Typowanie UFC 197 – Jones vs. OSP
Typowanie gali UFC 197 naznaczonej powrotem do oktagonu Jona Jonesa, który zmierzy się z Ovincem St. Preuxem.
Transmisja z gali rozpocznie się w nocy z soboty na niedzielę o godzinie 00:30.
Przypominamy, że poszczególne ikony przy przewidywanych rezultatach walk w lekkim uproszczeniu oznaczają:
Ikona | Opis |
---|---|
Tylko kataklizm mógłby sprawić, że mój faworyt przegra. | |
Jestem przekonany do swojego typu, ale nie skreślam całkowicie jego rywala, bo ma narzędzia, by zwyciężyć – choć szanse na to są niewielkie. | |
Zawodnik, na którego postawiłem powinien to bez większych problemów wygrać, choć jego rywal może stawić spory opór, który może zaprowadzić go nawet do zwycięstwa. | |
Nie jestem przekonany, bliżej mi, rzecz jasna, do zawodnika, na którego postawiłem, ale jego oponent ma umiejętności, by to wygrać. | |
Absolutnie nie będę zdziwiony, jeśli wytypowany przeze mnie zawodnik polegnie z kretesem, szalenie wyrównana walka, może pójść w dwie strony. |
205 lbs: Jon Jones (21-1) vs. Ovince St. Preux (19-7)
Kursy UNIBET: Jon Jones vs. OSP 1.16 – 5.50
Bartłomiej Stachura: OSP potrafi bardzo szybko skracać dystans, jego chaotyczny styl w stójce powoduje, że jest odrobinę nieprzewidywalny, walczy z odwrotnej pozycji, a do tego jest silny i uderza bardzo mocno, świetnie walcząc z kontry. Jones całkowicie zmienił tryb życia ze starego, pijackiego, który jednak przyniósł mu największe triumfy w karierze, na nowy, treningowo-katorżniczy, którego przełożenie na jego dyspozycję, wbrew pozorom, stanowi zagadkę.
Pomimo tego Jones jest tutaj murowanym faworytem do zwycięstwa – ma lepszy zasięg w stójce i jak nikt potrafi kontrolować dystans, choćby i palcami w oczy, a poza nimi także długimi prostymi i kopnięciami wszelakimi.
W klinczu sterroryzował Cormiera czy Teixeirę, więc podobny los może spotkać i St. Preuxa, jeśli, powiedzmy, zechce złapać podchwyt – ręka może być chwilę potem połamana.
Wreszcie w parterze z góry Bones dysponuje naprawdę morderczym gnp. Jego zapasy powinny stać o dwie klasy wyżej od tych rywala, wobec czego to on decydował będzie o tym, czy walka przeniesie się do parteru.
Sądzę, że dość szybko tak właśnie się stanie – tj. Jones obali przeciwnika i sterroryzuje go łokciami z góry. W walce, w której ma relatywnie niewiele do wygrania, ale furę do stracenia, będzie to najbezpieczniejszy scenariusz. Oczywiście będzie musiał uważać na moment skrócenia dystansu, by nie być ubitym jak Shogun czy Cummins, ale Jones nie z tych, którzy idą na oślep.
Marginalną szansę OSP dostrzegam w znakach zapytania wobec formy psychicznej (długa przerwa, presja, pobyt w więzieniu, zmiana rywala) Jonesa i dlatego nie skreślam go całkowicie.
Zwycięzca: Jon Jones przez (T)KO
Szymon Bokota: Owszem, można mieć pewne wątpliwości co do tego, czy rozbrat z oktagonem, a nawet zmiana w podejściu do treningów na bardziej zaangażowaną nie zaszkodzą w jakimś stopniu Jonesowi. Ja jednak ich nie mam, a przynajmniej nie w takim stopniu, aby rzeczywiście odbiły się na sposobie, w który zamierzam wytypować pojedynek. Co posiada OSP? Kontrujący sierpowy, middle kicka, przyzwoite zapasy oraz sprawny parter z góry. Co ma Jon Jones? Potwornie wszechstronny i groźny arsenał stójkowy, przewagę atletyczną, zapaśniczą i rewelacyjny sztab treningowy. Trudno wyobrazić mi sobie inne rozstrzygnięcie niż rozbicie Ovince’a w stójce na przestrzeni pierwszych dwóch rund i skończenie po obaleniu. Duża ilość kopnięć ze strony faktycznego króla wagi półciężkiej powinna odebrać w stójce wszystkie argumenty rywalowi, a dodatkowe ciągłe rozwijanie swoich umiejętności – chociażby dorzucenie axe kicka w walce z Texeirą, wyłączenie jego ręki oraz klinczu w półdystansie – sprawia, że OSP może zostać nieprzyjemnie zaskoczony czymś zupełnie nowym.
Zwycięzca: Jon Jones przez (T)KO
Konrad Hanejko: Nie ma co się czarować – Jon Jones jest zawodnikiem lepszym w każdej płaszczyźnie walki i w normalnych okolicznościach, bez tych wszystkich zakulisowych perypetii, z jakimi zmagał się podopieczny Grega Jacksona przez ostatni czas, nikomu nawet do głowy by nie przyszło, że Ovince St. Preux może pokonać najlepszego zawodnika na świecie bez podziału na kategorie wagowe. Ufam Jonesowi i jego sztabowi trenerskiemu. Nie chce mi się wierzyć, że zostawiając imprezowy styl życia w tle, zastępując go w dużej mierze dźwiganiem ciężarów, stanie się nagle zawodnikiem gorszym czy jego kondycja ucierpi. OSP powinien szukać swojej szansy głównie w pierwszej rundzie – ma czym uderzyć, jednak jeśli nic się nie zmieniło w kondycji obu panów, to Jones będzie miał tutaj ogromną przewagę. Każda upływająca minuta będzie działać na korzyść Jonesa. Spodziewam się spokojnego startu w wykonaniu Jonathana i przyspieszenia w którejś z późniejszych rund – obalenia i skończenia rywala łokciami, nie wykluczając poddania.
Zwycięzca: Jon Jones przez (T)KO
Tomasz Marczuk: Przed tą walką nurtuje mnie jedno pytanie: jak będzie wyglądał Bones po tak długiej przerwie? Bardzo długi rozbrat z oktagonem, zupełnie nowy styl życia, w którym nie ma już imprez i nałogów. Z całym szacunkiem dla Ovince’a St. Preux i jego fanów, ale różnica talentu na korzyść Jonesa w tym starciu będzie po prostu kolosalna. Kreatywna stójka, morderczy klincz, kapitalne zapasy i świetny parter – to wszystko przemawia za podopiecznym Grega Jacksona. Nawet jeśli 27-letni Bones będzie trochę zardzewiały w oktagonie, to według mnie zwycięstwo St. Preux może dać tylko i wyłącznie jakiś lucky punch, który zwali z nóg JJ, ale kompletnie na to nie liczę.
Zwycięzca: Jon Jones przez (T)KO
125 lbs: Demetrious Johnson (23-2-1) vs. Henry Cejudo (10-0)
Kursy UNIBET: Demetrious Johnson vs. Henry Cejudo 1.22 – 4.50
Bartłomiej Stachura: Johnson powinien mieć przewagę w każdej płaszczyźnie, łącznie z zapaśniczą, która pod względem przystosowania pod MMA prezentuje się u niego znacznie lepiej niż u złotego medalisty olimpijskiego w tej właśnie dyscyplinie. Niesamowita szybkość mistrza, jego mobilność i kreatywna stójka (znacznie lepsza niż Camusa, z którym Cejudo miał sporo problemów) okażą się decydujące. Jeśli nawet w pierwsze czy drugiej rundzie będzie jakimś cudem miał tarapaty, przewaga kondycyjna zapewni mu zwycięstwo w kolejnych.
Zwycięzca: Demetrious Johnson przez decyzję
Szymon Bokota: Henry Cejudo wprawdzie zasłużył na walkę z mistrzem, ale trudno uciec mi od przekonania, że w wadze muszej znalazłoby się trzech – czterech zawodników, którzy mogliby zastopować jego marsz w stronę starcia o najwyższe laury. Wprawdzie jego zapasy są świetne, a stójce pod kątem bokserskim nie można wiele zarzucić, ale szybkość mistrza i mobilność (którą tak duże problemy sprawił olimpijczykowi Camus), jego zdecydowanie szerszy arsenał kickbokserski (od klinczu po ochoczo rzucane kopnięcia na korpus) sprawiają, że nie widzę Cejudo sprawiającego niespodziankę.
Zwycięzca: Demetrious Johnson przez decyzję
Tomasz Marczuk: Henry Cejudo to ostatnia przeszkoda dla Mighty Mouse’a w drodze do wyczyszczenia dywizji muszej. Obrońca tytułu tak naprawdę ma papiery na to, aby odprawić kolejnego pretendenta w każdej płaszczyźnie, jednak najbardziej widoczna powinna być jego przewaga w stójce. Jego niesamowita praca nóg, przekładająca się na łatwość zmieniania pozycji i składania fantastycznych kombinacji to poezja, a stójka w połączeniu z kapitalnymi zapasami i szlifami parterowymi stawia go w roli dużego faworyta w tej walce. Cejudo to wirtuoz zapasów ze złotym medalem olimpijskim w tej dyscyplinie, posiadający przy tym solidną stójkę i parter. Jednak Johnson to na tą chwilę zupełnie inna liga i niezwykle doświadczony fighter i nie widzę obecnie na horyzoncie żadnego zawodnika w dywizji muszej, który jest w stanie wygrać Johnsonem trzy z pięciu rund i odebrać mu pas. Cejudo też nie da rady.
Zwycięzca: Demetrious Johnson przez decyzję
Konrad Hanejko: Cejudo ma zapasy i poprawia się w boksie z walki na walkę. Czy to jednak jest ten moment, w którym ktokolwiek zdetronizuje Mighty Mouse’a? Nie sądzę. Uważam, iż Johnson będzie miał przewagę w każdym aspekcie walki. Praca na nogach, szybkość, kondycja, umiejętne mieszanie płaszczyzn walki oraz zapasy, które mimo, że powinny stanowić siłę Cejudo, to w moim odczuciu w MMA lepiej sprawdzają się te Johnsona. Jak to wszystko będzie wyglądać? Zapewne tak, że Demetrious Johnson wygra większość lub raczej każdą z rund, zdobywając kolejną, pewną decyzję sędziowską.
Zwycięzca: Demetrious Johnson przez decyzję
155 lbs: Anthony Pettis (18-4) vs. Edson Barboza (16-4)
Kursy UNIBET: Anthony Pettis vs. Edson Barboza 1.53 – 2.50
Bartłomiej Stachura: Styl walki
Dla obu zawodników to zestawienie powinno być błogosławieństwem. Obaj bowiem uwielbiają mieć dużo przestrzeni, aby korzystać przede wszystkim ze swojego arsenału nożnego. Obaj w ostatnich walkach nie mieli tego komfortu – Pettis był męczony pod siatką przez Rafaela dos Anjosa i Eddiego Alvareza, natomiast Barboza zmuszony był do walki na permanentnym wstecznym – co oznacza bardzo mocno utrudnione korzystanie z kopnięć – w starciach z Tonym Fergusonem, Michaelem Johnsonem oraz w odrobinę mniejszym stopniu z Paulem Felderem.
Teoretycznie obaj teraz odetchną. Będą mieli czas, miejsce i komfort na swoje oktagonowe popisy nożne.
Jeśli jednak przyjrzymy się uważniej stylom Amerykanina i Brazylijczyka, dostrzeżemy kilka ciekawostek…
Praca na nogach
O ile bowiem Pettis od czasu walki z Joe Lauzonem potrafi w oktagonie walczyć z obu pozycji – na walkę z Barbozą wyjdzie najprawdopodobniej w odwrotnej – to Brazylijczyk będzie miał po swojej stronie kilka mocnych atutów.
Przede wszystkim Junior pracuje na nogach bez porównania lepiej niż Showtime – Brazylijczyk już dawien dawno przestał być klasycznym zawodnikiem muay thai, który stoi w miejscu i wymienia uderzenia. Nic z tych rzeczy. Trenując pod okiem Marka Henry’ego (kilka miesięcy temu pozostawił prowadzenie swojej siłowni i skupił się tylko na treningach) – wspólnie m.in. z Frankiem Edgarem – niezwykle mocno poprawił swoje poruszanie się – nieustannie buja się na lewo i prawy, krąży po łuku, a zamknięcie go pod siatką jest piekielnie trudne.
Zupełnie inaczej ma się sprawa z Amerykaninem – ten nadal raz po raz cofa się w linii prostej na siatkę (od wielu, wielu walk), co zdecydowanie powinno ułatwiać składania kickbokserskich kombinacji Brazylijczykowi – atak na wycofującego się w linii prostej rywala jest o wiele przystępniejszy niż na takiego, który szuka w odwrocie bocznych kątów, aby odpowiedzieć własnym ciosem.
Powoduje to też, że jeśli którykolwiek zawodnik ma większe szanse na wywarcie tutaj presji – co w takim pojedynku ma kapitalne znaczenie – to jest nim Barboza. Także dlatego, że sam nauczył się walczyć na wstecznym, czego nie można powiedzieć o Pettisie.
Amerykanin nie bryluje też w kontrującej grze, aby stanowić w tym elemencie większe zagrożenie – a poza tym Barboza nie z tych, którzy wpadają z ciosami, narażając się na kontrę. Może i jego szczęka jest podejrzana, ale też Pettis nigdy nie słynął ze specjalnej mocy w swoich pięściach.
Szybkość i moc w uderzeniach
Nie ma w UFC zawodnika, który miałby szybsze nogi od Edsona Barbozy. Dodatkowo, drzemie w nich ogromna moc. Jego szybkie jak błyskawica switch-kicki, atomowe lowkingi czy obrotówki sieją prawdziwe spustoszenie. Pettis w swoich kopnięciach jest bardziej finezyjny, ale też rzuca je rzadziej. Dłużej szuka okazji na wyprowadzenie kopnięcia, jest bardziej snajperem czekającym na idealny moment, który czasami – jak w ostatnich walkach – nigdy się nie pojawia.
Edson Barboza w tle.
Ponadto odwrotna pozycja Pettisa nie powinna stanowić większego problemu dla lowkingów Barbozy a, co ważniejsze, będzie otwierać mu drogę do potężnych kopnięć okrężnych na korpus, którymi jak dotychczas męczył każdego odwrotnie ustawionego rywala, Evana Dunhama nawet w ten sposób kończąc.
Kiedyś firmówka Barbozy – dziś jedno z narzędzi mordu.
Obok obrotówek na korpus, lowkigów czy okrężnego kopnięcia na schaby po przekroku.
Oczywiście, Pettis również będzie miał wówczas otwartą drogę do takich samych technik, ale przewaga mocy, szybkości (eksplozywności) i przede wszystkim aktywności Barbozy powinny okazać się decydujące.
A skoro już do tego ostatniego elementu nawiązałem, to…
Aktywność
Brazylijczyk wyraźnie przewyższa Amerykanina w tym obszarze. W pojedynku, który najprawdopodobniej długimi fragmentami toczył będzie się w dystansie kickbokserskim, prawie dwukrotnie większa aktywność Barbozy (średnio 3.93 celne uderzenia na minutę w porównaniu z 2.32 Pettisa – dane za Fightmetric) może okazać się kluczem do przekonania do siebie sędziów punktujących pojedynek.
Amerykanin nie jest zawodnikiem, który szczególnie martwiłby się o to, gdzie toczy się pojedynek – tam, gdzie zepchnie go rywal, tam próbuje znaleźć na niego sposób. Jest na swój sposób bierny. Gdy np. Barbozę ktoś przyszpili do siatki, ten robi wszystko, aby stamtąd uciec, doskonale zdając sobie sprawę, że nie tędy droga.
Wobec czego nie zdziwię się szczególnie, jeśli Junior w swoim planie na walkę uwzględni elementy klinczu – gdzie powinien mieć przewagę dzięki swojej sile i gabarytom – oraz zapasów – ale tylko w końcówkach rund, bo igranie z Pettisem w walce na chwyty to ryzykowna sprawa.
Boks
Brazylijczyk dokonał bardzo dużego progresu w obszarze swoich umiejętności bokserskich. Czasy, gdy ręce służyły mu niemal wyłącznie do ukrywania kopnięć, minęły dawno temu. Teraz potrafi składać soczyste kombinacje, uwielbia obijać korpus, a jego firmówką powoli staje się kontrujący lewy sierpowy z odejściem, którym raz po raz terroryzował Tony’ego Fergusona.
Do tego dysponuje teraz też soczystym lewym prostym, którym bardzo dobrze pracował w ostatnich dwóch pojedynkach. Pettis natomiast nigdy nie przejawiał większego uwielbienia do poruszania głową czy trzymania gardy wysoko – zamiast tego stara się utrzymywać dystans na nogach, cofając się prosto na siatkę.
Nie zrozumcie mnie źle – Barboza także nie jest mistrzem defensywy, ale jest znacznie mobilniejszy, a do tego trzyma ręce wysoko, wiele ciosów zbierając na gardę.
Zapasy
Paradoksalnie – bo Brazylijczycy nieczęsto mają przewagę zapaśniczą nad Amerykanami – spodziewam się, że Barboza będzie w tej płaszczyźnie odrobinę lepszy. Nie tylko dlatego, że Pettis zapowiadał, że teraz skupia się na uderzeniach, a nie ciągłym szlifowaniu zapasów jak przed walką z Alvarezem. Otóż, nie wyobrażam sobie, by Amerykanin był w stanie obalić Brazylijczyka – ma bardzo przeciętne ofensywne zapasy, a ostatnim zawodnikiem, którego obalił, był Jeremy Stephens… pięć lat temu. Ponadto mobilność oraz defensywne zapasy Barbozy, wspierane jego dynamiką i siłą, czynią z niego zawodnika, którego piekielnie trudno powalić na deski.
Z kolei w ofensywie zapaśniczej Brazylijczyk nie wygląda źle – uwagę zwraca szczególnie jego dynamiczne wejście w nogi. Jeśli jednak nie obali Pettisa – obrona przed obaleniami Amerykanina jest bowiem bardzo przyzwoita – i tak może wcisnąć go w siatkę i przytrzymać.
Aspekt zapaśniczy jest bardzo ważny, bo ten, który będzie miał w nim przewagę, poczuje się pewniej w stójce. Obaj bowiem teoretycznie nie muszą w ogóle martwić się o obalenia – ale gdy jeden z nich zacznie o nich myśleć, wtedy jego stójkowa gra może na tym ucierpieć.
Kondycja
Pettis wyglądał zaskakując słabo pod tym względem w konfrontacji z Eddiem Alvarezem. Miał na walkę całe przygotowania, a pierwsze dwie rundy stoczył w dużej mierze przyparty plecami do siatki, co nie jest najbardziej wycieńczające, a pomimo tego w trzeciej odsłonie był już potwornie zmęczony.
Owszem, Barboza był już wyczerpany w drugiej rundzie walki z Tonym Fergusonem, ale… ludzie. Tego się nie da porównać. Tam była wojna, nieustanna presja Amerykanina. Dodatkowo, niby miał na przygotowania sporo czasu, ale jednak wziął pojedynek w zastępstwie za kontuzjowanego Khabiba Nurmagomedova.
Rywale
Nie zamierzam przekonywać Was, że Pettis walczył ze słabszymi rywalami niż Barboza. Walczył jednak z innymi – co stylistyczne powinno być na rękę Brazylijczykowi.
Kiedy bowiem ostatnio Anthony Pettis stawał w szranki z rasowym uderzaczem? W 2013 roku. Był nim Donald Cerrone. Ten sam, który słynie z bardzo słabych pierwszych rund. Owszem, Kowboj pokonał przecież Barbozę, ale jeśli istnieje coś takiego jak lucky punch, to właśnie tym był jab Amerykanina w tamtej walce, którą do tamtego momentu wyraźnie przegrywał.
Brazylijczyk z kolei ostatnio walczy niemal wyłącznie ze strikerami – Michael Johnson, Bobby Green i szczególnie Paul Felder. Walka z tym ostatnim może być bardzo cenna w perspektywie starcia z Pettisem, bo Felder to też kawał świetnego, ciężkonogiego kopacza. Nie jest oczywiście tak finezyjny jak Pettis, ale kopie znacznie mocniej, a dodatkowo jest znacznie agresywniejszy – a jednak Barboza zdzierżył.
Poza tym warto też wziąć pod uwagę inne elementy, odrobinę mniej związane z oktagonem. Oto najważniejsze z nich.
Eddie Alvarez
Pettis przez kilka tygodni przygotowywał się do walki z Barbozą na sparingach z Cerrone, ale… Brazylijczyk z walki przeciwko Kowbojowi to zupełnie inny Brazylijczyk niż obecnie – głównie pod względem mobilności i umiejętności bokserskich.
Z kim natomiast przygotowywał się Barboza? Ano, z Eddiem Alvarezem, który dopiero co w potwornie nudnym stylu, ale jednak umęczył Pettisa. Tego samego Pettisa, który stanie w sobotę naprzeciwko Barbozy. Mark Henry, trener Alvareza i Barbozy, zjadł już zęby na analizie Showtime’a.
Presja
Barboza jest underdogiem. Przegrał ostatnią walkę. Nigdy nie był mistrzem, nigdy nie pokonał zawodnika ze ścisłej czołówki kategorii lekkiej. Pettis przegrał dwie walki z rzędu, uchodzi za faworyta. Komu bardziej zaszkodzi porażka? Kto dźwiga na swoich barkach większy ciężar? Większe oczekiwania?
Oczywiście może to też być dla Amerykanina czynnikiem motywacyjnym, ale sądzę, że raczej przełoży się to na ograniczenie ryzyka z jego strony do minimum – zrobi wszystko, aby nie popełnić głupiego błędu, co doprowadzi do tego, że jego aktywność będzie jeszcze niższa niż zazwyczaj.
Kontuzje, niska częstotliwość walk, szybki powrót
Nie ulega wątpliwości, że Pettis jest znacznie bardziej sponiewierany przez urazy niż Barboza. W zeszłym roku stoczył tylko jedną walkę z powodu nękających go nieustannie kontuzji. Dodatkowo, od jednego obozu przeszedł prosto do drugiego – nie zapominajmy bowiem, że swój ostatni pojedynek stoczył niemal dokładnie trzy miesiące temu. Barboza nie dość, że walczy regularnie, to odpoczął o ponad miesiąc dłużej.
Sergio Pettis
Brat Anthony’ego walczy na tej samej gali, ale wcześniej. Jest wyraźnym faworytem w starciu z Chrisem Keladesem i powinien poradzić sobie bez większych problemów. Gdyby jednak doszło do niespodzianki i Kelades pokonał jednak Sergio, domyślacie się chyba, jak odbiłoby się to na formie psychicznej walczącego później Anthony’ego? Podobnie jak na UFC 185.
Podsumowanie
Zwracam uwagę, że powyżej przedstawiłem aspekty, które przemawiają na korzyść Barbozy, co nie jest równoznaczne z tym, że faworyzuję go szczególnie mocno. Zwłaszcza, że w prawie żadnym z tych elementów przewaga Brazylijczyka nie będzie wyraźna – czy ma bowiem dużo lepsze zapasy? Nic z tych rzeczy. Czy jest dużo szybszy, uderza o wiele mocniej, a jego boks to inna półka niż Pettisowy? Oczywiście, że nie. Różnice są bardzo niewielkie i jak najbardziej mogą zostać przez Amerykanina zniwelowane.
Showtime to bowiem niezwykle kreatywny w stójce (i parterze!) zawodnik, który pomimo zniżki formy w ciągu 15 minut walki może potrzebować jednego tylko celnego kopnięcia lub ciosu, aby ubić Brazylijczyka lub odwrócić losy walki. Jak najbardziej jest w stanie to zrobić i absolutnie nikt nie powinien być zdziwiony – ja nie będę! – jeśli wyjdzie z tej walki z tarczą.
Jednak przedstawiona wyżej charakterystyka stylistyczna i czynniki okołooktagonowe minimalnie przemawiają za Barbozą.
Zwycięzca: Edson Barboza przez decyzję
Szymon Bokota: Za lepszego technicznie kickboksera uważam Edsona Barbozę. Również za mocniej bijącego. Do tego posiadającego wyśmienite defensywne zapasy. Długimi fragmentami może rozbijać skutecznie byłego mistrza w stójce swoimi doskonałymi niskimi kopnięciami, straszyć go obrotówkami czy ranić korpus poprawionym mocno boksem. Co więcej Pettis nie należy do zawodników, którzy wywieraliby presją zdolną przełamać styl walki Barbozy. Czemu więc ostatecznie go nie typuję? Przede wszystkim przeciętna – nie słaba, ale przeciętna – szczęka Brazylijczyka w połączeniu z nieprzewidywalnością Showtime’a i jego zdolnością do umieszczania ciosów niemalże znikąd pokroju jaba powalającego Melendeza czy high kicka wyłączającego Lauzona sugerują, że do czegoś takiego może dojść i w tym przypadku. Dodatkowo Pettis zaczął trenować pod okiem sztabu Grega Jacksona – nie wiem, ile trwała ta współpraca i jakie aspekty dokładnie objęła, ale trudno nie uznać tego za spory plus. Po ładnej stójkowej walce z przewagą Edsona widzę efektowne skończenie po stronie ostatniej ofiary Alvareza.
Zwycięzca: Anthony Pettis przez (T)KO
Tomasz Marczuk: Anthony Pettis potrzebuje zwycięstwa jak powietrza, bo trzecia porażka z rzędu to byłaby istna katastrofa dla byłego już mistrza dywizji lekkiej. Nikt chyba nie ma wątpliwości, w jakiej płaszczyźnie będzie się toczyć ta walka i dla mnie to starcie to materiał na walkę wieczoru. Spodziewam się kreatywnych i niezwykle widowiskowych wymian w stójce. Jeśli jednak walka trafiłaby do parteru, to tam widziałbym wyraźną przewagę Amerykanina z jego solidną bazą parterową, zwłaszcza walcząc z pleców. W ogólnym rozrachunku jednak zaryzykuję i postawię na zwycięstwo Barbozy przez decyzję, jednak absolutnie nie zdziwi mnie rozstrzygnięcie, w którym to ręka Pettisa powędruje w górę.
Zwycięzca: Edson Barboza przez decyzję
Konrad Hanejko: To walka z gatunku tych, w której dosłownie nic mnie nie zdziwi. Pettis jest zawodnikiem, którego ostatnie wyniki nie odzwierciedlają skali umiejętności, jakie posiada, choć doskonale zarysowują słabości byłego mistrza wagi lekkiej UFC. Anthony może potrzebować ułamka sekundy zarówno w stójce, jak i parterze, żeby skończyć rywala, ale gubi się pod presją, nie umie walczyć na wstecznym, jego gra strikerska, kiedy wywiera się na nim presję, jest mocno ograniczona. Wniosek jest jeden – ażeby błyszczeć, starszy z braci Pettis potrzebuje przestrzeni. Czy Edson Barboza mu ją da? W mojej opinii właśnie dlatego więcej zależy w tej walce od Brazylijczyka niż Amerykanina – o ile wyżej troszeczkę cenię techniczne szlify w materii kopnięć Pettisa, o tyle uważam, że w płaszczyźnie bokserskiej i zapaśniczej obaj są na bardzo zbliżonym do siebie poziomie. Sadzę, iż wygra ten, któremu uda się narzucić swoje tempo wcześniej – jako, że Pettis nie jest raczej znany z agresywnego podejścia do walk, bez przekonania postawię, iż większa aktywność zostanie po stronie jego rywala, który przekona do siebie sędziów, wygrywając dwie z trzech rund. Typ bez żadnego przekonania, bowiem w tej walce chwila nieuwagi może kosztować nokaut każdego z nich.
Zwycięzca: Edson Barboza przez decyzję
170 lbs: Robert Whittaker (15-4) vs. Rafael Natal (21-6-1)
Kursy UNIBET: Robert Whittaker vs. Rafael Natal 1.29 – 3.60
Bartłomiej Stachura: Natal będzie miał po swojej stronie przewagę doświadczenia oraz warunków fizycznych, ale to archetyp rzemieślnika, który w każdej płaszczyźnie coś potrafi (w parterze najwięcej), ale w żadnej nie wyróżnia się szczególnie. Jego największym problemem w starciu z Whittakerem będą zapasy – a mianowicie trudności z przeniesieniem walki do parteru, gdzie powinien mieć największą przewagę. O ile Brazylijczyk miewa momenty dobrych wejść w nogi, to jednak jego zapasy w ogólnym rozrachunku są co najwyżej przeciętne, a defensywa przed obaleniami Australijczyka – bardzo przyzwoita. W szermierce na pięści natomiast powinien być to pojedynek do jednej bramki. Daleki jednak jestem od całkowitego skreślania Brazylijczyka, bo jego wysoka aktywność oraz doświadczenie mogą zaprowadzić go do zwycięstwa przez decyzję sędziowską. Taki scenariusz nie jest jednak szczególnie prawdopodobny.
Zwycięzca: Robert Whittaker przez (T)KO
Szymon Bokota: Natal to całkiem niezły zawodnik, który idealnie wpisuje się w definicję nieobdarzonego szczególnym talentem w żadnej dziedzinie rzemieślnika. Niby jest grapplerem, a jego zapasy totalnie nie słabują, ale poddania czy chociażby dominująca kontrola nie są w jego stylu. W stójce niby nie można zarzucić mu bylejakości w składanych akcjach oraz dysponuje bardzo mocnymi niskimi kopnięciami, ale problemy sprawiał mu chociażby ostatni rywal. Teraz staje naprzeciwko młodego wilka w postaci Whittakera, który prawdopodobnie nie da się obalić, a jego świetny boks z doskonale prezentującym się lewym sierpem oraz niezłe kopnięcia sprawiają, że pozostaje tylko czekać, aż dosięgnie kruchej raczej szczęki Brazylijczyka.
Zwycięzca: Robert Whittaker przez (T)KO
145 lbs: Yair Rodriguez (6-1) vs. Andre Fili (15-3)
Kursy UNIBET: Yair Rodriguez vs. Andre Fili 1.65 – 2.25
Bartłomiej Stachura: 23-letni Meksykanin jest zwycięzcą pierwszego sezonu latynoskiego TUFa. W finale turnieju, będącym jednocześnie jego debiutem w UFC, wypunktował Leonardo Moralesa, by następnie dołożyć do swojej kolekcji dwa kolejne zwycięstwa po decyzjach sędziowskich – najpierw odprawił Charlesa Rosę, a ostatnio, w październiku ubiegłego roku, Daniela Hookera. Rodriguez uchodzi za jednego z najbardziej utalentowanych zawodników w kategorii piórkowej.
25-Fili jest bardziej doświadczonym zawodnikiem. Pod banderą UFC stoczył pięć pojedynków zwyciężając trzy z nich – nie potrafi jednak złapać rytmu, przeplatając zwycięstwa z porażkami. We wziętym w zastępstwie debiucie ubił Jeremy’ego Larsena, by następnie klepać w walce z Maxem Holloway’em. Po tej porażce na pełnym dystansie rozmontował Felipe Arantesa, by jednak w kolejnym starciu szybko odklepać jego krajanowi, Godofredo Pepey’owi. Wreszcie ostatnio, w listopadzie zeszłego roku, ubił Gabriela Beniteza.
Pantera, bo taki przydomek nosi Rodriguez, to bodaj najefektowniej walczący zawodnik w całym UFC. Preferuje wymiany w stójce, głównie na zasadzie doskok-cios/kopnięcie/kombo-odskok, a jego skłonność do najbardziej szalonych technik nożnych przewyższa wszystko, co kiedykolwiek widział oktagon UFC.
Nieprzewidywalność i przebogaty arsenał kopnięć to elementy decydujące w największym stopniu o sukcesach Meksykanina. Co bardzo ważne, potrafi walczyć z obu pozycji, przechodząc między nimi niezwykle płynnie – ba, czasami zmiana pozycji w jego przypadku stanowi bezpośrednie przygotowanie do ataku. Uwielbia utrzymywać rywali na dystans kickbokserski, czemu służą głównie mordercze – bardziej nawet niebezpieczne niż te Jona Jonesa, bo uderzane z naskoku – kopnięcia na kolano, będące pamiątką z treningów u Grega Jacksona. Kopie okrężnie na każdej wysokości, z obu nóg, uzupełniając arsenał obrotówkami na korpus i głowę, kopnięciami hakowymi a nawet kopnięciami tornado.
https://www.instagram.com/p/BDYyIZBN_1X/
Jego praca rąk jest nieco słabsza, ale i tak całkiem przyzwoita – jego najgroźniejszą bronią w tej płaszczyźnie jest kontrujący prawy sierpowy z odwrotnej pozycji z zejściem. Pomimo tego akcje bokserskie służą mu przede wszystkim do ukrywania kopnięć, którymi bez najmniejszej sygnalizacji potrafi kończyć kombinacje, a nawet wplatać je w ich środek.
Jest bardzo mobilny, choć często bywa spychany do defensywy, czemu jednak trudno się dziwić. Trudno, żeby rywale zawodnikowi o jego charakterystyce dawali dużo przestrzeni, bo byłoby to proszeniem się o jakąś obrotówkę na głowę z podwójnym saltem.
Aby unikać ataków rywala, po prostu pracuje na nogach, starając się utrzymać dystans. Generalnie robi to bardzo sprawnie, odchodząc po łuku, ale kosztuje go to też sporo energii, w rezultacie czego w trzecich rundach ma tendencje do zwalniania.
Nie można mu wiele zarzucić od strony zapaśniczej, nad którą od ponad roku bardzo mocno pracuje z Izzym Martinezem. Ma solidną obronę przed obaleniami, sam potrafi dynamicznie wejść w nogi, a i w klinczu świetnie korzysta z rzutów rodem z judo, niezbyt przejmując się, że oddał podchwyt.
Skłonność do podejmowania dużego ryzyka w stójce jest w jego przypadku po części wynikiem dobrej walki z pleców. Sprowadzony do parteru, aktywnie szuka poddań, uderza z dołu, kręci się, odwraca pozycję próbami skrętówek. Ba, czasami w klinczu z własnej nieprzymuszonej woli próbuje wkręcać się po nogi, choć wedle mojej teorii czyni tak z powodu pogarszającej się z biegiem pojedynku kondycji.
Jak jego umiejętności komponują się z tym, co do oktagonu wnosi Andre Fili? To skomplikowane…
Amerykanin bowiem to przede wszystkim bardzo agresywnie walczący stójkowicz, który posiada też przyzwoite zapasy – choć nie tak dobre, jakich oczekiwalibyśmy po wieloletnim członku Team Alpha Male – i dobre ground and pound. Korzysta przede wszystkim z akcji bokserskich, głównie prostych, wykorzystując do tego długie ramiona.
Jego często niezmącona niczym – i czasami nieuzasadniona – agresja powoduje jednak, że ma tendencję do wpadania z ciosami na rywali, co kończy się albo kontrami (jego głowa jest praktycznie nieruchoma w atakach, zwłaszcza tych frontalnych, nogi zostają z tyłu), albo obaleniem. Generalnie Fili nie ma po prostu w zwyczaju się cofać.
Andre Fili to zdecydowanie typ finishera – gdy poczuje krew, rzuca się do furiackich szarż celem skończenia rywala.
Jego dużym atutem są kopnięcia na głowę zakroczną nogą, które potrafi sobie doskonale przygotować, a to ciosami, a to markowanym pójście po obalenie. Jeśli pamiętacie firmową akcję TJ-a Dillashawa z opuszczeniem pozycji i sięgnięciem po nogę rywala, by potem wyprostować ją (pozycję) i zaatakować kopnięciem na głowę, wiecie o czym, mówię. A jeśli nie pamiętacie, to przypomnę na przykładzie walki Josha Thomsona z Natem Diazem:
Ot, wynik kilkunastomiesięcznej współpracy z Duanem Ludwigiem, gdy ten bawił jeszcze w Sacramento.
Jego zapasy, jak wspominałem, stoją na przyzwoitym poziomie, czasami potrafi wejść w tempo idealnie pod ciosami, nieźle przechwytuje kopnięcia, co w starciu z Rodriguezem może mieć znaczenie. Z góry jest bardzo agresywny z uderzeniami – do technik kończących odnosi się od wielkiego dzwona – przez co jednak często traci dominujące pozycje. Natomiast z pleców wyczekuje na momentu luzu, utraty równowagi przez rywala, żeby wystrzelić z przetoczeniem.
Pewnikiem jest, że Fili zrobi wszystko, aby walka nie zamieniła się w pojedynek kickbokserski, bo o ile sam posiada dobry zasięg, niezłe proste oraz szereg kopnięć – głównie okrężnych – to w tej płaszczyźnie dysponujący o wiele szerszym arsenałem, szybszy, nieprzewidywalny Rodriguez będzie miał przewagę.
Kopnięcie na głowę zakroczną nogą to zdecydowanie najgroźniejsza technika nożna w arsenale Filiego.
Amerykanin jest podatny na lowkingi z odwrotnej pozycji, jakimi dzielił go raz po raz w ostatniej walce Gabriel Benitez, ale na jego szczęście Rodriguez nie słynie ze szczególnie mocnych niskich kopnięć. Pomimo tego tendencje reprezentanta TAM do poruszania się do przodu, przenoszenia ciężaru ciała na wykroczną nogę (co utrudnia jej podniesienie) będą dla niego ryzykowne z uwagi na wspomniane kopnięcia na kolana w wykonaniu Meksykanina. Jedno celne może zmienić optykę walki.
Rodriguez będzie zapewne zmieniał pozycje – a to na odwrotną, a to na klasyczną – ale spodziewam się, że pomimo tego, iż będąc w odwrotnej, narażony będzie w większym stopniu na kopnięcia na głowę, w których gustuje Fili, to właśnie w niej spędzi większą część walki. Daje mu bowiem ona trzy ważne korzyści.
1) Obrotówki
Fili jest wysokim zawodnikiem. Nie lubi uderzeń na korpus. W starciu z Maxem Holloway’em przyjął masę obrotówek na schaby, co mocno odbiło się na jego kondycji. Walcząc z odwrotnej pozycji, Rodriguez zmusi Filiego, aby ten zachodził jego wykroczną nogę – a to oznacza, że będzie schodził do boku prosto na obrotówkę na korpus. A te Rodriguez kręci nie gorzej niż Holloway.
2) Kontrujący prawy sierpowy
To ulubiona technika Meksykanina w kontrze i najbardziej niebezpieczny cios dla klasycznie ustawionego zawodnika w walce z mańkutem. Biorąc pod uwagę nieumiarkowanie Filiego w ataku, Rodriguez powinien mieć sporo szans na kontry tego rodzaju.
3) Odwrotna pozycja
Sama w sobie jest atutem – po prostu. Mańkutów jest o wiele mniej niż klasycznie ustawionych, są przyzwyczajeni do walki z tymi ostatnimi – a ci nie są przyzwyczajeni do walki z mańkutami.
Absolutnie nie twierdzę jednak, że będzie to łatwa walka dla Pantery. Zawodnik ten nie ma bowiem kowadła w uderzeniach, jego aktywność będzie bez wątpienia niższa niż Filiego, walka na wstecznym może nieszczególnie przypaść do gustu sędziom, a i kondycja Meksykanina może permanentnej ofensywy rywala nie wytrzymać.
Pomimo tego sądzę, że wystarczy mu paliwa w baku, aby przez dwie rundy, walcząc na wstecznym, trafiać częściej – dystansujące kopnięcia na kolano, kontry prawym sierpem, cała masa kopnięć, zwłaszcza obrotówek na korpus – i unikać większości szarż furiacko atakującego rywala. Jeśli nie zdoła uciekać spod siatki i pojedynek przeniesie się do klinczu, będzie mógł zaprzęgnąć do działania swoje judo.
Dobrym pomysłem byłoby także kontrowanie stójkowej ofensywy Filiego obaleniami, bo, jak wspominałem, ofensywne zapasy Meksykanina prezentują się naprawdę przyzwoicie. W parterze natomiast technicznie lepiej poukładany i ochoczo szukający poddań Rodriguez powinien mieć przewagę, choć – podobnie jak Fili – czasami bywa w walce na chwyty zbyt agresywny, oddając dogodne pozycje. Nie zmienia to faktu, że poddanie w jego wykonaniu nie byłoby specjalnie szokujące, skoro Amerykanin klepał już nie tylko w starciu z Pepey’em, co jakoś można zrozumieć, bo Brazylijczyk to dobry parterowiec, ale też w konfrontacji z Holloway’em.
W ostatniej rundzie Rodriguez nie będzie miał już wiele paliwa w baku i do tego czasu musi odpowiednio mocno ostrzelać korpus rywala, aby i ten zwolnił. W przeciwnym wypadku będą go czekały bardzo ciężkie chwile.
Warto podkreślić też, że Meksykanin do tego starcia przygotowywał się w kilku różnych klubach – u Grega Jacksona robił MMA, w American Kickboxing Academy szlifował zapasy, w Roufusport stójkę, a na ranczu u Donalda Cerrone – charakter. Fili natomiast nadal trenuje w bardzo kiepsko przędącym ostatnio Team Alpha Male.
Podsumowując, Rodriguez jest delikatnym faworytem pojedynku – w każdej płaszczyźnie posiada mniejszą lub większą przewagę, ale jego duża skłonność do podejmowania ryzyka, niewielka aktywność oraz możliwe problemy kondycyjne w konfrontacji z bardziej doświadczonym, większym i agresywnie walczącym rywalem mogą sprawić mu masę problemów.
Zwycięzca: Yair Rodriguez przez decyzję
Szymon Bokota: Najtrudniejsza do wytypowania walka. Rodrigueza ogląda się kapitalnie, a bardzo dobry parter pozwala mu na wiele w stójce, ale uważam, że receptą na jego widowiskowy styl walki jest spora presja w stójce, która nie pozwoli rozwinąć mu skrzydeł. Na nią stać Filiego, który wprawdzie nie okazał się takim talentem, jakim miał być, a jego akcje dają chwilami sporo miejsca na kontrowanie, ale potrafi zawalczyć potwornie agresywnie po prostu prąc do przodu z sierpami i kopnięciami okrężnymi. Może da się czymś ustrzelić. Może mnogość akcji Yaira spowoduje, że zwyczajnie się pogubi. Może znowu da się poddać. Może. Ale ostrożnie typuję, że utrzymując odpowiedni poziom agresji wyciągnie niejednogłośną decyzję.
Zwycięzca: Andre Fili przez decyzję
125 lbs: Sergio Pettis (13-2) vs. Chris Kelades (9-2)
Kursy UNIBET: Sergio Pettis vs. Chris Kelades 1.40 – 2.95
Bartłomiej Stachura: Sergio Pettis poczyna sobie ze zmiennym szczęściem w swoich oktagonowych bojach w UFC. Młodszy brat Anthony’ego wygrał cztery z sześciu pojedynków, przegrywając dwie walki, w których prowadził na punkty – z Alexem Caceresem, który go poddał, oraz
Jego rywalem będzie Kanadyjczyk
Starcie zapowiada się jako klasyczna konfrontacja uderzacza w osobie Pettisa z grapplerem w osobie Keladesa. Od razu jednak zaznaczmy – przewaga na nogach Amerykanina powinna być bez porównania większa niż Kanadyjczyka w parterze. 22-letni Pettis tak naprawdę zbiera cały czas frycowe za brak doświadczenia – w takich właśnie kategoriach rozpatruję jego porażki z Caceresem i Benoitem. To młodzian, który chwilami prezentuje się na nogach wręcz spektakularnie – nieustannie zmienia pozycje, doskonale balansuje, ma świetną pracę na nogach, przebogaty arsenał kopnięć, techniczny boks zarówno w ofensywie, jak i w kontrze – ale czasami daje się ponosić ułańskiej fantazji, przesadnie otwierając się w ataku, co nie tak dawno prawie przekuł na zwycięstwo bardzo przeciętny w płaszczyźnie uderzanej Matt Hobar.
Pettis lands a bomb in the first! @SergioPettis
Presented by @Halo 5 #Halo http://t.co/8hZIPoB70F— UFC (@ufc) October 3, 2015
Sergio Pettis kapitalnie kontruje szarżę Chrisa Cariaso, soczystym krosem z zejściem posyłając go na deski.
Pettis w swoim ostatnim występie pokazał jednak, że rozwija się szybko i potrafi wyciągać wnioski z wcześniejszych niepowodzeń – tym razem klinicznie precyzyjnymi, kreatywnymi uderzeniami nie dał szans Cariaso – przestał wdawać się w bezsensowne wymiany w półdystansie z potężnymi sierpami w rolach głównych, które kosztowały go porażkę z Benoitem w starciu, w którym do rozstrzygającego momentu prezentował się doskonale, mocno jednak w kilku sytuacjach ryzykując.
Sergio Petti na dystansie kickbokserskim robił z Ryanem Benoitem, co chciał, ale raz po raz wdawał się w szalone wymiany w półdystansie – zupełnie z jego punktu widzenia zbędne. Jak widać powyżej, dostał kilka ostrzeżeń, ale…
Nie wyciągnął z nich wniosków i skończył na deskach, ostatecznie przegrywając „wygraną” walkę.
Z każdym kolejnym starciem powinien wyglądać lepiej – nie tylko poszerzać swój arsenał, ale też bardziej rozsądnie rozkładać akcenty między oktagonowymi popisami a taktycznym podejściem do walki.
Pewnikiem jest, że Kelades zrobi wszystko, co w jego mocy, aby przenieść walkę do parteru – w stójce bowiem nie będzie miał szans na dobranie się do skóry Pettisowi. Zwłaszcza, że nie dysponuje mocnym uderzeniem, co jest bardzo dobrą wiadomością dla Amerykanina, którego szczęka do tytanowych nie należy. Nie wykluczam, że Kelades znajdzie sposób do obalenia rywala, bo defensywne zapasy to pięta achillesowa braci Pettisów, ale oddać im trzeba – szczególnie zaś Sergio – że swoją mobilnością bardzo utrudnia zadanie rywalom chcącym położyć go na plecach. Również w parterze nie jest bezbronny, aktywnie walcząc z pleców.
Kanadyjczyk ma w sobie coś z pitbula, walcząc bardzo agresywnie, starając się skrócić dystans za wszelką cenę, siedząc na rywalach. Do tego dysponuje przyzwoitą kondycją. Może to sprawić pewne problemy Pettisowi, ale biorąc pod uwagę jego kontrującą grę, ogromny wachlarz ofensywny w stójce oraz bardzo przeciętną defensywę na nogach Keladesa – a także jego przewidywalność – Amerykanin ustrzeli 35-letniego już rywala (starszego o całe 13 lat!) jakąś szybką kontrą.
Zwycięzca: Sergio Pettis przez decyzję
Szymon Bokota: Kelades to całkiem dobry grappler, ale jego stójkowe umiejętności oraz raczej dalekie od wybitnych zapasów nie są prognostykiem na to, że będzie radził sobie z czołówką swojej kategorii wagowej. Co prawda mam pewne opory przed zakwalifikowaniem do niej (jeszcze) młodszego z braci Pettis, ale jego bardzo dobre kopnięcia, niezły boks oraz dobra mobilność oraz chwilami kreatywny parter sprawiają, że trudno nie widzieć go w roli faworyta. Wprawdzie chwilami popełnia dosyć głupie – już mniejsza o walkę z Caceresem czy Benoitem, ale naruszenie przez Hobara czy anemiczne długimi partiami sekwencje z Mezą – błędy, ale nie powinno ich być tutaj na tyle, żeby zmieniły wynik walki. Kickboserska przewaga wzrastać będzie z każdą rundą.
Zwycięzca: Sergio Pettis przez decyzję
Konrad Hanejko: Powtórzę to, co już kiedyś napisałem na temat Sergio – we wszystkich pojedynkach, jakie stoczył młodszy z braci Pettis w UFC, zdecydowanie sprawiał lepsze wrażenie od swoich rywali, ale prawie w każdym z nich nie uniknął popełniania głupich błędów, które mogły lub kosztowały go przegraną. Sergio świetnie pracuje na nogach, jego boks jest bardzo techniczny (w tej materii zaryzykuję tezę, iż prezentuje większy rozwój od swojego brata) i wzorem Showtime’a również robi znakomity użytek z kopnięć. Napisałem też kiedyś, że Sergio ma trzy problemy, do których teraz dorzucam czwarty – brak ciosu nokautującego, średnie defensywne zapasy, niezbyt solidna szczęka oraz wielką umiejętność do pakowania się w tarapaty podczas walk. Że przypomnę pójście na szalone wymiany z Ryanem Benoitem, które kosztowały Pettisa porażkę, wdanie się w zapaśnicze tany z Alexem Caceresem na minutę przed końcem walki, gdzie do tamtej pory cala walka odbywała się na nogach i tam Sergio rozdawał karty, a nieudana próba zapaśnicza sprawiła, że wylądował na plecach i Caceres skończył go duszeniem oraz ostatnią walkę z Chrisem Cariaso – na nogach również sprawiał dużo lepsze wrażenie od swojego przeciwnika, a pomimo tego w początkowej fazie ostatniej odsłony pojedynku wdał się w nim parterowe tany i mimo, że zaczynał z pozycji górnej, to chwilę potem skończył na dole, a sam Cariaso w końcowych sekundach prawie zapiął mu heel hooka.
Więc słowem podsumowania – jeśli Sergio uniknie popełniania błędów i wylądowania na plecach, powinien na nogach przeważać przez znaczną część pojedynku. Nie sposób jednak wykluczyć, że młodzian znów wpakuje się w jakieś szalone tarapaty, z których może nie wyjść obronną ręką. Tak więc…
Zwycięzca: Sergio Pettis przez decyzję
115 lbs: Carla Esparza (10-3) vs. Juliana Lima (8-2)
Kursy UNIBET: Carla Esparza vs. Juliana Lima 1.50 – 2.60
Bartłomiej Stachura: Esparza wzięła tę walkę w zastępstwie, będzie do tego prawdopodobnie słabsza fizycznie, więc w najmniejszym stopniu nie zdziwi mnie, jeśli Lima to wygra. Pomimo tego…
Zwycięzca: Carla Esparza przez decyzję
Szymon Bokota: Nie wiem, ile zostało Esparzy w Esparzie, ale jej zapasy powinny wystarczyć na Brazylijkę.
Zwycięzca: Carla Esparza przez decyzję
170 lbs: Danny Roberts (12-1) vs. Dominique Steele (14-6)
Kursy UNIBET: Danny Roberts vs. Dominique Steele 1.27 – 3.80
Bartłomiej Stachura: W kategorii półśredniej rękawice skrzyżują zwycięscy ostatnio Brytyjczyk Danny Roberts i Amerykanin Dominique Steele.
Roberts swoje największe sukcesy święcił pod banderą Cage Warriors, a w grudniu ubiegłego roku zadebiutował pod banderą UFC, pokonując biorącego walkę w zastępstwie (pierwotnie miał zmierzyć się z Mikiem Gravesem) Nathana Coy’a.
Z kolei Steele pierwszego występu w oktagonie nie będzie wspominał najlepiej – jako późne zastępstwo wyszedł do walki z Zakiem Cummingsem, szybko padając pod jego ciosami. Odbił się jednak w drugiej walce, w listopadzie zeszłego roku efektownym slamem pokonując w Korei Południowej debiutanta Dong Hyun Kima.
Trenujący w Blackzilians Brytyjczyk walczy z odwrotnej pozycji, co samo w sobie daje mu już przewagę. Jest przede wszystkim uderzaczem, który dobrze pracuje na nogach, lubując się w krótkich kombinacjach na zasadzie doskok-kombo-odskok, ale też wplata do swojej gry mocne kopnięcia zakroczną nogą, głównie lowkingi. Widać sprężystość. Trudno zamknąć go pod siatką z uwagi na wspomnianą dobrą pracę na nogach.
Pod znakiem zapytanie trzeba postawić jego defensywne zapasy, choć to dość złożona kwestia. W 2014 roku w starciu z Jimem Wallheadem wyglądał pod tym względem przeciętnie, dając się dwa razy położyć na plecach i nawet oddając dosiad. Od tamtego czasu mógł jednak w tym aspekcie mocno się poprawić, czego nie sposób stwierdzić, bo w swoim debiucie w UFC wylądował co prawda raz na plecach, ale po przechwyconym kopnięciu, więc… Innymi słowy, nie wykluczam, że jego obrona przed obaleniami jest lepsza niż była w czasach, gdy bił się dla Cage Warriors.
Bruise, break + batter ????☠ @DanHotChocolate coming for #UFC197 | Apr 23 in LV ???????????? @ufc #HotChocolateUFC #blackzilians pic.twitter.com/SNrZHOhZZX
— Blackzilians (@blackzilians) April 12, 2016
Jak na zawodnika Blackzilians Roberts prezentuje się zaskakująco dobrze w parterze, także z pleców. Dość powiedzieć, że solidny w końcu Wallhead nie był w stanie ustabilizować pozycji w dosiadzie, który w końcu zresztą stracił (podobnie jak plecy Robertsa). Brytyjczyk dobrzy dystansuje z pleców, cały czas pamięta o kontroli rąk rywala, od czasu do czasu potrafi łupnąć z dołu, a jednocześnie poluje na poddania – do tego nieźle się kręci, a jego defensywie przed poddaniami nie można nic zarzucić.
W swojej pierwszej walce pod banderą UFC Danny Roberts poddał z pleców Nathana Coy’a.
Jakie szanse taki zestaw umiejętności daje mu w konfrontacji z Dominiquem Steele? Duże! Amerykanin to mało skomplikowany zawodnik. Walcząc z klasycznej pozycji, w stójce wygląda bardzo słabo, jest sztywny, spięty, nieruchomy korpus, nieruchoma głowa, słaby footwork. Dość powiedzieć, że przecież nie będący wybitnym uderzaczem Cummings (walczący, podobnie jak Roberts, z odwrotnej pozycji) kompletnie sponiewierał go na nogach jak uczniaka.
Jedynym celem Amerykanina jest przedarcie się do klinczu i obalenie rywala z tej pozycji. Jego siła w klinczu jest jednak przeceniana, a i jego umiejętności walki na chwyty pod siatką co najwyżej poprawne. Oddaje podchwyty, jest odwracany. Uwagę zwracają jedynie dwa elementy – krótkie łokcie, które czasami przemyca, oraz obalenia z wyniesieniem, w zasadzie slamy.
W parterze jest równie surowy jak w stójce, ale znacznie bardziej niebezpieczny – a to z uwagi na mocne ground and pound, z łokciami w roli głównej. Brak tam jednak jakichś solidniejszych szlifów czy błysku – zapomnijcie o obchodzeniu pozycji, Amerykaninowi w zupełności wystarcza garda. Również jego kontrola z góry nie prezentuje się najlepiej – Kim wielokrotnie był w stanie wracać do stójki.
Na nogach zatem Roberts powinien mieć wyraźną przewagę, a jego celem będzie zapewne utrzymanie pojedynku właśnie w dystansie kickbokserskim lub bokserskim. Steele zrobi wszystko, aby przedrzeć się do klinczu i przewrócić Brytyjczyka, ale temu w sukurs powinna przyjść dobra praca na nogach, dzięki której będzie unikał przyszpilenia do siatki. Nie wykluczam jednak absolutnie scenariusza, w którym Amerykanin przedrze się do klinczu, a nawet obali Brytyjczyka, bo, jak wspominałem, defensywne zapasy tego ostatniego to spory znak zapytania, ale jeśli walka rzeczywiście przeniesie się do parteru z Robertsem na dole, Steele i tak czeka trudne zadanie z uwagi na wspomnianym solidny grappling reprezentanta Blackizlians. Przypominam, że znacznie sprawniejszy parterowo Wallhead nie był w stanie utrzymać go na ziemi.
Wszystko to powoduje, że faworyzuję Robertsa i będę zaskoczony, jeśli to Steele wyjdzie z tej walki zwycięsko. Wyraźna przewaga Brytyjczyka na nogach i duża mobilność utrudniająca rywalowi obalenia, a także dobra praca z dołu, jeśli jednak zostanie położony na plecach, powinny zagwarantować mu pewne zwycięstwo.
Zwycięzca: Danny Roberts przez (T)KO
Szymon Bokota: Steele to zawodnik, który nie powinien znaleźć się w UFC. Trafił jako zastępstwo, gdzie został w stójce zamordowany przez mało subtelnego Cummingsa, następnie po średniej walce pokonał innego rywala, który absolutnie nie odnajdzie się w największej organizacji świata. Kickboksersko prezentuje się fatalnie, jego grinderski styl nie przechodzi przez co silniejszych rywali, a grappling daleki jest od świetności. Z drugiej strony mamy Robertsa, który wprawdzie mimo swojej bokserskiej bazy nie ma ultrapłynnego stylu walki, ale jego ciężkie i precyzyjne ręce oraz bardzo mocne nogi (ciekawostka – Danny aby udowodnić sobie, że jednak potrafi coś w MMA poza boksem skończył w pierwszych sześciu amatorskich walkach wszystkich rywali kolanami na korpus) z coraz ciekawszym parterem sprawiają, że już wkrótce może o nim być naprawdę głośno. A skończenie Steele’a na pewno mu w tym pomoże.
Zwycięzca: Danny Roberts przez (T)KO
155 lbs: James Vick (8-0) vs. Glaico Franca (13-3)
Kursy UNIBET: James Vick vs. Glaico Franca 1.53 – 2.50
Bartłomiej Stachura: Kartę wstępną gali UFC 197 otworzy starcie w kategorii lekkiej pomiędzy dwoma zawodnikami wywodzącymi się z The Ultimate Fighter – Amerykaninem Jamesem Vickiem, który dotarł do półfinału TUF 15, przegrywając z późniejszym zwycięzcą Michaelem Chiesą, i Brazylijczykiem Glaico Francą, który wygrał 4. sezon TUF Brazil.
Amerykanin jest niepokonany w UFC, mogąc pochwalić się rekordem 4-0. Dwa z tych zwycięstwo odniósł po jednogłośnej decyzji, dwa pozostałe przez gilotynę. Jego ofiarami byli Ramsey Nijem, Valmir Lazaro, Nick Hein i ostatnio – w maju ubiegłego roku, co oznacza, że Vick powraca po prawie rocznej przerwie – Jake Matthews.
Franca stoczył jak dotychczas tylko jedną walkę pod banderą UFC, w sierpniu ubiegłego roku pokonując na finałowej gali TUF 4 Brazil Fernando Bruno.
Nie będę ukrywał, że uważam wspomniany rekord 4-0 w UFC Jamesa Vicka za jeden z najgorzej oddających rzeczywistość. Jeśli bowiem przyjrzymy się bardziej szczegółowo jego walkom, to w debiucie w niecałą minutę udusił Nijema gilotyną (za co oczywiście brawa, ale tak naprawdę niewiele wniosków można z niej wyciągnąć), w drugim występie stoczył stojące na bardzo niskim poziomie zwycięskie starcie z Lazaro, w którym chaosu było co nie miara. W trzecim pojedynku wypunktował Heina, choć równie dobrze sędziowie mogli wskazać na Niemca, który w pierwszej rundzie dwa razy posłał go na deski. Wreszcie ostatnio przegrywał z Matthewsem, ale znów w sukurs przyszły my długie ręce i ciasna gilotyna.
W swoim debiucie w oktagonie James Vick udusił Ramsey’a Nijema w 58 sekund.
Ogólnie więc, rekord świetny, ale dyspozycja szału nie robi.
Vick to przede wszystkim walczący z klasycznej pozycji stójkowicz z doskonałymi warunkami fizycznymi. Jest wysoki i ma długi zasięg ramion. Nie potrafi jednak wykorzystywać tych atutów – jego mobilność jest dobra w kwestii poruszania się do boków, ale kontrola dystansu leży i kwiczy. W swojej bokserskiej ofensywie jest bardzo mechaniczny i nienaturalny, szczękę przy każdym ataku trzyma wysoko w chmurach, wydaje się spięty. Jeśli powalił go na deski niski, krótkoręki judoka w osobie Heina, może to zrobić niemal każdy. Najczęściej korzysta z kopnięć (okrężnych i frontalnych) zakroczną nogą na każdej wysokości i to w zasadzie jego najlepsza dystansująca broń. Od czasu do czasu zaatakuje latającym kolanem, spróbuje łokcia. Od święta ujdzie przed ciosami, odpowiadając kontrą pięściarską. Jaby bardzo przeciętne, sierpy od wielkiego dzwona, podobnie jakiekolwiek kombinacje.
W starciu z Francą zmuszony będzie stawić czoła rywalowi, z jakim wcześniej nie miał okazji się mierzyć – Brazylijczyk bowiem będzie tylko o 2 centymetry niższy, a jednocześnie ma lepszy o 5 centymetrów zasięg ramion. Podobnie jak Vick, walczy z klasycznej pozycji, choć w stójce jego arsenał nie jest skomplikowany – niezbyt często korzysta z ciosów prostych, gustując w kopnięciach, zwłaszcza lowkingach, w które wkłada sporą moc, przeplatając je z kopnięciami na głowę. Od strony bokserskiej defensywy prezentuje się odrobinę lepiej niż jego rywal – pamięta o gardzie, lepiej kontroluje dystans, częściej balansuje tułowiem. Różnica w tym aspekcie między oboma zawodnikami nie jest jednak szczególnie duża – w TUFie Franca miał spore problemy z uderzaczami, ale jego zapasy i grappling oraz przede wszystkim naprawdę duże serce do walki okazywały się decydujące.
Najgroźniejszą bronią Brazylijczyka w stójce mogą być potężne lowkingi, bo w starciu z Heinem Vick niezbyt dobrze radził sobie z tą techniką. Prawdopodobnie jednak Franca będzie szukał mimo wszystko parteru, gdzie – jeśli położy Vicka na plecach – powinien mieć przewagę. Będzie musiał jednak mieć się na baczności przy próbach obaleń pod siatką – w takich sytuacjach vowiem zamiast haczeń czy wycięć preferuje obniżenie pozycji i wejście w nogi, a to może skończy się dla niego ciasno zapiętą gilotyną w wykonaniu Amerykanina. Generalnie jednak parter to też sprawa otwarta – Franca to purpura w Luta Livre, Vick – niebieski pas w BJJ. Mimo wszystko delikatną przewagę daję tutaj France, który porusza się w parterze płynniej.
Trudno jednak powiedzieć, czy Brazylijczyk będzie w stanie kłaść rywala na plecach, bo sam nie wywodzi się z zapasów, ale dokładnie to samo można powiedzieć o Amerykaninie, który za młodu parał się koszykówką a nie wrestlingiem. Franca bardzo lubi łapać tajski klincz i atakować kolanami, ale w przypadku starcia z jeszcze wyższym Vickiem nie będzie o łatwo o sukcesy w tym elemencie.
W stójce natomiast wiele zależeć będzie od tego, czy Franca będzie w stanie okopywać wykroczną nogę rywala. Ten bowiem może i chwilami jest bardzo chaotyczny, ale nie można odmówić mu aktywności. Stójka jest też dla niego mimo wszystko bardziej naturalną płaszczyzną niż dla Brazylijczyka, choć, jak wspominałem, jego gorszy zasięg i statyczna, wysoko uniesiona głową mogą stanowić łakomy kąsek dla rywala. Nie tylko bowiem Hein był w stanie go trafiać – to samo robili z nim słaby w płaszczyźnie bokserskiej Lazaro czy nadal średnio boksersko poukładany Matthews.
Trzeba Vickowi oddać jednak, że mierzył się w swojej karierze ze zdecydowanie mocniejszymi rywalami i z której strony by nie spojrzeć, jednak zwyciężał. Dla Franki będzie to spory skok w poziomie jakości rywali. Będzie to też dla niego dopiero druga walka pod banderą UFC i pierwsza poza granicami Brazylii. Obaj nie walczyli od dłuższego czasu, ale o ile w przypadku Vicka w większy progres umiejętności nie wierzę – walczy rzadko, często zmaga się z kontuzjami, dziury, które posiada, trudno załatać – to Franca jak najbardziej może zaskoczyć. Ma 25 lat, dysponuje solidną kondycją, a w jego poczynaniach widać potencjał. Jest dopiero na początku drogi. Nie brakuje mu też serca do walki, gdy wpada w tarapaty.
Absolutnie nie wykluczam scenariusza, w którym Brazylijczyk ma przewagę w dowolnej płaszczyźnie – w stójce okopuje Amerykanina, w klinczu męczy go pod siatką, w parterze kontroluje z góry – ale mimo wszystko trudno mi przejść obojętnie wobec przewagi doświadczenia Vicka, jego aktywniejszej pracy na nogach oraz szeregu znaków zapytania związanych z Francą.
Zwycięzca: James Vick przez decyzję
265 lbs: Cody East (12-1) vs. Walt Harris (7-4)
Kursy UNIBET: Cody East vs. Walt Harris 1.62 – 2.30
Bartłomiej Stachura: Kartę FightPass zamknie pojedynek w kategorii ciężkiej pomiędzy zwerbowanym przez Danę White w programie Looking for a Fight debiutującym w oktagonie Codym Eastem a Walterem Harrisem, którego rekord w UFC wynosi obecnie… 0-3.
Mający za sobą średnio ciekawą przeszłość 27-letni debiutant trenuje u Grega Jacksona, natomiast Harris – w American Top Team. East nie jest jakimś szczególnie dużym ciężkim, do tego ma swoje, nazwijmy je, krągłości, ale porusza się zaskakująco lekko na nogach, do tego widać w jego poczynaniach pewien naturalny luz w płaszczyźnie uderzanej – choć wywodzi się z zapasów. Walczy z klasycznej pozycji, gustuje w wymianach bokserskich, stara się wywierać presję, potrafi składać kilku-uderzeniowe kombinacje, a do tego dysponuje soczystymi teepami. Nie stara się jednak zabić każdym ciosem, choć jego kondycja nie należy do najlepszych – nie jest też jednak tragiczna. Bywał zmęczony już w pierwszych rundach, ale z drugiej strony swego czasu przewalczył pięć, a w jednej z ostatnich walk znokautował Brice Ritaniego-Coe w drugiej rundzie, wyglądając bardzo solidnie pod względem dynamiki.
Defensywa stójkowa Easta pozostawia jednak sporo do życzenia, a i jego szczęka – pomimo, że nie jest jakoś szczególnie słaba – do najtwardszych nie należy. Bywał naruszany, lądował nawet na deskach.
Poniżej jego ostatnia walka – ze znanym z KSW Kevinem Asplundem.
https://www.youtube.com/watch?v=p-piesCVKVw
Harris natomiast to dziwny przypadek. To były koszykarz, atletyczny, silny, dysponujący dobrymi – znacznie lepszymi niż East – warunkami fizycznymi. Walczy z odwrotnej pozycji, preferuje walkę w stójce, gdzie korzysta przede wszystkim z ciosów prostych, ale też często wplata do swojego arsenału okrężne kopnięcia zakroczną drogą na każdej wysokości.
Co ciekawe, każda z jego trzech porażek w UFC da się w jakiś sposób wytłumaczyć. Z
Niepokoić muszą jednak dwie rzeczy – po pierwsze: jego szczęka do tytanowych nie należy. Po drugie, istotniejsze, poddaje się, gdy mu nie idzie. Tak było w starciu z Krylovem, gdy po kopnięciu na głowę zwinął się w kłębek, nie mając żadnej ochoty na kontynuowanie walki – choć był cały czas przytomny. Również w starciu z Paleleiem gdy tylko w drugiej rundzie otrzymał kilka ciosów, zaczął się mocno cofać, ograniczył ofensywę, wydawał się przestraszony. Zdecydowanie nie jest to zawodnik, który lubi być uderzany.
Harris miał ogromne problemy z lewym prostym klasycznie ustawionego Paleleia, ale na jego szczęście East nie z tych, którzy tak dobrze operują tym ciosem jak Palelei (nie żartuję – Australijczyk naprawdę robił to świetnie). Co ciekawe, obaj zawodnicy, East i Harris, wydają się podatni na kopnięcia na głowę od odwrotnie (w stosunku do nich) ustawionych rywali. Lepszy w płaszczyźnie kopnięć okrężnych jest natomiast Harris, co teoretycznie daje mu odrobinę większe szanse na ulokowanie piszczela na głowie rywala.
Walter Harris miał w swoim debiucie w oktagonie Jareda Rosholta na przysłowiowym widelcu, ale nie zdołał go skończyć, przegrywając po decyzji sędziowskiej.
Niewątpliwie odwrotna pozycja to zaleta Harrisa. Jego warunki fizyczne (4 centymetry wyższy, zasięg lepszy o 10 cm) także, bo zapasów mimo wszystko nie spodziewam się po żadnym z nich – choć pewnikiem jest, że ten który znalazłby się na górze, miałby przewagę, bo obaj z pleców nie mają nic do zaoferowania. Harris lepiej kopie i nieźle korzysta z ciosów prostych, choć nie potrafi trzymać rywali na końcach swoich pięści. Obaj zresztą po wyprowadzonych atakach na ogół zastygają w bezruchu, będąc wówczas narażonymi na kontry. East jest za to płynniejszy w swoich poczynaniach, widać większy luz, naturalny dryg do stójki.
Jeśli nadal nie odczytaliście myśli przewodniej tej analizy, spieszę z pomocą – nie jest łatwo wskazać faworyta. Harris walczy o życie po trzech porażkach, East walczy w debiucie. Dużo znaków zapytania.
Ostatecznie jednak skłaniam się ku temu, który wydaje się mieć mocniejszą psychikę, który wracał już po knockdownach i mocnych ciosach, udowodnił, że nie traci w takich sytuacjach wiary, potrafiąc pokonać przeciwności losu. Uderza też prawdopodobnie mocniej od rywala, a jego teepy mogą okazać się bardzo mocną bronią. Stawiam zatem na Cody’ego Easta, ale daleki jestem od skreślania Waltera Harrisa.
Zwycięzca: Cody East przez (T)KO
205 lbs: Clint Hester (11-5) vs. Marcos Rogerio de Lima (13-3-1)
Kursy UNIBET: Clint Hester vs. Marcos Rogerio de Lima 2.05 – 1.77
Bartłomiej Stachura: Dla obu zawodników może to być walka o utrzymanie kontraktu z UFC – szczególnie jednak dla Clinta Hestera, który przegrał dwa ostatnie starcia. Również jednak wracający po porażce Marcos Rogerio de Lima nie może być pewny dalszej kariery w organizacji, jeśli przegra ten pojedynek.
Obaj fighterzy łącznie stoczyli w swoich karierach 33 walki, z czego tylko 7 dotrwało do decyzji sędziowskich. Przede wszystkim Brazylijczyk nie należy do zawodników, którzy mają w zwyczaju angażować sędziów punktowych – od pierwszych chwil rusza do ostrego ataku, w każdy niemal cios wkładając maksymalną moc. Uwielbia obszerne sierpy, trzyma gardę wysoko, od czasu do czasu wplata do swojego arsenału – na moje oko zdecydowanie za rzadko – kopnięcia. Ma też niebezpieczną gilotynę, którą zagraża rywalom próbującym kłaść go na plecach. Wygrał dwie pierwsze walki w oktagonie, ale ostatnio zmuszony był uznać wyższość Nikity Krylova.
Hester z kolei to przykład jednego z zawodników, którzy notują największy regres w UFC. Karierę w organizacji rozpoczął bowiem od serii czterech kolejnych wiktorii, ale ostatnio kompletnie się pogubił, dwa razy – po słabych występach – wychodząc z oktagonu na tarczy. Jego pogromcami byli Robert Whittaker i Vitor Miranda.
Amerykanin jest przede wszystkim dobrze poukładanym bokserem, który dysponuje solidną techniką w tej właśnie płaszczyźnie, dobrze korzystając zarówno z prostych, sierpowych, jak i podbródkowych. Swój ofensywny arsenał uzupełnia łokciami. Ostatnio natomiast swoją grę wzbogacił też o zapasy, które w ofensywie prezentują się całkiem nieźle, choć generalnie jego parterowa gra jest co najwyżej poprawna.
Nie mam wątpliwości, że Amerykanin ma lepszy boks oraz lepsze zapasy od Brazylijczyka, ale to nie musi nic znaczyć – ten ostatni bowiem swoją siłą oraz ciężkim rękami może całkowicie zneutralizować techniczną przewagę rywala. Nie zapominajmy bowiem, że dla Amerykanina, który dotychczas występował w kategorii średniej, będzie to pierwsza walka w limicie do 205 funtów, co jest rezultatem zakazu dożylnego nawadniania i coraz większymi trudnościami ze ścinaniem wagi.
Marcos Rogerio de Lima radzi sobie zaskakująco dobrze, walcząc na wstecznym – powyżej ubija szarżującego Igora Pokrajaca, a uwagę zwraca szczególnie soczysty middle na wstecznym, który ustawił sobie Chorwata pod kończące uderzenia.
Gdy próbuję ułożyć sobie w głowie scenariusz tej walki, widzę to następująco: de Lima rusza od początku do ataku, trzymając wysoko gardę i polując na obszerne sierpy. Hester, spodziewając się takiej taktyki rywala i dysponując przewagą szybkościową, na początku dobrze krąży po łuku, ale w końcu daje się zamknąć pod siatką, bo jego praca na nogach do najlepszych nie należy. Jako, że nie lubi być pod presją, reagując wówczas nieco rozpaczliwie, to… I tutaj rysuje się kilka drzewek ze scenariuszami: najprawdopodobniej bowiem poszuka obalenia, bo jeśli położy Brazylijczyka na plecach, ten nie będzie stanowił większego zagrożenia. Jednak de Lima, jak wspominałem, ma w swoim arsenale solidną gilotynę, w którą jak najbardziej Amerykanin może wpaść przy próbie obalenia. Jeśli natomiast walka utrzyma się na nogach, faworyzuję mimo wszystko moc, jaka drzemie w pięściach Brazylijczyka, wierząc, że raczej prędzej niż później znajdzie drogę do szczęki rywala.
Wiele zależeć będzie jednak od kondycji obu zawodników – a więc elementu, w którym obaj zdecydowanie nie błyszczą. Mimo wszystko upatrywałbym tutaj niewielkiej przewagi Amerykanina, któremu mniejsze ścinanie wagi powinno w tym aspekcie nieco pomóc. Nie wierzę, by de Lima, którego najdłuższa walka w UFC trwała 2 minuty i 29 sekund, w drugiej i szczególnie trzeciej rundzie miał jeszcze wystarczająco dużo paliwa w baku, aby zapisać je na swoją korzyść.
Ostatecznie jednak stawiam na to, że to Brazylijczyk w pierwszej odsłonie znajdzie sposób na dobranie się Hesterowi do szczęki. Niby Amerykanin od kilku miesięcy trenuje w Blackzilians, dzięki czemu być może rozwinął szczególnie swoją stójkową grę, ale jego forma ostatnimi czasy jest tak słaba, że trudno widzieć go w roli faworyta. Zwłaszcza, że nie raz, nie dwa zdarzało się, że w oktagonie podejmował nie do końca zrozumiałe decyzje, ostatnio chociażby raz za razem desperacko idąc po obalenia w starciu z Mirandą – choć w płaszczyźnie bokserskiej notował pewne sukcesy.
Bez przekonania stawiam na Marcosa Rogerio de Limę, nie wykluczając jednak w zasadzie żadnego rezultatu.
Zwycięzca: Marcos Rogerio de Lima przez (T)KO
155 lbs: Kevin Lee (11-2) vs. Efrain Escudero (24-10)
Kursy UNIBET: Kevin Lee vs. Efrain Escudero 1.24 – 4.00
Bartłomiej Stachura: 23-letni Kevin Lee to ciekawy zawodnik. Teoretycznie ma wszystko, co potrzeba, aby osiągnąć sukces, bo nie brakuje mu bazy treningowej – boks robi u Mayweathera, BJJ u Drysdale’, a zapasy i MMA w Xtreme Couture – a jego warunki fizyczne, szczególnie zasięg, są kapitalne, ale… Jego największym przeciwnikiem wydaje się być on sam. A konkretniej mówiąc – jego wyobrażenie o swoich umiejętnościach. A jeszcze konkretniej – o swoich bokserskich umiejętnościach.
Już w pierwszej walce pod banderą UFC otrzymał zimny prysznic z rąk Ala Iaquinty – wyszedł do walki, sądząc, że pokona podopiecznego Matta Serry i Ray’a Longo w stylu Mayweathera właśnie – nisko opuszczona ręka, próby chronienia szczęki barkiem, nonszalancja. Nic z tego jednak nie wyszło i dostał bokserskie lanie, z którego – oddać mu to trzeba – wyciągnął wnioski. Wygrał bowiem cztery kolejne pojedynki, tym razem odwołując się do płaszczyzn, które naprawdę są jego najmocniejszą stroną – klinczu, zapasów i parteru. Ogromne gabaryty, siła i długie ręce bardzo pomagają mu bowiem w bojach grapplerskich.
W ostatnim starciu zestawiono go jednak ze specjalistą od parteru, który nigdy nie słynął z dobrego boksu. Walka Lee z Leonardo Santosem, jak i całe medialne do niej przygotowanie, było koncertowym przykładem zlekceważenia rywala ze strony Amerykanina. A to marudził, że zestawiono go z totalnym słabeuszem, a to rzucał już wyzwanie innym zawodnikom, a to zapowiadał absolutną demolkę na Brazylijczyku.
W oktagonie natomiast wyglądał tak, jakby tylko kwestią czasu pozostawało, gdy Santos padnie na deski. Tymczasem dobry zasięg Brazylijczyka, jego poprawiona stójka i absolutnie horrendalna obrona przed uderzeniami w wykonaniu Lee doprowadziły do tego, że to ten ostatni szybko padł na deski. Zanim w ogóle został ustrzelony, Amerykanin prezentował się bardzo słabo – przyjmował każdy praktycznie prosty Santosa, zupełnie nie poruszając głową, nie czując dystansu i nie cofając rąk po nieudanych atakach. Nie wiem, czy to z uwagi na przekonanie do własnych umiejętności bokserskich, czy z obawy przed parterem Brazylijczyka – a może w wyniku kombinacji obu tych czynników. Nie szukał w ogóle klinczu, wdając się w szermierkę na pięści, gdzie przyjmował raz za razem.
Ostatecznie skończył ubity ciosami po brawurowo wyprowadzonym ciosie bitym z dołu, po którym Brazylijczyk posłał go na deski.
Jego rywal, Efrain Escudero to prawdziwy weteran, który niby ma dopiero 30 lat na karku, ale pierwszą walkę w UFC stoczył w 2008 roku. Od tamtego czasu dwukrotnie rozstawał się z amerykańskim gigantem, by po jakimś czasie i kilku zwycięstwach poza organizacją otrzymywać kolejne zaproszenie od Dany White’a i spółki. W najnowszym, trzecim rozdziale swojej przygody z UFC stoczył jak dotychczas cztery walki, zwyciężając dwie. Innymi słowy – bez rewelacji.
Meksykanin potrafi wszystkiego po trochu, ale nie wyróżnia się w żadnej płaszczyźnie. To głównie bokser, który dysponuje niezłymi obaleniami, solidną kontrolą z góry i niezłymi poddaniami. Jego obrona przed uderzeniami oraz defensywne zapasy nie należą jednak do najlepszych – nie do końca domagają też szybkość i dynamika, za to od strony kondycyjnej nie jest źle.
Wynik walki w dużej mierze zależeć będzie od nastawienia Lee. Jeśli zdecyduje się – wzorem swoich walk z Iaquintą i Santosem – wymieniać ciosami z Escudero i jeśli zamiast ograniczać je do pojedynczych prostych, wykorzystując tym samym swoją dużą przewagę zasięgu, próbował będzie urwać rywalowi głowę, prędzej czy później sam padnie na deski – także dlatego, że jego szczęka do najmocniejszych nie należy.
Jednak w płaszczyźnie zapaśniczej i klinczerskiej powinien mieć przewagę – jego defensywne i ofensywne zapasy są lepsze niż Escudero, jest też silniejszy i dynamiczniejszy. Najkrótszą drogą do zwycięstwa będzie dla niego położenie rywala na plecach i kontrola z góry – tak, jak uczynił to ostatnio z mającym meksykańskie korzenie zawodnikiem Leonardo Silva.
Problemem może dla Amerykanina okazać się kondycja. Ścina bowiem dużo kilogramów, a teraz dodatkowo nie może korzystać z dożylnego nawadniania. Co prawda taka sytuacja miała już miejsce w jego pojedynku z Santosem, ale skończył się on już w pierwszej rundzie, wobec czego nie wiadomo, jak kondycyjnie prezentowałby się w dalszej części walki.
Skończenie Escudero będzie szalenie trudne, bo zawodnik ten w łącznie 34 walkach, jakie stoczył w zawodowej karierze, tylko dwa razy przegrał przed czasem, odklepując poddanie. Nigdy nie przegrał przez nokaut, a nawet nie wylądował na deskach po ciosach! Oznacza to, że aby myśleć o zwycięstwie, Lee będzie musiał prawdopodobnie wygrać dwie pierwsze rundy i przetrwać trzecią – najpewniej w klinczu. Taki scenariusz uznaję też za najbardziej prawdopodobny, ufając, że Lee poszedł po rozum do głowy w kwestiach taktyki na walkę – choć zwycięstwo znacznie bardziej doświadczonego Escudero nie powinno nikogo zdziwić, zwłaszcza, że Kevin przed walką przebąkuje o nokaucie, jaki chce zafundować rywalowi jako pierwszy w karierze…
Zwycięzca: Kevin Lee przez decyzję
PODSUMOWANIE
Walka | Bartek S. | Szymon B. | Wilk | Tomasz M. | Konrad H. |
---|---|---|---|---|---|
Jones vs OSP 1.16 - 5.50 | Jones | Jones | Jones | Jones | Jones |
Johnson vs Cejudo 1.22 - 4.50 | Johnson | Johnson | Johnson | Johnson | Johnson |
Pettis vs Barboza 1.53 - 2.50 | Barboza | Pettis | Barboza | Barboza | Barboza |
Whittaker vs Natal 1.29 - 3.60 | Whittaker | Whittaker | Whittaker | Whittaker | Whittaker |
Rodriguez vs Fili 1.65 - 2.25 | Rodriguez | Fili | Fili | Rodriguez | Rodriguez |
Pettis vs Kelades 1.40 - 2.95 | Pettis | Pettis | Pettis | Pettis | Pettis |
Robets vs Steele 1.27 - 3.80 | Roberts | Roberts | Roberts | Roberts | Roberts |
Esparza vs Lima 1.50 - 2.60 | Esparza | Esparza | Esparza | Esparza | Lima |
Franca vs Vick 2.50 - 1.53 | Vick | Franca | Vick | Vick | Vick |
Harris vs East 2.30 - 1.62 | East | East | Harris | East | East |
De Lima vs Hester 1.77 - 2.05 | De Lima | Hester | De Lima | De Lima | De Lima |
Escudero vs Lee 4.00 - 1.24 | Lee | Lee | Lee | Lee | Lee |
Ostatnia gala | 6-5 | --- | 8-3 | 6-5 | 6-5 |
Łącznie | 558-324 | 469-293 | 198-134 | 86-58 | 98-54 |
Poprawne | 63,26 % | 61,54 % | 59,63 % | 59,72 % | 64,47 % |