UFC

Nie przegap – grudzień

Anno Domini 2014 zakończone zostanie kilkoma nieźle obsadzonymi galami – i bardzo mnie taki prezent na koniec roku cieszy!

Poza walkami głośnych nazwisk warto pamiętać jednak również o kilku innych pojedynkach, które mają spore szanse na nagrody za walkę wieczoru, zadowalając hardkorowych fanów MMA. Zapraszam do lektury.

145 lbs: Clay Collard vs Alex White

UFC 181: Hendricks vs Lawler, 6 grudnia

Clay Collard nie będzie miło wspominał swojego debiutu w UFC – walkę wziął jako bardzo późne zastępstwo (bodajże 5 dni!), a sam pojedynek przebiegał dla niego niezbyt przyjemnie. Max Holloway to w końcu jeden z najlepszych uderzaczy w dywizji, który w dodatku nie ma w zwyczaju walczyć na punkty. Mimo to Collard przetrwał prawie pełne 3 rundy, cały czas stawiając zaciekły opór – nawet jeśli niczego nie wskórał, to zyskał tym respekt Holloway’a oraz widzów.

Alex White z kolei rozpoczął przygodę z największą organizacją świata, niszcząc w pierwszej rundzie miernego, ale bardzo wytrzymałego Estevana Payana, by następnie po pojedynku, w którym w mojej opinii minimalnie przeważał, ponieść w ostatniej rundzie porażkę z rąk potwornie mocno bijącego Lucasa Martinsa.

Obaj to strikerzy, którym kalkulacja jest obca w takim stopniu, w jakim mnie archaiczny kantoński. Wywodzący się z klubu Josha Burkmana czy Ramseya Nijema Collard w chwili obecnej wygląda jak piórkowa, póki co gorsza, ale mająca ciągle sporo czasu i potencjału do rozwoju, wersja Matta Browna. Zawsze prze do przodu, zasypuje przeciwnika ciosami z każdej kończyny (przy czym, jako były amatorski bokser, najlepiej czuje się, boksując), potrafi jednak w razie potrzeby obalać. Choć w swoim debiucie nie powalił, to przed rozpoczęciem kariery w UFC zdobył kilka przyzwoitych skalpów na przeciwnikach wszelakiego sortu – strikerach, grapplerach i zapaśnikach.

White nie czaruje kombinacjami, latającymi kolanami oraz nie wygrywa walk low kickami, ale również nieznane mu jest pojęcie walki z kontry – po prostu każdemu jego krokowi w stronę oponenta towarzyszą trzy uderzenia. Szczególnie upodobał sobie wzbogacenie kombinacji, głównie bokserskich, backfistami. Dzicz, agresja, death metal… znaczy się, Alex powinien postawić Clay’owi trudne warunki ze względu na zbliżony styl walki. Albo któryś szybko padnie, albo ujrzymy brawl roku. Innej opcji nie przewiduję.

155 lbs: Yancy Medeiros vs Joe Proctor

TUF Finale 20, 12 grudnia

Yancy Medeiros to całkiem utalentowana bestia, chociaż początek przygody w UFC był dla niego niewątpliwie stresującym doświadczeniem. Kontuzja w walce z Khabilovem, wykrycie marihuany po pojedynku z Edwardsem, wreszcie zakończony utratą przytomności występ w zastępstwie z mocnym Jimem Millerem. Dopiero ostatnia walka, w której efektownym i nietypowym duszeniem skończył Damona Jacksona przypomniała, czemu uważa się go wciąż za kogoś z potencjałem.

Joe Proctor z kolei w końcu zdobył w UFC dwie wygrane pod rząd, notując decyzję naprzeciwko Cristiano Marcello oraz ładnie kończąc Justina Salasa. Słowem – zwycięzca nie dostanie nikogo z pierwszej piętnastki, ale na pewno zaznaczy swoją obecność w dywizji.

Proctor wywodzi się z zapasów oraz można go śmiało określić wszechstronnym zawodnikiem. Tutaj obali, tam pójdzie po obalenie, a jeszcze gdzie indziej dopuści do głosu swoje całkiem twarde pięści. Chociaż w niczym się nie wyróżnia, to trzeba mu przyznać, że walczy przyjemnie dla oka i kończy większość rywali.

Ciekawszym zawodnikiem zdaje się być Medeiros – kumpel braci Diaz i były półciężki. Nie, nie pomyliłem się – to ogromny jak na wagę lekką zawodnik, a jego zasięg wydaje się wręcz nieproporcjonalny na tle większości rywali. Chociaż moim zdaniem Yancy w defensywie nie prezentuje się wcale rewelacyjnie, to bez wątpienia można uznać go za interesującego strikera. Jego kombinacje wyprowadzane są w nietypowy sposób, uwielbia atakować korpus, a najczęściej stosowane kopnięcia to bardzo silne front kicki. Chociaż większość czasu Medeiros spędza w stójce – nie dziwi to u tej rzadkiej hybrydy karateki i zapaśnika – to na macie również prezentuje wysokie umiejętności, co potwierdza ostatnie, ekwilibrystyczne zwycięstwo.

Obaj zawodnicy mają szanse – Medeiros jako utalentowany uderzacz może rozstrzelać z dystansu Proctora, ale ten drugi również nie powinien szczególnie męczyć się ze znalezieniem szczęki Yancy’ego. W parterze także raczej nie będą chcieli odpoczywać.

205 lbs: Antonio Carlos Junior vs Patrick Cummins

UFC Fight Night: Machida vs Dollaway, 20 grudnia

Antonio Carlos Junior jako triumfator TUFa zdobył już sobie pewną popularność. To jednak nie jedyne osiągnięcie tego debiutującego w wadze półciężkiej Brazylijczyka – to przede wszystkim jeden z najlepszych na świecie grapplerów z cięższych kategorii wagowych, o czym świadczą liczne tytuły z mistrzostw świata. MMA zawodnik ten zajmuje się dopiero od roku – nie przeszkodziło mu to jednak w odkryciu u siebie ciężkich rąk.

Jego rywal, Patrick Cummins, zdobył już sporą rozpoznawalność w UFC mimo raptem dwóch walk. Pierwsza, poprzedzona żenującym trash talkiem z Danielem Cormierem, zakończyła się zupełną anihilacją tego byłego baristy. Druga, przeciwko Kyle’owi Kingsbury’emu zwyciężona została u jednego z sędziów werdyktem… 30 – 24. Pat może nigdy nie nauczy się dobrze uderzać czy zdobywać poddań, ale samymi zapasami może napsuć sporo krwi, szczególnie w słabo obsadzonej ostatnimi czasy dywizji półciężkiej.

Cummins może położyć na plecach prawie każdego w dywizji. A także skontrolować. Potem jeszcze obić. I tak przez trzy rundy. Jego schemat nie należy do wyrafinowanych – jakiś low kick, akcja w stylu lewy – prawy i nurkowanie po nogi rywala. Nie brzmi to zbyt ciekawie, jednak gdy do walki staje Antonio sprawy przybierają inny obrót.

Brazylijczyk to rewelacyjny grappler, który z pleców może mocno zagrozić Patrickowi oraz zdobyć przetoczenie. W stójce może nie wyczaruje nokautu obrotówką, ale już w chwili obecnej wykazuje niepokojącą dla rywali umiejętność gaszenia przeciwników jednym ciosem, a regularne sparowanie z Juniorem Dos Santosem na pewno pozwalają właściwie ten dar spożytkować, czemu dał już wyraz w swoim debiucie w UFC, gdzie jego umiejętności bokserskie zasługiwały na pochwałę.

Trudno mi wyrokować o wyniku – uważam w każdym razie, że obaj mają w swoich stylach cechy, które mogą być wybitnie niekorzystne dla drugiego. Dlatego też nie będzie łatwo wskazać zwycięzcy – ja sam po cichu liczę na jakiś trójkąt z dołu…

155 lbs: Rashid Magomedov vs Elias Silverio

UFC Fight Night: Machida vs Dollaway, 20 grudnia

Dwóch uderzaczy. Dwa długie win streaki. Perspektywa walki z kimś z okolic pierwszej piętnastki – jest o co walczyć. Silverio zanotował póki co trzy wygrane w UFC, dominując dwóch pierwszych rywali i poddając po pewnych problemach niespecjalnego Ernsta Chaveza. Mimo tego małego wypadku przy pracy (o ile możemy takim nazwać skończenie rywala…) to dalej jedna z najciekawszych młodych brazylijskich twarzy w UFC. Magomedov z kolei w swoich bojach pod banderą amerykańskiej organizacji udowodnił już niesamowite opanowanie i precyzję zegarmistrza.

Silverio poza dobrą stójką dysponuje wysokimi zdolnościami grapplerskimi, nieobce mu są też zapasy. Jego styl uderzania jest wyważony – ani nie szarżuje z tysiącem uderzeń w kombinacji, ani też nie zamyka się w sobie czekając na kontrę, do tego dysponuje niezłymi kopnięciami.

Rashid natomiast to jeden z najzimniejszych zawodników kategorii lekkiej – nie czyni jakichkolwiek zbędnych ruchów. Uderzyć, najchętniej z kontry, uniknąć samemu obrażeń i znaleźć kolejną okazję do zranienia rywala. Dość powiedzieć, że z widocznym bólem wyszedł z właściwie dopiętej balachy niezłego grapplera w postaci Tony’ego Martina, by następnie, nie okazując żadnych emocji, zdeklasować go przez resztę pojedynku. Nie zdobędzie może w ten sposób fanów krwawych potyczek, ale mnie bardzo jego sposób prowadzenia walki imponuje.

Może fighterzy nie kontrastują ze sobą, preferując raczej spokojne podejście do prowadzenia walk, ale obaj mają atuty, by przekonać do siebie sędziów – żaden z nich nie został bowiem nigdy skończony. Zwycięzca najpewniej spotka się z kimś o wyrobionym nazwisku – w pełni na to zasłuży, przechodząc mocnego rywala.

Krótko – co my tu mamy? Dwie twarde i ulepszone reinkarnacje Chrisa Lebena stające do brawlerskiej wojny, tyleż utalentowanego, co jeszcze niespełniającego pokładanych w nim nadziei uderzacza w starciu z wszechstronnym zapaśnikiem, klasyczne starcie zapaśnika z grapplerem ubogacone o wiszące w powietrzu zagrożenie nokautu w stójce oraz dwóch interesujących uderzaczy. Czuję, że będzie fajnie.

fot. Zuffa/UFC.com

Powiązane artykuły

Komentarze: 1

Dodaj komentarz

Back to top button