Jak oni uderzają #14 – Scott Askham: trochę klinczer, trochę kopacz
Scott Askham według bukmacherów jest minimalnym faworytem w starciu z Krzysztofem Jotko. Czy jednak słusznie uznawany przed debiutem w UFC za spory talent Anglik powinien być uważany za lepszego zawodnika od Polaka?
Były mistrz BAMMA to niezwykle chimeryczny zawodnik. Długimi partiami pojedynków sprawia wrażenie kogoś, kto w UFC znalazł się przypadkiem – brak mu stałego rytmu, pewne umiejętności nieco kuleją. Każdy jednak jego przebłysk sprawia, że rywal musi mieć się na baczności – inaczej widmo bycia skończonym zbliża się w błyskawicznym tempie. To jednak nie przypadek nielubiącego się bić Urijaha Halla. Scott Askham to zawodnik, który przez większość walki zdaje się być mocno spiętym, by w chwilach luzu eksplodować w kierunku oponenta z naprawdę morderczymi intencjami.
Ciężko mi nawet przypisać Brytyjczyka do jednej, konkretnej kategorii. Nie dzieje się tak bynajmniej przez jego wszechstronność – jego grappling i zapasy nie powalają. Na dystansie kickbokserskim brak mu płynności, w klinczu niekiedy pozostaje zaskakująco bierny – z drugiej jednak strony, stać go na front kicka w stylu tego, który prawie skończył Magnusa Cedenblada czy doskonałe wykorzystanie tajskiego chwytu w celu umieszczania na głowie i ciele przeciwnika doskonałych kolan.
Boks? Panie, to na sali obok
Wpierw przyjrzyjmy się temu, czym Scott może zagrozić naszemu rodakowi w płaszczyźnie kickbokserskiej. Wprawdzie Askham bywa niekiedy określany jako klinczer – z czym nie do końca się zgadzam – ale długie kończyny umożliwiają mu stwarzanie zagrożenia boksem i kopnięciami. Prawda? Tylko połowicznie – aspekt pięściarski nieco kuleje.
Wyświetlające się powyżej trzy akcje przedstawiają boks Anglika w całej krasie. Askham nie należy do osób, które dbają szczególnie o technikę przy wyprowadzanych ciosach, ich różnorodność czy wplatanie ataków na korpus – dominują uderzenia pomiędzy ciosem sierpowym oraz prostym w chwilach, gdy bohater tekstu znajduje się w nieco większym dystansie. Nieco lepiej sytuacja wygląda, gdy atakuje kogoś pod siatką – temu elementowi poświęcone zostanie wkrótce znacznie więcej miejsca – ale i wtedy zbytnio nie różnicuje kombinacji i naraża się na kontry. W dodatku tego typu zrywy są u niego rzadkością. Zdecydowanie najładniejsze zagranie z pięściarskiego repertuaru zawarte zostało na trzecim gifie, gdzie piękną i krótką sekwencją skarcił bezmyślnie szarżującego Antonio dos Santosa Juniora. To w zasadzie jedyne godne pochwalenia użycie pięści zastosowane przez niego w trakcie bojów w UFC.
Anglik upodobał sobie rzucanie pojedynczego low kicka, głównie za pomocą swojej wykrocznej nogi. Choć niekiedy wychodzi mu to całkiem mocno, to jednak zauważyć trzeba, że uderzenie jest mocno sygnalizowane i niepoparte niczym więcej – ani przed, ani po. To zresztą cecha charakterystyczna dla walki na dystans w stylu Askhama. Kombinacje przy użyciu pięści i nóg są u niego czymś praktycznie niewystępującym. Zamiast tego woli rzucać po jednym ciosie. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że to niekoniecznie optymalna taktyka.
Inne lubiane przez Scotta kopnięcie to middle kick. Właściwie przy każdej okazji będący mańkutem Brytyjczyk wykonuje je swoją nogą zakroczną. Czy w jakiś sprytny sposób je maskuje? Nie. Szczytem wyrafinowania staje się u niego wykonanie krótszego lub dłuższego ruchu prawą ręką tuż przed wstrzeleniem się z kopnięciem. Nie jest to jednak cios prosty czy nawet kojarzone z tajskim boksem przysłonięcie rywalowi pola widzenia, tudzież „przycelowanie”. Mieszkaniec Doncaster robi taki ruch, bo po prostu może. Nie szukajcie w tym sensu.
Szybkie przejrzenie rekordu na Sherdogu może sugerować, że Brytyjczyk to dosyć sprawny kickbokser, który kończy prawie wszystkich rywali przez TKO, w tym kopnięciami na głowę. Sęk w tym, że cierpią one na tę samą przypadłość, co jego nożna ofensywa kierowana na korpusy i uda rywali – brak im zazwyczaj ciosów, za którymi mogłyby być schowane. Niekiedy to przynosi niezłe czy wręcz wyśmienite rezultaty, co widać dobrze na drugim gifie, ale wysoko podniesione ręce i zwykła czujność pozwalają ich w dużej mierze unikać.
Klincz? Tajski, klasyczny, z podwójnym nadzieniem…
Akcje w zwarciu w wykonaniu Anglika niekiedy cieszą oko i na chwilę zapomina się o jego dosyć specyficznym kickboxingu. Nie należy jednak dać się zmylić fragmentom sklejonym na potrzeby highlightów czy promówek UFC – Askham długimi partiami po prostu wciska rywali do siatki lub razi ich lekkimi kolanami na uda. Brudny boks to u niego rzecz rzadko spotykana, co nieco utrudnia zachowanie skupienia przy oglądaniu jego prób zamęczania oponentów. Z drugiej jednak strony, gdy już złapie niemożliwy do pomylenia z niczym innym tajski chwyt… Ale o tym za chwilę.
Scott niekiedy nawet kilka razy na rundę szuka drogi, aby przenieść walkę do parteru. Czy chce w ten sposób pokazać to, że jego brązowy pas w BJJ jest zasłużony? Nie mam pojęcia i raczej nieprędko się dowiem, bo zwyczajnie mu to nie wychodzi. Obalenia Askhama nie zadziwiają dynamiką, brak w nich tłamszącej fizyczności lub sprytnego przejścia od uderzeń do nóg drugiego zawodnika. Po prostu obniżenie pozycji czy użycie haczeń rodem z judo nie przynoszą rezultatów.
Jedna z najczęściej stosowanych w klinczu broni – a więc ataki łokciami – na szczęście dla Krzysztofa nie jest nadmiernie eksploatowana przez wyższego przeciwnika. Wprawdzie stać go na zadawanie chwilami bardzo mocnych uderzeń tego typu, ale często o nich zapomina oraz nie ponawia ich w zbyt dużych ilościach. Należy mieć jednak świadomość ich obecności.
Askham błyszczy dopiero wtedy, gdy wreszcie do gry zaprzęga swoje zabójcze kolana. Robi to tylko raz na jakiś czas, co dziwi, ale nie pozwala ich w najmniejszym nawet stopniu zlekceważyć. Scott posiada ich kilka wariantów. Jeden z co bardziej przez niego lubianych to ponawiane ciosy na nieco zamroczonego przeciwnika, które były widoczne przy potyczce z Magnusem Cedenbladem. Tam Anglik używał zarówno odmiany bitej w sposób frontalny, jak i rzucanych z bocznego kąta.
Wspominany już kilkukrotnie tajski klincz to dla Brytyjczyka prawdziwe błogosławieństwo. Po jego zapięciu potrafi zrobić co najmniej kilka rzeczy, które powszechnie uznaje się przydatne i dosyć bolesne. Korzystając z mało przyjemnego położenia osoby złapanej w solidny klincz tego rodzaju – ściągana w dół głowa i odczuwalne szarpnięcia – w ostatniej walce Scott wykaraskał się ze średniej dla siebie pozycji i ją odwrócił, a w dodatku umieścił na głowie Brazylijczyka dobre uderzenie. W końcowej fazie walki z Maxem Nunesem zadręczał go świetnymi atakami tego typu.
Ostatecznie dos Santos Junior padł po dwóch silnych kolanach – przedtem będąc już zranionym kontrującą kombinacją i dalszymi ciosami – a Nunes złamał się po rewelacyjnym zaatakowaniu wątroby. Morał wydaje się być oczywisty – zapięty z tyłu głowy chwyt zwiastuje spore kłopoty. Zawsze.
Defensywa? Niech sobie łamią ręce na szczęce
Tym, co niewątpliwie wypada najgorzej w umiejętnościach Brytyjczyka, są jego szlify w defensywie. Anglik, niestety dla siebie, mimo kilku już lat walczenia na zawodowym i amatorskim poziomie ciągle nie przyswoił zbijania ciosów, balansowania między nimi czy chociażby dobrego poruszania się. O ile jego ofensywa niekiedy prezentuje się w sposób dosyć elegancki, to kiedy role się odwracają… Cóż, Askham może być wdzięczny swojej szczęce za częste ratowanie go z tarapatów.
Zauważyliście pracę rękami Scotta? A te odchylenia i zejścia pod uderzeniami? Ja też nie. To właśnie czynnik, który powinien dać Krzysztofowi duże szanse na rozstrzygnięcie starcia na swoją korzyść. Askham zachowuje się tak, jakby nie miał absolutnie pojęcia o tym, do czego służą bloki czy nawet podwójna garda – po prostu daje dolecieć do siebie kolejnym ciosom. O ile danie się zaskoczyć miksem prostych od solidnego Nunesa nie wydaje się być powodem do wstydu, to prawdopodobnie pierwszy udany high kick w karierze Magusa Cedenblada nie napawa narożnika Anglika optymizmem.
Rywal Jotki cierpi też na paskudną cechę, która występuje nawet u największych z Juniorem dos Santosem na czele – wycofuje się w linii prostej pod naporem ciosem oraz łatwo daje się wpychać w siatkę. Ba, nie potrzeba nawet naporu – na pierwszym gifie rywal ze Szwecji zadaje mu zaledwie dwa ciosy, czym ustawia sobie Scotta w dogodnej dla siebie pozycji. Jotko z usposobieniem z ostatniej walki, gdzie świetnie mieszał bokserską agresję z łokciami – o ile nie da się złapać na niespodziewaną kontrę – może zadać tak Askhamowi drugą porażkę w karierze.
Obrona obaleń to również jedna z tych cech, które nie pozwolą sięgnąć Askhamowi po najwyższe laury. Kuleje na tyle, że każdy, kto ustawi go sobie w dogodny sposób oraz będzie trzymał w niepewności ciosami, będzie w stanie go obalać. Nie da się wykluczyć, że Anglik poczynił w tej dziedzinie spory progres, ale…
Krótkie podsumowanie – to, co wnosi Scott Askham do oktagonu, jest niebezpieczne. Dla rywala i dla niego. Niechlujna defensywa, mierna praca na nogach i chwilami słabość w bardzo lubianym przez siebie klinczu nie pomogą mu wygrać z Krzysztofem Jotko. Natomiast bardzo dobre kopnięcia oraz chwilami genialne używanie tajskiego klinczu mogą niestety sprawić naszemu rodakowi olbrzymie trudności. Czy jednak sprawią? Uważam, że jeżeli Polak, zwłaszcza w pierwszej rundzie, nie da się trafić jakimś atomowym ciosem, którego wykluczyć nie można, to wygra decyzją 29–28. Bo nie szuka okazji do ciosów. On je po prostu zadaje. Dlatego widzę w nim lekkiego faworyta.
Komentarze: 1