Maciej Kawulski: „Freakowie są potrzebni, to dzięki nim ta dyscyplina istnieje”
Współwłaściciel KSW Maciej Kawulski wyjaśnia, dlaczego rola freaków w polskim MMA jest nie do przecenienia – i gdzie trafiłby sport, gdyby ich zabrakło.
Organizacja KSW od wielu lat korzysta z finansowych dobrodziejstw organizowania freak-fightów, to właśnie na nich bardzo często budując promocję swoich wydarzeń. I właśnie za takie podejście na polskiego giganta co i rusz spada lawina krytyki ze strong niektórych fanów, przekonanych, że nadwiślańskie MMA nie potrzebuje już wsparcia dziwolągów, aby się sprzedawać.
Okazuje się jednak, że sprawy mają się zupełnie inaczej, o czym w obszernej rozmowie w NaTemat.pl opowiedział współwłaściciel KSW, Maciej Kawulski.
Są nazwiska, które nawet bez trash talku potrafią się bronić, bez dziwnych fryzur, tatuaży itd. Michał Materla, Mamed Chalidow, Borys Mańkowski – oni się bronią tym, co robią w ringu. Oczywiście to tylko pierwsze nazwiska z brzegu.
– powiedział polski promotor.
Co do zasady: zawsze twoja osobowość pomoże ci w budowie portfela. W ringu jesteś dziesięć minut, a poza ringiem cały rok. Ludzie są dzisiaj głodni, chcą się czegoś o tobie dowiedzieć, zaglądają na twoje social media. Chcą zobaczyć nowego posta. Jeśli robisz to w sposób ciekawy, jest w tym jakaś konsekwencja, za jakiś czas masz więcej fanów. A my jako federacja możemy zapłacić ci więcej pieniędzy, bo lepiej sprzedajesz. Ciężej jest ludziom, którzy myślą, że będąc sportowcami, nie zaliczają się do showbusinessu. A ten, jak wiesz, składa się z dwóch słów.
(…)
Największe kariery budują ci, którzy dają najwięcej emocji, ale najmniej przestrzeni do tego, żeby ich obnażyć. Tak się tworzą sportowe bóstwa. Mike Tyson czy Mamed Chalidow. Kiedyś była taka historia, że w ostatnich pięciu walkach spędził w ringu w sumie 1,5 minuty. Tym elektryzował ludzi.
(…)
Stosujemy wiele trików, żeby przyciągnąć ludzi. Co, ten koleś z Pitbulla, ten gangster, teraz będzie się teraz bił z Popkiem? A oni przecież wszyscy mają konotacje fighterskie. Trenowali, walczyli. Nie bierzemy ludzi, którzy sobie zrobią krzywdę. Nawet jeśli nie są najlepsi na ringu, mają duży potencjał marketingowy. Twoja mama czy tata na pewno kojarzą MMA przez tego typu walkę.
Kilka lat temu ludzie przychodzili „na Pudziana”, ale widzieli też inne walki. Całe show. I nagle łapali bakcyla. Zapłodniliśmy ich. Potem chodzili na kolejne gale. Ale co się dzieje potem? Rosną im brzuchy, mija 10 lat, mają dzieci, wąsy, po prostu widz zaczyna się starzeć. Więc sięgnęliśmy po Popka i gimbazę. Odmłodziliśmy widza. Dzisiaj na nasze ważenia przychodzą czternasto-, piętnastolatkowie. I mamy kolejne 10 lat roboty. Sięgamy po narzędzia, które są w danym momencie potrzebne, żeby utrzymać MMA na salonach i żeby nie wróciło do remizy.
Jeśli ktoś raz na 10 lat ma nas obrażać, to bardzo proszę. Wszystkich, którzy nie chcieli pajacować, dzisiaj już nie ma. Sportowcy będą walczyć przez kolejne lata, ale ci freakowie są potrzebni. Oni mają swoje zadania. Gdyby było w nas trochę pokory wszyscy byśmy im dziękowali. Nie tylko dlatego, że dzięki nim mamy pieniądze. Dzięki nim ta dyscyplina istnieje.
Człowiek obejrzy otwarcie, zobaczy atmosferę, poczuje ten show, te emocje, staną mu włosy na ciele, pośmieje się z kumplami „ej jak mu za***ał”. Kupi to. To jest teatr charakterów, to nie jest nudne. Te walki są prawdziwe. Często walczą dwie historie, które znasz. Ludzie się utożsamiają z bohaterami. To są historie, a nie tylko wzrost, waga, zasięg ramion. To nie jest abstrakcyjne wydarzenie sportowe.
Kolejną odsłonę freak-fightu obejrzymy podczas zaplanowanej na 23 grudnia gali KSW 41, która odbędzie się w katowickim Spodku – tam bowiem właśnie zmierzą się Popek Rak i Tomasz Oświeciński.
*****
Uriah Hall o dramatycznej walce z Krzysztofem Jotką: „Gość walczy tak dziwacznie jak jasny **uj!”