UFC

Trzech wspaniałych po UFC 187

Chwilami spektakularna, ozdobiona dwoma walkami o pasy mistrzowskie gala UFC 187 jest już za nami.

Oto trójka zawodników, którzy zasłużyli na największe pochwały wraz z propozycjami ich przeciwników na kolejne starcia.

#3 – Islam Makhachev (12-0)

Pokonał: Leo Kuntza (17-2-1) przez poddanie (duszenie zza pleców), R2, 2:38

Debiutowi Islama Makhacheva w UFC towarzyszył szum medialny, jaki od dłuższego czasu pojawia się za każdym razem, gdy do organizacji dołącza fighter wywodzący się z Dagestanu. Za zawodnikami z tego rejonu ciągnie się bowiem aura tajemniczości z jednej strony i surowej, zwierzęcej – chciałoby się rzec: niedźwiedziej – siły z drugiej. Uchodzą za przywykłych do katorżniczej pracy i niesłychanie twardych mentalnie mieszkańców odległej krainy, o której w cywilizowanym świecie wiadomo niewiele. Specjalizują się w sambo, które „jest najlepszą bazą pod MMA”, jak przywykł za każdym razem edukować niedzielnych fanów Joe Rogan. Wespół z popisami Khabiba Nurmagomedova w oktagonie UFC wszystko to powoduje, że każdy dagestański sambista uchodzi za zawodnika, który ma papiery na zawojowanie swojej dywizji.

W starciu z Leo Kuntzem Islam Makhachev w całej rozciągłości potwierdził wszystkie pozytywy, jakie słyszymy o dagestańskich Rosjanach. Ale nie tylko to! Poza tym bowiem, że okazał się twardym i silnym skurczybykiem, który potrafi rzucać i kontrolować, zademonstrował coś więcej – nadspodziewanie dobrą stójkę pełną precyzyjnych kontr oraz kulturowo obcą surowym dagestańskim grinderom maestrię w walce na chwyty.

Owszem, na jego popisy trzeba patrzeć przez pryzmat niskiej klasy rywala, z którym się mierzył, ale i tak świetna forma, jaką zademonstrował, w połączeniu z dagestańską mitologią wróżą mu szybki wzrost notowań na światowym rynku MMA – zwłaszcza że Makhachev od dawna obcuje na treningach z kwintesencją dagestańskiej myśli i czynu pod postacią wspomnianego Khabiba Nurmagomedova.

Kto następny dla Islama Makhacheva?

Makhachev zaliczył bardzo udany debiut, ale nadal jest dopiero na początku swojej drogi. W kategorii lekkiej znajduje się wielu zawodników, z którymi można teraz zestawić Rosjanina, aby zdobywał dalsze doświadczenie, powoli wyrabiając sobie nazwisko.

Dobrym kandydatem byłby będący na fali dwóch zwycięstw Vinc Pichel – ma znacznie bardziej rozpoznawalne nazwisko niż Kuntz, prezentuje też wyższy poziom sportowy. Z drugiej zaś strony jego zapaśniczy styl walki nie porywa, wobec czego byłby idealny kandydatem na pożarcie dla Makhacheva. Pod warunkiem wszak, że nie boryka się obecnie z żadną kontuzją, co w jego przypadku akurat jest całkiem prawdopodobne.

Islam Makhachev vs Vinc Pichel

#2 – Daniel Cormier (16-1)

Pokonał: Anthony’ego Johnsona (19-5) przez poddanie (duszenie zza pleców), R3, 2:39

W starciu o odebrany Jonowi Jonesowi pas mistrzowski kategorii półciężkiej pomiędzy Danielem Cormierem a Anthonym Johnsonem nie było wyraźnego faworyta, a kursy bukmacherskie z każdym dniem zbliżającym nas do gali wyrównywały się.

Gdy w pierwszej akcji pojedynku przypominający swoją fizjonomią ziemskie wcielenie boga wojny Anthony Johnson potężnym prawym posłał na deski krągłego reprezentanta American Kickboxing Academy, serwując mu pierwszy knockdown w karierze, nawet najzagorzalszych fanów Cormiera przeszył niszczący wszelką nadzieję blady strach. Zwłaszcza, że chwilę potem Rumble z morderczymi intencjami rzucił się na naruszonego rywala.

Twardy olimpijczyk przetrwał jednak tę szarżę. Przetrwał też kolejną. I jeszcze jedną. I ostatnią. Natomiast w przerwach między nimi metodycznie kastrował Johnsona z energii witalnej i woli walki, wypełniając cały oktagon istnym terrorem zapaśniczym, by ostatecznie skończyć Rumble’a – porozcinanego i mentalnie złamanego – w trzeciej rundzie pojedynku.

Tym samym Daniel Cormier został nowym mistrzem kategorii półciężkiej UFC, po walce czyniąc dokładnie to, czego wymagały okoliczności, aby odciąć od siebie przylepioną mu łatę papierowego mistrza. Otóż, DC wywołał tego właściwego, dając do zrozumienia, że doskonale zdaje sobie sprawę, że jedynym wyjściem z sytuacji, w jakiej się znalazł, jest rewanż z Jonem Jonesem.

Kto następny dla Daniela Cormiera?

Jego najbliższym rywalem powinien oczywiście zostać Jon Jones, wbrew bredniom opowiadanym przez Chaela Sonnena twierdzącego, iż farsą będzie obdarowanie Bonesa titleshotem od razu po jego powrocie. Biorąc jednak poprawkę na skomplikowaną sytuację eks-mistrza i nieznaną datę jego powrotu, najodpowiedniejszym rywalem dla Daniela Cormiera jest obecnie mogący pochwalić się serią czterech kolejnych zwycięstw Ryan Bader, który podczas konferencji prasowej po UFC 187 zrobił wszystko, co mógł, aby zainteresować media i fanów takim pojedynkiem.

Daniel Cormier vs Ryan Bader

#1 – Andrei Arlovski (24-10)

Pokonał: Travisa Browne (17-3-1) przez TKO (kombinacja), R1, 4:41

Renesans kariery Andreia Arlovskiego, który jeszcze kilka lat temu w świecie MMA pojawiał się przede wszystkim w charakterze obiektu drwin i żartów, trwa w najlepsze. Białorusin na gali UFC 187 skrzyżował rękawice z twardym Travisem Brownem, w starciu z którym uchodził za zdecydowanego underdoga. A jednak znów zwyciężył – i to jak!

Już po jednej z pierwszych szarż Hawajczyka Pitbull pokarał go rewelacyjnym potrójnym prawym sierpem, zmuszając rywala do panicznego odwrotu. Hapa zdołał jeszcze wykaraskać się z opresji, ale jak pokazał dalszy przebieg pojedynku, było to jedynie krótkie odroczenie wyroku. Arlovski bowiem znajdował się tego dnia w doskonałej formie, będąc znacznie szybszym, precyzyjniejszym i o lata świetlne kreatywniejszym strikerem od swojego byłego klubowego kolegi. Dość powiedzieć, że na przestrzeni niespełna pięciu minut walki dwa razy niemal powalił na deski tytanoszczękiego przecież Browne’a instynktownym backfistem! Na uwagę zasługiwała też jego doskonała praca pod siatką, gdzie z wielką ochotą obijał korpus trzymającego wysoko gardę przeciwnika.

Dodatkowej dramaturgii całemu starciu dodał atomowy sierp rozpaczy Hawajczyka, którym w krytycznym dla siebie momencie powalił Pitbulla na deski – ten jednak zdołał się pozbierać i wkrótce świętował trzecie z rzędu zwycięstwo w UFC.

Arlovski zasługuje pochwałę tym większą, że tuż przed galą nabawił się kontuzji łydki – ale nie zdecydował się wycofać z walki, choć miał taką możliwość i prawdopodobnie nikt nie miałby prawa mieć o to do niego pretensji.

Spektakularnym występem w pojedynku, który zapisze się złotymi zgłoskami na kartach historii królewskiej dywizji UFC, Arlovski utorował sobie drogę do walki o najwyższe laury.

Kto następny dla Andreia Arlovskiego?

Pitbull pokonał trzeciego zawodnika w Rankingu UFC i obecnie sensownych ze sportowego punktu widzenia kandydatów do walki z nim możemy policzyć na palcach jednej ręki. Będą to: Junior dos Santos, Alistair Overeem, Stipe Miocic.

Holender jest klubowym kolegą Arlovskiego i pomimo tego, że obaj zdają sobie doskonale sprawę z tego, że któregoś dnia ich drogi mogą się skrzyżować, to na pewno woleliby, aby wówczas na szali znajdował się pas mistrzowski. Skoro obecnie jest to niemożliwe, a i tak najodpowiedniejszym rywalem dla Reema wydaje się w tym momencie Cigano, nie miałbym nic przeciwko temu, aby Białorusina zestawić ze Stipe Miocicem w walce o titleshota – zwłaszcza że nie do końca wiadomo, kiedy do oktagonu powróci Junior dos Santos.

Andrei Arlovski vs Stipe Miocic

Wyróżnienia

Chris Weidman – za twardą szczękę, spokój i świetny grappling.
Justin Scoggins – za spektakularne kopnięcia sortu wszelakiego.
Dong Hyun Kim – za rewelacyjną kontrolę w klinczu i parterze.

—–

A Wy kogo wyróżnilibyście szczególnie po gali?

fot. Joe Camporeale-USA TODAY Sports

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Back to top button