Słowo na niedzielę: Rewizja
Wczoraj odbyła się dziewiąta edycja Fight Exclusive Night. Organizatorzy, w ciągu dwóch lat przebyli długą drogę. Podobnie jak mój pogląd na ich temat.
FEN rozpoczął działalność od gali w klubie biznesowym wrocławskiego Stadionu Miejskiego 16 listopada 2013 roku. Jednak wtedy nie było to wydarzenie, które zwróciło moją uwagę. Jedyne, co zapadło mi w pamięć, to sędziowskie kontrowersje towarzyszące walce wieczoru pomiędzy Grzegorzem Szulakowskim i Patrykiem Grudniewskim. Konsekwencje wynikłych tam nieporozumień przez dłuższy czas były jedynymi informacjami jakie przebijały się w mediach. Kolejne oświadczenia, słowne przepychanki, próby doprowadzenia do rewanżu, mnóstwo poza sportowego zamieszania.
Z nową organizacją postanowiłem się bliżej zapoznać przy okazji drugiej gali, która, w marcu zeszłego roku, odbyła się w tym samym miejscu. Nie było to przyjemne doświadczenie. FEN 2 zawierał wszystkie elementy, których osobiście nie trawiłem w MMA: zawodnicy pokroju Michaela Piszczka i Janusza Dylewskiego, bezsensowny freak fight, nudne przerywniki muzyczne w wykonaniu skrzypaczki i saksofonisty, infantylne pokazy tańca na rurze. Miałem wrażenie, jakby walki były tylko pretekstem, nic nie znaczącym tłem, przerywnikami w towarzyskim spotkaniu. Nie czuło się ducha sportu, emocji, szacunku dla walczących. Poczucie niesmaku spotęgowała walka wieczoru. Pojedynek pomiędzy 46-letnim bokserem Wojciechem Bartnikiem, a niewiele młodszym kickbokserem Michałem Demblerem na zasadach MMA to było coś zupełnie niepotrzebnego. I to nie chodzi o samych zawodników, którzy w swoich dyscyplinach odnosili duże sukcesy i którym należy się szacunek. Ale przez takie walki ludziom wydaje się, że w MMA może bić się każdy, że nie jest to prawdziwy sport, że to tylko show, krajowa wersja wrestlingu. Oczywiście jeśli sięga się po takie zestawienia dobrze, że są to reprezentanci sportów walki, a nie piłkarze, tancerze czy kulturyści, ale jaki cel ma debiut w MMA 46-latka?
Skreśliłem ich. Uznałem za twór niestabilny, nieciekawy, niepoważny, może nawet szkodliwy. Przy okazji dwóch kolejnych gal skupiałem się tylko i wyłącznie na negatywach – a to, że upierają się na łączenie MMA i K-1, że dla swoich ulubieńców ściągają kelnerów ze wschodu (pamiętacie Vaicickasa 1-8?), że nadmiernie promują Tymoteusza Świątka, że sędziowanie pozostawia wiele do życzenia. I tak dalej, i tak dalej. Narzekać i krytykować jest łatwo. Kij zawsze się znajdzie.
Pierwsze refleksje przyszły przy okazji FEN 5 Cuprum Heroes. Nagle sobie uświadomiłem, że walki K-1 oglądam z prawdziwą przyjemnością, że zestawienie Michała Michalskiego z Adamem Niedźwiedziem jest świetne, że stawinie na młodych, lokalnych zawodników procentuje dobrą atmosferą na trybunach. Okazało się, że tych plusów jest więcej niż minusów.
Kolejne dwie edycje oglądałem już z uwagą i przychylnością, coraz bardziej doceniając tworzone zestawienia i skuteczne budowanie marki. Jednak to ósma gala była tą, która ostatecznie wypłukała ze mnie resztki żółci i przemieniła w osobę, która mocno kibicuje ich dalszemu rozwojowi. Sebastian Kotwica, Mateusz Rębecki, Maciej Różański, Marcin Wójcik, Paweł Żelazowski, Albert Odzimkowski, Paweł Kiełek, Roman Szymański – to wszystko młodzi, utalentowani zawodnicy, którzy kreują swoją sportową markę poprzez walki, a nie działalność medialną. Droga do zbudowania trwałych fundamentów organizacji na takich filarach jest dużo dłuższa niż szybka freakfightowa konstrukcja, ale może przynieść lepsze i trwalsze efekty. Gromadząc tyle talentu w jednym miejscu i nie bojąc się ich ze sobą konfrontować, zostaje się nagrodzonym takim pojedynkiem jak Kiełek vs Szymański. To musi zaprocentować. To musi przynieść sukces.
Wczorajsza, dziewiąta już, gala potwierdziła tylko te odczucia. Doskonały matchmaking spowodował, że na dziesięć walk dziewięć było bardzo interesujących, i to mimo aż siedmiu decyzji! Roman Szymański po raz kolejny dał genialny występ, wraz z Adamem Golonkiewiczem zgłaszając mocny akces do tytułu walki roku. Andrzej Grzebyk vs Alessio Di Chirico to doskonałe otworzenie dywizji średniej i już nie mogę doczekać się kolejnych pojedynków tej dwójki z takimi zawodnikami jak Maciej Różański, Antoni Chmielewski czy świeżo zakontraktowany Paweł Hadaś. Michał Michalski, pokonując Rafała Błachutę, dał jasny sygnał, że zasłużył by kolejna jego walka była o pas. Czy jego przeciwnikiem będzie Marcin Bandel? Łodzianin pokazał wczoraj to z czego jest znany, ale Albert Odzimkowski i Paweł Żelazowski postawią mu się znacznie mocniej niż anonimowy Czech i przeczuwam, że raczej ktoś z tej dwójki zawalczy o tytuł. Trzeba też wspomnieć o Marcinie Zontku i Pawle Biszczaku. Obaj kreowani są na gwiazdy organizacji i obaj nie zawiedli, wygrywając już po raz trzeci w klatkoringu.
FEN 9 był ważnym krokiem w rozwoju organizacji jeszcze z jednego powodu. Po raz pierwszy, według słów Pawła Jóźwiaka, udało się wyprzedać całą halę. Ten sukces finansowy, organizacyjny i marketingowy dodatkowo potęguje fakt, że został osiągnięty bez sztucznego wsparcia freaków czy innych udziwnień. Nie było potrzeby angażu tancerek na rurze, skrzypaczek czy emerytowanych bokserów i kulturystów. Wystarczył sam sport. Oczywiście Paweł Jóźwiak i spółka nadal są mocno zapatrzeni w wielkiego brata spod znaku KSW próbując, mimo ewidentnych niedoborów budżetowych w przestrzeni audiowizualnej, możliwie wiernie naśladować pompatyczne otwarcia, ale są to nic nie znaczące drobiazgi. FEN stało się organizacją na której gale czekam z niecierpliwością. Tym bardziej cieszy mnie, że zapowiedziane zostały już dwa kolejne eventy – 8 stycznia w Lubinie i w marcu na warszawskim Torwarze. Jeśli półtora roku temu ktoś by mi powiedział, że stanę się fanem FEN-u uznałbym go za wariata. Ale w końcu, jak powiedział Alberto Moravia, ten nie zmienia swoich poglądów, kto ich nie posiada.
Oby tak dalej!