Jak oni uderzają #12 – nie tylko mocny cios
Szczegółowa analiza starcia Robbiego Lawlera z Rorym MacDonaldem na gali UFC 189.
Druga walka Robbiego Lawlera i Rory’ego MacDonalda z pewnością wpisze się złotymi głoskami w historię MMA, a przynajmniej w historii wagi półśredniej.
Pojedynek ten, w którym Amerykanin wbrew opiniom większości ekspertów, bukmacherów i fanów obronił pas mistrzowski, nie był jednak tylko pokazem hartu ducha Lawlera i długimi chwilami widocznej maestrii Kanadyjczyka, ale także fascynującym od strony technicznej starciem. Z dokładnej analizy walki wyłania się bowiem obraz, który na pierwszy rzut nie jest taki oczywisty – Lawler sukces zawdzięcza nie tylko potężnemu uderzeniu, ale założeniom, które wcielał w życiu już od połowy pierwszej rundy!
Batalia toczyła się praktycznie tylko w stójce. Nie wynikało to jednak z preferencji Czerwonego Króla, który przecież prezentuje się jako jeden z najlepszych uderzaczy w swojej kategorii wagowej, ale z kapitalnej obrony obaleń Ruthlessa, który z walki na walkę wygląda w tym mocnym przecież u siebie aspekcie lepiej i lepiej. Już pierwsza próba zamaskowana rzuconym przed nią sierpem zakończyła się nie tylko uniknięciem parteru, ale także pokaraniem Rory’ego soczystym (i mogącym budzić wątpliwości przez ryzyko trzech punktów podparcia…) kolanem. Później Robbie również nagradzał MacDonalda „bonusem” za próby obaleń, a w samej walce miał 100% wybronionych wejść w nogi.
MacDonald to jeden z lepiej używających front kicków zawodników w historii być może całego MMA. Kontroluje nimi dystans oraz dotkliwie każdym kopnięciem pomniejsza zapas wydolności rywali. Pamiętając o bolesnych dla Lawlera w pierwszej walce ciosach tego typu, Rory od początku zaczął ich używać, trafiając praktycznie za każdym razem. Z pewnością mocno drenowało to siły jego rywala, który był jednak do pojedynku doskonale przygotowany od strony kondycji.
Taktyki na walkę ze strony Kanadyjczyka upatrywano głównie we wspomnianych front kickach oraz ciosach prostych. Rory może nie zadaje ich z perfekcją Georgesa Saint Pierre’a, ale jego zasięg wspierany dobrym wyczuciem dystansu pozwalał mu dotychczas wygrywać w ten sposób całe walki – przykładem niech będzie niesławne starcie z Jakem Ellenbergerem. Red Kingowi można zarzucić ewentualnie brak używania ich do inicjowania dłuższych akcji – dorzucał jedynie pojedynczy prawy prosty, ale z drugiej strony każda dłuższa wymiana z Lawlerem to spore ryzyko. Tutaj przez pewien czas podejście to działało wyśmienicie – konretnie do połowy pierwszej rundy…
Lawler z upływem czasu stał się naprawdę wytrawnym bokserem, który ma do swojej dyspozycji nie tylko mordercze uderzenie w obu rękach, ale także całą gamę akcji, które pozwalają mu unikać ciosów rywali. Pierwszy gif pokazuje przebudzenie Robbiego, który w końcu zaczął sposobem poruszania się utrudniać sytuację rywalowi. To oraz rewelacyjne balansowanie widoczne na dwóch kolejnych animacjach z pewnością popsuło szyki MacDonaldowi. Na ostatnim gifie warto zwrócić uwagę na ruchy ręką – to zapowiedź handtrappingu, który stanowił w tej walce dosyć ciekawą sferę, ale do niego jeszcze dojdziemy…
Życie MacDonalda stało się dużo trudniejsze od momentu, gdy Ruthless sam przypomniał sobie o tym, że ma do dyspozycji ciosy proste. Te, bite z większym luzem i szybkością, szybko zaczęły sprawiać, że Amerykanin mimo mniejszego zasięgu zaczął skutecznie rozpraszać przeciwnika dzięki dynamicznym dojściom i odejściom z ciosami. Zwiastunem zguby stały się szczególnie uderzenia w kontrze na jaby Rory’ego, które widać na pierwszym gifie. Do tego momentu jednak jeszcze daleko, ale to właśnie w takiej akcji widzimy to, co z grubsza zadecydowało o wygranej Robbiego.
Lawler początkowych sukcesów w stójce nie przekładał jednak na rażenie przeciwnika dłuższymi kombinacjami czy większą ilością kopnięć. Systematycznie rzucał prawy i lewy prosty, które mimo swego nieskomplikowania raniły Rory’ego raz po raz. Wynikało to w dużej mierze z tego, że młodzieniec pozostawał długimi partiami dosyć statyczny, a w dodatku nie błyszczał nigdy w schodzeniu przed ciosami czy zbijaniu ciosów – to jedna z niewielu, a być może jedyna sfera, w której MacDonald nie osiągnął ponadprzeciętnych jeszcze umiejętności. Nie wypada jednak mylić tutaj czystej defensywy z walką z kontry, bo tą pogromca Tareca Saffiedine’a pokazał na naprawdę godnym uwagi poziomie.
Kanadyjczyk szybko doszedł do słusznego wniosku, że jeżeli pozwoli bezkarnie bić się Robbiemu, to ten pewnie za kilka chwil dosłownie wybuchnie śmiechem i rozpocznie rzucać nie tyle ciosy, co bomby zdolne powalić niedźwiedzia. Dlatego też do działania szybko zostały zaprzęgnięte początkowo proste akcje – lewy i prawy oraz te same ataki w odwróconej kolejności. Przewaga zasięgu oraz duża celność zaczęły nieco wytrącać obecnego mistrza z rytmu. Następnym elementem dołożonym do karcenia dumy American Top Team stały się bite – nie tylko w kontrze, o czym za chwilę – łokcie. Uderzenia takie, budzące skojarzenia z walką Chris Weidman – Mark Munoz, zaczęły gościć w arsenale pretendenta, ale tu nastąpił kolejny zwrot akcji!
To, co miało porozcinać i zaskoczyć Lawlera, szybko stało się kolejną okazją dla Robbiego do ranienia MacDonalda. Przy ciosach tego typu Rory był zmuszony wchodzić w półdystans, gdzie Ruthless może naruszyć ciosami praktycznie każdego. Amerykanin zachowywał zimną krew i skrzętnie wykorzystywał każdą okazję, gdy Kanadyjczyk próbował naruszyć go uderzeniami tego typu. To kolejny dowód na to, że docenianie w tej walce tylko serca zwycięzcy jest rzeczą zwyczajnie niesprawiedliwą – to, w jaki sposób dostosowywał się do warunków wniesionych do oktagonu przez oponenta, zasługuje na głośne brawa.
Czerwony Król po pewnym czasie nie miał już zwyczajnie pomysłu na zagrożenie swoim boksem i łokciami Lawlerowi. Nieco rozpaczliwie rzucił podbródkowy bity lewą ręką i kontynuował prawym prostym, by od razu ponowić to zagranie. Rory wypróbował także – ze średnim rezultatem – ulubioną technikę swojego klubowego kolegi i wzoru do naśladowania. Szczęśliwie dla efektowności walki, a nieco mniej szczęśliwie dla Robbiego, w ruch poszły w końcu także inne narzędzia, ale jeszcze na chwilę zatrzymajmy się przy tym, co obaj panowie pokazali w sztuce handtrappingu.
MacDonald, wykorzystując przewagę zasięgu, chciał ściągać ręce Lawlera oraz zwyczajnie go rozpraszać, by mieć ułatwioną drogę do trafiania go swoimi akcjami. Nie do końca to jednak wychodziło – chociaż Rory to ekspert w tej dziedzinie, to Lawler osiągnął w niej mistrzostwo i karcił próby akcji tego typu swoimi ciężkimi rękami. Przyznam, że spodziewałem się, że to zawodnik Tristar będzie w tej materii sprawniejszym z rywali, ale doskonały timing Amerykanina pozwolił obronić się i przed tym atutem. Tutaj też jednak doszło do zwrotu akcji, bo…
Wszyscy pamiętamy doskonałe kopnięcie na głowę, które mocno utrudniło kontynuowanie pojedynku mistrzowi. Zapewne jednak nie zwróciliśmy uwagi na elegancję przedstawionej powyżej akcji – najpierw Rory po raz któryś już w tym pojedynku ściąga prawą dłoń rywala, ale tym razem nie dokłada kolejnego prawego, lecz wykonuje podobny ruch, by uderzyć high kicka. Takie „nacelowanie” nie tylko pomaga w wykonaniu kopnięcia (ograniczenie pola widzenia atakowanego, ułatwiona ocena dystansu…), ale tutaj również umożliwiło oszukanie Robbiego. Do zbliżonego manewru MacDonald odwołał się – choć już bez powodzenia – na animacji przedstawionej obok.
Kanadyjski perfekcjonista niejednokrotnie odwoływał się jeszcze na przestrzeni walki do wysokich kopnięć – zwłaszcza udane były próby załączone na pierwszym i trzecim gifie. Może to zbyt daleko posunięta teza, ale ostatnimi czasy fighterzy w barwach Tristar pozytywnie wyróżniają się własnie high kickami, by przywołać Josepha Duffy’ego czy Chada Laprise. To właśnie taki atak doprowadził do najbardziej dramatycznych chwil w całym pojedynku, gdy Amerykanin musiał radzić sobie z naprawdę chcącym go skończyć adwersarzem.
Kunszt pretendenta najbardziej było widać w tym, co wyczyniał pod siatką. Już pierwszy atak, jaki oddał w kierunku zamroczonego Ruthlessa, był czymś więcej niż tylko próbą kontynuowania rozpoczętego ostrzału. Zadane palcami kopnięcie odbiło sie na twarzy trafionego w widoczny sposób, a sam ten sposób uderzania na korpus – dosyć bolesny – automatycznie obniżył jego pozycję. Gdy Rory zaczynał korzystać ze swojego boksu, miał w głowie zapewne obraz walki swojego pogromcy z Melvinem Manhoefem, ponieważ nie od razu wszedł w full berserker mode – rzucał precyzyjne ciosy i odchodził od Lawlera, by nie dać trafić się kontrą. Nie do końca mu to wyszło, ale należy pochwalić jego rozsądek. Ostatni z gifów pokazuje kolejny interesujący motyw w szerokim arsenale Tristarowca – dwie ręce wykluczają możliwości zapędzonego pod siatkę, co umożliwia kopnięcie na korpus i dalsze ciosy.
Na kolejne komplementy zasługuje posługiwanie się kolanami przez niedoszłego dzierżyciela pasa mistrzowskiego. Akcja załączona na pierwszej animacji skończyłaby prawie każdego – może poza Carlosem Conditem, Johnnym Hendricksem i właśnie Robbiem Lawlerem. Najpierw MacDonald zarzuca ręce w stronę Ruthlessa, by następnie uderzyć kapitalnym latającym kolanem. Zazwyczaj zawodnicy MMA nie próbują „naciągać” czy chociażby tego sugerować jak Rory, tylko po prostu wskakują ze swoim atakiem – pragmatyczny do bólu Red King jednak i tutaj wolał zwiększyć swoje szanse na trafienie Robbiego poprzez dodanie tego ruchu. Następny gif to niezwykle płynne przejście od rzucanych ze złymi intencjami sierpów do potężnego kolana na głowę, po którym dochodzi kanonada łokci. Nie wiem jak innych, ale mnie wszystko boli już od samego patrzenia…
A jeżeli Wam mało łokci i handtrappingu… MacDonald świetnie używał przewagi zasięgu, by znaleźć najmniej ryzykowną drogą do skrócenia dystansu ze swoimi uderzeniami. Tym sposobem Robbie nie tylko był ciągle trzymany pod siatką, ale też z obu rąk (co szczególnie ładnie wyszło na drugim gifie) był częstowany mogącymi w każdej chwili rozciąć jego łuk brwiowy atakami. Rory’emu udawało się także unikać zbytniego podpalania się, dzięki czemu sam praktycznie nie narażał się na większe straty.
O ostatecznym wyniku przesądziła prawdopodobnie najprostsza możliwa kontra na cios prosty. Lawler, nie dając się nawet musnąć, przechodzi głową obok wyprostowanej ręki pokonanego i sam umieszcza kolejny mocny prawy prosty. W efekcie złamany już od drugiej rundy nos Rory’ego dosłownie eksploduje bólem (strzelałbym, że doszło do podziału kości na dalsze części), a ten mimo bycia niesamowicie twardym gościem, pada z bólu na matę.
Minimalnie większe umiejętności na przestrzeni całej walki wykazywał pretendent, ale to właśnie woli walki i doskonałej chwilami pracy z kontry mistrz zawdzięcza pierwszą udaną obronę.
Prognozy? Lawler miewał swoje tradycyjne wahania aktywności, które mogą go kosztować pas w trzeciej walce z Hendricksem. MacDonald, jeżeli tylko trudy toczenia pojedynków od tak młodego wieku – chociaż w większości rewelacyjnie minimalizuje otrzymywane obrażenia – nie zmieni się jakoś wyraźnie, jeszcze zawalczy o pas mistrzowski i tym razem być może w końcu go wygra. To numer dwa w dywizji, a piszę to jako fan Carlosa Condita i ktoś, kto bardzo ceni sobie umiejętności Johnny’ego Hendricksa.