Polskie MMAUFC

Cienie i blaski 3-dniowego maratonu z UFC

Jak zapamiętamy trzydniowy maraton z UFC? Kto zasługuje na pochwałę, kto na naganę?

Trzy nieprzespane noce i 36 walk później trzydniowy maraton UFC dobiegł końca.

Nie ukrywam, że gdy to szaleństwo stało się już przeszłością, część mnie odetchnęła z ulgą. Było prawdziwym wyzwaniem nie tylko przygotować wszystkie te analizy przed każdą z trzech gal, ale także typowania, zapowiedzi a także – a może przede wszystkim – obszerne relacje na żywo z UFC Fight Night 90, TUF 23 Finale oraz wieńczącej panowanie ZUFFY jubileuszowej gali UFC 200.

Dla polskich fanów najważniejsze były oczywiście starcia nadwiślańskich reprezentantów w osobach Joanny Jędrzejczyk oraz Łukasza Sajewskiego, więc od nich rozpocznę swoje wspominki z tych szalonych dni.

Joanna Jędrzejczyk w wersji 4.0

Polka przegrała dwie pierwsze rundy mistrzowskiego starcia z Claudią Gadelhą, ale myślę, że nie jestem jedynym, który nie miał żadnych wątpliwości, że od trzeciej rundy olsztynianka przejmie stery pojedynku w swoje ręce. W zasadzie spodziewałem się, że już w drugiej dobierze się do skóry wyraźnie już zmęczonej Brazylijki, ale gdy to się nie stało, a Jędrzejczyk po raz kolejny dawała się obalać identyczną techniką – tą samą, którą Gadelha kładła ją na plecy w pierwszej walce: zdecydowanie do poprawy – nie zachwiało to w najmniejszym stopniu moim przekonaniem co do triumfu polskiej mistrzyni, która zachowała bez porównania więcej energii niż pretendentka. Kwestią czasu pozostawało, gdy zacznie dzielić i rządzić.

jedrzejczyk_22

Najważniejszy wniosek z tej walki? Nie, nie jest nim niezłomny charakter polskiej zawodniczki – ten znaliśmy wcześniej – czy jej świetne przygotowanie kondycyjne – o tym też wiedzieliśmy. Dla mnie kluczowy był jeden element w grze olsztynianki, który obejrzeliśmy w tej walce w pełnej krasie po raz pierwszy, a który świadczy o tym, że Jędrzejczyk nadal się rozwija. Chodzi oczywiście o walkę z odwrotnej pozycji. Brawo! Właśnie na to czekałem! Teraz jej arsenał jest nie tylko bez porównania bogatszy, ale jest też jeszcze trudniejsza do rozczytania.

Conor McGregor, który obserwował tę walkę spod oktagonu, mógłby wziąć z niej przykład. I, szczerze mówiąc, myślę, że tak właśnie zrobi. Umiejętność walki z obu pozycji – klasycznej i odwrotnej – staje się coraz powszechniejsza, a prym we wprowadzaniu tego elementu na salony wiodą oczywiście najwyborniejsi specjaliści od szermierki na pięści i kopnięcia. I miło zobaczyć wśród nich Joannę Jędrzejczyk.

O ewolucji w stylu walki polskiej mistrzyni kategorii słomkowej planuję zresztą spłodzić osobny tekst, ale dopiero gdy wrócę z wakacyjnych wojażów.

Łukasz Sajewski też próbował

Komentator Brian Stann podczas walki Łukasza Sajewskiego z Gilbertem Burnsem ujawnił, że celem Polaka w starciu z Brazylijczykiem była regularna zmiana pozycji na odwrotną, co miało wybić rywala z rytmu. Nic z tego jednak nie wyszło, bo gdy tylko Wookie wcielał się w rolę mańkuta, Durinho dzielił go kopnięciami, do których miał wówczas otwartą drogę.

Na plus trzeba zaliczyć Sajewskiemu soczyste haki na korpus, którymi wyraźnie zaskoczył Burnsa. Również obrona przed pierwszym obaleniem była solidna. Serce do walki? Wiadomo! Ale czy coś więcej?

Wiem, że Polak za wszelką cenę chciał utrzymać walkę na nogach i być może tym w części podyktowana była jego taktyka – cofanie się z krótkimi szarżami – ale sądzę, że nie było to najlepsze rozwiązanie. Już zapowiadając pojedynek, wspominałem, że stójkowe umiejętności Burnsa są co najwyżej przeciętne – a to oznacza, że przyciśnięty, skupia się tylko na obronie, nie odpowiadając kontrami. Ot, jak na początkującego uderzacza przystało. Albo atakuje, albo się broni. Gdy Sajewski ruszał do ataku, Brazylijczyk nie miał odpowiedzi – cofał się bez większego ładu i składu.

Uważam, że nasz zawodnik podszedł do tego starcia ze zbyt dużym respektem, zbyt często oddając pole rywalowi i dając się spychać do defensywy. W stójce było to do ugrania.

sajewski_21

Druga porażka z rzędu będzie prawdopodobnie ostatnią pod banderą UFC dla Sajewskiego. Z której strony bowiem nie spojrzeć, o tych dwóch dotychczasowych walkach chciałby jak najszybciej zapomnieć. Pomimo tego, że notował pewne sukcesy w szermierce na pięści z brazylijskim specem od parteru, to jednak Burns wyrządził mu znacznie więcej szkód na nogach – a to nie świadczy o naszym zawodniku najlepiej…

Tak, wiem, że pewnie nie jest w stanie zejść do kategorii piórkowej, ale… Kto by pomyślał, że Cezar Ferreira zejdzie do półśredniej? Diego Sanchez i Gray Maynard do piórkowej? I można tak wyliczać…

Mistrz Eddie Alvarez

Skończyło się krótkie panowanie Rafaela dos Anjosa w kategorii lekkiej. Brazylijczyk zainkasował prawy sierpowy za wysuniętą gardą, prosto na szczękę, co stanowiło początek jego końca.

Pokazał nieprawdopodobne serce do walki i niebywałą odporność, nie padając na deski po morderczej kanonadzie, jaką zafundował mu nowy mistrz Eddie Alvarez. Pokazał też jakże rzadką klasę po walce, nie szukając tłumaczeń, ale zamiast tego oświadczając, że obóz przygotowawczy był perfekcyjny i Alvarez pokonał najmocniejszego Rafaela dos Anjosa w historii. Klasa! Mogłaby podpatrzyć Claudia Gadelha.

A Eddie Alvarez? Pierwszy zawodnik w historii, który zdobył pasy mistrzowskie UFC i Bellatora? Kto by pomyślał, że niespełna dwa lata po słabym debiucie w oktagonie i poraże z Donaldem Cerrone zasiądzie na tronie prawdopodobnie najbardziej konkurencyjnej dywizji w UFC? Ba, kto by pomyślał, że po dwóch kolejnych niejednogłośnych zwycięstwach – odniesionych w klinczersko-zapaśniczym, raniącym oczy stylu nad Gilbertem Melendezem i Anthonym Pettisem – otrzyma walkę o pas? A jednak!

Daleki byłem od skreślania pretendenta w starciu z RDA, ale biorąc pod uwagę, że filadelfijczyk nie realizował planu na walkę – miała być ostra presja od samego początku, a skończyło się na tym, że sam krążył przy siatce przyszpilony przez dos Anjosa – poddaję w delikatną wątpliwość, czy będzie w stanie pójść śladami Bensona Hendersona, który aż trzykrotnie obronił pas mistrzowski kategorii lekkiej. Ba, kto wie, czy jego panowanie nie będzie tylko epizodem…

Oddać mu natomiast trzeba kreatywne podejście do okropnie powszechnego zwyczaju. Otóż, po zdobyciu pasa mistrzowskiego wywołał do walki Conora McGregora, uzasadniając to jednak potrzebą walki na przetarcie po ciężkich bojach z Cerrone, Melendezem, Pettisem i dos Anjosem. Solidne.

I tylko szkoda, że Edson Barboza zdążył zapowiedzieć już, iż nie ma na tej świecie siły, która skłoniłaby go do walki z Alvarezem. Wspólne treningi… Jak to jednak w przyrodzie bywa, równowaga zostanie zachowana – Beneil Dariush już zaciera ręce.

Inne smaki UFC Fight Night 90

Niewątpliwie na wyróżnienie zasłużył też Joseph Duffy, który powrócił w chwale po porażce z Dustinem Poirierem, kompletnie deklasując Mitcha Clarke’a i tym samym udowadniając, że… jest lepszym zawodnikiem od Johna Maguire – jeśli wiecie, o czym mówię.

Brawa należą się też Belalowi Muhammadowi, który pomimo zainkasowania 12 knockdownów walczył do końca jak lew, w samej końcówce będąc nawet bliskim ubicia Alana Joubana.

Ramadan nie taki straszny?

TUF 23 Finale i zabójca o twarzy dziecka

Super Sage jak Super Sage, ale co powiecie o Koreańskim SuperChłopcu, czyli Doo Ho Choiu, który po profesorsku rozprawił się z solidnym Thiago Tavaresem?

Twarz dziecka, a w klatce prawdziwy diabeł! To trzecie z rzędu zwycięstwo 25-latka przez nokaut w pierwszej rundzie. Wygląda na to, że setki ulicznych walk nie poszły na marne! Godny następca szykującego się do powrotu Koreańskiego Zombie?

Zwrócę też uwagę na niepokonanego Brazylijczyka Joaquima Silvę, który szybko ubił Andrewa Holbrooka. Pamiętam go jeszcze z brazylijskiego TUFa i przyznam, że zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Kowadłoręki brawler z dobrą obroną przed obaleniami i solidną pracą na nogach. Do tego niezła kondycja.

Warto zapamiętać jego nazwisko, bo nie należy do zawodników dających nudne walki.

Na gali zadebiutował też były mistrz Bellatora Will Brooks, którego amerykańskie portale zdają się ubóstwiać. Debiut nie był szczególnie okazały, bo Ross Pearson, zawiesił Amerykaninowi poprzeczkę bardzo wysoko, ochoczo dzieląc go uderzeniami na korpus, ale jeśli przypomnimy sobie, jak w UFC zaczynał Alvarez i gdzie jest teraz, to… Kto wie!

Pomimo zwycięstwa, nowego etapu kariery Brooks nadal jednak jest sobą – po walce narzekał. Tym razem na nowe zasady ważenia.

Trzech morderców na karcie Fight Pass UFC 200

Jubileuszowa gala UFC 200 rozpoczęła się z przytupem – trzy pierwsze walki i trzy nokauty w pierwszych rundach.

Joe Lauzon przeszedł do historii jako pierwszy zawodnik, który skończył ciosami Diego Sancheza. Na nic zdały się płomienne zapowiedzi tego ostatniego, że jest w formie życia, że godzinami siedzi przed pasem mistrzowskim UFC w Albuquerque, rozmawiając z nim (podobno tylko Jon Jones go rozumie, reszta wyśmiewa), przekonując, że obaj są dla siebie stworzeni. Wszystko na nic.

W starciu dwóch old-schoolowych weteranów Jim Miller najpewniej zakończył przygodę 37-letniego Takanoriego Gomiego z UFC – a może nawet z MMA? Kiedyś uznawany za najlepszego lekkiego na świecie Japończyk może powrócić do sake – i to nie żart, bo nie jest sekretem jego umiłowanie do alkoholu.

Wreszcie przebudził się też Gegard Mousasi, nie dając najmniejszych szans rozpędzonemu serią czterech zwycięstw Thiago Santosowi.

Po walce przyznał, że był o krok od otrzymania starcia z Danielem Cormierem, ale ostatecznie sprzątnął mu je sprzed nosa Anderson Silva. Niezłą karuzela emocji, prawda? Od Dereka Brunsona przez Thiago Santosa do Daniela Cormiera, by potem wrócić do Santosa. Z drugiej natomiast strony – Mousasi i emocje?

Karta wstępna UFC 200

Nikt nie musi tłumaczyć mi, że w UFC liczą się nie tylko umiejętności, ale też marketing, promocja i inne dyrdymały. Wiadomo. Nie mam też najmniejszych pretensji – z braku lepszego słowa, choć to wcale tutaj nie pasuje – do Sage’a Northcutta, ale śledząc jego bój z Enrique Marinem, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jednak ktoś przedobrzył. Ten pojedynek powinien był rozpocząć całą galę – jeśli już pójdziemy na ustępstwa i przyjmiemy, że nadawał się na jubileuszową galę – choć wiemy, że się nie nadawał. Przynajmniej pod względem sportowym…

Dobry występ dał TJ Dillashaw, który bez większych problemów pokonał powracającego po długiej przerwie Raphaela Assuncao, rewanżując mu się za porażkę sprzed niespełna trzech lat.

Od czasu, gdy urok rzucił na niego Conor McGregor, określając go mianem żmii, wielu fanów odwróciło się od Amerykanina, więc ucieszyło mnie, gdy w jednym z wywiadów po walce, odnosząc się to tego fragmentu…

… stwierdził, że jest zaklinaczem wężów.

Zasługuje na walkę o pas z Dominickiem Cruzem. Żadne tam Garbrandty czy Caraway’e.

Biorąc natomiast pod uwagę, że za zwycięstwo otrzymał ledwie $50 tys., wydaje się, że może żałować, iż rok temu porzucił dawną grupę menedżerską

Kapitalną formę zaprezentował natomiast Kelvin Gastelum, który bez problemów rozmontował Johny’ego Hendricksa. Byłem pod wrażeniem – ciągła presja, ładne kombinacje i przede wszystkim soczyste proste. Pod batutą Rafaela Cordeiro naprawdę mogą być z niego ludzie.

A Hendricks? Cóż, podsumujmy to w ten sposób – po walce uznał, iż pretensje fanów o te 1/4 funta, o które przekroczył limit wagowy, są nieuzasadnione – zachęcając, by ktoś miał odwagę powiedzieć mu prosto w twarz, że jest inaczej. I na tym poprzestańmy.

Cain Velasquez w wersji standardowej

Zawsze szanowałem Caina Velasqueza za to, że przemawia niemal wyłącznie w oktagonie. Kapitalna i coraz rzadsza cecha u zawodników w dzisiejszych czasach (na pohybel menadżerom, którzy uważają dokładnie odwrotnie!).

Pamiętacie, jak wkurwił się, gdy po pierwszej walce z Juniorem dos Santosem, którą przegrał przez szybki nokaut, ktoś z jego klubu ujawnił, że walczył z poważną kontuzją nogi? To się chwali.

velasquez_6

Myślę, że wszyscy stęskniliśmy się – ja na pewno! – za Velasquezem w takiej dyspozycji. W końcu kazał nam czekać na to prawie trzy długie lata.

Kto wie, może nowe metody treningowe, które zastosował w przygotowaniach do walki z Travisem Browne, ograniczając sparingi, okażą się dla niego błogosławieństwem i wydłużą jego karierę na wiele, wiele lat? Może jeszcze nie wszystko stracone?

Jose Aldo kpi z FightMetrica

Mieliście okazję rzucić okiem na statystyki uderzeń w walce o pas mistrzowski kategorii piórkowej pomiędzy powracającym po klęsce z Conorem McGregorem Jose Aldo i rozpędzonym serią pięciu wiktorii Frankiem Edgarem? Otóż, wedle tychże statystyk zamieszczonych na FightMetric.com Brazylijczyk tylko w piątej rundzie zanotował więcej celnych uderzeń. A jednak chyba nikt o zdrowych zmysłach nie miał wątpliwości, że to Aldo w pełni zasłużenie wyszedł z oktagonu z podniesioną ręką.

Uwagę zwracała nie tylko kapitalna walka z kontry Brazylijczyka – te zejścia z linii ataku! – ale też po raz enty w jego karierze obrona przed obaleniami.

To bardzo cenne zwycięstwo w kontekście ewentualnego rewanżu z Irlandczykiem, który przecież ostatnio przegrał. Jeśli także i na UFC 202 Nate Diaz zmieni tego małego gościa w spanikowanego zapaśnika, pewność siebie Aldo wystrzeli jeszcze wyżej.

Daniel Cormier robi, co trzeba

Fala krytyki, jaka spadła na Daniela Cormiera za sposób, w jaki pokonał Andersona Silvę, jest zupełnie nieuzasadniona. Nie tylko dlatego, że Amerykanin na przestrzeni 15 minut wdał się w wiele stójkowych wymian z Brazylijczykiem – ze zdecydowanej większości z nich wychodząc zresztą z tarczą! – ale też dlatego, że w parterze cały czas pracował nad przejściem pozycji, uderzeniami.

Na naganę zasłużył natomiast sędzia John McCarthy, który dwa razy podniósł walkę do stójki bez wyraźnego powodu – może poza buczeniem publiczności. Z drugiej natomiast strony – cóż, Cormier sam chwalił sobie McCarthy’ego, ciesząc się przed niedoszłą walką z Jonem Jonesem, że ten akurat oktagonowy rozjemca nie pozwoli na bezczynność w oktagonie… Jak jednak mówię – bezczynności w przypadku DC nie było.

Cormier zresztą nie potrzebuje niczyjej obrony przed rozwydrzonymi fanami, bo sam świetnie wyjaśnił swoją taktykę na walkę z Silvą tutaj oraz tutaj. Odsyłam i polecam.

Znamienne było też zakończenie walki, które Anderson Silva świętował niczym odzyskanie pasa mistrzowskiego. Można go jednak zrozumieć. Wziął walkę z ulicy, bez przygotowań, a nie dość, że przetrwał trzy rundy, to w samej końcówce był nawet w stanie naruszyć Cormiera.

silva_212

Czy jednak forma Brazylijczyka może sugerować, że jest w stanie powrócić do walki o najwyższe cele w kategorii średniej? Nic z tych rzeczy.

A Jon Jones? Wszyscy mamy pewne pokłady cierpliwości. Kwestie indywidualna, jedni mają ich więcej, inni mniej. Gdy ktoś zawiedzie nas po raz pierwszy – zrozumiemy, drugi raz – przebaczymy, trzeci – ostrzeżemy. Czwarty? Spierdalaj.

Brock Lesnar wraca w chwale

Wyjaśnijmy sobie kilka rzeczy. Brock Lesnar to zawodnik MMA z krwi i kości. Najwyższej klasy. Nie muszę chyba przypominać Wam, z kim zestawiano go, gdy przed kilkoma laty – będąc absolutnym żółtodziobem! – rozpoczynał karierę w UFC. A jednak ubił ich wszystkich i sięgnął po złoto. To kapitalny zawodnik. Przy okazji też aktor w WWE – ale nie traćmy perspektywy, bo to oktagonowy zbir w pełnym tego słowa znaczeniu.

Po drugie – pokonanie Marka Hunta po pięciu latach rozbratu z oktagonem jest nie lada wyczynem! Owszem, nie stanowi to dla mnie większego zaskoczenia, bo stawiałem na Amerykanina, do czego Was zresztą zachęcałem, ale w ogólnej ocenie nie uchodził on w żadnym wypadku za faworyta.

Lesnar jest wybrykiem natury – może nie w pełni naturalnym, tego nie wiem, ale wybrykiem. Jak można wprawić tak wielkie cielsko w tak szybki ruch? Zdumiewało mnie, jak dynamicznie Lesnar potrafił schodzić do nóg Hunta – po pięciu latach przerwy, powtórzę!

lesnar_34

Nie będę ukrywał, że wcale nie faworyzowałbym go w starciu z Cainem Velasquezem, Stipe Miocicem, Alistairem Overeemem czy szczególnie Juniorem dos Santosem – każdy z nich dysponuje bardzo dobrą obroną przed obaleniami, a w stójce Lesnar byłby bezradny – ale niezwykle cieszy mnie jego powrót w szeregi UFC. To człowiek ociekający charyzmą i naturalnością w obcowaniu z mediami, a także specyficznym poczuciem humoru. A do tego wydaje się mieć mocny kręgosłup moralny i konserwatywne poglądy.

Wreszcie Lesnar dał też kilka argumentów Nate’owi Diazowi na wypadek, gdyby Conor McGregor zaczął po raz kolejny przechwalać się swoimi zarobkami.

LGBT w natarciu

Nie jestem fanem Rondy Rousey, ale trzymałem za nią kciuki – na tyle, na ile trzyma człowiek podchodzący do kobiecego MMA z dużą rezerwą – przed trzema laty w starciu z Liz Carmouche. Ba, to była chyba jedyna walka, w której jej kibicowałem.

Rozumiecie więc, wracając do gali UFC 200, że z delikatnym dystansem podchodzę do zwycięstwa Amandy Nunes z Mieshą Tate, nadal wzdrygając się na miękkie Miiszia, jakim Brazylijka określała Amerykankę podczas konferencji prasowych przed galą i w wywiadach…

A te tęczowe koszulki We are all fighters i Dave’a Shollera otwarcie chwalącegp sobie współpracę i wsparcie LGBT pamiętacie?

Czekam na powrót Yoela Romero!

W kategorii koguciej kobiet natomiast wkrótce czeka nas konfrontacja lesbijki z feministką. No, tak to się ułożyło.

Dana White. Ty oszuście.

https://www.youtube.com/watch?v=I4X6cUOQv6w

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button