Wykiwaj Buka #4 – Silva vs Diaz
Wraz z powrotem do oktagonu po długiej przerwie Andersona Silvy i Nicka Diaza powracamy też z kolejną odsłoną cyklu Wykiwaj Buka.
Przypominam, że przyglądamy się tutaj kursom bukmacherskim, które na papierze wydają się nie oddawać realnych szans na zwycięstwo obu zawodników. W których to albo underdog jest gremialnie skreślany, pomimo tego że istnieją czynniki, które po głębszej analizie pozwalają sądzić, iż nie jest on na straconej pozycji, albo faworyt nie jest faworyzowany tak mocno, jak być powinien.
31 stycznia na gali UFC 183 dojdzie do powrotu dwóch intrygujących zawodników, gdy legendarny Anderson Silva (33-6) skrzyżuje rękawice z krnąbrnym Nickiem Diazem (26-9, 1NC).
Brazylijczyk zamelduje się w oktagonie po 13-miesięcznej przerwie spowodowanej złamaniem nogi w rewanżowej walce z Chrisem Weidmanem. Również o pierwszym starciu z Amerykaninem Pająk chciałby jak najszybciej zapomnieć – Weidman odebrał mu wówczas pas mistrzowski, pozostawiając na deskach nieprzytomnego i upokorzonego Brazylijczyka, dla którego była to pierwsza porażka od 2006 roku.
Dość podobnie wygląda sytuacja Nicka Diaza, który z całą pewnścią nie zaliczy dwóch ostatnich występów w UFC do udanych. Stocktończyk został dwukrotnie wypunktowany na dystansie pięciu rund – najpierw przez Carlosa Condita, potem w boju mistrzowskim przez Georgesa Saint-Pierre’a. W styczniu powróci więc po 21 miesiącach rozbratu z oktagonem UFC.
Anderson Silva vs Nick Diaz 1.25 – 4.25
Nie będę porywał się z motyką na słońce, przekonując Was, że Nick Diaz jest faworytem tego starcia. Z której bowiem strony nie spojrzeć, nie da się przypisać stocktończykowi więcej niż 50% szans na zwycięstwo bez szalonego zakrzywiania rzeczywistości, w której do granic absurdu gloryfikować będziemy mocne strony Amerykanina, niewspółmiernie dużą wagę przywiązując do niedociągnięć w grze Brazylijczyka.
Nakreślę jednak powody, dla których szanse Amerykanina na zwycięstwo nie są tak mizerne, jak mogłoby wynikać z wysokiego nań kursu.
Atak vs kontra
Starego psa nie nauczysz nowych sztuczek. Znakiem rozpoznawczym Andersona Silvy od dawien dawna jest walka z kontry – to właśnie stylowi w głównej mierze opartemu na kapitalnych unikach i kontrujących uderzeniach zawdzięcza swoje miejsce na piedestale pośród najlepszych zawodników w historii MMA. Spider nie jest fighterem, który lubi inicjować akcje – zdecydowanie preferuje odpowiadać na ataki rywala.
Możemy w jego bogatej karierze znaleźć co prawda przykłady świetnych akcji, które sam zainicjował – sztandarowym przykładem zawsze będzie tu nokaut, który zafundował Vitorowi Belfortowi – ale były to raczej wyjątki potwierdzające regułę. Na ogół bowiem Silva co najwyżej przeciętnie radził sobie z rywalami, którzy nie przejawiali wybitnej chęci do inicjowania ofensywy lub takimi, którzy byli w tym elemencie bardzo ostrożni, nie wkładając w uderzenia pełnej mocy, aby się nie odsłonić i nie narazić na kontrę. Takimi zawodnikami byli wspomniany już wyżej Chris Weidman, ale także Demian Maia i Thales Leites – obaj krajanie Silvy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że otwarty atak skończyć może się dla nich szybko i brutalnie. Nie mieli jednak po swojej stronie żadnych narzędzi kickbokserskich, by w trybie ostrożnościowym jakkolwiek zagrozić Pająkowi – w przeciwieństwie do Chrisa Weidmana, który takowe narzędzia posiadał i nie omieszkał ich wykorzystać.
Zgoła odmiennym zawodnikiem jest natomiast Nick Diaz, który – poza odosobnionymi przypadkami pojedynczych akcji – nie dorobił się umiejętności walki z kontry. Amerykanin błyszczy za to, gdy jest w stanie spychać rywali do defensywy, wywierając na nich ciągłą presję i zasypując gradem ciosów.
Idąc na pewne uproszczenia, w teorii zatem ich style całkiem nieźle powinny się komponować – Diaz będzie mógł robić to, co lubi najbardziej, czyli atakować; Silva natomiast walczyć z kontry.
Jak to zwykle jednak bywa, diabeł tkwi w szczegółach.
Grad pacnięć Diaza
Jak atakuje Nick? Otóż, jego styl oparty jest na masie uderzeń na pół gwizdka, w które nie wkłada dużej mocy. Z uwagi na wykorzystanie w dystansie niemal tylko ciosów prostych (do sierpowych Diaz odwołuje się głównie wtedy, gdy naruszy już rywala lub zepchnie go na siatkę), które na dodatek bite są z krótkiej ręki (Nick nie ładuje paska ich mocy, trzymając ręce relatywnie blisko głowy rywala, tym samym skracając dystans, jaki mają do pokonania), generalnie stocktończyk rzadko znajduje się w odsłoniętej pozycji, w której byłby narażony na jakiś nokautujący cios ze strony rywala.
Nie chcę przez to powiedzieć, że jego stójkowa defensywa stoi na wybitnym albo nawet bardzo dobrym poziomie, bo absolutnie tak nie jest i Diaz trafiany był w swoich pojedynkach nie raz, nie dwa – nigdy jednak nie zobaczymy go atakującego w stylu Forresta Griffina czy Stephana Bonnara – a takowych właśnie nieumiarkowanych w ataku szaleńców Pająk zwykł zjadać na śniadanie. Diaz będzie raczej przypominał w tym aspekcie wspomnianego wcześniej Chrisa Weidmana, który w żadnym momencie nie zdecydował się na otwarty, frontalny atak. Może nie będzie aż tak ostrożny jak aktualny mistrz kategorii średniej z uwagi na zdecydowanie większą aktywność, którą preferuje, ale też nie spodziewam się, by wystawiał głowę na odstrzelenie. Powinno to mocno utrudnić Silvie znalezienie pozycji, z której mógłby wyprowadzić morderczy cios.
Intensywność
Presja, jaką Diaz wywiera na swoich rywalach, nie jest łatwa do zniesienia. Niby jego ciosy w zdecydowanej większości ważą niewiele, niby pojedynczym uderzeniem nie potrafi znokautować (chlubne wyjątki pomińmy), ale zajeżdża swoich rywali intensywnością, siedząc na nich nieustannie i nie dając im chwili wytchnienia. Jest jak chmara much, które pojedynczo nic nie znaczą, ale w dużej liczbie potrafią przeokrutnie uprzykrzyć życie.
Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że były dominator dywizji półśredniej, Georges Saint-Pierre, ma pewien wizerunkowy interes w gloryfikowaniu Diaza i deprecjonowaniu Silvy, ale nawet uwzględniając to, znamienne są jego słowa o walce, jaką stoczył ze stocktończykiem na gali UFC 158:
Jest niezwykle odporny i wchodzi, żeby się bić. Gdy z nim walczysz, gada do ciebie. Przenosi intensywność walki na inny poziom, którego nie znałem wcześniej. Czujesz się klaustrofobicznie i przez to, że on ciągle idzie do przodu, tracisz dużo energii. Trudno walczyć z takim gościem jak on, szczególnie w końcowych rundach.
Brazylijczyk, jak wspominałem, uwielbia bezgłowych jeźdźców, których może łatwo ustrzelić. Z ostrożnymi zawodnikami nie wygląda już tak dobrze. Nie sądzę, by Diaz powtórzył wyczyn Weidmana, ale jest bez wątpienia w stanie zaprezentować się znacznie lepiej niż wspomniani Demian Maia i Thales Leites, bo ci nie byli w stanie zagrozić Silvie ani zapaśniczo (Diaz niewiele będzie się tu różnił), ani stójkowo (odwrotnie do Nicka).
Boks
Pomimo kulejącej pracy na nogach w wydaniu Diaza (człapanie, nieumiejętność zamykania rywali pod siatką, ustawienie utrudniające reakcję na ataki z bocznych kątów) nadal jest on doskonałym bokserem. Jednym z najlepszych – obok może prezentującego zupełnie inny styl Vitora Belforta – z jakimi mierzył się Anderson Silva. Posiada w swoim arsenale doskonałe kombinacje, w których zaprzęga do działania ciosy wszelakie – proste miesza z ciasnymi sierpami i bitch-slapami, miksuje uderzenia na korpus i na głowę.
Oddajmy zresztą raz jeszcze głos GSP, który minimalnie faworyzuje co prawda Brazylijczyka z uwagi na kategorię wagową, w której odbędzie się walka, ale ma bardzo pozytywne zdanie o umiejętnościach bokserskich starszego ze stocktońskich braci.
Diaz jest bardzo dobry w boksie. Duża część jego treningów to czysty boks. Prawdopodobnie jest najlepszym bokserem w MMA. Jeśli to byłaby walka bokserska, wierzę, że to on zwyciężyłby. Gdy walczyłem z nim, wiedziałem, że nie mogę zrobić z tego starcia pojedynku bokserskiego. Przeciwko Nickowi Diazowi trzeba być bardzo wszechstronnym i kreatywnym.
Oczywiście, umiejętności bokserskie Pająka są (były?) spektakularne, ale bardziej chodzi tutaj o odnotowanie, że nie jest to płaszczyzna, w której będzie miał dużą – jeśli w ogóle – przewagę. A przecież nie zacznie naglę obalać. Może co prawda kopać, ale…
Klasyczna i odwrotna pozycja Diaza
Często słychać głosy, że bracia Diaz nie potrafią, czy też nie chcą, blokować lowkingów. To oczywiście święta prawda. Zbyt dużą jednak wagę przywiązuje się do Nate’a – który, brutalnie rzecz ujmując, jest tylko podróbką swojego brata, jego gorszą wersją – mankamenty jego stylu przypisując też starszemu Nickowi. Ich sposób walki jest podobny, owszem, ale przy nawet pobieżnym przejrzeniu pojedynków braci bardzo łatwo wychwycimy też różnice, z których najważniejszą jest to, że Nick potrafi walczyć z obu pozycji – która to umiejętność jest zupełnie obca jego młodszemu bratu.
Dlatego właśnie odwrotnie ustawiony Nate ma ogromne problemy, gdy rywale zaczną trafiać go lowkingiem w wykroczną nogę – nie potrafi zmienić pozycji na klasyczną, by oszczędzić okopywaną nogę. Nick natomiast często z własnej, nieprzymuszonej woli decyduje się walczyć klasycznie (chociażby przeciwko BJ-owi Pennowi długimi fragmentami). To jeden z powodów, dla których nie widzieliśmy nigdy Nicka, który miałby problemy z lowkingami rywali. Znaczy, takowe oczywiście miewa, skoro ich prawie w ogóle nie blokuje, ale nie doprowadziły one nigdy do tak krytycznych sytuacji, którym stawić czoła musiał jego brat – by wspomnieć walki tego ostatniego z Bensonem Hendersonem czy Rafaelem dos Anjosem.
Nie tylko jednak umiejętność walki z obu pozycji powinna chronić Diaza przed lowkingami ze strony Silvy. Są jeszcze dwa aspekty, które należy poruszyć w tym temacie.
Po pierwsze – złamanie nogi Brazylijczyka w ostatnie walce, które jeśli na coś wpłynęło, to z pewnością na ochotę do korzystania z lowkingów.
Po drugie – Silva nigdy nie był zawodnikiem słynącym z mocnych kopnięć na nogi. Nigdy nie był Jose Aldo, Edsonem Barbozą, a nawet wspomnianymi wcześniej dos Anjosem i Hendersonem, których lowkingi mają już ugruntowaną renomę.
W temacie lowkingów zatem w osobie Brazylijczyka mamy zawodnika, który wraca po złamaniu piszczela, nigdy nie brylował w elemencie niskich kopnięć i mierzył się będzie z rywalem, który co prawda nie przywykł ich blokować, ale też nie sprawia mu różnicy, z jakiej pozycji walczy – odwrotnej lub klasycznej.
Kondycja
Wszyscy doskonale znamy możliwości kondycyjne Diaza. Wynikają one przede wszystkim z tego, że nie rzuca każdego ciosu z pełną mocą, preferując ilość ponad siłę. Potrafi utrzymywać nieustanną ofensywę przez pełne pięć rund i jestem przekonany, że długi rozbrat z oktagonem w najmniejszym stopniu tego nie zmienił. W jednym z ostatnich wywiadów wspominał, że nadal bierze udział w triathlonach i zawsze trzyma formę. Nie jest swoim bratem…
Anderson Silva od strony wydolności nigdy co prawda nie zawodził, ale też poza pierwszą walką z Chaelem Sonnenem nigdy nie wypłynął na głębokie wody. Nie wliczamy tutaj przecież 5-rundowych starć z Maią czy Leitesem, bo działo się w nich bardzo niewiele. Brazylijczyk wraca na domiar złego po ciężkiej kontuzji, która na kilka miesięcy wykluczyła go z treningów, a także – a może przede wszystkim – ma już prawie 40 lat na karku.
Biorąc pod uwagę tempo, jakie narzuca Diaz, trudno spodziewać się, by leciwy Pająk zyskiwał przewagę z każdą rundą w konfrontacji z 9 lat młodszym rywalem słynącym z żelaznego cardio. Wręcz przeciwnie – jeśli Diaz przetrwa początek, z każdą rundą to na jego stronę powinna przechylać się szala zwycięstwa.
Szczęka
Pająk słynął kiedyś z tytanowej szczęki – słynęli z niej kiedyś tacy zawodnicy, jak Maurico Rua, Dan Henderson, Mark Hunt czy Roy Nelson. Pomimo tego nadal – poniekąd słusznie – uchodzą za tytanoszczękich. Z Andersonem Silvą jest jednak zupełnie inaczej – upływające lata i ciężkie treningi odcisnęły swoje piętno na jego odporności, która w niczym nie przypomina tej sprzed lat.
Chris Weidman to kapitalny zawodnik, ale pomimo pięciu nokautów na koncie nie można określić go mianem ciężkorękiego. Jednak w dwóch potyczkach z byłym mistrzem zdołał zafundować mu jeden knockdown i jeden nokaut – nawet pomimo tego, że cały czas przebywał w swoim trybie ostrożnościowym!
Plotka głosi też, że na dwa tygodnie przed galą podczas jednego ze sparingów odłączono prąd Silvie, o czym wspominałem w jednym z Dzienników MMA. Oczywiście, zdarzyć może się każdemu, jak to na treningu. Jednak… dwa tygodnie przed galą? To nie jest ani normalne, ani rozważne.
Oczywiście, możemy powiedzieć, wracając do tamtych walk z Weidmanem, że Amerykanin trafił idealnie, że Silva tych ciosów nie widział i dlatego miały one dla niego tak opłakane w skutkach konsekwencje – i w pełni się z tym zgadzam! To prawda. Prawdopodobnie niemal każdy zawodnik na miejscu Pająka w takich okolicznościach padłby na deski. Kluczem jednak jest odpowiedzenie sobie na pytanie, dlaczego w ogóle doszło do tych sytuacji? Czy to tylko coraz gorsza odporność szczęki Pająka? Otóż…
Refleks Silvy
Przyczynami są słabnący refleks Spidera, wolniejsze reakcje, gorsze czucie dystansu, co w rezultacie prowadzi do tego, że o wiele łatwiej złapać go w sytuacji bezbronności.
Proponuję Wam, byście przejrzeli ostatnie kilka walk Silvy i porównali je z tymi wcześniejszymi. Zauważycie wtedy, jak bardzo statyczny stał się Silva. Wcześniej nieustannie poruszał się na boki, krążył, pracował na nogach, zmuszał rywali do ciągłego dostosowywania się do jego pozycji. Teraz wszystko to zniknęło – czy to ze starości, czy też z powodu zamiłowania do swojego niegdyś spektakularnego refleksu – a najpewniej w wyniku kombinacji obu – Silva w klatce stał się leniem. Porusza się znacznie mniej, na ogół stoi przed rywalem, czekając na jego atak i ufając swojemu refleksowi – uniknąć i skontrować! Te czasy jednak bezpowrotnie minęły. Dzisiejszy Pająk jest tylko cieniem samego siebie.
Było to widoczne jak na widelcu nie tylko w starciach z Chrisem Weidmanem, który nie należy przecież do Speedy Gonzalezów dywizji, a jednak wielokrotnie dosięgał szczęki Brazylijczyka. Symptomy starzenia się Spidera widoczne były bowiem już wcześniej. Drewniany Stephan Bonnar w konfrontacji z Pająkiem poprzedzającej boje z Weidmanem wielokrotnie trafiał Silvę, którego refleks już wtedy przestawał domagać. Wcześniej, już w walce z Yushinem Okamim, Brazylijczyk przeplatał spektakularne akcje z tymi dużo słabszymi, w których Japończyk trafiał go prostymi.
Anderson Silva trafiony kilkoma ciosami pod siatką w konfrontacji ze Stephanem Bonnarem.
Anderson Silva nie jest Randym Couturem. Amerykanin mógł tak długo bić się z najlepszymi, bo do perfekcji dopracował pracę w klinczu – jej jakość w bardzo niewielkim stopniu zależała od postępującego wieku. Zupełnie inaczej sprawa ma się z Brazylijczykiem, który całą swoją karierę zbudował na zjawiskowej szybkości i kapitalnym refleksie. Niestety dla niego, są to cechy, które w ogromnej mierze zależą od wieku, wraz z jego postępem po prostu je tracąc. Starzejące się ciało nie jest zdolne do tak szybkich reakcji, generowania tak dużej dynamiki jak kiedyś. Silvie i tak należy się wielki szacunek za to, że w tak zaawansowanym wieku nadal korzystał z nich jak za najlepszych lat. Nic jednak nie trwa wiecznie.
Czy chcę przez to powiedzieć, że Nick Diaz będzie szybszy od Andersona Silvy? Szczerze wątpię. Zwłaszcza w pierwszej, drugiej rundzie Brazylijczyk powinien nadal mieć przewagę w tym aspekcie. Jednak kombinacja dużej aktywności, twardej szczęki i świetnej kondycji stocktończyka może z czasem zacząć niwelować przewagę szybkości i dynamiki Pająka.
Presja i stawka
Nie stwierdzę, że zawodnik, który przez tyle lat utrzymywał się na szczycie, ma słabą psychikę. Pierwsza walka z Weidmanem stanowiła jednak pokaz niecierpliwości i bezradności Silvy skrywanych pod płaszczem prowokacji. Druga nie była lepsza, bo nie lekceważący Weidmana Anderson znów przegrał, będąc całkowicie zdominowanym w pierwszej rundzie. Nie uważam, by Brazylijczyk mógł się jakkolwiek spalić w tym pojedynku, ale… ma nieporównanie więcej do stracenia niż Nick Diaz.
Nie stawia, co prawda, na szali swojej całej spuścizny, bo tych osiągnięć, które stały się jego udziałem, nikt mu nigdy nie odbierze. Zaryzykuję jednak stwierdzenie, że ewentualna porażka postawi pod znakiem zapytania jego dalszą karierę i stanowić będzie gwóźdź do trumny jego kariery. Stanie się pierwszy krokiem do rozmieniania jej na drobne.
Dla Amerykanina natomiast walka stoi pod znakiem win-win. Wszyscy spodziewają się jego porażki, więc korona mu z głowy nie spadnie, jeśli nawet padnie w pierwszej rundzie – zgarnie w końcu sowitą wypłatę, a każdy twierdził będzie, że i tak nie miał szans z jednym z najlepszych na świecie zawodników z kategorii wyżej, a cały pojedynek był jednym wielkim mismatchem. Jeśli natomiast zwycięży… to dopiero zacznie się zabawa i szansa na jeszcze większe pieniądze!
Jeśli ktokolwiek wyjdzie w tym pojedynku z większą nerwowością, to z pewnością będzie to stawiający na szali dalszą karierę Silva, a nie Nick Giving No Fucks Diaz.
Dodajmy, że jeśli stocktończyk pokona Pająka, to… Nick Diaz > Anderson Silva > Chael Bisping > Matt Hamill > Jon Jones. Pół żartem, oczywiście…
Klincz
Powiem bez ogródek – to zdecydowanie najbardziej intrygujący element konfrontacji Nicka Diaza z Andersonem Silvą.
Brazylijczyk przez całe lata słynął ze spektakularnej gry klinczowej – rewelacyjnie pracuje, nawet będąc plecami na siatce. Świetnie kontroluje położenie ciała rywala, jego ręce, doskonale korzysta z kolan. Najlepiej opisał to kiedyś Rich Franklin, który miał wątpliwą przyjemność doświadczenia klinczerskiej maestrii Silvy.
Gdy, przykładowo, ty i ja znajdujemy się w klinczu, łapię twoją głową i ściągam ją do dołu, to twoją reakcją jest podnoszenie jej do góry. Cokolwiek robię w trakcie walki, twoją naturalną reakcją jest stawianie oporu. Zawsze tak jest. Jeśli chcę cię odepchnąć, ty spróbujesz odepchnąć mnie, żeby nie stracić równowagi.
Anderson Silva natomiast steruje tym, co dzieje się w klinczu. Kontroluje twoją pozycję, twój kręgosłup. Przekręca go do boku. Przypuśćmy, że chce cię pochylić do twojej prawej strony – jeśli poczuje opór, dostrzeże, że robisz wszystko, by do tego nie dopuścić, nie będzie się z tobą siłował, wykorzysta twoją własną energię, żeby błyskawicznie przekręcić cię do drugiej strony. Tak jakbyś to tym sam pomagał mu osiągnąć jego cele. Zanim się orientujesz, jesteś już po drugiej stronie i walczysz o to, żeby znów złapać równowagę.
Walka w klinczu zapowiada się jednak wybornie nie tylko dlatego, że Silva nie jest już tak bajeczny w tej płaszczyźnie, a właśnie z klinczu powalił go krótkim prawym na deski Chris Weidman, co może okazać się symptomatyczne. Sęk bowiem w tym, że właśnie mając rywala na siatce, najlepiej czuje się Nick Diaz! To tam prezentuje się ze swojej najlepszej strony, składając soczyste kombinacje na głowę i korpus, ograniczając tym samym jakiekolwiek możliwości ofensywne swoich zepchniętych do rozpaczliwej obrony rywali.
Diaz świetnie radzi sobie też, będąc uwięzionym w tajskim klinczu. Jako jeden z niewielu zawodników na świecie niewiele sobie z tego robi, koncentrując się wówczas na obijaniu odsłoniętego korpusu rywala.
Anderson Silva zaprasza Stephana Bonnara pod siatkę…
Czy zaprosi również Nicka Diaza? Tu w walce z BJ Pennem.
Zapasy i BJJ
Nie sądzę, by któryś z nich próbował obalać, wobec czego jakakolwiek analiza parteru obu nie ma większego sensu. Diaz najprawdopodobniej nie obali Silvy, nawet jeśli będzie chciał, bo nie ma do tego narzędzi. Obaleń ze strony Brazylijczyka się nie spodziewam.
Jeśli zaś z jakiegoś powodu walka trafi do parteru, nie sądzę, by którykolwiek z nich był w stanie zakończyć tę walkę. Kreatywniejszy Diaz będzie słabszy fizycznie od Silvy i szanse na to, że zdoła cokolwiek wyciągnąć są znikome.
Przygotowania
Nick Diaz nie składa broni. Możemy być pewni, że będzie przygotowany na 100% – tak, jak zawsze. Stocktończyk przygotowuje się do walki wspólnie ze swoim przyjacielem, doskonałym kickbokserem Joe Schillingiem, oraz – nowość – Artemem Levinem, który jest jeszcze lepszy niż Schilling. Obaj zaś w płaszczyźnie stójkowej zjadają dzisiejszego Andersona Silvę na śniadanie.
Nick Diaz i Artem Levin.
Zdaję sobie sprawę, że kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt sparingów z Levinem nie zrobi z Diaza innego zawodnika, ale ściągnięcie Rosjanina świadczy o tym, że być może Nick nie jest tak oporny na przyswajanie nowych umiejętności? Widać jak na dłoni, że mu zależy, że nie poddaje się przed walką. Nie wyjdzie z mentalnością Forresta Griffina, który po kilku nieudanych akcjach i przyjęciu kilku ciosów położył się efektownie na dechach, zamaszystym ruchem nakrywając się nogami, by potem uciec do szatni. Diaz nie z tych. Wie, że pokonanie Silvy stanowi dla niego furtkę do nowego życia, do wymiany Toyoty na nowy model.
Highlight Artema Levina.
Podsumowanie
Anderson Silva jest faworytem tej walki – w pełni zasłużenie. Jest w stanie rozłupać tytanową szczękę Diaza. Będzie szybszy, silniejszy, kreatywniejszy w stójce. Ma lepsze warunki fizyczne, będzie miał kilkucentymetrową przewagę zasięgu.
Jednak jego forma – wobec wszystkich okoliczności, w jakich dojdzie do tej walki – stoi pod tak wieloma znakami zapytania, że nietaktem jest odbieranie jakichkolwiek szans na zwycięstwo Nickowi Diazowi – a właśnie w ten sposób postrzegam kursy na wygraną Amerykanina, które grubo przekraczają 4.00. Nick Diaz jest zawsze w formie. W swojej dotychczasowej karierze dominowany był tylko przez zapaśników. A obecny Silva to już dawno nie ten Silva.
Post Scriptum
Dodam na koniec, że absurdalnie szczegółowe analizy walk Andersona Silvy z Chrisem Weidmanem znajdziecie w cyklu Sierpem – pierwsza walka tutaj, natomiast druga walka tutaj. Tam też rozłożone na czynniki pierwsze dowody postępującego regresu Brazylijczyka.
Komentarze: 1