Słowo na niedzielę: Oczekiwania
Damian Grabowski i Karolina Kowalkiewicz dołączyli do UFC. Czego możemy się po nich spodziewać?
No i stało się. Mamy kolejnych dwoje Polaków w UFC. Do Joanny Jędrzejczyk (10-0, 4-0 UFC), Piotra Hallmanna (15-4, 2-3 UFC), Krzysztofa Jotki (15-1, 2-1 UFC), Daniela Omielańczuka (17-5, 2-2 UFC), Jana Błachowicza (18-5, 1-2 UFC), Bartosza Fabińskiego (12-2, 1-0 UFC), Pawła Pawlaka (11-2, 1-2 UFC), Łukasza Sajewskiego (13-1, 0-1 UFC), Izy Badurek (5-3, 0-1 UFC), Damiana Stasiaka (8-3, 0-1 UFC) i Petera Sobotty (15-4, 2-3 UFC) dołączyli Damian Grabowski (20-2) i Karolina Kowalkiewicz (7-0). O dotychczasowych poczynaniach wymienionej jedenastki szczegółowo możecie poczytać tutaj. Czy świeżo dokooptowana dwójka wzmocni naszą reprezentację?
Opinie o wyczynach krajowego zaciągu są mieszane, często zależne od ostatniego występu Polaka, z dominującą nutą pesymizmu. Niestety, kibice sportowi bardzo szybko sukcesy przyjmują jako coś oczywistego i należnego, a porażki rozdmuchują do rozmiarów klęsk narodowych. A tak naprawdę czy ktoś w najśmielszych snach marzył o pasie mistrzowskim na stałe przebywającym nad Wisłą? Czy ktoś się spodziewał, że Krzysztof Jotko zwycięstwami wyrąbie sobie pozycję predysponującą go do zestawień z Derekiem Brunsonem i Uriahem Hallem (ostatecznie nie doszły do skutku, ale same intencje świadczą o jego miejscu w planach organizacji)? Ten sam Jotko przez wielu oskarżany o hodowanie rekordu na ogórkowej diecie, na galach organizowanych przez własnego trenera? Czy ktoś oczekiwał, że Piotr Hallmann będzie zbierał bonus za bonusem? Czy ktoś wierzył, że Daniel Omielańczuk osiągnie bilans 2-2, co zaowocuje przedłużeniem kontraktu?
Oczywiście zdarzyło się kilka słabszych występów, tylko trzeba sobie zadać pytanie, czy to rzeczywiście są rozczarowujące klęski, czy po prostu oczekiwania były ponad miarę rozbuchane? Bo jakież to argumenty przemawiały za dobrym występem Izy Badurek? Która z jej poprzednich walk, tych z wagą i tych w klatce, pozwalały liczyć na coś więcej? Dlaczego tak wielu liczyło na pewne zwycięstwa Pawła Pawlaka? Bo łokcie? Bo niepokonany? Ale z kim, gdzie… Oczywiście cała moja powyższa teza zostanie szybko podważona przykładem Jana Błachowicza, w stosunku do którego oczekiwania zapewne były uzasadnione, a rozczarowanie słusznie spotęgowane, ale traktuję to jako wyjątek od reguły, który, mam nadzieję, szybko zmaże ostatnie przykre wrażenia.
Jakie zatem oczekiwania powinny być w stosunku do nowych nabytków? Spójrzmy, z kim mamy do czynienia.
Damian Grabowski, pieszczotliwie zwany polskim Pitbullem, to doświadczony zawodnik wagi ciężkiej. Trudno o banalniejsze zdanie określające zawodnika, ale tak wygląda najkrótszy opis jego zalet – doświadczenie i kategoria wagowa. Zacznijmy od tego pierwszego. Damian od zawsze był sobie sterem i okrętem, kierując siebie na przeróżne, dziwne i trudne wody. Zaczął w 2007 roku w tyskiej dyskotece, by już w trzeciej walce zmierzyć się z cenionym Holendrem Dionem Staringiem legitymującym się wtedy bilansem 17 zwycięstw w 19 pojedynkach. Po kolejnych dwóch zwycięstwach na Litwie i w Olsztynie wylądował w Wiedniu, gdzie zwyciężył w turnieju, pokonując czterech rywali jednego wieczoru. Po krótkim przystanku w Anglii przyszedł 2010 rok w którym stoczył 4 walki: rewanż z Staringiem na BOTE w Holandii, pojedynek z Michałem Kitą o prymat w polskiej, królewskiej kategorii i dwa występy w USA dla Bellatora – zwycięstwo ze Scottem Barrettem (10-1) i pierwsza w karierze porażka z Colem Konradem. Już wtedy talent Grabowskiego był wysoko ceniony, a oczekiwania w stosunku do niego duże, także w USA – wystarczy spojrzeć na plakat Bellatora 25:
Ciekawe, w jakim miejscu byłby dzisiaj Damian, gdyby wtedy odprawił Konrada, który swoją drogą zakończył karierę niepokonany z rekordem w Bellatorze 7-0. Do organizacji zarządzanej wtedy przez Bjorna Rebney’a powrócił jeszcze na zwycięskie starcie z Davem Huckabą, w przerwie między występami na MMA Attack, by wreszcie związać się z rosyjskim M1 i zdobyć tam tytuł mistrzowski. Powyższa wyliczanka ma za zadanie przypomnieć, że Damian Grabowski to fighter, który walczył w wielu krajach, pod dużą presją, w main eventach, o mistrzostwo, z przeróżnymi rywalami, przed własną publicznością, na zupełnie obcym terenie. Absolutnie nic nie powinno go zaskoczyć. To jest poziom doświadczenia, który gwarantuje spokój i pewność siebie. Który powinien sprawić, że Polak nie spali się na samym starcie i będzie w stanie zaprezentować pełnię swoich możliwości.
Drugi argument przemawiający za tym, że występy polskiego Pitbulla powinny sprawić kibicom wiele radości, jest kategoria ciężka, a dokładnie rzecz biorąc – jej płytkość. Tutaj dwa zwycięstwa od razu katapultują cię w okoliceTOP 15, a cztery pozwolą myśleć o eliminatorze do titleshota. Nie bez znaczenia jest też fakt, że to jedyna dywizja gdzie 35 lat Damiana wpisuje się w okolice średniej wieku, a nie w segment geriatryczny (mistrz Fabricio Werdum na 38 lat!).
Kategoria wagowa to również zaleta drugiej świeżynki – Karoliny Kowalkiewicz. W świecie kobiet jest o tyle łatwiej, że każda dywizja jest płytka i spragniona nowych, ciekawych twarzy. Wystarczy wspomnieć, że Valerie Letourneau (8-3) wystarczyły trzy zwycięstwa, by otrzymać szansę zderzenia się ze ścianą umiejętności Joanny Jędrzejczyk, a mówiło się, że Joanne Calderwood (10-1, 2-1 UFC) i Maryna Moroz (6-1, 1-1 UFC) tą przyjemność dostałyby jeszcze szybciej, gdyby tylko dały radę wygrać drugą walkę. Jeśli dodamy do tego narodowość, to nie ulega wątpliwości, że trzy przekonywujące wygrane szybko mogą zaprowadzić Karolinę na szczyt i historyczne annały, w których na pewno zapisałby się polsko-polski bój o mistrzostwo UFC.
Drugim argumentem dającym nadzieję na ciekawą karierę jest uroda Polki. Seksistowskie? Może, ale nie bądźmy hipokrytami. Page VanZant szybciej podpisała indywidualny kontrakt z Reebokiem niż Asia, a przecież wiadomo, jak skończyłaby się bezpośrednia konfrontacja blondyneczki z mistrzynią. Ładnym jest łatwiej – to jest oczywiste. Karolina na tle rywalek na pewno znajduje się po jasnej stronie. Do tego dobrze wypada przed kamerą i obiektywem, co jest dużym plusem. Koniec końców, wszystko się będzie sprowadzało do zwycięstw w klatce, ale zawsze dobrze jest mieć w ręku jakiś dodatkowy atut, coś, co pozwoli się łatwiej marketingowo sprzedać.
Kolejnym ważnym czynnikiem jest doświadczenie walk na dużych galach. By to dokładnie zobrazować, spójrzmy na trzy ostatnie walki przed podpisaniem kontraktu z UFC Izy Badurek i Karoliny. Iza odniosła trzy zwycięstwa na galach TFL 1, TFL 5 w Lublinie i ACB 13 w Płocku, nad trzema debiutantkami, kolejno Weroniką Zygmunt, Marzeną Horoszko i Zairą Dyshekovą. Karolina w tym samym czasie walczyła na KSW 27 w Gdańsku (12 000 widzów), Invicta 9 w Davenport i KSW 30 w Poznaniu, pokonując Jasminkę Cive (5-1), Mizuki Inoue (8-2) i Kalindrę Farię (15-4). To dwa zupełnie inne światy.
Jeśli do tego dołożymy dobry klub, wszechstronne umiejętności i silną psychikę, składa się to na obraz zawodniczki doskonale przygotowanej do podjęcia wyzwania w największej organizacji na świecie.
To co z tymi oczekiwaniami? Ja mam spore, oscylujące w okolicach TOP 10 i TOP 5 ich dywizji, ale chyba są uzasadnione. Oboje całą swoją dotychczasową karierą udowadniali, że są w stanie podejmować trudne wyzwania i zamieniać nadzieje kibiców na realne osiągnięcia. Życzyłbym sobie i wszystkim kibicom MMA, by i tym razem było podobnie.
PS. Mam nadzieję, że pod koniec roku będę mógł napisać podobny artykuł, tym razem o angażu Marcina Wrzoska (jeśli dobrze wypadnie w TUF-ie) i Marcina Tybury, który niedawno wspomniał, że kontrakt z M1 kończy mu się w listopadzie, a jak wiadomo, waga ciężka cierpi na chroniczny niedobór zawodników na odpowiednim poziomie, więc potencjalny angaż mistrza rosyjskiej organizacji jest całkiem prawdopodobny.
PS 2. By nie było tak różowo, trzeba pamiętać, że kiedy się zatrudnia, to będzie się też zwalniać, więc najbliższe pojedynki Izy Badurek, Pawła Pawlaka, a być może także Damiana Stasiaka, Łukasza Sajewskiego i Janka Błachowicza będą z gatunku tych o życie.