KSW – transformacja
Oddajmy cesarzowi, co cesarskie. Bez względu na lamenty i zaklinanie rzeczywistości przez maruderów należy sobie powiedzieć jasno i otwarcie, że to Konfrontacja Sztuk Walki i jej dwaj właściciele stoją za ogromnym wzrostem popularności mieszanych sztuk walki w Polsce w ostatnich kilku latach. Chapeau bas!
Sprawą w tym kontekście drugorzędną jest fakt, iż KSW, jak każda firma, nastawiona jest przede wszystkim na maksymalizację zysku i we wszelkie działania, jakie jej włodarze podejmowali i podejmują, wpisane było, jest i będzie pytanie – „ile z tego wyciągniemy, co nam to da?”. Bez względu zatem na motywy, jakimi kierowali się Maciej Kawulski i Martin Lewandowski, trzeba oddać im, że okazali się głównym motorem napędowym polskiego MMA w ostatnim czasie. Ba, oni ten rynek niemalże stworzyli. Oczywiście, swój udział miały w tym także inne osoby, również poprzez pozytywistyczną pracę u podstaw, ale to właściciele KSW odegrali rolę kluczową – bez nich złote czasy polskiego MMA nie nastałyby, a przynajmniej nie tak szybko.
Maciejowi Kawulskiemu i Martinowi Lewandowskiemu tylko w początkowych kilkunastu galach KSW chodziło o promocję MMA jako takiego – obok promocji swojej marki, rzecz jasna. W tych odległych, z dzisiejszej perspektywy, czasach promocja dyscypliny była rzeczywiście najlepszą drogą do zwiększenia zysku z organizacji gal – a rzeczony zysk, jako się rzekło wcześniej, niemal zawsze, z drobnymi wyjątkami, znajduje się na szczycie hierarchii celów biznesowych. Od momentu jednak gdy Kawulski z Lewandowskim zdali sobie sprawę, że przesunięcie środka ciężkości w organizowanych przez nich galach z aspektów sportowych na aspekty medialne może przełożyć się na więcej srebrników w kieszeni, obserwujemy proces przepoczwarzania się Konfrontacji Sztuk Walki z biznesu opartego o wartości sportowe w biznes oparty o show z domieszką rywalizacji sportowej. Pride do kwadratu?
Podnieś kamień
Czy możemy właścicieli największej polskiej organizacji MMA za to winić? Za to, że usilnie promują kompletne beztalencie w osobie Marcina Różalskiego tylko dlatego, że wyglądem przypomina Lucypra? Za to, że ściągają legendarną bestię dla Mariusza Pudzianowskiego? Za to, że nie potrafią, abstrahując od tłumaczeń, sprowadzić dla Mameda Khalidova żadnego godnego rywala? Za to, że pomimo kontraktów z „wielką liczbą” zawodników, nieustannie widujemy tych samych? Za to, że ich matchmaking woła o pomstę do nieba? Za to w końcu, że na KSW 20 znalazło się miejsce dla piłkarza, który z MMA do tej pory miał tyle wspólnego, ile zeszłoroczny śnieg w Himalajach z niniejszym tekstem?
Oczywiście, z biznesowego punktu widzenia winić ich nie sposób. Konfrontacja Sztuk Walki jest prywatną spółką i jej właściciele mogą robić, co zechcą z zarobionymi przez siebie pieniędzmi – wszak poczynania ich będą weryfikowane przez rynek. Kawulski i Lewandowski ciężką pracą wywalczyli sobie prawo do dyktowania warunków w polskim MMA i kreowania jego obrazu w oczach zagranicznych fanów sportu. Mają pełne prawo do promocji marki KSW i następnie monetyzacji wysiłków, jakie na rzeczoną promocję ponoszą. Tym niemniej, chyba nawet świadomi fani, doskonale rozumiejący, iż w biznesie, choćby i tym związanym ze sportem, zawsze najważniejsze są pieniądze, mogą czuć się jednak rozczarowani. Wydaje się – choć są to czyste dywagacje, bo żeby to z pełną stanowczością stwierdzić, należałoby mieć dostęp do danych finansowych KSW – że jednak tak mocne przesunięcie środka ciężkości na aspekty marketingowe i medialne kosztem sportowych nie było konieczne. Czy dodatkowe profity, które przyniesie organizacji zatrudnianie medialnych postaci, zrekompensują stopniowe dryfowanie KSW w kierunku wszelkiej maści „Tańców z gwiazdami” i innych wynalazków służących jedynie temu, by zaspokoić ciekawość Kowalskich – bez względu na to, jak bardzo przejaskrawione może się to pytanie wydać wszelkiej maści apologetom KSW.
Wydaje się, że możemy jednak oczekiwać, by właściciele KSW choćby spróbowali udawać w sposób odbiegający od karykaturalnego, że zależy im na aspektach sportowych. Od dłuższego jednak czasu Kawulski z Lewandowski mają poważne problemy ze zidentyfikowaniem odbiorców swojego przekazu i odpowiedniej jego modyfikacji, co zdaje się być głównym powodem ich średniej, delikatnie mówiąc, popularności wśród konserwatywnych fanów MMA w Polsce. Wydaje się, że, udzielając wypowiedzi w rozmaitych wywiadach, nie do końca zdają sobie nasi bohaterowie sprawę z tego, kto będzie ich słuchał. W wywiadach dla portali branżowych potrafią powtarzać te same farmazony, którymi wcześniej zatruwali mózgi Kowalskim w Polsacie. Nie zdają sobie sprawy, że odbiorca ich wynurzeń w Polsacie znacznie różni się od fana MMA na portalu branżowym – tam opowiadanie niestworzonych historii po prostu nie przystoi. Najbardziej jaskrawym tego przykładem były wypowiedzi duetu K&L na konwencie MMA organizowanym przez MMARocks – wydawałoby się, że w miejscu, gdzie zebrali się prawdopodobnie najbardziej zagorzali fani MMA w Polsce, Kawulski i Lewandowski w pewnych sytuacjach mrugną okiem do zgromadzonych gości, którzy jaki koń jest, widzą. A tymczasem uraczeni zostaliśmy dokładnie tą samą propagandową papką, którą duet właścicieli KSW serwuje Kowalskim na Polsacie.
Czy Maciej Kawulski naprawdę wierzy w to, że, przykładowo, w UFC niekoniecznie walczą lepsi zawodnicy tylko są po prostu mocniej promowani? Nie dajmy się zwariować, Kawulski w ciemię bity nie jest, doskonale zdaje sobie sprawę zarówno z tego, że opowiada farmazony, jak i z tego, że wiedzą to jego słuchacze. Dlaczego więc tak często pozwala sobie nieokiełznaną fantazję w wypowiedziach, uwłaczając tym samym inteligencji swoich odbiorców? To proste – bo może. Konserwatywni fani MMA nie są docelowym targetem dla KSW. Bez wątpienia za to są źródłem największej krytyki, jaka spada na największą polską organizację. Właściciele Konfrontacji mogą sobie zatem pozwolić na danie fanom prztyczka w nos, a czasami splunięcie w twarz – w żaden odczuwalny sposób nie uszczupli to bowiem ich portfela.
Krótkowzroczność czy chłodne kalkulacje?
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden czynnik – jak do tej pory Kawulski z Lewandowskim udowodnili, że w obszarach swojego biznesu poruszają się doskonale. Oczywiście, plotą często głupoty nie z tego świata, zatrudniają dziwolągów, aspekt sportowy często leży i kwiczy, ale summa summarum – zarabiają. Być może ten ostry zwrot w kierunku wartości medialnych kosztem sportowych ma rzeczywiście mocne uzasadnienie i solidną podstawę. Niektórym fanom może się wydawać, że KSW robi błąd, stawiając na freak-fighty, bo mogliby zatrudnić kilku młodych-zdolnych, wypromować ich i następnie na nich zbijać kokosy. Kawulski z Lewandowskim, znając cały polski rynek od środka, zdają sobie być może sprawę, że trzeba działać tu i teraz. Nie ma czasu na długofalową inwestycję w postaci choćby Kopytowskiego, który idealnie pasował na rywala dla Walusia na KSW 20, bo takowa może się zwrócić dopiero po kilku latach, a i obarczona jest sporym ryzykiem. Zatrudnienie byłego piłkarza Jacka Wiśniewskiego da efekty tu i teraz. Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu?
Czy pikujący poziom sportowy gal KSW spowodowany jest chłodną kalkulacją włodarzy organizacji, która każe im w tych ciężkich czasach zarabiać bezcenną żywą gotówkę tu i teraz, czy też ichniejszą krótkowzrocznością, która nie pozwala dostrzec im, że długofalowa inwestycja w uzdolnionych zawodników w perspektywie kilku lat może okazać się znacznie intratniejsza, przekonamy się pewnie niebawem. Dziś z całą pewnością możemy stwierdzić, że pod względem sportowym dla KSW zostało bardzo niewiele miejsca na rozwój – jest ono ograniczane z jednej strony przez UFC, z drugiej przez rozwijające się organizacje One FC czy Bellator FC. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że dla polskiej organizacji pozostaną jedynie ochłapy w postaci podstarzałych „weteranów”. O nowych młodych talentach, czyli przysłowiowych Turkach, trzeba chyba zapomnieć, bo po pierwsze – KSW nie robi wiele, żeby ich pozyskać, a tych, którzy są w zasięgu wzroku, nie dostrzega; po drugie – im więcej postaci medialnych w ringu, tym mniejsza szansa na start utalentowanego zawodnika z nierozpoznawalnym nazwiskiem.
Mamed Khalidov już kilka gal temu oficjalnie rozpoczął etap kiszenia się w KSW. Od momentu swojego poprzedniego występu dołączył do niego w tym ogórkowym klimacie Jan Błachowicz, który kiszenie to kontynuował będzie na KSW 20. Na najlepszej drodze do dołączenia do kolegów jest też w perspektywie maksymalnie dwóch, trzech walk Michał Materla. KSW zatem nie tylko nie promuje nowych zawodników w takim zakresie, w jakim moglibyśmy oczekiwać tego od rzekomo najlepszej europejskiej organizacji MMA, ale też zdaje się blokować rozwój karier kilku swoich czołowych fighterów. Kawulski i Lewandowski za nic w świecie nie chcą pogodzić się z faktem, że w światowym łańcuchu pokarmowym pełnią tylko i wyłącznie rolę satelity dla światowego hegemona – UFC. Rolą ich winno być szlifowanie i promowanie talentów do momentu, gdy nie będą już w stanie zagwarantować im rywali na odpowiednim poziomie – wtedy do akcji wchodziłby amerykański potentat. Ze sportowego punktu widzenia miałoby to największy sens, ale z biznesowego – niekoniecznie. Dlatego, nawet za cenę blokowania karier perspektywicznym zawodnikom, KSW nigdy nie przystanie na rolę dostawcy talentów dla UFC.
Eksperyment z PPV
KSW 20 będzie pierwszą galą udostępnianą w systemie PPV. Prawdopodobnie decyzja ta nie była po myśli włodarzy KSW, a kluczową rolę, jak to zwykle bywa, odegrał wszechwładny Marian. Nie da się ukryć, że karta walk jak na pierwsze PPV w historii mieszanych sztuk walki w Polsce prezentuje się bardzo przeciętnie. Pamiętać jednak należy, iż poziom sportowy w całym tym przedstawieniu odgrywa rolę całkowicie drugorzędną – liczy się przede wszystkim poziom sprzedaży PPV, a ten wcale nie musi być zależny od aspektów sportowych, ale bardziej od medialnych, z czego duet Kawulski & Lewandowski doskonale zdaje sobie sprawę. Był to prawdopodobnie główny powód zakontraktowania Jacka Wiśniewskiego – byłego piłkarza, którego nazwisko w kręgach kibicowskich jest mocno rozpoznawalne.
System PPV na KSW 20 jest z pewnością swego rodzaju eksperymentem, od wyników którego uzależniona będzie dalsza strategia. Nie znając rzeczywistych profitów, jakie KSW i Polsat osiągali z organizacji gal w sposób tradycyjny, nie sposób ocenić, jaki poziom sprzedaży PPV będzie dla naszych bohaterów zadowalający. Przy cenie 30 PLN za PPV i sprzedaży na marnym poziomie 100 tys. subskrypcji daje nam to 3 mln PLN. Jeśli nawet KSW zarobi na tym 33% – a warto pamiętać, że do UFC trafia około 55% z ceny pojedynczego PPV – to daje to kwotę 1 mln PLN. Z samego PPV – a przecież są jeszcze inne źródła przychodu. Czy jednak ten 1 mln PLN to dużo w porównaniu z przychodami z KSW 19 czy KSW 18 – to już wiedzą sami właściciele Konfrontacji Sztuk Walki.
Jeśli system PPV się sprawdzi, czyli okaże się zyskowniejszy aniżeli tradycyjna transmisja w otwartym Polsacie, pozostanie nam tylko mieć nadzieję, że choć drobną część dodatkowych profitów włodarze KSW przeznaczą na podniesienie sportowej wartości organizowanych przez siebie gal – choćby przez zwiększenie ich liczby. Rzecz jasna, zaglądanie do kieszeni innym nieszczególnie przystoi, bo świętym ich prawem jest dysponowanie zarobionymi pieniędzmi podług własnej woli, ale warto zauważyć, że poza Mamedem Khalidovem, to chyba nie wynagrodzenie istotnych ze sportowego punktu widzenia zawodników stanowi o istocie kosztów KSW, stąd nadzieja na to, iż dodatkowe pieniądze przeznaczone zostaną na sprowadzanie lepszych fighterów, wydaje się być płonna. Już nie wspominając o tym, że tych lepszych dla chociażby Mameda Khalidova można szukać ze świecą.
Ścieżka, którą podąża KSW, jest ślepa, jeśli chodzi o systematyczny rozwój dyscypliny w Polsce. Z jednej strony Kawulski z Lewandowskim zrobili już tak dużo dla rodzimego MMA, że mogliby już do końca życia palcem nie kiwnąć w tym temacie, ale z drugiej strony naturalne jest, iż fani, zwłaszcza po upadku MMA Attack i wykolejeniu się Pro Fight, właśnie w stronę KSW spoglądają w nadziei, że twórcy polskiego rynku mieszanych sztuk walki pociągną ten wózek dalej. Niekoniecznie jednak w kierunku „Tańca z gwiazdami”.
fot. cobrapunch.wordpress.com
Dobry artykuł jak zawsze ;]
Kwestia Materli – uważam, że jego losy mają szansę potoczyć się zupełnie inaczej, niż kariera jego kolegów Błachowicza i Chalidowa. Wpływ na moją opinie ma osoba menadżera Michała, który nie jest związany bezpośrednio z federacją KSW , co za tym idzie – nikt nie będzie blokował Materli szansy odejścia do lepszej organizacji.
PPV – nie nawiązałeś do pierwszego (po Adamek – Kliczko) eventu transmitowanego w tym systemie, który – jak już wiemy za sprawą pretensji Roy Jones’a – nie przyniósł oczekiwanych wyników. O ile plan wprowadzenia PPV na KSW był już wcześniej, o tyle słaba sprzedaż 'Starcia tytanów’ nie mogła wpłynąć na decyzję włodarzy Polsatu – a to Kostecki nie walczył, a to brak popularności takiej, jak Adamek i Kliczko… przesłanek, aby spróbować tego systemu na KSW nie brakuje.K&L liczą na to, że samo nazwisko Pudzianowskiego przyciągnie oczekiwane wyniki przed TV. Czy rozczarują się – „dowiemy się” w przyszłości.
Poza tym, wszystko świetnie podsumowane.
Chapeau bas!
Madżer, masz rację w kwestii Materli, brat pewnie zadba o odpowiedni rozwój jego kariery.
Co do PPV – K&L zawsze z pewnym sceptycyzmem wypowiadali się o PPV, że to dla nich ryzyko, że Polsat naciska etc. Wierzę, że nie mijali się z prawdą :) Sądzę, że słabe wyniki ostatniej gali bokserskiej mogły jednak być dodatkowym czynnikiem, który spowodował, że Polsat jak najszybciej chciał spróbować tego rozwiązania przy innym produkcie (KSW). Poza tym trzeba zacząć przyzwyczajać do tego widzów.
Reklam to oni raczej u Ciebie nie wykupią :D
Błąd. Nie każda firma dąży do maksymalizacji zysku. Niekiedy celem nie jest zysk, a zwiększenie wartości przedsiębiorstwa, zwłaszcza wówczas, gdy prowadzi się je tylko po to, by je z czasem sprzedać.
Dobry art
Bax, błąd – zaznaczyłem, że maksymalizacja zysku „niemal zawsze, z drobnymi wyjątkami”. Na codzień się tym zajmuję i zdaję sobie sprawę, że przy chęci sprzedaży firmy można się kierować innymi przesłankami – w zależności od tego, komu chcemy sprzedać.
Kolejny dobry artukuł. Smutny ale niestety prawdziwy ;(
Przypomnijcie sobie co oznacza skrót KSW. Konfrontacja SZTUK WALKI. A jaką to sztuką walki jest piłka nożna tudzież zawody strong man? Ja nie odmawiam nikomu prawa do występów na galach MMA, ale jest tylu ludzi, którzy od lat trenują kilka razy w tygodniu sztuki walki, a nie dostali szansy nawet zaistnieć, chociaż poziomem sportowym zjadają niektórych celebrytów z KSW. Mają prawo tak robić, ale na Boga, niech nie robią z siebie jakiś mesjaszy MMA, bo dbają tylko o swój cyrk.
Naiver. Możesz mi powiedzieć, jakim cudem „w początkowych kilkunastu galach KSW chodziło o promocję MMA”, skoro „Levy i Hajs” zapowiadali się początkowo, że oni wcale nie robią MMA, tylko „konfrontują sztuki walki”? Co było nota bene o tyle śmieszne, że walczyli i wygrywali nie styliści, ale przekrojowcy. Przykładem może być dwóch kadrowiczów judo, ćwiczących w klubach Bjj, gdzie „reprezentanta Bjj” od „reprezentanta judo” różniła… praktyka tego pierwszego jako sparingpartnera w zawodowej grupie bokserskiej. :-D
Druga sprawa to przecenianie roli KSW. Popularność MMA w Polsce jest pokłosiem jej popularności w centrum cywilizacyjnym, czyli USA, oraz kilku wiodących ośrodkach (jak np UK). Wiele osób tego nie dostrzega, bo widok przesłania im popularność bójek celebrytów. Tyle, że ludzie zainteresowani MMA, a ludzie zainteresowani bójkami celebrytów to są dwa, zazębiajace się, ale jednak różne zbiory.
Trzecia sprawa, to kwestia zachowania duetu K&L. Piszesz Naiver, że mogą, bo „Konserwatywni fani MMA nie są docelowym targetem dla KSW” (swoja droga docelowy cel rządzi ;-) ). Abstrahując, od tego, że potwierdzasz to co pisałem powyżej o rozłączności kibiców MMA i miłośników bójek celebrytów, to wg mnie chodzi o co innego.
Opierając swój osąd na kilkunastu, niektórych dość długich rozmowach telefonicznych z jednym z tego duetu na przestrzeni czterech lat (do zeszłego roku, kiedy to nagle stwierdził, że on nie wie kto ja jestem :-D ), stwierdzam, że najnormalniej w świecie zarobione pieniążki rzuciły się na mózg. Czyli nie chodzi o to kim jest odbiorca wywiadu, ale za kogo to się nie uważa jego udzielający.
Cztery. Trochę mieszasz pisząc raz „że pod względem sportowym dla KSW zostało bardzo niewiele miejsca na rozwój”, by zaraz pisać o niedostrzeganiu talentów. Miejsca jest bardzo dużo, bo pułap sportowy jest niski, ale brakuje woli, bo chodzi o szybki zarobek – tu chyba się zgadzamy.
Boruto,
1) To, jak nazywali to coś w początkach swojego istnienia Kawulski z Lewandowskim, ma znaczenie drugorzędne wobec tego, czym to było. A było najlepszym polskim MMA tamtych czasów – oczywiście, z wieloma wypaczeniami i masą niedociągnięć, ale jednak.
2) Nie mogę się z Tobą zgodzić. Dotarcie do masowego widza, który, owszem, lubi przede wszystkim walki celebrytów, było kluczowe dla popularyzacji dyscypliny w Polsce. Polsat Sport a następnie otwarty Polsat to kroki milowe. Nie tylko pozwoliły wielu Kowalskim zobaczyć, co to MMA przy okazji bojów celebryckich, ale też część rzeczonych Kowalskich zainteresowała się dyscypliną na tyle, by regularnie ją śledzić. Część zaś ruszyła trenować w sekcjach MMA. Dzięki temu udało się drobny procencik Kowalskich przekonwertować na mniej lub bardziej świadomych fanów MMA. Naprawdę nie odnotowałeś zwiększonej liczby chętnych na treningi po pudzianowym boomie?
3) Być może masz rację, sodówa mogła tu odegrać dużą rolę i to możliwe, że kluczową. Myślę, że jednak rosnąca niechęć „środowiska” wobec KSW również ma tu znaczenie w kontekście zaklinania rzeczywistości przez K&L. Zaklinają, bo mogą – kasa jest, to co im kto zrobi?
4) Niewiele miejsca na rozwój zostało, biorąc pod uwagę, że po pierwsze rywali dla czołowych zawodników KSW (Khalidov, Błachowicz, Materla) wkrótce zabraknie/już zabrakło, a zatem ten górny poziom nie urośnie, po drugie – nie widać u nich chęci inwestycji w młodych, zdolnych, a więc i ten niższy poziom nie ma perspektyw na rozwój.
1. a) Wiesz, faceci rekoma i nogami sie bronili przed nazwaniem tego MMA. :-)
b) Najlepszym? Na takiej samej zasadzie jak teraz twierdzą, że są lepsi od UFC. Szkoda tylko, że brali zawodników, którzy u mnie przegrywali.
2. a) Mylisz zainteresowanie bójkami celebrytów zainteresowaniem sportem.
b) Zanotowałem zmniejszoną. I nie tylko ja. Promowanie Naizdupa, a ostatnio Softcorowego poprzez dawanie im do bicia mniejszych od nich nieudaczników to odwrotność tego, co stało sie przyczyna boomu na MMA na świecie – zwycięstw kurczakowatowego Royca nad goliatami. I tak samo odwrotny jest efekt. Ludziom się zdaje, że siłka i koks zastąpią umiejętnosci. Korzystają na tym siłownie, które w ramach swoich karnetów dorzucaja „treningi MMA”, najczęściej z jakims małolatem, co sobie dorabia do kieszonkowego.
4. a) Rywali dla Khalidova, Błachowicza, Materli nie zabrakło i nie zabraknie. Jest ich dość, a będą nowi. No chyba, ze znowu mówimy nie o tych, którzy sa dostępni, a o tych, którzy są wygodni -> patrz nizej.
b) Trochę się nie rozumiemy. Ja pisząc o rozwoju mam na myśli jego fizyczną możliwość, Ty wolę jego dokonania.
2) Widzę logikę, ale nie jestem w stanie uwierzyć, że ludzie, którzy do momentu ery pudzianowej ćwiczyli MMA, po debiucie Marcina nagle nabrali przekonania, iż to siłka zrobi z nich kozaków. To jedno. Drugie – jeśli jakiś gość, który nie miał styczności z MMA wcześniej, po zobaczeniu celebrytów stwierdził, że trzeba się zapisać na siłkę, zamiast na sekcję MMA to:
a) dobrze dla niego, że ruszył tyłek i zapisał się choćby na siłownię zamiast siedzieć i bąki zbijać;
b) dobrze dla trenerów sekcji MMA, bo z gości, którzy tak mało kapują, nic by i tak nie było, więc oszczędzili wasz czas.
Wszystko to nie zmienia faktu, że moim zdaniem jednak duża grupa Kowalskich została przekonwertowana z kompletnych laików w ludzi, którzy potrafią wymienić kilku choćby zawodników MMA, regularnie oglądają gale KSW i zarazili tym innych – oczywiście, nie są świadomi wielu wypaczeń ichniejszych gal, ale i to z czasem przyjdzie. Abstrahuję tu oczywiście od tego, że celebryci winni byli mieć tylko pewną rolę do odegrania (zainteresowanie Kowalskiego dyscypliną poprzez obejrzenie po walce Pudziana przy okazji i walki zawodnika MMA) i po tym czasie powinni zniknąć, a tymczasem pojawia się ich coraz więcej. I to nie jest dobre, ale to łatwy sposób na kasę, więc KSW nieprędko, jeśli w ogóle z tego zrezygnuje.
2. Ludzie, którzy ćwiczyli „do momentu” ćwiczą dalej, albo zrezygnowali, co jest naturalna koleja rzeczy. Chodzi o tych „od momentu”.
a) Dobrze, ale dla własciciela siłowni i handlarza koksami, bo część z nich po nie sięgnie.
b) 99% zaczynających treningi mało kapuje, dopiero z czasem część z nich zaczyna kapować. Ludzie wybierając rodzaj aktywności, ćwiczoną sztukę walki, czy klub kierują się różnymi względami, ale rzadko dogłębną analizą i bogatą wiedzą. Najczęściej jest to popularność danej dyscypliny, reklama, wpływ środowiska, stereotypy kreowane przez media. I na tym polu negatywne oddziaływanie „sukcesów” nakoksowanych celebrytów jest bardzo duże.
Swego czasu popularność aikido kreowały filmy z Seagalem, Krav magi medialny fizerunek stylu izraelskich uberkomandosów, kick boxingu sukcesy Marka Piotrowskiego za oceanem. Na zachodzie bum na MMA i Bjj zapoczątkował Royce Gracie. W Polsce popularny celebryta reklamowany (zresztą fałszywie, bo ten tytuł przysługuje rekordzistom świata w podnoszeniu ciężarów, czy bohaterom Księgi Rekordów Guinessa) jako „najsilniejszy człowiek świata” pokonuje gości reklamowanych jako eksperci sportów walki, a w chwilę potem robi to kulturysta. Wiekszość nie wie, że to kłamstwo, że nawet pogromcy Pudziana to słabeusze. Nota bene zwróć uwagę, że obaj byli odeń więksi. Przesłanie dla laika jest proste.
Co do „przekonwertowania”. Owszem ogladają gale KSW. Tylko po pierwsze głównie dla bójek celebrytów, a po drugie KSW coraz mniej ma z MMA wspólnego. Spójrz proszę na najbliższa galę. Na siedem walk mamy występ celebryty, któremu nawet nie chce sie ćwiczyć, dwóch podstarzałych kickboxerów, których walka organizowana jest dla tego dużo słabszego, bo ma być rzekomo kontrowersyjny (piszę rzekomo bo tak naprawdę to „10 woda po Nergalu”), oraz emerytowanego piłkarza po paru miesiącach treningu bijącego się z młodym chłopakiem, który powinien być jeszcze na zawodach amatorskich. Całe szczęście, że im walka zawodników z różnica dwu kategorii wagowych nie wyszła, bo byłaby to kolejna sytuacja gdzie większy nałomotałby mniejszemu.
Tak naprawdę to działa odwrotnie. Ludzie, którzy mogliby się zainteresować tym sportem dostaja wciąż bójki celebrytów i dziwolągów i w efekcie na to własnie liczą. KSW stworzyło i tworzy rynek bójek celebrytów ze szkoda dla MMA. Taka jest smutna prawda.
Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę musiał występować w obronie KSW, bo dotychczas praktycznie zawsze było tak, że stałem po drugiej stronie barykady. Nie musisz mnie przekonywać, że KSW 20 ma żenującą rozpiskę – w pełni się z tym zgadzam.
Absolutnie nie zgadzam się jednak z jednoznacznie negatywnym podejściem do wszystkiego, co na przestrzeni swojego istnienia zrobiło KSW – a mam wrażenie, że takie jest Twoje zdanie. Piszesz, że w zasadzie od początku KSW było złem dla MMA – ja wskazuję, że bez KSW wejście MMA (lub jeśli wolisz – „mniej lub bardziej wypaczonego, ale jednak MMA”) do ogólnodostępnej telewizji nie nastąpiłoby tak szybko – moda idąca z USA nie byłaby czynnikiem na tyle silnym, by wprowadzić MMA na „salony”, tj. do chałup Kowalskich. Przez wiele lat żadna organizacja nie mogłaby nawet marzyć o wypełnieniu Spodka. Zaryzykuję stwierdzenie, że gdyby nie KSW, nie byłoby tak dużo MMA (normalnego, prawdziwego) w polskiej telewizji – a dzisiaj niemal każdego dnia możesz oglądać w TV jakieś gale lub inne programy poświęcone MMA czy to na Orange Sport, Polsacie, Canal+, Sport Klubie czy nawet chyba Eurosporcie i TV4. Gdyby nie moda na MMA, którą poprzez wykorzystanie celebrytów wprowadziło do Polski KSW, w/w stacje byłyby znacznie ostrożniejsze w podejściu do pokazywania MMA.
Mówisz, że ok, KSW stworzyło modę, ale złą modę, bo ludziom się wydaje, że siłka zrobi z nich zabijaków. Nie podzielam Twojego jednoznacznie krytycznego zdania odnośnie roli celebrytów. Tzn. zgadzam się, że już dawno powinni byli odejść (według Ciebie zapewne nie powinni byli się w ogóle pojawiać), ale nie zwracasz uwagi choćby na to, że bodajże na ostatniej gali KSW walka Mameda cieszyła się większą popularnością niż walka Pudzianowskiego. Abstrahując od tego, że Czeczen miał kelnera, a także od tego, że – moim zdaniem – po części na te wyniki oglądalności wpływ miała półgodzinna obsuwa rozpoczęcia gali, to fakt pozostaje faktem – zawodnik MMA był chętniej oglądany niż celebryta. Jest to sygnał, że motłoch stopniowo się edukuje. Mógłbym sam przytoczyć historie kilkunastu znajomych, który dzięki KSW nie tylko zainteresowali się polskim MMA (i to absolutnie nie w kategoriach, że siłka i koks zrobią z ciebie kozaka), ale też właśnie dzięki KSW usłyszeli po raz pierwszy o UFC, a część z nich regularnie zarywa teraz nocki, żeby obejrzeć te gale. Z jednej strony, jasne, to przykład kilkunastu osób, więc może być mało reprezentatywny, ale z drugiej, czy naprawdę myślisz, że całkowicie odosobniony? Dla wielu ludzi KSW stało się przyczynkiem do zgłębienia tematu i odkrycia UFC.
Może nie do wszystkiego, ale wynik końcowy jest niestety na minus. I jest coraz gorzej.
Czy nie powinni sie pojawiać? Czemu nie. Taki Pudzianowski byłby idealny do wypromowania lekkiego zawodnika, który by go rozjechał. Kogoś w stylu Helda, choć od biedy (bo większy :-D ) i Mameda. To samo Burneika. .
Dlaczego bez KSW miałyby być MMA później w telewizji, skoro Polsat jednocześnie z KSW puszczał MMA Olimp?
O powodach oglądalności walki Mameda sam wspomniałeś.
Twój przykład jest nie tyle odosobniony, co specyficzny, bo dotyczący ludzi z Twojego środowiska. Moi znajomi też nie są z tego powodu próbką reprezentatywną.
Ale odpowiedź sobie na jedno pytanie. Dlaczego MMA jest popularne w wielu krajach i jakoś nigdzie poza Polską nie potrzebuje takich posterboyów?
Idea pokonania napakowanego celebryty przez mikrusa bardzo dobra, ale należałoby takowego celebrytę najpierw znaleźć – myślę, że ani Pudzianowski, ani Burneika nie zdecydowaliby się walczyć z zawodnikiem MMA.
Celebryci/posterboy’e przewijają się w MMA na każdej szerokości geograficznej. Fakt, u nas w ostatnim czasie jest ich bardzo dużo, ale to oczywiście pochodna łatwego zarobku, który w tym niecnym procederze dostrzegli włodarze KSW. Gdyby jednak kilka lat temu się nie pojawili, polskie MMA byłoby kilka kroków do tyłu w porównaniu do dnia dzisiejszego.
Posterboy jak sama nazwa wskazuje się nie „przewija”, tylko jest twarzą.
MMA byłoby kilka kroków do przodu. Do tyłu byłyby tylko budżety paru osób.