się zamknąć na siatce, co stanowiło początek jego końca, ale… Praca na nogach Maxa Hollowaya i generalnie jego kontrola dystansu stoją na zdecydowanie wyższym poziomie, co też przecież potwierdził w bezpośrednim starciu ze Swansonem. Owszem, chociażby we wspomnianym już starciu z Jeremym Stephensem Hawajczyk dał się kilka razy zamknąć na siatce, ale były to raczej wyjątki potwierdzające regułę.
Nie mam też żadnych wątpliwości, że jeśli nawet dojdzie do klinczu, Błogosławiony prędzej sczeźnie niż obniży pozycję – bo to narazi go na piekielne niebezpieczeństwo przechwycenia głowy przez rywala. Ortega zapina kończące walkę chwyty jeszcze w stójce, wobec czego Holloway prędzej przyjmie łokcia czy podbródka na głowę, niż obniży ją jak swego czasu Swanson czy Edgar.
Swoich szans pretendent powinien zatem upatrywać przede wszystkim w parterze, gdzie pomimo niewątpliwego progresu, jaki zaliczył w walce na chwyty Holloway, powinien rozdawać karty na lewo i prawo – będąc diablo niebezpiecznym nawet z pleców.
Rzecz jednak w tym, że od strony zapaśniczej starcie zapowiada się na niezwykle skomplikowane dla T-City. W swoich dotychczasowych walkach spróbował ośmiu obaleń, finalizując tylko jedno. Defensywa zapaśnicza Maxa stoi natomiast na wybornym poziomie – ba, dzięki kapitalnej pracy na nogach neutralizuje zapędy parterowe rywali już w zarodku!
Najprawdopodobniej zatem Ortega będzie zmuszony przenieść walkę do parteru mniej konwencjonalnymi technikami – może próbując wciągnąć Hollowaya do gardy, może wkręcając się do jego nóg. Na dole natomiast mistrz będzie o jeden – choćby najdrobniejszy! – błąd od odklepania. Jeden niewłaściwy ruch, sekunda zawahania.
Innymi słowy, na papierze, biorąc pod uwagę umiejętności, jakie obaj zawodnicy zaprezentowali w ostatnich walkach, uwzględniając też, że Ortega przegrywał niemal każdą z nich na punkty, trudno nie faworyzować tutaj Hollowaya. Rzecz jednak w tym, że forma Hawajczyka to jedna wielka zagadka – i tu właśnie jest pies pogrzebany.
Czy po rocznej przerwie, gargantuicznych problemach zdrowotnych, depresji, niewyjaśnionej do tej pory chorobie, katorżniczym ścinaniu wagi Max jest tym samym zawodnikiem, jakim był wcześniej? Czy nadal w jego szczęce znajduje się tytan? Czy nadal dysponuje żelazną kondycją? Czy nie ucierpiała jego pewność siebie?
Ortega będzie groźny przez długi czas – ma bowiem właśnie szczękę, ma kondycję, ma serce do walki i jest niezłomny w swoich poczynaniach. Nawet będąc rozbijanym przez pierwsze dwie, trzy rundy, w czwartej może złapać Hollowaya – czy to w parterze, czy też w stójce, jeśli odporność mistrza uległa regresowi po ciężkim roku.
To jednak nie wszystko, bo T-City to zawodnik nadal młody w swojej karierze, który z każdym występem może wzbogacać swój arsenał o nowe techniki. Może zacznie odwoływać się do srogich lowkingów na wysokości łydki, osłabiając mobilność Hollowaya? Może zdoła naruszyć / ustrzelić go jakimś łokciem na skrócenie dystansu albo lubianą przez siebie kontrą podbródkiem? A może potraktuje szczupłego Maxa jedną z ulubionych broni Hawajczyka – tj. hakiem na korpus? A ma dryg do tego rodzaju uderzeń! Na jeden błąd Błogosławionego Brian będzie miał 25 minut – to dużo czasu.
Ba, scenariusz, w którym Ortega nieustannie naciera i być może przegrywa wymiany stójkowe, ale zachowuje więcej kondycji, przejmując stery walki w rundach mistrzowskich, nie jest nierealny.
Tak czy inaczej, właśnie na tym – tj. niepewności co do formy Hawajczyka po długim rozbracie z oktagonem i problemach zdrowotnych – opiera się prawdopodobnie bardzo wysoki kurs na jego zwycięstwo. Na papierze – zdecydowanie zbyt wysoki.
Ortega pozostanie w grze do końca, ale nie znajdzie odpowiedzi na stójkowe szlify Hollowaya – nawet jeśli ten będzie odrobinę pod formą. Hawajczyk przedzierał się po mistrzowsku przez rewelacyjną stójkową defensywę Jose Aldo – znacznie lepszą niż surowa, w dużej mierze oparta na gardzie obrona Briana Ortegi. Pomimo tego, że w tyle głowy cały czas będzie musiał mieć parterowe ciągotki rywala, które mogą w pewnym stopniu osłabić jego stójkową aktywność, będzie trafiał częściej – różnorodnymi uderzeniami na głowę i korpus. Jest szybszy, lepszy technicznie i znacznie precyzyjniejszy.
Błogosławiony rozdawał w stójce karty nie tylko z Jose Aldo, ale też z Anthonym Pettisem – innym wybornym uderzaczem. Sukcesy T-City w stójkowych bojach mają natomiast źródło przede wszystkim w jego odporności, morderczym tempie, jakie narzuca, kondycji i niezłomności – ale przewaga techniczna mistrza okaże się nie do przeskoczenia. Holloway wypunktuje pretendenta.
Zwycięzca: Max Holloway przez decyzję
*****
Szanowni Czytelnicy, jeśli przypadła Wam do gustu powyższa analiza i inne treści na Lowking.pl oraz chcielibyście wesprzeć jego 1-osobową działalność, zapraszam Was do objęcia portalu mecenatem na Patronite.pl. Szczegóły w oknie poniżej. Dziękuję!
Komentarze: 2